8

Po lunchu postanowiłem wrócić do biura. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem faceta siedzącego przy moim biurku. Nie był to McKelvey. Pojęcia nie miałem, co to za jeden. Moje biurko robiło się coraz bardziej popularne. Oprócz faceta za biurkiem w pokoju był jeszcze jeden. Stał. Wyglądali na twardzieli. Zimnych twardzieli.

– Nazywam się Dante – oznajmił ten przy biurku.

– A ja Fante – oświadczył ten drugi.

Ja nie powiedziałem nic. Nie wiedziałem, co jest grane. Ciarki przeszły mi po grzbiecie i znikły pod sufitem.

– Przysłał nas Tony – powiedział ten, który siedział.

– Nie znam żadnego Tony'ego. Nie pomyliliście, panowie, przypadkiem adresu?

– Bynajmniej – stwierdził ten, który stał.

A potem Dante rzekł:

– Burnt Butterfly dał plamę.

– Zrzucił dżokeja zaraz po starcie – dodał Fante.

– Żartujesz.

– Wcale nie. Facet zwalił się na mordę.

– Pechowo obstawiłeś – zawyrokował Dante.

– I Tony twierdzi, że jesteś mu winien 5 paczek – rzekł Fante.

– Drobnostka – oznajmiłem. – Mam forsę w…

Ruszyłem w stronę biurka.

– Nic z tego, frajerze. – Dante roześmiał się. – Skonfiskowaliśmy twoją pukawkę.

Cofnąłem się.

– No więc – zaczął Fante – chyba sam rozumiesz, że nie możemy pozwolić na to, żebyś chodził sobie po ziemi i oddychał jak gdyby nigdy nic, skoro wisisz u Tony'ego na 5 paczek?

– Dajcie mi 3 dni…

– Masz 3 minuty – rzekł Dante.

– Co z wami jest? – zapytałem. – Dlaczego ciągle gadacie na zmianę, najpierw jeden, potem drugi, i tak w kółko? Nigdy się nie mylicie?

– Ktoś inny się tu pomylił – odpowiedzieli równocześnie. – Ty.

– Ładnie. Duet. Podobało mi się.

– Stul pysk – warknął Dante. Wyjął szluga i wsunął do ust.

– Hmm, chyba zapomniałem zapalniczki. Chodź tu, dupku, i mi przypal.

– „Dupku”? Rozmawiasz sam ze sobą?

– Nie, dupku, do ciebie mówię. Chodź tu! Zapal mi fajkę!

Migiem!

Postąpiłem kilka kroków, pstryknąłem zapalniczką i zbliżyłem płomień do papierosa tkwiącego w chyba najohydniejszej mordzie, jaką widziałem w życiu.

– Grzeczny chłopczyk – pochwalił Dante. – A teraz wyjmij tego peta z moich ust i wsadź sobie do gęby, żarzącym się końcem do środka. I nie waż się go wyjąć, dopóki ci nie pozwolę.

Pokręciłem głową.

– Albo zrobisz, jak mówi, albo cię tak podziurawimy, że myszy wezmą cię za kawałek sera.

– Chwileczkę…

– Masz 15 sekund – poinformował mnie Dante, po czym wyjął i nastawił stoper. – Start. 14, 13, 12, 11…

– Chyba nie mówisz poważnie?

– 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3…

Usłyszałem trzask odbezpieczanej broni.

Wyrwałem Dantemu papierosa z ust i wsunąłem we własne, żarem do środka. Próbowałem zebrać jak najwięcej śliny i cofnąć język, ale mi się nie udało, trafiłem papierosem w sam jego środek, trafiłem tak, że mnie porządnie ZAPIEKŁO!!! Było to bardzo nieprzyjemne, bardzo bolesne! Zacząłem się krztusić i wyplułem peta.

