Leżałam na wznak w szpitalnej sali. Widok przesłaniał mi biały parawan. Odgłosy zza niego były donośne i nieprzyjazne. Lubiłam mój parawan. Poduszka była płaska, łóżko twarde. Białe, czyste i wspaniałe. Przełykanie sprawiało mi ból. Bolało nawet przy oddychaniu. Ale oddychanie było ważne. Dobrze było móc to robić.
Leżałam sobie cichutko. Po raz pierwszy robiłam, co mi kazano. Wsłuchiwałam się w mój własny oddech i rytm serca. Zawsze, gdy ktoś lub coś omal nie wysłało mnie na tamten świat, bardzo interesowałam się moim ciałem. Zwracałam uwagę na rzeczy, które nie interesowały mnie przez większość życia. Czułam krew krążącą w żyłach moich ramion. W ustach miałam, słodki jak cukierek, smak mego regularnego pulsu.
Żyłam. A zombi nie. Dominga Salvador trafiła do paki. Życie było cudowne.
Dolph rozsunął parawan. Po chwili zasunął go, jakby zamykał drzwi do pokoju. Oboje udawaliśmy, że jesteśmy tu sami, choć po drugiej stronie zasłony wciąż krążyli ludzie. Uśmiechnęłam się do niego. Odpowiedział uśmiechem.
– Miło cię widzieć, w miarę całą i zdrową.
– Dobrze, że dodałeś to “w miarę” – mruknęłam. Mój głos brzmiał ochryple. Odkaszlnęłam, próbując nadać mu właściwe brzmienie, ale to na nic się nie zdało.
– Co mówił lekarz o twoim głosie? – zapytał Dolph.
– Tymczasowo jestem tenorem. – Dostrzegłszy pytający wyraz jego twarzy, dodałam: – Ale to minie.
– Świetnie.
– Jak tam Burke? – spytałam.
– Tylko szwy, żadnych trwałych, uszkodzeń.
Domyśliłam się tego, ujrzawszy go wczoraj wieczorem, ale miło było usłyszeć konkretne potwierdzenie.
– A Roberts?
– Przeżyje.
– Wyliże się? – Musiałam przełknąć ślinę. Mówienie sprawiało mi ból.
– Wyjdzie z tego. Ki też ma rozpłataną rękę. Wiedziałaś o tym?
Pokręciłam głową i znieruchomiałam w pół ruchu. To także bolało.
– Nie zauważyłam.
– Parę szwów, nic poważnego. Do wesela się zagoi. – Dolph włożył obie ręce do kieszeni. – Straciliśmy trzech funkcjonariuszy. Jeden ma cięższe obrażenia niż Roberts, ale powinien się wykaraskać.
– To moja wina. – Spojrzałam na niego.
– Jak na to wpadłaś? – Zmarszczył brwi.
– Powinnam, była się domyślić – mruknęłam, przełykając ślinę – że to nie może być zwykły zombi.
– To był zombi, Anito. Miałaś rację. To ty domyśliłaś się, że ukrywa się w jednym z tych cholernych pojemników na śmieci. – Uśmiechnął się do mnie. – Poza tym omal nie straciłaś życia, usiłując go zabić. Myślę, że zrobiłaś to, co do ciebie należało.
– Nie zabiłam, go. Zrobili to eksterminatorzy. – Wielosylabowe wyrazy sprawiały mi większy ból niż krótkie.
– Czy pamiętasz, co się stało, zanim zemdlałaś?
– Nie.
– Wpakowałaś mu w głowę cały magazynek. Rozwaliłaś mu czerep tak, że z mózgu zostały tylko strzępy. A potem zwiotczałaś. Myślałem, że nie żyjesz. Boże – pokręcił głową – nigdy więcej tak nie rób.
– Postaram się. – Uśmiechnęłam się.
– Kiedy mózg zaczął mu się wylewać przez otwór w potylicy, zombi wstał. Najwyraźniej zniechęciłaś go do dalszej walki.
Zerbrowski stanął przy moim łóżku, nie zasuwając za sobą parawanu. Dostrzegłam pochlipującego cichutko małego chłopca z zakrwawioną rączką, wtulonego w ramię jakiejś kobiety. Dolph zaciągnął parawan. Założę się, że Zerbrowski był jednym z tych facetów, którzy nigdy nie zamykają szuflady.
