15

Parking przyczep, gdzie mieszka Evans, znajduje się w St. Charles, przy zjeździe z autostrady nr 94. Rzędy przyczep ciągną się w każdym kierunku jak okiem sięgnąć. Oczywiście nie przypominają już one dawnych domów na kółkach. Gdy byłam mała, przyczepy można było podczepiać do samochodu i przewozić z miejsca na miejsce. Proste. To była jedna z ich zalet. Niektóre z tych domów na kołach miały trzy lub cztery sypialnie oraz kilka łazienek z prysznicami. Jedyne, co mogłoby je uciągnąć, to półciężarówka albo tornado.

Przyczepa Evansa to starszy model. Myślę, że gdyby musiał, mógłby podpiąć ją łańcuchem do półciężarówki i ruszyć w drogę. To byłoby chyba łatwiejsze niż wynajem firmy przewozowej. Mimo to wątpię, aby Evans kiedykolwiek się stąd ruszył. W gruncie rzeczy nie opuścił swojej przyczepy od prawie roku.

Okna rozjaśniał złocisty blask. Przy wejściu znajdował się prowizoryczny ganek z równie prowizorycznym dachem. Wiedziałam, że Evans nie śpi. Nigdy nie sypiał. Bezsenność to z pozoru coś niegroźnego. W przypadku Evansa to choroba.

Znów miałam na sobie czarne szorty. Trzy woreczki z przedmiotami wcisnęłam do kieszonek przy pasku. Gdybym weszła do środka, wymachując tymi rzeczami, Evans chyba by oszalał. Musiałam go urobić, działać subtelnie. Niech wierzy, że wpadłam tu tylko po to, by spotkać się ze starym kumplem. Żadnych podtekstów, zero ukrytych motywów. Jasne.

Otworzyłam siatkowe drzwi i zapukałam. Cisza. Żadnego ruchu. Nic. Uniosłam dłoń, aby zapukać raz jeszcze i nagle się zawahałam. Czyżby Evans w końcu zasnął? To byłby pierwszy raz, odkąd go znam, kiedy w nocy choć na krótko zdołał się zdrzemnąć jak zwyczajny, normalny człowiek.

Wciąż jeszcze stałam z uniesioną dłonią, gdy poczułam na sobie jego wzrok.

Spojrzałam w górę na małe przeszklone okienko w drzwiach. Spomiędzy rozchylonych zasłon wyzierał fragment bladego oblicza. Niebieskie oko Evansa zamrugało na mnie.

Pomachałam do niego. Twarz zniknęła. Szczęknął zamek. Nie zobaczyłam nikogo w prześwicie. Weszłam do środka. Evans stał w cieniu za drzwiami.

Zamknął je, opierając się o nie całym ciałem. Oddech miał płytki i przyspieszony, jak po długim biegu. Pozlepiane w strąki jasne włosy opadały na kołnierz jego ciemnoniebieskiego szlafroka. Miał gęsty rudawy zarost.

– Co słychać, Evans? – Oparł się plecami o drzwi, oczy miał rozszerzone. Wciąż oddychał zbyt szybko. Czyżby coś wyczuwał? – Wszystko w porządku, Evans? – Gdy masz wątpliwości, nadaj pytaniu odpowiedni ton.

Pokiwał głową.

– Czego chcesz? – spytał zdyszanym tonem. Chyba nie uwierzył, że zjawiłam się tu przypadkiem. Nazwijcie to instynktownym przeczuciem.

– Potrzebuję twojej pomocy.

– Nic z tego. – Pokręcił głową.

– Nawet nie wiesz, o co mi chodzi.

– To bez znaczenia.

– Mogę usiąść? – spytałam. Jeśli nie uda ci się wprost, spróbuj uprzejmością. Może zadziała.

– Jasne. – Lekki ruch głową.

