13

Następnego ranka Milo zastukał do moich drzwi i obudził mnie za kwadrans siódma. Niebo było szare niczym sierść dachowego kota. Deszcz padał przez całą noc, toteż zapach powietrza przywodził na myśl wilgotną flanelę. W taką pogodę w górskiej dolinie, gdzie stoi mój dom, robi się strasznie zimno. Dziś również w kościach poczułem przenikliwy chłód, gdy tylko otworzyłem drzwi.

Mój przyjaciel detektyw ubrany był w lśniący czarny prochowiec, pod którym miał białą koszulę, brązowo-błękitny krawat i brązowe spodnie. Jego twarz porośnięta była szczeciną, a powieki opadały ze zmęczenia. Na butach z niewyprawionej skóry dostrzegłem błoto, które wytarł o krawędź tarasu przed wejściem.

– Znaleźliśmy zwłoki obojga Swope’ów, matki i ojca, w kanionie Benedict. Zastrzeleni, strzały w głowę i w plecy.

Wypowiedział to szybko, nie patrząc mi w oczy, potem minął mnie i wszedł do kuchni. Podążyłem za nim i zabrałem się do przygotowania kawy. Gdy się parzyła, umyłem twarz nad kuchennym zlewem, Milo zaś żuł tymczasem kawałek chleba. Żaden z nas się nie odzywał, póki nie usiedliśmy przy moim starym dębowym stole i nie zaczęliśmy się rozgrzewać niemal wrzącą kawą.

– Pewien starszy gość z wykrywaczem metali znalazł ich po pierwszej w nocy. To bogaty facet, emerytowany dentysta. Ma duży dom w pobliżu kanionu Benedict, ale lubi wędrować po okolicy, szukając nie wiadomo czego. Jego wykrywacz zareagował na monety w kieszeniach Swope’a… Bo zamordowanych nie zagrzebano zbyt głęboko. Deszcz zmył nieco błota i poszukiwacz dostrzegł część głowy w poświacie księżycowej. Biedny facet był naprawdę roztrzęsiony. Gdy zidentyfikowali ciała, detektyw zajmujący się sprawą przypomniał sobie moje nazwisko i zadzwonił do mnie. Właśnie miał wyjechać na wakacje, więc był zachwycony, że może mi ją przekazać. Siedziałem tam od trzeciej.

– Żadnego śladu Woody’ego i Nony?

Pokręcił głową.

– Zupełnie nic. Przeczesaliśmy najbliższą okolicę. Znaleziono ich w miejscu, w którym droga zaczyna się piąć ku Valley. Większa część kanionu Benedict została dość gęsto zabudowana, lecz w zachodniej części znajduje się mały wąwóz, do którego technicy nie dotarli. Jest wklęsły jak półmisek. Porastają go krzewy, powierzchnię pokrywa trzydzieści centymetrów zwiędłych liści. Łatwo go przegapić, jeśli jedzie się szybko, ponieważ od strony drogi skrywają go duże eukaliptusy. Przeszukaliśmy go dokładnie, metr po metrze. Wykopaliśmy kolejne zwłoki, a raczej same kości. Po kształcie miednicy koroner ocenił, że jest to trup kobiecy. Leżał w ziemi co najmniej od dwóch lat.

Koncentrował się na szczegółach, aby zagłuszyć emocjonalną reakcję na morderstwa. Wypił wielki łyk kawy, przetarł oczy i się wzdrygnął.

– Ależ jestem przemoczony.

Zdjął płaszcz przeciwdeszczowy i przewiesił go przez krzesło.

– Co się stało z tą słoneczną Kalifornią? – mruknął. – Czuję się jak na polu ryżowym.

– Chcesz ciepłą koszulę?

– Nie, dzięki. – Zatarł dłonie, napił się jeszcze kawy i wstał po dolewkę. – Ani śladu dzieciaków – powtórzył po powrocie do stołu. – Istnieje kilka możliwości. Na przykład, że nie były z rodzicami i zdołały uniknąć tragedii. Po powrocie do motelu zobaczyły krew, przeraziły się i uciekły.

