14

Nocne niebo było bezmiarem płynnej czerni. Gwiazdy, jak rozsypane okruchy diamentów, emanowały surowe światło. Księżyc wyglądał niczym połyskujący patchwork szaro-złocistych skrawków srebra. Miasto sprawia, że zapominasz, jak ciemna jest noc, jak jasny bywa księżyc i jak wiele jest na niebie gwiazd.

Na cmentarzu Burrella nie było latarń. Dostrzec można było jedynie odległy żółty blask płynący z okien domu. Stałam na szczycie wzgórza w kombinezonie i adidasach, pocąc się jak szczur.

Ciała chłopca już nie było. Przewieziono je do kostnicy, gdzie miał się nim zająć koroner. Ja już z nim skończyłam. Nie musiałam go więcej oglądać. Jedynie w snach.

Dolph stanął obok mnie. Nie odezwał się słowem, patrzył tylko ponad trawą i pokruszonymi nagrobkami, wyczekując. Czekał, aż zacznę uprawiać moją magię. Aż wyjmę królika z kapelusza. Najlepiej byłoby, gdyby królik siedział w kapeluszu i gdybyśmy zdołali go unicestwić. Albo gdybyśmy odnaleźli jego norę. Dzięki temu moglibyśmy się czegoś o nim dowiedzieć. To było lepsze niż nic. Na razie błądziliśmy po omacku.

Tępiciele stanęli kilka kroków za nami. Mężczyzna był niski, krępy, o przystrzyżonych na zapałkę siwych włosach. Wyglądał jak emerytowany trener futbolu, ale dzierżył w dłoniach przewód miotacza płomieni w taki sposób, jakby dźwigał na plecach żywą istotę. Grube palce pieściły dyszę wylotową.

Kobieta była młoda, miała dwadzieścia lat, nie więcej. Cienkie jasne włosy związała w koński ogon. Była trochę wyższa ode mnie, ale w sumie niska. Kosmyki włosów spadały jej na twarz. Czujnym wzrokiem bacznie rozglądała się we wszystkie strony. Wyglądała jak wojskowy zwiadowca.

Miałam nadzieję, że nie była nerwowa i nie świerzbił jej palec na spuście. Nie chciałam, aby pożarł mnie morderczy zombi, ale nie miałam też ochoty na potraktowanie napalmem. Spłonięcie żywcem czy pożarcie żywcem? Czy w karcie są jeszcze inne propozycje?

Trawa szeleściła jak suche jesienne liście. Gdybyśmy użyli tu napalmu, mielibyśmy nielichy pożar traw. Ale ogień to jedyne, co może powstrzymać zombi. Jeżeli to był zombi, a nie coś całkiem innego.

Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie. Wątpliwości donikąd nas nie doprowadzą. Trzeba zachowywać się pewnie, niech innym wydaje się, że wiesz, co robisz. Zawsze trzymam się tej zasady.

Jestem pewna, że Dominga Salvador znała rytuał albo czar, aby odnaleźć grób konkretnego zombi. Wyznawała więcej zasad ode mnie. Tyle tylko, że jej zasady nie zabraniały więzić dusz w gnijących ciałach. Ja nigdy nie pałałam taką nienawiścią, by potraktować kogoś w tak okrutny sposób. Zabić, owszem, ale uwięzić duszę danej osoby w gnijącym ciele, skazując ją na niewysłowione katusze postępującego rozkładu… Nie, to nie było nawet okrutne. To było złe. Należało ją powstrzymać. A mogła tego dokonać jedynie śmierć. Westchnęłam. To był problem na później.

Trochę się zdekoncentrowałam, słysząc zlewający się z moim odgłos kroków Dolpha. Spojrzałam na dwójkę eksterminatorów. Tępiciele zabijali wszystko, od termitów po ghule, ale te ostatnie są z natury tchórzliwe, żywią się głównie padliną. To, czego szukaliśmy, nie było padlinożercą.