Rozejrzałam się po niewielkim pomieszczeniu. Byłam pewna, że gdzieś pod tą stertą gazet, tekturowych talerzyków, na wpół pełnych kubków i brudnych ubrań kryło się łóżko. Na stoliku do kawy leżało nawet pudełko ze stwardniałą na kamień pizzą. W pokoju panował zaduch. Czy Evans zacznie świrować, jeśli odgarnę stąd to i owo? Czy mogłam, usiąść na tej stercie śmieci w przekonaniu, że w głębi pod nimi znajdowało się łóżko? A jeśli to wszystko runie? Postanowiłam spróbować. Gdyby Evans zgodził się pomóc mi, usiadłabym nawet na tej zapleśniałej pizzy.

Przycupnęłam na stercie gazet. Pod nimi było coś dużego i twardego. Może łóżko.

– Mogę poprosić o kawę?

– Nie mam czystych kubków. – Pokręcił głową.

W to akurat byłam w stanie uwierzyć. Wciąż opierał się o drzwi, jakby bał się podejść bliżej. Dłonie wcisnął w kieszenie szlafroka.

– Czy możemy po prostu porozmawiać? – spytałam.

Znów pokręcił głową. Ja również. Zmarszczył brwi, widząc mój gest. Może w domu był ktoś jeszcze.

– Czego chcesz? – spytał.

– Mówiłam, potrzebuję twojej pomocy.

– Już tego nie robię.

– Czego? – zapytałam.

– Przecież wiesz – mruknął.

– Nie, Evans, nie wiem. Ty mi powiedz.

– Już nie dotykam żadnych rzeczy.

Zamrugałam. Użył, delikatnie mówiąc, dziwnego zwrotu. Powiodłam wzrokiem po stertach brudnych naczyń i ubrań. Wyglądały na nietknięte.

– Evans, pokaż mi ręce. – Odmówił ruchem głowy. Tym razem nie próbowałam go naśladować. – Evans, pokaż mi ręce.

– Nie – odparł głośno i wyraźnie.

Wstałam i zaczęłam iść w jego stronę. To nie trwało długo. Wycofał się w kąt przy drzwiach i wejściu do sypialni.

– Pokaż mi ręce.

W jego oczach pojawiły się łzy. Zamrugał i łzy spłynęły po jego policzkach.

– Zostaw mnie. Chcę być sam – wykrztusił.

Poczułam nieprzyjemny ucisk w piersiach. Co on zrobił? Boże, co on mógł sobie zrobić?

– Evans, albo natychmiast sam pokażesz mi ręce, albo cię do tego zmuszę. – Miałam nieprzepartą chęć, aby dotknąć jego ramienia, ale zdołałam się powstrzymać.

Evans już nie próbował powstrzymywać łez, łkał jak dziecko, a jego ciałem wstrząsały gwałtowne spazmy, jak podczas ataku czkawki. Powoli wyjął lewą rękę z kieszeni szlafroka. Była blada, koścista i cała. Odetchnęłam z ulgą. Bogu dzięki.

– Myślałaś, że coś sobie zrobiłem? – zapytał. – Co takiego?

– Nie pytaj.

Patrzył teraz na mnie, przyglądał mi się z uwagą. Zainteresowałam go. Naprawdę.

– Nie jestem aż tak szalony – odparł.

Już miałam powiedzieć: – Nigdy tak o tobie nie myślałam – ale najwyraźniej podświadomie miałam już na jego temat ugruntowane zdanie. Myślałam, że amputował sobie rękę, aby już nigdy niczego nie dotknąć, choćby nawet przez przypadek. Boże, to było szalone. Naprawdę szalone. A teraz byłam tu, przyszłam do niego, aby pomógł mi rozwikłać zagadkę morderstwa. Które z nas było bardziej szalone? Nie, lepiej nic nie mówcie.

– Co tutaj robisz, Anito? – Łzy jeszcze nie wyschły na jego twarzy, ale głos miał spokojny, zwyczajny.

– Potrzebuję twojej pomocy w związku z pewnym morderstwem.