– Czy nie trzymaliby się razem, gdyby postanowili wrócić do domu? – spytałem.

– Może siostra wzięła brata na lody. A rodzice tymczasem się pakowali.

– Nie ma mowy, Milo. Chłopiec był na to zbyt chory.

– Tak, ciągle o tym zapominam.

– Otóż to.

– Dobra, w takim razie rozważmy hipotezę numer dwa. Nie byli razem, ponieważ siostra uprowadziła małego. Mówiłeś, że według Beverly Nona nie mogła się dogadać z rodzicami. Może przyszedł jej do głowy pomysł wspólnej ucieczki?

– Trudno do końca wierzyć w to, co Beverly mówiła na temat Nony. Ona spotykała się z mężczyzną, którego Beverly kiedyś kochała.

– Sam mi mówiłeś, że Nona była jakaś dziwna. Opowiadałeś, jak potraktowała Melendeza-Lyncha. A po obejrzeniu zdjęć i po rozmowach z Jan Rambo i Carmichaelem sam się przekonałem, co z niej za ziółko.

– Chyba ma sporo problemów emocjonalnych. Ale dlaczego miałaby porywać brata? Wszystkie dane na temat jej charakteru sugerują raczej egocentryzm i brak rodzinnych uczuć. Najwyraźniej nie łączyły ją z Woodym bliskie stosunki. Rzadko go odwiedzała, a jeśli już, to późno w nocy, kiedy spał. Potrafię zrozumieć, dlaczego unikała rodziców. Jednak reszta nie trzyma się kupy.

– Rany, doskonały z ciebie kumpel – mruknął Milo. – Zawsze, gdy będę w kiepskim humorze, poproszę cię o pomoc. Masz to jak w banku.

Rozdziawił usta, ziewając potężnie. Kiedy odzyskał oddech, podjął:

– Wszystko, co mówisz, kolego, jest logiczne, musisz jednak dokładnie się temu przyjrzeć. Tuż przed przyjazdem tutaj zadzwoniłem do Houtena z La Visty. Obudziłem go i kazałem mu przetrząsnąć miasteczko w poszukiwaniu panny Swope i jej małego brata. Poraziła go wiadomość o śmierci ich rodziców. Powiedział, że już skrupulatnie przeszukał miasto, ale gdy poprosiłem, zgodził się zrobić to powtórnie.

– Odwiedzi również siedzibę Dotknięcia?

– W pierwszej kolejności. Może Melendez-Lynch miał od początku rację? Jeśli nawet Houten wyjdzie z pustymi rękoma, oficjalnie staną się podejrzani. Jadę dziś do La Visty, więc sprawdzę sektę. Zwłaszcza tę parkę, która złożyła Swope’om wizytę w szpitalu, podczas rozmowy położę nacisk na ich związki z Valcroix.

Powiedziałem mu, że Seth Fiacre podkreślał kastowy charakter sekty, której członkowie starali się nikomu nie rzucać w oczy, a następnie streściłem opowieść Mala o Normanie Matthewsie.

– Nie szukają nowych członków – stwierdziłem. – Żyją w odosobnieniu. Po co mieliby się pakować w kłopoty innych ludzi?

Odniosłem wrażenie, że Milo zignorował moje pytanie, za to wyraźnie był zaskoczony tożsamością Szlachetnego Matthiasa.

– Matthews został guru? Zawsze się zastanawiałem, jak skończył. Pamiętam tamtą sprawę, chociaż zdarzyła się w Beverly Hills i nie zajmowaliśmy się nią. Dramaturga zamknęli w Atascadero, gdzie pół roku później sporządził sobie zabójczy koktajl. – Uśmiechnął się niewesoło. – Kiedyś nazywaliśmy Matthewsa „kanciarzem gwiazd”. Któż by się spodziewał takiej przemiany?

Ziewnął znowu i napił się kawy.