Czułam za sobą obecność tej trójki. Ich kroki wydawały się głośniejsze od moich. Spróbowałam oczyścić umysł i rozpocząć poszukiwanie, ale słyszałam jedynie ich kroki. Czułam tylko strach idącej za mną dziewczyny. To wybijało mnie z rytmu.

– Dolph, potrzebuję więcej przestrzeni – powiedziałam, przystając.

– To znaczy?

– Cofnijcie się trochę. Dekoncentrujecie mnie.

– Nie powinniśmy zbytnio się oddalać. Gdybyś potrzebowała pomocy…

– Jeśli zombi wypełznie z ziemi i rzuci się na mnie – wzruszyłam ramionami – co zrobicie, potraktujecie go napalmem, a przy okazji spalicie i mnie na skwarkę?

– Mówiłaś, że ogień to jedyny sposób, aby go zniszczyć – rzekł Dolph.

– To prawda, ale jeśli zombi rzuci się i pochwyci kogoś, powiedz tępicielom, aby łaskawie oszczędzili ofiarę i nie spalili jej razem z nieboszczykiem.

– Jeśli zombi pochwyci kogoś z nas, mamy nie używać napalmu?

– Otóż to.

– Mogłaś powiedzieć wcześniej.

– Dopiero teraz o tym pomyślałam.

– Świetnie – mruknął.

– Pójdę pierwsza. – Wzruszyłam ramionami. – Zobaczę, co da się zrobić. Wy zostańcie z tyłu i pozwólcie mi działać. – Podeszłam jak najbliżej niego i wyszeptałam: – Miej oko na tę kobietę. Wydaje się tak przerażona, że z byle powodu może zacząć strzelać na lewo i prawo.

– To tępiciele, Anito, nie policjanci ani zabójcy wampirów.

– Tej nocy od nich zależy nasze życie, więc proszę, miej na nią oko, dobra?

Skinął głową i zerknął na parę tępicieli. Mężczyzna uśmiechnął się i kiwnął głową. Dziewczyna tylko patrzyła. Nieomal czułam jej strach.

Każdy z nas się boi. Czemu więc tak mnie to martwiło? Bo ona i ja byłyśmy tu jedynymi kobietami i musiałyśmy okazać się lepsze od mężczyzn. Odważniejsze, szybsze i w ogóle. To reguła, gdy masz do czynienia z facetami.

Ruszyłam przed siebie. Sama. Odczekałam, aż jedynym słyszalnym odgłosem będzie szelest trawy, suchy, wyrazisty, przejmujący. Miałam wrażenie, że trawa szepcze do mnie, że rozpaczliwie stara się coś mi powiedzieć. Desperacko, z przejęciem. Z trwogą. Tak jakby się bała. To idiotyczne. Trawa nic przecież nie czuje. Ale ja czułam i całe moje ciało zlał zimny pot. Czy to coś tu było? Czy istota, która robiła z ludzi krwawą miazgę, była gdzieś wśród tych traw, przyczajona, wyczekująca?

Nie. Zombi nie były na tyle inteligentne, choć – rzecz jasna – ta bestia okazała się dostatecznie bystra, aby wymknąć się policji. Zbyt bystra. Może to wcale nie był zombi. Nareszcie napotkałam coś, co przeraziło mnie bardziej niż wampiry. Śmierć nie robiła na mnie większego wrażenia. Byłam wierzącą chrześcijanką i w ogóle. Gorzej ze sposobami zadawania śmierci. Pożarcie żywcem. To jeden ze sposobów, w jaki nie chciałabym zejść z tego świata. Kto by pomyślał, że mogę obawiać się zombi, jakiegokolwiek zombi? Cóż za ironia. Pośmieję się z tego później, kiedy przestanie mi się robić sucho w ustach.

