Ekipie sprzątającej odwołano jakieś zlecenie i przyjechali do mnie wcześniej, niż się zapowiadali. Po południu moje mieszkanie było już czyste i pachniało świeżością. Przysłany przez właściciela domu szklarz wstawił nową szybę w oknie. Dziury po kulach zaszpachlowano i zamalowano na biało. Otworów prawie nie było już widać. W sumie mieszkanie wyglądało całkiem nieźle.
John Burke nie oddzwonił. Może okazałam się za sprytna. Spróbuję później i będę bardziej bezpośrednia. Teraz jednak miałam na głowie przyjemniejsze sprawy. Przebrałam się do joggingu. Ciemnoniebieskie szorty z białymi wstawkami, białe adidasy z niebieskimi paskami, skarpety frotte i podkoszulek. Szorty miały wewnętrzne kieszonki na rzepy. W jednej z nich tkwił derringer. Dokładnie, amerykański derringer, sześć i pół uncji,.38 specjal, cztery i osiemdziesiąt dwie setne cala długości. Przy ciężarze sześciu i pół uncji ważył tyle, co pokaźne piórko. Kieszeń na rzep nie była przystosowana do szybkiego dobywania broni. Miałam tylko dwa strzały, celne na odległość splunięcia, ale jak dotąd ludzie Gaynora nie próbowali mnie zabić. Zranić być może, ale na pewno nie zabić. Musieliby podejść blisko, aby zrobić mi krzywdę. Dostatecznie blisko, abym mogła użyć derringera. Naturalnie miałam tylko dwa strzały. Potem znajdę się w tarapatach.
Próbowałam obmyślić sposób, aby podczas joggingu nosić przy sobie dziewiątkę, ale bez powodzenia. Nie da się biegać z takim żelastwem. Ech, te ciągłe wybory.
Veronica Sims czekała w moim pokoju. Ronnie ma metr siedemdziesiąt dwa, jasne włosy i szare oczy. Jest prywatnym detektywem i współpracuje z naszą firmą. Poza tym co najmniej dwa razy w tygodniu wspólnie ćwiczymy, chyba że któraś jest akurat poza miastem, kuruje rany albo zadaje się z wampirami. Te dwie ostatnie ewentualności przytrafiają mi się częściej, niż bym sobie tego życzyła.
Miała na sobie kuse fioletowe szorty i podkoszulek z napisem “To książka, zaraz po psie, jest najlepszym przyjacielem człowieka. W psie jest za ciemno, aby czytać”. Nie bez powodu przyjaźnimy się z Ronnie.
– Brakowało mi cię w czwartek na siłowni – powiedziała. – Czy pogrzeb był smutny?
– Taa.
Nie drążyła tego tematu. Wie, że nie przepadam za pogrzebami. Większość ludzi nie znosi pogrzebów ze względu na nieboszczyków. Ja nie cierpiałam związanych z tą ceremonią emocji.
Zaczęła rozciągać długie, smukłe nogi. Zawsze rozgrzewamy się jeszcze w mieszkaniu. W krótkich szortach ciężko jest się rozciągać, gdy ma się naprawdę długie nogi i nie chce się gorszyć ludzi. Powtarzałam każdy jej ruch. Mięśnie górnych partii moich ud poruszyły się i zaczęły protestować. Derringer nieprzyjemnie wpijał mi się w ciało.
– Tak z ciekawości – rzuciła Ronnie. – Dlaczego uważasz, że zawsze powinnaś mieć przy sobie broń? Czy to konieczne?
– Nigdy nie rozstaję się z bronią – odparłam.
– Jeśli nie chcesz powiedzieć, nie mów, ale nie wciskaj mi kitu. – Spojrzała na mnie z niesmakiem.
– No dobra, już dobra – mruknęłam. – To dziwne, ale nikt nie zabronił mi o tym mówić.
– Jak to? Nikt nie groził ci śmiercią, w razie gdybyś opowiedziała o wszystkim na policji?