– Brzydki chłopczyk! – skarcił mnie Dante. – A mówiłem, że masz go trzymać w ustach, dopóki nie pozwolę ci wyjąć! Przez ciebie musimy zaczynać od początku!

– Odpierdol się! – zawołałem. – Jak chcesz, to strzelaj!

– Dobrze – zgodził się.

Nagle drzwi się otworzyły i weszła Pani Śmierć. Odstawiona tak, że mucha nie siada. Prawie zapomniałem, że mam poparzony język.

– Cholera, ale laska! – zachwycił się Dante. – Znasz ją, Belane?

– Pewnie.

Podeszła do krzesła, usiadła i skrzyżowała nogi. Kiecka podjechała jej do góry. Żaden z nas nie mógł uwierzyć, że takie nogi istnieją. Nawet ja, choć już je widziałem.

– Co to za pajace? – spytała.

– Przysłał ich gość imieniem Tony.

– Odpraw ich. Ja jestem twoją klientką.

– Dobra, chłopaki – powiedziałem. – Zmywajcie się.

– Co ty nie powiesz? – zdziwił się Dante.

– Co ty nie powiesz? – zdziwił się Fante.

Obaj zaczęli się śmiać. I nagle przestali.

– Zabawny z niego gość – rzekł Dante.

– Nawet bardzo – dodał Fante.

– Ja ich wykurzę – oznajmiła Pani Śmierć.

Wbiła wzrok w Dantego. Zgiął się natychmiast. Twarz mu pobladła.

– Jezu… – jęknął. – Niedobrze mi…

– Albo zrobisz, jak mówi, albo cię tak podziurawimy, że myszy wezmą cię za kawałek sera.

– Chwileczkę…

– Masz 15 sekund – poinformował mnie Dante, po czym wyjął i nastawił stoper. – Start. 14, 13, 12, 11…

– Chyba nie mówisz poważnie?

– 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3…

Usłyszałem trzask odbezpieczanej broni.

Wyrwałem Dantemu papierosa z ust i wsunąłem we własne, żarem do środka. Próbowałem zebrać jak najwięcej śliny i cofnąć język, ale mi się nie udało, trafiłem papierosem w sam jego środek, trafiłem tak, że mnie porządnie ZAPIEKŁO!!! Było to bardzo nieprzyjemne, bardzo bolesne! Zacząłem się krztusić i wyplułem peta.

– Brzydki chłopczyk! – skarcił mnie Dante. – A mówiłem, że masz go trzymać w ustach, dopóki nie pozwolę ci wyjąć! Przez ciebie musimy zaczynać od początku!

– Odpierdol się! – zawołałem. – Jak chcesz, to strzelaj!

– Dobrze – zgodził się.

Nagle drzwi się otworzyły i weszła Pani Śmierć. Odstawiona tak, że mucha nie siada. Prawie zapomniałem, że mam poparzony język.

– Cholera, ale laska! – zachwycił się Dante. – Znasz ją, Belane?

– Pewnie.

Podeszła do krzesła, usiadła i skrzyżowała nogi. Kiecka podjechała jej do góry. Żaden z nas nie mógł uwierzyć, że takie nogi istnieją. Nawet ja, choć już je widziałem.

– Co to za pajace? – spytała.

– Przysłał ich gość imieniem Tony.

– Odpraw ich. Ja jestem twoją klientką.

– Dobra, chłopaki – powiedziałem. – Zmywajcie się.

– Co ty nie powiesz? – zdziwił się Dante.

– Co ty nie powiesz? – zdziwił się Fante.

Obaj zaczęli się śmiać. I nagle przestali.

– Zabawny z niego gość – rzekł Dante.

– Nawet bardzo – dodał Fante.

– Ja ich wykurzę – oznajmiła Pani Śmierć.

Wbiła wzrok w Dantego. Zgiął się natychmiast. Twarz mu pobladła.

– Jezu… – jęknął. – Niedobrze mi…

Zrobił się biały jak kreda, a potem zaczął żółknąć.