Jak na każdym cmentarzu, tak i tutaj panowała grobowa cisza. Jakby wszyscy zmarli wstrzymali oddech, czekając… na co? Na zmartwychwstanie? Być może. Zbyt długo zajmowałam się umarłymi, by wierzyć, że istnieje tylko jedna odpowiedź. Z trupami jest tak jak z żywymi. Robią różne rzeczy. Większość ludzi po śmierci trafia do nieba lub do piekła i to wszystko. Jednak z różnych powodów niektórych, skądinąd nielicznych, spotyka inny los. Zostają uwięzieni na ziemi. Stąd się biorą tak zwane duchy, zjawy, upiory, wynik przemocy, zła lub zwyczajnego zakłopotania. Jaźnie te zostają tu, wśród nas. Nie mówię “dusze”. Nie wierzę, że to dusze, raczej ich wspomnienia, ludzkie jaźnie pozostają tu na dłużej.

Czy spodziewałam się ujrzeć zjawę wyłaniającą się spośród traw i rzucającą się na mnie z piekielnym wyciem? Nie. Nigdy dotąd nie widziałam ducha, który mógłby zrobić człowiekowi fizyczną krzywdę. Jeśli do czegoś takiego dojdzie, nie będziemy mieli do czynienia z duchem, a raczej z demonem lub zjawą jakiegoś czarownika, czarną magią. Duchy same w sobie są nieszkodliwe.

Ta myśl nieomal dodała mi otuchy.

Ziemia usunęła mi się spod nóg. Potknęłam się i chwyciłam jeden z przekrzywionych nagrobków. Zapadająca się ziemia, nieoznakowany grób. Poczułam “mrówki” w nogach i przeszedł mnie zimny prąd. Drgnęłam gwałtownie i ciężko klapnęłam na ziemię.

– Nic ci nie jest, Anito? – zawołał Dolph.

Spojrzałam na niego i stwierdziłam, że spoza gęstej trawy prawie w ogóle nie było mnie widać.

– Wszystko w porządku – odkrzyknęłam. Podniosłam się ostrożnie, starając się omijać stary grób. Ktokolwiek znajdował się w tej ziemi, nie spoczywał w spokoju. To nie był duch ani to miejsce nie było nawiedzone, ale miało coś w sobie. Coś niepokojącego. Kiedyś może nawet szwendał się tu duch, ale z upływem czasu jego obecność zanikła. Duchy zużywają się jak rzeczy, tyle że energetycznie, a wreszcie odchodzą do miejsc, które są im przeznaczone.

Zapewne emanacja tego miejsca ustanie jeszcze za mojego życia. O ile uda mi się przez kilka najbliższych lat unikać bliższych spotkań z morderczymi zombi. I z wampirami. Oraz śmiertelnikami uzbrojonymi po zęby. Cóż, spójrzmy prawdzie w oczy, były spore szansę, że to “gorące miejsce” jednak mnie przetrzyma.

Obejrzałam się za siebie, by ujrzeć Dolpha i tępicieli stojących jakieś dwadzieścia metrów dalej. Dwadzieścia metrów to niezbyt daleko, prawda? Kazałam im trzymać się na dystans, ale nie oznaczało to, że mają zostawić mnie samą. Ciężko mi dogodzić. Czy wściekną się, gdy każę im podejść bliżej? Pewnie tak. Znów ruszyłam przed siebie, starając się nie nastąpić na kolejny grób. Było to wszakże trudne, gdyż większość nagrobków nikła wśród gęstej trawy. Tyle nieoznakowanych mogił, zaniedbanych kwater. Mogłam błąkać się tu przez całą noc. Czy naprawdę liczyłam, że przez przypadek natknę się na właściwy grób? Tak. Miałam taką nadzieję. Nadzieja matką głupich. Zwłaszcza gdy ma się do czynienia z istotą nieludzką.

Wampiry były kiedyś ludźmi, zombi także. Podobnie większość lykantropów, choć w ich przypadku zdarzają się też osoby dotknięte rodową klątwą. Wszystkie potwory były zrazu zwyczajnymi ludźmi, z wyjątkiem mnie. Ożywianie zmarłych nie było karierą, którą się wybierało. Nie poszłam któregoś dnia do gabinetu doradcy do spraw pracy i nie powiedziałam: – Chciałabym ożywiać zmarłych. Nie, to nie było takie proste ani tak przyjemne.