– Już tego nie robię. Przecież ci mówiłem.

– Kiedyś powiedziałeś mi również, że nie możesz pozbyć się tych wizji. Twój dar jasnowidzenia nie jest czymś, co mógłbyś, ot tak, z własnej woli wyłączyć.

– I dlatego jestem tu, gdzie jestem. Dopóki nie opuszczam tej przyczepy, nikogo nie widuję i z nikim się nie spotykam. Już nie miewam wizji.

– Nie wierzę ci – odparłam.

– Wyjdź. – Wyjął z kieszeni czystą, białą chustkę i owinął nią klamkę.

– Widziałam dziś trzyletniego chłopca. Został pożarty żywcem.

– Proszę, nie rób mi tego. – Oparł się czołem o drzwi.

– Znam innych jasnowidzów, Evans, ale ty masz najwyższy współczynnik powodzenia. Potrzebuję najlepszego. Potrzebuję ciebie.

– Błagam, nie… – Potarł czołem drzwi.

Powinnam była wtedy wyjść, usłuchać go, spełnić jego prośbę, ale nie zrobiłam tego. Stanęłam za nim i cierpliwie czekałam. No dalej, stary, bądź dobrym kumplem, zaryzykuj dla mnie utratę zmysłów. To może przyprawić cię o obłęd, ale cóż z tego? Byłam bezwzględną animatorką, ożywicielką trupów. Nie mam wyrzutów sumienia. Liczy się tylko wynik. Cel uświęca środki. No jasne. No cóż, poniekąd faktycznie tak było, cel uświęcał środki.

– Jeżeli tego nie powstrzymamy, zginą inni ludzie – powiedziałam.

– Nie obchodzi mnie to.

– Nie wierzę ci.

– Ten chłopiec… to, co o nim powiedziałaś, było prawdą, zgadza się? – Włożył chustkę na powrót do kieszeni i odwrócił się.

– Nie mogłabym cię okłamać.

– Tak, jasne, że tak. – Pokiwał głową i oblizał wargi. – Daj mi to, co przyniosłaś.

Wyjęłam woreczki z kieszonek przy pasie i otworzyłam tę z fragmentami nagrobka. Musiałam od czegoś zacząć. Nie zapytał, co to takiego, to byłoby oszustwo. Nawet nie wspomniałabym o tym chłopcu, gdyby nie to, że potrzebowałam naprawdę silnych argumentów, aby go przekonać. Poczucie winy to wspaniałe narzędzie.

Ręka Evansa zadrżała, gdy upuściłam największy kawałek kamienia na jego dłoń. Starałam się, aby nawet przypadkiem nie dotknąć go koniuszkami palców. Nie chciałam, aby Evans poznał moje sekrety. To mogłoby nielicho go przerazić. Zacisnął palce na kawałku kamienia. Jego ciało przeszył silny wstrząs. Zadygotał, zamknął oczy. I wszedł w trans.

– Cmentarz, grób. – Przechylił głowę w bok, jakby czegoś nasłuchiwał. – Wysoka trawa. Gorąco. Krew, on wciera krew w nagrobek. – Rozejrzał się po pokoju, nie otwierając oczu. Czy widziałby, gdzie się znajduje, nawet gdyby nie miał przymrużonych powiek? – Skąd pochodzi ta krew? – zapytał. Czy powinnam odpowiedzieć? – Nie, nie! – Cofnął się gwałtownie, uderzając plecami o drzwi. – Kobieta krzyczy, krzyczy, nie, nie! – Otworzył szeroko oczy. Cisnął kamień na drugi koniec pokoju. – Oni ją zabili, zabili ją! – Przesłonił oczy dłońmi zaciśniętymi w pięści. – O Boże, poderżnęli jej gardło!

– Oni, to znaczy kto?

– Nie wiem. – Pokręcił głową, wciąż wciskając sobie pięści do oczu.

– Co widzisz, Evans?

