13

Wylądowałem u siebie w mieszkaniu. Zabrałem się za kurczaka i kartoflaną sałatkę. Potoczyłem grejpfruta po dywanie. Czułem się sfrustrowany. Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie.

Zadzwonił telefon. Wyplułem nie dopieczone skrzydełko i podniosłem słuchawkę.

– Tak?

– Pan Belane?

– Tak?

– Wygrał pan podróż na Hawaje.

Rozłączyłem się. Poszedłem do kuchni i nalałem sobie wódki z wodą mineralną i odrobiną sosu tabasco. Usiadłem ze szklanką i ledwo zamoczyłem usta, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Nie bardzo mi się podobało, ale mimo to powiedziałem:

– Otwarte.

I zaraz pożałowałem. Był to mój sąsiad spod 301, listonosz. Ręce zawsze zwisały mu jakoś tak dziwnie. Z głową też było u niego coś nie tak. Nigdy nie patrzył na mnie, tylko gdzieś nad moją głową. Jakbym stał nie tuż przed nim, a kilka metrów od niego. Jeszcze parę innych rzeczy było z nim nie w porządku.

– Hej, Belane, dasz mi coś golnąć?

– W kuchni znajdziesz butelkę, obsłuż się sam.

– Dobra.

Poszedł do kuchni, gwiżdżąc Dixie.

Wrócił pewnym krokiem, w każdej ręce niosąc szklankę. Usiadł naprzeciwko mnie.

– Nie chciałem chodzić 2 razy – rzekł, wskazując brodą szklanki.

– Wiesz, w niejednym sklepie sprzedają wódę – powiadomiłem go. – Mógłbyś sam kupić flaszkę.

– Daj spokój, Belane… Przychodzę w ważnej sprawie.

Opróżnił szklankę w prawej ręce i gruchnął nią o ścianę.

Nauczył się tego ode mnie.

– Słuchaj, Belane, wiem, jak obaj moglibyśmy się obłowić.

– Wal śmiało.

– Loco Mikę. Biegł wczoraj. Jest szybki jak język trędowatego na dziewiczym cycku – pierwsze 400 metrów pokonał w równo 21 sekund! Wychodząc na prostą prowadził o 5 długości, przegrał zaledwie o półtora. Teraz ma biec na 1200 metrów. Wierz mi, sadzi jak napalony zając, więc inne konie będą tylko wąchały jego dziurę w zadku. Według „Informatora wyścigowego” zakłady stoją 1 do 15! Stary, to jest szansa! Wzbogacimy się razem!

– Po kie licho chcesz się bogacić razem ze mną? Dlaczego nie zagrasz sam?

Opróżnił drugą szklankę, po czym uniósł ją, szykując się do rzutu.

– Stój! – ryknąłem. – Jak ją rozwalisz, będziesz miał w tyłku dwie dziury!

– Hę?

– Zastanów się.

Grzecznie odstawił szklankę.

– Jest jeszcze coś do picia?

– Wiesz, że tak. Mnie też nalej.

Poszedł do kuchni. Czułem, że zaczynam tracie cierpliwość. Wrócił i wręczył mi szklankę.

– Nie, wezmę twoją – powiedziałem.

– Dlaczego?

– Sobie dolałeś mniej wody.

Dał mi drugą szklankę i usiadł.

– No dobra, mądralo, więc dlaczego chcesz bogacić się razem ze mną?

– Bo… hm… – zaczął.

– Słucham.

– Trochę krucho u mnie ze szmalem. Nie mam co postawić.

Ale jak wygramy, zwrócę ci z mojej działki.

– Nie podoba mi się ten pomysł.

– Słuchaj, Belane, niewiele mi trzeba.

– Ile?

– 20 dolców.

– To kupa szmalu.

– 10 dolców.

– 10, kurwa, dolców?

– Dobra. 5.

– Co?

– 2.

– Wypierdalaj!

Dopił drinka i się podniósł. Ja też opróżniłem szklankę. Ale listonosz nie wychodził.

– Dlaczego te grejpfruty leżą na podłodze? – spytał.

– Bo tak mi się podoba.

Wstałem i ruszyłem w jego stronę.

– Czas się zmywać, stary.

– Czas się zmywać, tak? Pójdę sobie, kurwa, ale dopiero wtedy, kiedy sam będę miał ochotę!

Wódka rozzuchwaliła go. Bywa.

Walnąłem go pięścią w brzuch. Wcześniej nałożyłem mosiężny kastet. Moja ręka prawie przebiła go na wylot.

Upadł.

Podszedłem do ściany i zebrałem z podłogi kilka odłamków szkła. Wróciłem, otworzyłem mu gębę i wsypałem szkło do środka. Potem natarłem mu policzki i zdzieliłem go parę razy po pysku. Jego usta zrobiły się czerwone.

Wróciłem do picia. Minęły ze 3 kwadranse, zanim listonosz drgnął. Przekręcił się na bok, wypluł kawałek szkła i zaczął się czołgać w stronę wyjścia. Wyglądał żałośnie. Kiedy doczołgał się do drzwi, otworzyłem je. Wygramolił się na korytarz i ruszył w kierunku swojego mieszkania. Wiedziałem, że w przyszłości muszę na niego uważać.

Zamknąłem drzwi.

Usiadłem i wziąłem z popielniczki papierosa, który sam zgasł. Zapaliłem go, zaciągnąłem się. Żółć podeszła mi do gardła. Spróbowałem jeszcze raz. Nie smakował najgorzej.

Byłem w introspektywnym nastroju.

Postanowiłem nic więcej nie robić tego dnia.

Życie niszczy człowieka, zdziera go jak podeszwę.

Jutro będzie lepszy dzień.

Загрузка...