– Po co mieliby się pakować w kłopoty? – powtórzył moje pytanie. – Może sądzili, że przekonali rodziców do „swojej” kuracji dla dziecka, a później sprawy wymknęły się spod kontroli.

– Jeśli tak, to bardzo się wymknęły – odburknąłem.

– Nie zapominaj, co jej powiedziałem w motelu. Świat naprawdę staje się coraz bardziej szalony. Poza tym może w czasie, gdy twój przyjaciel profesor badał sektę Dotknięcie, jej przedstawiciele unikali rozgłosu, a teraz to się zmieniło. Kto wie, świry są nieobliczalne, a w dodatku każdy z nich jest inny. Jim Jones był ich bohaterem, póki nie zreinkarnował się w Idi Amina.

– Pięknie powiedziane.

– Przecież jestem profesjonalistą. – Roześmiał się wesoło i przyjaźnie, szybko jednak ucichł na wspomnienie niedawnej okrutnej zbrodni.

– Jest jeszcze inna możliwość – odezwałem się w końcu.

– Tak, też o tym pomyślałem. – Zielone oczy Mila pociemniały. – Może zwłoki dzieciaków zakopano w innym miejscu. Morderca przestraszył się czegoś i uciekł z Benedict, zanim, pogrzebał wszystkie ciała.

Odkąd dowiedziałem się o zabójstwach, czułem się przybity, odrętwiały i nie do końca potrafiłem się skupić na tym, co mówił Milo, bo przez głowę przemykały mi potworne wizje. Nagle jednak dotarło do mnie pełne znaczenie jego słów.

– Jednak zamierzasz dalej go szukać, prawda? – zapytałem.

– Przetrząsnęliśmy Benedict od Bulwaru Zachodzącego Słońca aż po Valley. Chodziliśmy od drzwi do drzwi i pytaliśmy, czy ktoś coś widział. Było jednak ciemno, więc nie liczymy na naocznych świadków. Zamierzamy także sprawdzić inne kaniony: Malibu, Topanga, Coldwater, Laurel i tutaj, w Glen. To pochłonie mnóstwo czasu i wątpię, czy coś znajdziemy.

Wróciłem do tematu morderstwa rodziców, ponieważ wolałem nie myśleć o losie Woody’ego.

– Czy zostali zastrzeleni tam, w Benedict? – spytałem.

– To absolutnie niemożliwe. Nie znaleźliśmy śladów krwi ani łusek. Wprawdzie padał deszcz, ale pamiętaj, że mieli w ciałach wiele dziur po kulach. Taka kanonada robi dużo hałasu, no i musiałyby zostać łuski. Nie, nie, zabito ich gdzie indziej i dopiero po śmierci trafili do kanionu. Hm… Nie udało nam się także znaleźć śladów stóp ani opon, lecz być może zawinił tu deszcz.

Wsunął do ust kromkę chleba, gryząc ją małymi ostrymi zębami.

– Jeszcze kawy? – zaproponowałem.

– Nie, dzięki. I bez niej mam nerwy napięte jak postronki.

– Pochylił się do przodu, zaciskając na krawędzi stołu grube walcowate palce. – Przykro mi, Alex. Wiem, że się bardzo niepokoisz o chłopca.

– Ta sytuacja przypomina mi koszmarny sen – przyznałem. – Staram się o nim nie myśleć. – Zaraz jednak, na przekór moim słowom, przed oczyma zamigotała mi mała, blada, dziecięca twarzyczka. Partia warcabów w plastikowej kapsule…

– Gdy obejrzałem ich pokój w motelu, naprawdę sądziłem, że wyjechali do domu. Uznałem, że to ich rodzinna sprawa – ciągnął posępnym, tonem. – Po pobieżnym oglądzie ciał koroner ocenił, że Swope’ów zamordowano już kilka dni temu. Prawdopodobnie wkrótce po zabraniu chłopca ze szpitala.

– Właściwie nic podejrzanego nie odkryliśmy, Milo.