– Nie.
– Rany, to coś nowego.
– I tak, i nie. – Usiadłam na podłodze, rozchylając szeroko nogi. Ronnie zrobiła to samo. – W tej sytuacji to i tak nic by nie dało. – Pochyliłam całe ciało do lewej nogi, aż dotknęłam policzkiem uda.
– Opowiedz mi o tym – zaproponowała. Zrobiłam to. Kiedy skończyłam, byłyśmy już po rozgrzewce i gotowe. – Cholera, Anito. Zombi w twoim mieszkaniu i obłąkany milioner pragnący skłonić cię do złożenia ludzkiej ofiary. – Jej szare oczy lustrowały moją twarz. – Jesteś jedyną znajomą osobą, która ma dziwniejsze problemy niż ja.
– Dzięki – mruknęłam. Zamknęłam za nami drzwi, a klucze wrzuciłam do kieszonki z derringerem. Wiem, że pistolet będzie strasznie porysowany, ale co miałam zrobić, biec z kluczami w ręku?
– Harold Gaynor, mogę sprawdzić go dla ciebie.
– Czy nie prowadzisz jakiejś sprawy? – Zbiegłyśmy po schodach.
– Trzy różne, ale związane z próbą wyłudzenia odszkodowania. Głównie inwigilacja i robienie zdjęć. Jeśli przyjdzie mi dłużej stołować się w barach szybkiej obsługi, na święta będę wyglądać jak pani Mikołajowa.
– Prysznic i zmiana ciuchów u mnie. – Uśmiechnęłam się. – Potem pójdziemy na prawdziwą kolację.
– Brzmi wspaniale, ale nie każ czekać Jean-Claude’owi.
– Daj spokój, Ronnie – warknęłam.
– Powinnaś trzymać się możliwie jak najdalej od tej… istoty, Anito. – Wzruszyła ramionami.
– Wiem. – Teraz to ja wzruszyłam ramionami. – Wybieram mniejsze zło, zgadzając się na spotkanie z nim.
– A jaki miałaś wybór?
– Spotkanie się z nim z własnej woli albo porwanie i doprowadzenie przed jego oblicze.
– Niezły wybór, nie ma co.
– No.
Otworzyłam podwójne drzwi prowadzące na zewnątrz. Fala żaru uderzyła mnie w twarz. Było piekielnie gorąco, jakbym weszła do rozgrzanego pieca. Miałyśmy biegać w takim upale? Spojrzałam na Ronnie. Jest o piętnaście centymetrów wyższa ode mnie i większość z tego to nogi. Możemy biec razem, ale muszę ustalić tempo kroku i włożyć w to sporo wysiłku. To bardzo dobre ćwiczenie.
– Dziś jest z 80°C – rzekłam.
– Bez wysiłku nie ma rezultatów – ucięła Ronnie. W lewej dłoni trzymała bidon. Byłyśmy gotowe.
– Sześć kilometrów w piekle – mruknęłam. – Do roboty. – Ruszyłyśmy wolnym, ale równym biegiem. Zwykle kończyłyśmy przebieżkę w niecałe pół godziny.
Powietrze wręcz stało z gorąca. Miałam wrażenie, jakbyśmy musiały przebijać się przez wpółmaterialny mur gorącego powietrza. Wilgotność w St. Louis zawsze oscyluje w granicach stu procent. To w połączeniu z temperaturą rzędu 38°C daje w rezultacie małe, wilgotne piekiełko. St. Louis latem, ale czad.
Nie lubię ćwiczyć. Szczupłe biodra i muskularne łydki to za mała zachęta, by tak się katować. Bardziej przemawia do mnie fakt, że dzięki temu można prześcignąć jakiegoś bandziora. Czasami wszystko sprowadza się do tego, kto jest szybszy, silniejszy, zwinniejszy. Wybrałam sobie niewłaściwy fach. No dobra, nie skarżę się. Tylko że czterdzieści dwa kilogramy mają w sobie za mało mięśni, by nimi szaleć.