– Źle się czuję… Coraz mi gorzej…

– Pewnie zaszkodziły ci te paluszki rybne – powiedział Fante.

– Paluszki, nie paluszki, potrzebuję lekarza… Idziemy…

Pani Śmierć przeniosła spojrzenie na Fantego.

– Kręci mi się w głowie… – poskarżył się. – Co się dzieje?…

Widzę jakieś błyski… Petardy… Gdzie ja jestem?

Skierował się do wyjścia, Dante za nim. Otworzyli drzwi i zataczając się ruszyli w stronę windy. Wyszedłem za nimi na korytarz i obserwowałem ich, kiedy wsiadali. Widziałem ich twarze, zanim zasunęły się drzwi. Wyglądali okropnie. Okropnie.

Wróciłem do biura.

– Dziękuję – powiedziałem. – Uratowała mi pani tyłek…

Rozejrzałem się. Nie było jej. Zajrzałem pod biurko. Tam też nie było nikogo. Sprawdziłem łazienkę. Pusta. Otworzyłem okno i wyjrzałem na ulicę. Też nic. To znaczy w dole roiło się od ludzi, jednakże jej wśród nich nie było. Mogła się przynajmniej pożegnać. Ale i tak miło z jej strony, że wpadła.

Usiadłem przy biurku, podniosłem słuchawkę i wystukałem numer Tony'ego.

– Tak? – spytał. – Tu…

– Tony, mówi Powolna Śmierć.

– Co? Jeszcze jesteś w stanie mówić?

– Pewnie, Tony, pewnie. Nigdy nie czułem się lepiej.

– Nie rozumiem…

– Twoi chłopcy odwiedzili mnie, Tony…

– No i? No i?

– Tym razem im darowałem. Ale jak znów ich przyślesz, to więcej nie zobaczysz ich żywych.

Słyszałem, jak dyszy do słuchawki. Jak gość po długim biegu. Potem rozłączył się.

Wyjąłem z lewej dolnej szuflady półlitrówkę szkockiej, zdjąłem nakrętkę i golnąłem sobie zdrowo.

Zadzierasz z Belane'em, lądujesz na cmentarzu. Proste jak drut.

Zakręciłem butelkę, schowałem do szuflady i zacząłem się zastanawiać, co dalej robić. Dobry detektyw zawsze ma pełne ręce roboty. Wiecie o tym z filmów.

Rozległo się pukanie do drzwi. A właściwie 5 szybkich, głośnych, natarczywych puknięć.

Potrafię wiele wyczytać z tego, jak kto puka. Jak mi się nie podoba, udaję, że mnie nie ma.

To pukanie było znośne.

– Otwarte! – zawołałem.

Drzwi uchyliły się. Wszedł mężczyzna: 50 kilka lat, średnio zamożny, średnio zdenerwowany, stopy za duże, brodawka po lewej stronie czoła, piwne oczy, krawat. 2 samochody, 2 domy, bezdzietny. Basen i sauna. Gra na giełdzie. Dość tępy.

Stał gapiąc się na mnie i pocąc.

– Proszę usiąść – powiedziałem.

– Nazywam się Al Ed Upek – zaczął – i…

– Wiem.

– Co?

– Myśli pan, że pańska żona kopuluje z innym mężczyzną albo z innymi mężczyznami.

– Tak.

– Ma 20 parę lat.

– Tak. Chcę, żeby pan dostarczył mi dowodów, a potem chcę się z nią rozwieść.

– Po co tyle zachodu, panie Upek? Od razu się pan rozwiedź.

– Chcę mieć dowody, że… że…

– Nie lepiej machnąć ręką? I tak dostanie tyle samo szmalu.

Żyjemy w nowej erze.

– To znaczy?

– Można wziąć rozwód bez orzekania o winie. Sądu nie obchodzi, które z małżonków co robiło.

– Dlaczego?

