Drzemałam na tylnym siedzeniu radiowozu, gdy samochód zatrzymał się przed apartamentowcem, w którym mieszkałam. Zaaplikowane leki złagodziły nieco pulsujący ból w gardle. Co dał mi ten lekarz? Czułam się świetnie, ale cały świat wydawał mi się dziwnie obcy i nie związany bliżej z moją skromną osoba. Był odległy i niegroźny jak sen. Dałam Dolphowi kluczyki do mojego wozu. Obiecał, że ktoś jeszcze tej nocy podstawi mój samochód pod dom… Dodał przy tym, że zadzwoni do Berta i powiadomi go, że nie zjawię się dziś w pracy. Zastanawiałam się, jak Bert to zniesie. I czy bardzo się tym przejmowałam. Ależ skąd.
Jeden z funkcjonariuszy odchylił się do mnie na fotelu i rzekł:
– Wszystko w porządku, pani Blake?
– Panno – poprawiłam odruchowo.
Uśmiechnął się półgębkiem, otwierając mi drzwi. Od wewnątrz z tyłu w radiowozie nie ma klamek. Musiał przytrzymać dla mnie drzwi, ale zrobił to szarmancko.
– Na pewno wszystko gra, panno Blake?
– Tak, panie posterunkowy… – musiałam zamrugać, aby odczytać nazwisko na plakietce -…Osborn. Dziękuję za odwiezienie do domu. Pańskiemu partnerowi również.
Jego partner stał przy aucie z drugiej strony, opierając się obiema przedramionami o dach.
– To wielki zaszczyt spotkać słynną egzekutorkę z oddziału duchów – mówiąc to, uśmiechnął się szeroko.
Zamrugałam do niego i spróbowałam wziąć się w garść, aby móc myśleć i mówić równocześnie.
– Byłam egzekutorką na długo przed zawiązaniem oddziału duchów.
– Bez urazy. – Rozłożył ręce, wciąż się uśmiechając.
Byłam zbyt zmęczona i otumaniona prochami, aby się tym przejąć. Pokręciłam głową.
– Jeszcze raz dziękuję.
Wchodząc po schodach, poczułam się dość niepewnie. Trzymałam się poręczy równie mocno jak tonący brzytwy. Dzisiaj wreszcie się prześpię. Może obudzę się na środku korytarza, ale w końcu się prześpię. Mimo wszystko. Już za drugim razem udało mi się wsunąć klucz do zamka. Chwiejąc się na nogach, weszłam do mieszkania i oparłam się czołem o drzwi, aby je zamknąć. Przekręciłam zasuwkę i byłam bezpieczna. Byłam w domu. Żyłam. Zombi zabójca został unicestwiony. Miałam chęć zachichotać, ale to był efekt działania leku przeciwbólowego. Sama z własnej woli nigdy nie chichoczę.
Stałam tak, z głową opartą o drzwi. Wpatrywałam się w czubki moich adidasów. Wydawały się bardzo odległe, jakby dystans pomiędzy moją głową a stopami znacznie się zwiększył od ostatniego razu, gdy na nie patrzyłam. Lekarz dał mi jakieś dziwaczne świństwa. Jutro już tego nie wezmę. Te prochy zbytnio zaburzały poczucie rzeczywistości.
Tuż obok moich adidasów pojawiły się czubki czarnych butów. Skąd wzięły się te buty w moim mieszkaniu? Zaczęłam się odwracać. Sięgnęłam po broń. Zbyt wolno, za późno, byłam za bardzo otępiała. Spieprzyłam sprawę.
Silne brązowe łapska oplotły mnie wpół, unieruchamiając ramiona. Przyszpiliły mnie do drzwi. Spróbowałam się uwolnić, ale było już na to za późno. Miał mnie na widelcu. Odchyliłam głowę do tyłu, usiłując zwalczyć działanie przeklętych medykamentów. Powinnam być przerażona. Zastrzyk adrenaliny, choć niektórym prochom jest obojętne, że akurat chcesz zrobić użytek ze swego ciała. Mają nad tobą władzę, dopóki nie przestaną działać. I kropka. Zamierzałam zrobić temu konowałowi krzywdę. I to sporą. Jeżeli tylko przeżyję.
To Bruno przycisnął mnie do drzwi.
Po mojej prawej stronie pojawił się Tommy. W dłoni trzymał strzykawkę.
– Nie!
Bruno zatkał mi usta dłonią. Próbowałam go ugryźć. Trzasnął mnie w twarz. Uderzenie trochę mnie otrzeźwiło, ale świat wciąż wydawał się odległy, spowity gęstym kokonem z waty. Dłoń Brunona pachniała płynem po goleniu. Dławiąca słodycz:.
– To wydaje się trochę zbyt proste – zauważył Tommy.
– Zrób to i już.
Patrzyłam, jak igła zbliża się do mojego ramienia. Gdyby nie to, że Bruno zatykał mi usta, powiedziałabym im, że zostałam już naszpikowana prochami. Zapytałabym, co było w strzykawce i czy ten specyfik nie zareaguje gwałtownie na lekarstwo, które mi podano. Nie dano mi tej szansy.
Igła zagłębiła, się w ciele. Zesztywniałam, zaczęłam się wyrywać, ale Bruno trzymał mnie mocno. Nie mogłam się poruszyć. Nie mogłam uciec. Cholera! Cholera! Adrenalina przemogła wreszcie otępienie, ale już było za późno. Tommy wyjął igłę z mego ramienia.
– Wybacz, że nie mamy spirytusu, aby przetrzeć miejsce wkłucia – rzekł i uśmiechnął się do mnie.
Nienawidziłam go. Nienawidziłam ich obu. Poprzysięgłam sobie, że jeżeli ten zastrzyk mnie nie wykończy, zabiję ich obu. Za to, że mnie wystraszyli. Że poczułam się przez nich bezradna. Za to, że przyłapali mnie osłabioną, nafaszerowaną prochami, ogłupiałą. Popełniłam błąd, ale jeśli wyjdę z tego cało, to się już nigdy nie powtórzy. Proszę Cię, Boże, pozwól mi to przeżyć.
Bruno zatykał mi usta i przytrzymywał przy drzwiach długo, aż poczułam, że zastrzyk zaczyna działać. Zrobiłam się śpiąca. Postawny osiłek, typ spod ciemnej gwiazdy opasywał mnie muskularnymi ramionami, a mnie chciało się spać. Próbowałam z tym walczyć, lecz bez powodzenia. Moje powieki zatrzepotały. Starałam się z całych sił, aby nie opadły. Przestałam już wyrywać się z uścisku Brunona i resztką sił usiłowałam powstrzymać opadanie powiek. Wlepiłam wzrok w drzwi, starając się nie zasnąć. Drzwi nagle zafalowały i zaczęły się rozpływać, jakby znajdowały się pod wodą. Zakręciło mi się w głowie. Moje powieki opadły, uniosły się gwałtownie i opadły raz jeszcze. Nie mogłam otworzyć oczu. Jakaś cząstka mnie runęła z krzykiem w ciemność, ale cała reszta rozluźniła się i poczuła się dziwnie bezpieczna, wtulając się coraz głębiej w kojące objęcia Morfeusza.