– Wciąż jeszcze wyciągają z trupa kule. Wszystkie są twoje, Blake. – Spojrzałam na niego. – Prawdziwa z ciebie żmija, Blake.
– Ktoś musi być bezwzględny, gdy ty jesteś w pobliżu, Zerbrow… – Nie mogłam dokończyć jego nazwiska. Ból. Typowe.
– Boli cię? – spytał Dolph.
Ostrożnie pokiwałam głową.
– Lekarz ma przynieść mi środek przeciwbólowy. Dostałam też końską dawkę zastrzyku przeciwtężcowego.
– Śliczniutki ten twój naszyjnik z siniaków – pochwalił Zerbrowskii.
– Poetyckie porównanie – zauważyłam.
Wzruszył ramionami.
– Zajrzę jeszcze raz do naszych rannych, a potem podeślę mundurowego funkcjonariusza, aby odwiózł cię do domu – powiedział Dolph.
– Dzięki.
– Nie sądzę, żebyś była w stanie prowadzić wóz.
Być może miał rację. Czułam się fatalnie, ale przynajmniej żyłam. Udało mi się. Udało się nam. Rozwiązaliśmy sprawę morderstw, a zamieszane w nią osoby trafią za kratki. Super!
Zjawił się lekarz ze środkami przeciwbólowymi. Zerknął na dwóch policjantów.
– Proszę. – Podał mi buteleczkę z trzema pigułkami. – To powinno pani wystarczyć na całą noc i jutrzejszy dzień. Na pani miejscu wziąłbym jutro chorobowe. – Mówiąc to, łypnął na Dolpha – Słyszał pan, szefie?
– Nie jestem jej szefem. – Dolph spochmurniał.
– Pan tu rządzi, prawda? – spytał lekarz. Dolph pokręcił głową… – A więc…
– Tylko z nim współpracuję – wytrąciłam.
– Współpracuje pani?
– Można powiedzieć, że wypożyczyliśmy ją z innego wydziału – dodał Zerbrowski.
Lekarz skinął głową.
Wobec tego proszę powiadomić jej przełożonych, że ta pani nie przyjdzie do pracy. Może jej obrażenia nie wyglądają tak poważnie jak u innych, ale ta kobieta przeżyła spory szok. Ma szczęście, że nie nastąpiły trwałe uszkodzenia.
– Ona nie ma przełożonego – dorzucił Zerbrowski – ale powiadomimy jej szefa.
Uśmiechnął się do lekarza.
– Wobec tego jest pani wolna. Proszę obserwować zadrapania, czy nie wda się infekcja. I to ukąszenie na ramieniu. – Pokręcił głową. – Wy, gliniarze, harujecie ciężko na każdy zarobiony grosz. – To rzekłszy, oddalił się.
– Po co mielibyśmy mówić temu łapiduchowi, że narażamy życie osób cywilnych? – Zerbrowski zaśmiał się. – Nieświadomość bywa zdrowsza.
– Przeżyła spory szok – powiedział Dolph.
– Jeszcze jaki – dorzucił Zerbrowski.
Obaj wybuchnęli śmiechem. Usiadłam powoli, ostrożnie, zwieszając nogi z łóżka.
– Jak skończycie rechotać, dobrze by było, aby ktoś odwiózł mnie do domu.
Tamci dwaj śmiali się do łez. To wszystko wcale nie było aż tak śmieszne, ale potrafiłam ich zrozumieć. Śmiech znacznie lepiej rozładowuje napięcie aniżeli płacz. Nie przyłączyłam się do nich z obawy, że atak śmiechu mógłby sprawić mi silny ból.
– Odwiozę cię do domu – wysapał Zerbrowski pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
Uśmiechnęłam, się mimowolnie. Widok chichoczących Dolpha i Zerbrowskiego rozbawiłby każdego.
– Co to, to nie – zaoponował Dolph. – Was dwoje w jednym aucie. Tylko jedno wyszłoby żywe z samochodu.
– I tym kimś byłabym ja – dodałam.
– Święta racja. – Zerbrowski skinął głową.
Miło wiedzieć, że zgadzaliśmy się, choćby w jednej tylko kwestii.