– Tak jest szybciej, wystarczy jedna rozprawa.

– Ale to niesprawiedliwe!

– Aparat sprawiedliwości uważa inaczej.

Upek siedział na krześle, oddychając ciężko, i wpatrywał się we mnie.

Musiałem wyjaśnić sprawę Celine'a i znaleźć Czerwonego Wróbla, a ten worek zwiotczałego miecha zawracał mi głowę tylko dlatego, że jego żona pieprzyła się z jakimś gachem.

Wreszcie znów się odezwał.

– Po prostu chcę wiedzieć. Chcę znać prawdę.

– Nie jestem tani.

– Ile?

– 6 dolców za godzinę.

– Niewiele.

– Jak dla kogo. Ma pan zdjęcie żony?

Sięgnął do portfela, wyjął zdjęcie i mi je podał.

Spojrzałem.

– O rany! Naprawdę tak wygląda?

– Tak.

– Staje mi na sam widok.

– Hej, proszę sobie nie pozwalać!

– A, przepraszam… Ale muszę zatrzymać zdjęcie. Oddam je, kiedy skończę.

Schowałem je do portfela.

– Nadal mieszka z panem? – zapytałem.

– Tak.

– I pan chodzi do pracy…

– Tak.

– A ona zostaje sama…

– Tak.

– Ale dlaczego podejrzewa pan, że…

– Plotki, telefony, głosy w mojej głowie, zmiany w jej zachowaniu, różne rzeczy.

Pchnąłem mu przez biurko bloczek papieru.

– Niech mi pan zapisze swój adres, domowy i biurowy, oraz numer telefonu do domu i do biura. Może pan na mnie liczyć.

Dobiorę się jej do tyłka. Wszystko odkryję.

– Słucham?

– Biorę tę sprawę, panie Upek. Pomogę panu, jak ciotkę kocham!

– „Ciotkę”? – spytał. – Dlaczego?

– Tak tylko mi się powiedziało, nie jestem pedałem. A pan?

– Ja? Też nie.

– Więc nie ma się pan co martwić, trafił pan pod właściwy adres. Dobiorę się jej do tyłka!

Upek podniósł się wolno z krzesła. Doszedł do drzwi, po czym odwrócił się.

– Barton mi pana polecił.

– No, to sam pan widzi! Do widzenia, panie Upek.

Drzwi się zamknęły. Dobry stary Barton.

Wyjąłem zdjęcie z portfela i siedziałem, wpatrując się w nie uważnie.

Ty dziwko, myślałem, ty dziwko.

Wstałem, zamknąłem drzwi na klucz i zdjąłem słuchawkę z widełek. Ponownie usiadłem przy biurku i wlepiłem wzrok w zdjęcie.

Ty dziwko, myślałem, dobiorę ci się do tyłka! Nie będę miał żadnej litości! Zobaczysz, dopadnę cię! Dopadnę! Ty dziwko, ty suko, ty kurwo!

Zacząłem ciężko sapać. Rozpiąłem rozporek. I wtedy nastąpiło trzęsienie ziemi. Rzuciłem zdjęcie i schowałem się pod biurko. Nieźle trzęsło. 6 stopni. Miałem wrażenie, że trwa kilka minut. Potem ustało. Wyczołgałem się spod biurka, wciąż z rozpiętym rozporkiem. Odnalazłem zdjęcie, schowałem do portfela, zapiąłem się. Seks był pułapką, potrzaskiem. Dobrym najwyżej dla zwierząt. Nie byłem głupi, żeby tracić czas na takie dyrdymały. Odłożyłem słuchawkę na widełki, otworzyłem drzwi, wyszedłem, zamknąłem je na klucz i skierowałem się do windy. Miałem robotę. Byłem najlepszym prywatnym detektywem w Los Angeles i Hollywood. Wcisnąłem guzik i czekałem, aż przyjedzie pieprzona winda.

Загрузка...