– Próbowałem mówić przekonująco. – Kto mógł się spodziewać, że doszło do tragedii?

Kiedy Milo wyszedł, usiłowałem się uspokoić… Niestety, z miernym skutkiem. Ręce mi się trzęsły, umysł szalał. Nie miałem ochoty zostawać sam na sam ze swoją bezradnością i udręką. Postanowiłem poszukać zapomnienia w aktywności. Pojechałbym do szpitala i zawiadomił Raoula o morderstwach, ale Milo prosił, żebym się przez jakiś czas wstrzymał z informowaniem kogokolwiek. Krążyłem zatem po pokoju, nalałem sobie filiżankę kawy, wylałem ją do zlewu, chwyciłem gazetę i otworzyłem na stronach poświęconych filmowi. W studyjnym kinie w Santa Monica wyświetlano na porannym seansie dokument poświęcony Williamowi Burroughsowi. Pomyślałem, że ze względu na ekscentryczność bohatera film powinien mnie oderwać od smutnej rzeczywistości. Akurat gdy wychodziłem, zadzwonił telefon. To Robin telefonowała z Japonii.

– Witaj, kochanie – powiedziała.

– Witaj, mała. Tęsknię za tobą.

– Ja za tobą też, najdroższy.

Wziąłem telefon do łóżka i usiadłem naprzeciwko fotografii w ramce, przedstawiającej nas oboje. Pamiętam dzień, kiedy ją zrobiliśmy. Poszliśmy do parku w kwietniową niedzielę i poprosiliśmy przygodnego osiemdziesięcioletniego staruszka, żeby zrobił nam zdjęcie. Mimo iż tłumaczył się, że drżą mu ręce i nie zna się na nowoczesnych aparatach fotograficznych, zdjęcie wyszło pięknie.

Staliśmy na tle purpurowego królewskiego rododendrona i śnieżnych kamelii. Robin opierała się o mnie, a ja otoczyłem rękoma jej talię. Tego dnia miała na sobie obcisłe dżinsy i biały golf, który podkreślał jej kształty. Pod wpływem słońca jej kasztanowe długie kręcone włosy przypominały miedziane winogrona. Uśmiechała się szeroko, pokazując idealny półksiężyc białych zębów. Ciemne, żywe, wesołe oczy zdobiły jej twarz w kształcie serca.

Po raz nie wiem który pomyślałem, że Robin jest piękną kobietą o złotym sercu. Jej głos sprawiał mi równocześnie rozkosz i ból.

– Kupiłam ci jedwabne kimono, Alex. Szarobłękitne. Będzie pasowało do twoich oczu.

– Nie mogę się doczekać dnia, w którym je zobaczę. Kiedy wracasz do domu?

– Za jakiś tydzień, kochanie. Produkują tu ogromnie dużo instrumentów. Chcą, abym je sprawdziła.

– A zatem wszystko w porządku?

– Oczywiście. Jednak ty wydajesz się jakiś roztargniony. Czy coś się stało?

– Nie. Może tylko przez telefon robię takie wrażenie.

– Nie ukrywasz czegoś przede mną, kochanie?

– Nie. Wszystko w porządku. Tęsknię za tobą, to wszystko.

– Jesteś na mnie zły, prawda? Że tak długo nie wracam.

– Nie. Naprawdę nie. Wiem, że ten wyjazd jest dla ciebie ważny. Zostań tam tak długo, jak trzeba.

– Wiesz, wcale się nie bawię tak dobrze, jak sądzisz. Przez pierwszych parę dni rzeczywiście serdecznie mnie przyjmowali, jednak uprzejmości się skończyły i zaczęły się interesy. Ciągle odwiedzam studia projektowe i fabryki. A na noc nikt mi nie podsuwa męskich gejsz!

– Biedactwo.

– Bardzo jestem z tego powodu nieszczęśliwa. – Roześmiała się. – Ale muszę przyznać, że to fascynujący kraj. Ludzie są tu pracowici i bardzo racjonalni. Następnym razem musisz pojechać ze mną.