Zawsze czułam pewną więź ze zmarłymi. Zawsze. I nie tylko z tymi, którzy niedawno odeszli z naszego świata. Nie igram z duszami, ale gdy dusza odchodzi, po prostu to wiem. Czuję to. Możecie się śmiać. Taka jest prawda.

Gdy byłam mała, miałam pieska. Jak większość dzieciaków. I ten psiak kiedyś zdechł. Miałam wtedy trzynaście lat. Pochowaliśmy Jenny na podwórku za domem. W tydzień po śmierci Jenny obudziłam się i ujrzałam ją leżącą obok mnie. Gęsta czarna sierść była pozlepiana ziemią z grobu. Martwe brązowe oczy śledziły każdy mój ruch, jak za życia. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że zwierzak żyje. Pomyliłam się, ale odtąd już na pierwszy rzut oka umiem rozpoznawać trupy. Wyczuwam je. I przywołuję z grobów. Ciekawe, co o mojej historii powiedziałaby Dominga Salvador. Przywołanie zwierzęcego zombi. Cóż za wstrząs. Przypadkowe ożywienie zmarłych. To przerażające. I chore.

Moja macocha Judith nigdy się z tego nie otrząsnęła. Rzadko mówi ludziom, czym się zajmuję. A tato? Cóż, on to raczej ignoruje. Ja też próbowałam to ignorować – bez powodzenia. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale wiecie, jak wyglądają ofiary wypadków drogowych? No to dośpiewajcie sobie resztę. Judith to wystarczyło. Byłam niczym upiorna wersja Szczurołapa z Hamelin.

W końcu ojciec zabrał mnie do babci ze strony matki. Nie jest tak przerażająca jak Dominga Salvador, ale… interesująca. Babcia Flores zgodziła się z tatą. Nie powinno uczyć się mnie voodoo, a jedynie sztuki samokontroli, dzięki czemu mogłabym przezwyciężyć moje… problemy.

– Naucz ją nad tym panować – rzekł tato.

Zrobiła to. Nauczyła mnie. Tato odwiózł mnie do domu. Nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy. W każdym razie nikt nie rozmawiał o tym ze mną. Zawsze zastanawiałam się, co mówiła o mnie macocha za moimi plecami. Tato na pewno nie był ze mnie zadowolony. Ja z siebie zresztą też nie.

Bert wyczaił mnie prosto z college’u. Nie wiem, skąd się o mnie dowiedział. Z początku się wahałam, ale gdy zaproponował korzystne warunki finansowe, zgodziłam się. Może buntowałam się w ten sposób przeciwko oczekiwaniom rodziców? Albo zrozumiałam, że nie ma dużego popytu na absolwentkę z dyplomem biologii nadnaturalnej. Pisałam pracę z mitycznych istot. To musiałoby świetnie wyglądać w moim CV.

Równie dobrze mogłam zrobić magisterium ze starożytnej greki albo poetów romantycznych. Wyglądałoby to ciekawie i mogło być interesujące, ale jakie miałabym potem perspektywy? Zamierzałam kontynuować edukację i na koniec wykładać w college’u. Ale pojawił się Bert, pokazując mi, jak powinnam wykorzystać mój wrodzony talent i obrócić go w żyłę złota. Przynajmniej mogę powiedzieć, że robię właściwy użytek z mego wykształcenia. I to na co dzień.

Nigdy nie zastanawiałam się, jak doszło do tego, że robię to, co robię. Nie ma w tym żadnej tajemnicy. To tkwi we krwi.

Przystanęłam i wzięłam głęboki oddech. Strużka potu spłynęła po mojej twarzy. Otarłam ją wierzchem dłoni. Pociłam się jak mysz kościelna, a wciąż było mi zimno. Strach. Ale nie bałam się czarnego luda, tylko tego, co muszę zrobić. Gdyby chodziło o mięsień, poruszyłabym go. Gdyby w grę wchodziła myśl, pomyślałabym ją. Gdyby to było czarodziejskie słowo, wymówiłabym je. Ale to nie było takie proste. Miałam wrażenie, że nawet przez ubranie przenikał mnie lodowaty chłód. Jakby zimny wiatr smagał obnażone zakończenia nerwowe. Albo jakby ów chłodny wiatr wypływał wprost z mojej skóry. Tyle że to nie wiatr i nie czuje go nikt inny prócz mnie. Nie szaleje jak wichura z hollywoodzkiego horroru. Nie wywołuje widowiskowych efektów. To doznanie jest ciche. Osobiste. Moje.