– Krew. – Spojrzał na mnie spomiędzy uniesionych rąk przesłaniających twarz. – Wszędzie krew. Poderżnęli jej gardło. Rozsmarowali krew po nagrobku.

Miałam dla niego jeszcze dwa przedmioty. Czy odważę się zapytać? Zapytać nie zaszkodzi. To nie boli. Ale czy na pewno?

– Mam jeszcze dwie rzeczy, których chciałabym, abyś dotknął.

– Mowy nie ma – warknął. Cofnął się ode mnie w stronę krótkiego korytarzyka prowadzącego do sypialni. – Wynoś się, precz stąd, wypieprzaj z mojego domu, ale już!

– Co jeszcze zobaczyłeś, Evans?

– Zjeżdżaj!

– Opisz mi tę dziewczynę, Evans, powiedz coś, choćby jeden szczegół. Pomóż mi, proszę!

Oparł się o framugę i zjechał po niej w dół, by usiąść na podłodze.

– Bransoletka. Nosiła na lewym nadgarstku bransoletkę. Małe, zwisające amuleciki, serca, łuk i strzały, nutki. – Pokręcił głową i zwiesił ją na piersi. – A teraz idź już.

Chciałam mu podziękować, ale w tej sytuacji żadne słowa nie wydawały mi się odpowiednie. Zaczęłam rozglądać się po podłodze w poszukiwaniu ciśniętego przez Evansa kawałka kamienia. Znalazłam go w filiżance po kawie. Na jej dnie zagnieździło się i rosło w najlepsze coś zielonego. Wyjęłam kamień i wytarłam w leżące na podłodze dżinsy. Następnie schowałam odłamek do woreczka i włożyłam go do kieszonki przy pasku. Rozejrzałam się wokoło i stwierdziłam, że nie chcę zostawiać Evansa wśród całego tego brudu i bałaganu. Może miałam wyrzuty sumienia, że tak cynicznie go wykorzystałam. Może.

– Dzięki, Evans. – Nie uniósł wzroku. – Gdybym miała kogoś do sprzątania i przysłała tutaj tę osobę, wpuścisz ją?

– Nie chcę, żeby ktokolwiek tu przychodził.

– Nasza firma, Animatorzy sp. z o.o., może pokryć rachunek. Jesteśmy ci to winni. – Dopiero wtedy uniósł wzrok. Na jego obliczu malował się czysty, niepohamowany gniew. – Evans, ty potrzebujesz pomocy. Sypiesz się. Rozpadasz się na kawałki.

– Won z mego domu. – Każde słowo paliło jak rozżarzone do czerwoności żelazo Nigdy jeszcze nie widziałam Evansa tak wściekłego. Przerażonego owszem, ale nigdy w takim stanie. Cóż mogłam powiedzieć? To był jego dom.

Wyszłam. Stałam na rozchwierutanym ganku, dopóki nie usłyszałam za sobą szczęku przekręcanej zasuwki w drzwiach. Chciałam informacji i zdobyłam ją. Czemu więc tak fatalnie się czułam? Bo wycisnęłam ją na siłę z mężczyzny cierpiącego na poważne zaburzenia psychiczne. Tak, to było to. Poczucie winy. Wyrzuty sumienia. Nagle ujrzałam przed oczami porażające obrazy, przesiąknięte krwią prześcieradło na kanapie w brązowe wzorki. Kręgosłup pani Reynolds zwisający sztywno i połyskujący czerwoną wilgocią w blasku słońca.

Podeszłam do samochodu i wsiadłam. Jeżeli wyciśnięcie informacji z Evansa mogło ocalić choćby jedną rodzinę, to znaczy, że było warto. Gdybym dzięki temu nie musiała oglądać kolejnego trzylatka z wyprutymi wnętrznościami, stłukłabym Evansa na kwaśne jabłko gumowym młotkiem. Albo dałabym się jemu stłuc.

Choć w gruncie rzeczy czy tak się właśnie nie stało?

Загрузка...