Naturalnie gdy w grę wchodzą wampiry, to, ile ważę, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Nawet młodzi nieumarli są w stanie jedną ręką dźwignąć samochód. W tej sytuacji przegrywam już na starcie. Przywykłam do tego.
Pokonałyśmy pierwsze półtora kilometra. To zawsze boli najbardziej. Moje ciało potrzebuje mniej więcej takiego dystansu, aby uświadomić sobie, że nie skłoni mnie do przerwania całego tego szaleństwa. Biegłyśmy przez starszą część dzielnicy. Sporo tutejszych domów pochodzi z lat pięćdziesiątych, a niektóre nawet z XIX wieku. Był tu nawet pewien magazyn pamiętający czasy wojny secesyjnej. To był punkt oznaczający, iż mamy za sobą połowę drogi. Trzy kilometry. Czułam się rozluźniona i silna, jakbym potrafiła tak biec w nieskończoność, o ile tylko nie będę musiała biec za szybko. Skupiłam się na przedzieraniu się przez fale żaru i utrzymaniu stałego rytmu. To Ronnie zauważyła tego faceta.
– Nie chcę cię niepokoić – rzekła – ale czemu ten facet tam stoi?
Wytężyłam wzrok. Jakieś pięć metrów przed nami kończył się ceglany mur i rósł wysoki wiąz. W cieniu drzewa stał mężczyzna. Nie próbował się ukryć. Nosił jednak dżinsową kurtkę. Było za ciepło na noszenie kurtki, chyba że chciał ukryć pod nią broń.
– Jak długo tam stoi?
– Właśnie wyszedł zza drzewa – odparła.
– Zawracamy. Z powrotem mamy jeszcze trzy kilometry. – Paranoja wzięła nade mną górę.
Ronnie skinęła głową.
Zawróciłyśmy. Facet nie próbował nas zatrzymać ani krzyczeć. Paranoja to okropna choroba.
Zza załomu ceglanego muru wyszedł drugi mężczyzna. Podbiegłyśmy jeszcze kilka metrów w jego stronę. Obejrzałam się za siebie. Ten w kurtce szedł wolno w naszym kierunku. Kurtkę miał rozpiętą i sięgał za pazuchę. I to tyle, jeśli chodzi o paranoję.
– Biegnij – rzuciłam.
Drugi facet wyjął pistolet z kieszeni kurtki. Przystanęłyśmy. To wydawało się rozsądnym posunięciem.
– Uhm, hm – mruknął mężczyzna. – Nie mam ochoty nikogo ganiać w tym upale. Chcemy cię żywej, laluniu, ale niekoniecznie całej i zdrowej.
Pistolet okazał się automatem.22. Nieduża moc, ale dobry, gdy chciało się tylko kogoś zranić. Wszystko sobie obmyślili. To było przerażające. Ronnie stała bardzo sztywna obok mnie. Zwalczyłam w sobie chęć pochwycenia jej za rękę i ściśnięcia mocno, to nie byłoby dobrze widziane. Bądź co bądź, byłam twardą i bezwzględną zabójczynią wampirów, nieprawdaż?
– Czego chcecie? – spytałam.
– Już lepiej – mruknął. Nosił jasnoniebieską koszulę. Nad paskiem spodni przelewał się ciężko wypracowany mięsień piwny. Miał jednak potężne i z wyglądu silne łapska. Może i był za gruby, ale mogłam się założyć, że potrafił mocno uderzyć.
Cofnęłam się tak, że za plecami miałam teraz mur. Ronnie zrobiła to samo. Ten w kurtce podszedł do nas. W prawej ręce trzymał luźno berettę dziewięć milimetrów. Ta broń nie służyła tylko do ranienia.