Chłodne palce wiatru zaczęły wysuwać się na zewnątrz. Byłam teraz w stanie przeszukiwać groby w promieniu od trzech do pięciu metrów ode mnie. W miarę jak się poruszałam, krąg ruszał wraz ze mną, przepatrując dalsze terytorium.

Jakie to uczucie, przetrząsać ubitą ziemię w tropieniu martwych ciał? Nieludzkie. Jakby widmowe palce wnikały w glebę w poszukiwaniu nieboszczyków. To najbliższe porównanie, jakie przychodzi mi na myśl. Ale rzecz jasna nie oddaje ono złożoności całego procesu.

Trumnę najbliżej mnie wiele lat temu podmyła i zniszczyła woda. Fragmenty zbutwiałego drewna, kawałki kości, nic w całości.

Stare kości, drewno, gleba, wszystko czyste i martwe. Gorące miejsce zapłonęło nagle i niespodziewanie żywym ogniem. Tej trumny nie mogłam spenetrować. Gorące miejsce umie chronić swe tajemnice. Nie warto było wydobywać ich stamtąd siłą. To była jakaś siła życiowa przykuta do grobu, dopóki nie osłabnie i nie przeminie. Takie przywiązanie może wprawić każdego w paskudny nastrój.

Powoli ruszyłam naprzód. Krąg przesunął się wraz ze mną. Dotykałam kości, nietkniętych trumien, fragmentów odzieży w nowszych mogiłach. To był stary cmentarz. Nie było tu rozkładających się trupów. Śmierć osiągnęła znacznie przyjemniejsze, przynajmniej jak dla mnie, stadium.

Coś schwyciło mnie za kostkę. Podskoczyłam i pomaszerowałam naprzód, nie spoglądając w dół. Nie należy patrzeć w dół. To reguła. Przez mgnienie oka dostrzegłam coś bladego i ulotnego, jak mgielna postać o wielkich, gorejących oczach.

Duch, jak żywy. Przeszłam po jego grobie i dał mi do zrozumienia, że nie przypadło mu to do gustu. Duch złapał mnie za kostki. Wielka mi rzecz. Jeśli je zignorujesz, widmowe ręce znikną. Jeśli zwrócisz na nie uwagę, nabiorą cielesności i możesz wpaść w niezłe kłopoty. Gdy masz do czynienia ze światem duchów, musisz pamiętać o jednym – jeśli zignorujesz zjawę, utraci swoją moc. To dobra i ważna rada. Niestety, nie sprawdza się w przypadku demonów i na wpół mitycznych istot. Jak również wobec wampirów, zombi, ghuli, lykantropów, czarowników, wiedźm… No dobra, ignorowanie sprawdza się tylko wobec duchów. Ale to działa.

Widmowe ręce zaczęły szarpać nogawki moich spodni. Czułam kościste palce pnące się w górę, jakby wykorzystywały mnie, by wydostać się z grobu. Cholera! Serce podeszło mi do gardła. Idź dalej. Ignoruj to. Nie zwracaj uwagi, a zniknie. Pójdzie do diabła. Palce powoli, jakby z wahaniem, zaczęły ześlizgiwać się z mego ciała. Niektóre duchy zdają się pałać do żyjących głęboką nienawiścią. Może to zazdrość. Nie mogą zrobić ci krzywdy, ale próbują wystraszyć i nieźle się przy tym bawią.

Odnalazłam pusty grób. Fragmenty drewna rozkładające się w glebie, ale żadnych szczątków kości. Żadnego ciała. Pusty dół. Ziemia na grobie była porośnięta trawą i chwastami. Gleba była ubita i twarda. Efekt suszy. Trawa i chwasty wyglądały na wygniecione. Widać było obnażone korzenie, jakby ktoś próbował wyplenić roślinność. Albo jakby coś wygrzebało się z ziemi, pozostawiając po sobie ślady.