– Następnym razem?!

– Skoro Billy Orleans zachwala mój instrument, Japończycy też chcą mieć taki. Moglibyśmy pojechać w czasie kwitnienia wiśni. Spodobałoby ci się. Tutejsze publiczne parki to piękne ogrody… Widziałam ogromne ponadpółtorametrowe koi. Kwadratowe arbuzy, niewiarygodne bary serwujące sushi. Ten kraj jest niesamowity, kochanie.

– Wnosząc z twojego tonu, chyba rzeczywiście…

– Alex, o co chodzi? Przestań mówić, że nic się nie stało.

– Nic się nie stało.

– Daj spokój. Czułam się taka samotna… Siedziałam sama w sterylnym pokoju hotelowym, popijałam herbatę i oglądałam Kojaka z japońskimi napisami. Pomyślałam, że rozmowa z tobą pomoże mi odżyć. Niestety, jedynie mnie zasmuciła.

– Przykro mi, kochana. Kocham cię i naprawdę jestem z ciebie dumny. Okazuje się jednak, że jestem taki sam jak inni mężczyźni: egoistyczny, seksistowski drań, przerażony twoim sukcesem i zmartwiony, że już nigdy nie będzie tak wspaniale, jak było przed twoim wyjazdem.

– Przecież nic się nie zmieni. Nasz związek jest najcenniejszą rzeczą w moim życiu. Czy kiedyś nie powiedziałeś mi, że codzienne sprawy, które zajmują nam tyle czasu, kariera i wszystko, co się z nią wiążę, stanowią jedynie wierzchnią warstwę naszej egzystencji? Najważniejsza jest miłość i przyjaźń. Zaakceptowałam tę teorię. Naprawdę w nią wierzę.

Jej głos się załamał. Zapragnąłem ją objąć, mieć blisko przy sobie. Przytulić.

– O co chodzi z tymi kwadratowymi arbuzami? – spytałem.

Roześmialiśmy się oboje i przez następne pięć minut gruchaliśmy niczym nastolatki. Mimo dzielącej nas ogromnej odległości, byliśmy szczęśliwi.

Przedtem Robin podróżowała po Japonii, jednak od kilku dni przebywała w Tokio, skąd miała wrócić do Stanów. Zapisałem sobie adres hotelu i numer jej pokoju. Przed lotem powrotnym do Los Angeles miała nocować na Hawajach i przemknął nam przez myśl pewien plan. Wsiądę w samolot, spotykamy się w Honolulu, a potem spędzamy razem tydzień na Kauai. Początkowo uznaliśmy ten pomysł za żart, lecz po chwili zaczęliśmy go omawiać całkiem poważnie. Robin obiecała zawiadomić mnie o dacie swojego wyjazdu.

– Wiesz, jakie wspomnienie trzyma mnie tu przy życiu? – Zachichotała. – Przypominam sobie wesele, na którym byliśmy ubiegłego lata w Santa Barbara.

– Hotel Biltmore, pokój 351?

– Właśnie. Podnieca mnie sama myśl o tym.

– Przestań, w przeciwnym razie nic już dziś nie zrobię.

– Przynajmniej mnie docenisz.

– Wierz mi, naprawdę cię doceniam.

Długo żegnaliśmy się, w końcu Robin się rozłączyła.

Nie wspomniałem jej, jak jestem zaangażowany w sprawę Swope’ów. Nasz związek zawsze opierał się na szczerości i otwartości, więc poczułem się jak zdrajca. Uznałem jednak, że nie powinienem jej teraz mówić o tych sprawach. Przebywała zbyt daleko ode mnie, by słuchać o okropnościach, które tylko wytrąciłyby ją z równowagi.

Próbując stłumić poczucie winy, zadzwoniłem do kwiaciarni wysyłkowej i długo tłumaczyłem, że mają na drugi koniec świata wysłać tuzin czerwonych róż.

Загрузка...