Uklękłam przy pustym grobie. Dotknęłam dłońmi stwardniałej czerwonej ziemi, ale wglądanie do wnętrza mogiły nic nie dało. Wyczuwałam pustkę i nic więcej. Trup zniknął. Trumna była nienaruszona. Przywołano stąd zombi. Czy był to ten zombi, którego szukaliśmy? Nie sposób tego stwierdzić. Ale tylko w tym miejscu wyczułam pustkę i przywołanie żywego trupa.

Rozejrzałam się dokoła. Trudno mi było przeszukiwać wzrokiem trawę. Niemal widziałam to, co kryło się w ziemi. Ale postrzegałam wszystko oczyma duszy. To, co widziałam fizycznie, kończyło się odległym o pięć metrów parkanem. Czy doszłam aż tak daleko? Czy to jedyny pusty grób?

Wstałam i powiodłam wzrokiem ponad grobami. Dolph i dwójka tępicieli wciąż stała o trzydzieści metrów za mną. Trzydzieści metrów? To ci dopiero wsparcie.

Przeszłam szmat drogi. To przez tego złośliwego ducha. I gorące miejsce. A także ten najświeższy grób. Teraz to było moje miejsce. Znałam cały ten cmentarz. I wszystko, co było na nim niespokojne. Wszystko, co nie było całkiem martwe, kręciło się nad grobami. Białe widmowe zjawy. Migoczące gniewne światła. Ożywienie. Istniało wiele sposobów na ożywienie umarłych.

Ale wreszcie uspokoją się i pogrążą we śnie, o ile można to tak nazwać. Ponownie spojrzałam na pusty grób. Żadnych trwałych uszkodzeń.

Przywołałam Dolpha i pozostałych. Wyjęłam z kieszeni kombinezonu plastikową torebkę i wrzuciłam do środka kilka grudek ziemi.

Blask księżyca zaczął nagle blednąc. Dolph stanął nade mną. Wydawał się niespokojny.

– No i? – zapytał.

– Zombi wyszedł z tego grobu – stwierdziłam.

– Czy to zombi morderca?

– Nie wiem na pewno.

– Nie wiesz?

– Jeszcze nie.

– A kiedy będziesz wiedzieć?

– Zaniosę to Evansowi, aby przetestował tę ziemię dotykiem.

– Evans jasnowidz – mruknął Dolph.

– Taa.

– To szajbus.

– Racja, ale jest dobry.

– Wydział nie korzysta już z jego usług.

– Punkt dla wydziału – rzekłam. – Ale Animatorzy sp. z o.o. niekiedy go wynajmuje.

– Nie ufam Evansowi. – Dolph pokręcił głową.

– Ja nie ufam nikomu – odparłam. – I co z tego?

– Rozumiem. – Uśmiechnął się. Zerwałam kilka źdźbeł trawy i włożyłam do drugiej plastikowej torebki. Podpełzłam do szczytu grobu i rozgarnęłam chwasty. Nagrobka nie było. Niech to szlag! Jasny piaskowiec został odbity u podstawy. Odłupano go. I zabrano. Cholera. – Kto miałby niszczyć nagrobek i po co? – zapytał Dolph.

– Nazwisko i data mogłyby okazać się dla nas istotnymi informacjami, dzięki nim być może dowiedzielibyśmy się, dlaczego zombi został przywołany i co poszło nie tak.

– Co poszło nie tak? Jak to?

– Możesz ożywić zombi, aby zabić tę czy inną osobę, ale nie po to, by dokonywać wielokrotnych, przypadkowych masakr. Nikt by się tego nie podjął.

– Chyba że ten ktoś jest obłąkany – wtrącił.

– To nie jest zabawne. – Spojrzałam na niego.

– Jasne, że nie.

Także szaleniec mógł ożywić tego trupa. Morderczy zombi przywołany przez psychopatę. Ale czad. A jeśli ten ktoś zrobił coś takiego raz…

– Dolph, jeśli mamy do czynienia z szaleńcem, możemy przypuszczać, że jest więcej niż jeden zabójczy zombi.

– Poza tym jeśli ten ktoś jest wariatem, może okazać się, że nie istnieje żaden wzorzec jego poczynań – dokończył Dolph.

– Cholera.

– Otóż to.

Brak wzorca oznaczał brak motywu. Brak motywu oznaczał, że być może nie zdołamy rozwikłać tej sprawy.

– Nie. Nie wierzę w to – powiedziałam.

– Dlaczego nie? – zapytał.

– Bo gdybym w to uwierzyła, okazałoby się, że zabrnęliśmy w ślepą uliczkę. – Wyjęłam scyzoryk, który zwykle noszę przy sobie i zaczęłam odłupywać okruchy ze zniszczonego nagrobka.

– Niszczenie nagrobków to poważne wykroczenie – rzekł Dolph.

– Też prawda – przyznałam, wrzuciłam kilka drobnych kawałków piaskowca do trzeciego woreczka, po czym odłupałam jeden większy okruch marmuru wielkości mojego kciuka.

Włożyłam scyzoryk i wszystkie plastikowe torebki do kieszeni kombinezonu.

– Naprawdę sądzisz, że Evans będzie w stanie wyczytać coś z tych kawałków i drobin?

– Nie wiem. – Wstałam i spojrzałam na grób. Dwójka tępicieli stała nieopodal. Dawali mi odrobinę prywatności. To uprzejmie z ich strony. – Wiesz, Dolph, może ktoś zniszczył ten kamień, ale grób nadal tu jest.

– Tylko że nie ma trupa – odparł Dolph.

– Racja, ale trumna mogłaby nam coś powiedzieć. Przyda się każdy trop.

– W porządku, załatwię nakaz ekshumacji. – Skinął głową.

– Czy nie moglibyśmy wykopać trumny już teraz, dzisiaj?

– Nie – odparł. – Muszę postępować zgodnie z przepisami. – Spojrzał na mnie z powagą. – I nie chciałbym po powrocie tutaj stwierdzić, że grób został rozkopany. Materiał dowodowy na nic się nie przyda, jeśli ktoś będzie nim manipulował.

– Materiał dowodowy? Naprawdę sądzisz, że ta sprawa trafi do sądu?

– Tak.

– Dolph, musimy po prostu unicestwić tego zombi.

– Anito, chcę dopaść łajdaków, którzy go ożywili. Chcę postawić ich przed sądem pod zarzutem morderstwa.

Pokiwałam głową. Przyznawałam mu rację, choć wątpiłam, aby pragnienia Dolpha się ziściły. Dolph był policjantem, musiał przestrzegać prawa. Ja martwiłam się o prostsze sprawy, na przykład o przetrwanie i własną skórę.

– Dam ci znać, jeśli Evans powie mi coś istotnego – oświadczyłam.

– Mam nadzieję.

– Gdziekolwiek jest teraz ta bestia, na pewno nie ma jej tutaj.

– Krąży gdzieś, prawda?

– Taa.

– I może zabija kolejne ofiary, podczas gdy my marnujemy tutaj czas, goniąc za własnym ogonem.

Miałam ochotę go dotknąć. Powiedzieć mu, że będzie dobrze, ale sama w to nie wierzyłam. Wiedziałam, co teraz czuje. Kręciliśmy się w kółko. Nawet jeśli był to grób zabójczego zombi, nie przybliżył nas do odnalezienia tego żywego trupa. A musieliśmy go odnaleźć. Znaleźć, pochwycić i unicestwić. Pytanie brzmiało, czy zdołamy go dopaść, zanim zabije ponownie. Nie znałam na nie odpowiedzi. Nie. Skłamałam. Znałam odpowiedź. Tyle tylko, że ani trochę nie przypadła mi ona do gustu. Gdzieś tam krążył zabójczy zombi. Był głodny i na pewno już wkrótce znów zechce się pożywić.

Загрузка...