Spojrzałam na Ronnie, a potem na tłuściocha, który się do niej zbliżał. Zerknęłam na tego w dżinsowej kurtce, który podchodził do mnie. Znów spojrzałam na Ronnie. Jej oczy lekko się rozszerzyły. Oblizała wargi, po czym przeniosła wzrok na tłuściocha. Facet z berettą był mój. Ronnie miała zająć się tym z.22. Nie ma to jak odpowiednie planowanie.
– Czego chcecie? – powtórzyłam. Nie lubię się powtarzać.
– Wybierzecie się z nami na małą przejażdżkę. To wszystko. – Mówiąc to, tłuścioch uśmiechnął się.
Odpowiedziałam uśmiechem, po czym odwróciłam się do tego w dżinsowej kurtce z berettą w garści.
– Nie umiesz mówić?
– Umiem – odparł. Postąpił dwa kroki w moją stronę, ale jego pistolet wciąż mierzył w moją pierś. – I to jak.
Dotknął leciutko moich włosów koniuszkami palców. Beretta nieomal wpiła się w moje ciało. Gdyby teraz nacisnął spust, byłoby po herbacie. Matowa czarna lufa wydawała mi się z każdą chwilą coraz większa. Złudzenie, ale im dłużej na nią patrzyłam, tym wydawała mi się istotniejsza. Zwłaszcza że stałam u jej wylotu.
– Nic z tego, Seymour – rzucił tłuścioch. – Żadnego pieprzenia ani zabijania. Znasz zasady.
– Niech to szlag, Pete.
– Możesz zająć się tą blondyną – rzucił Pete alias Tłuścioch. – Nikt nie mówił, że nie możemy się z nią zabawić.
Spojrzałam na Ronnie. I na Seymoura. Musiałam być gotowa, gdyby nadarzyła się jakaś okazja. Spojrzenie na przyjaciółkę, aby sprawdzić, jak zniosła wiadomość, że ma stać się ofiarą gwałtu, nie podbudowało mnie psychicznie. Naprawdę.
– Potęga członka, Ronnie. Wszystko sprowadza się do myślenia penisem.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Seymour zmarszczył brwi.
– Że jesteś debilem, Seymour, i że myślisz wackiem zamiast głową – odparłam z uśmiechem.
Uderzył mnie na odlew, otwartą dłonią, ale mocno. Zachwiałam się, lecz nie upadłam. Pistolet wciąż był we mnie wycelowany. Cholera. Gdy mi przywalił, tym razem zaciśniętą pięścią, spomiędzy jego ust dobył się głuchy warkot. Upadłam. Przez chwilę leżałam na brudnym chodniku, wsłuchując się w szum krwi w uszach. Uderzenie otwartą dłonią piekło. Cios pięścią zabolał. Ktoś kopnął mnie w żebra.
– Zostaw ją! – krzyknęła Ronnie.
Położyłam się na brzuchu i udawałam, że strasznie mnie boli. Nie było to trudne. Sięgnęłam do kieszonki szortów. Seymour wymachiwał berettą przed twarzą Ronnie. Ronnie krzyczała na niego. Pete złapał ją za ręce i spróbował przytrzymać. Sprawy wymykały się spod kontroli. Ekstra.
Spojrzałam na Seymoura i powoli dźwignęłam się na kolana. Wbiłam mu derringera w krocze. Zamarł w bezruchu i przeniósł wzrok na mnie.
– Nie ruszaj się albo będziesz miał z klejnotów jajecznicę – wycedziłam.
Ronnie trzasnęła tłuściocha łokciem w splot słoneczny. Zgiął się lekko, opuścił dłonie do brzucha. Wyrwała mu się i wyrżnęła go kolanem w twarz. Z nosa Pete’a buchnęła krew. Ronnie rąbnęła go w bok twarzy, wkładając w ten cios cały ciężar swego ciała. Facet runął jak ścięte drzewo. W dłoni Ronnie pojawiła się.22. Miałam ochotę zawołać: – Brawo, Ronnie – ale to zniweczyłoby mój image. Później przybijemy sobie piątkę.
– Seymour, powiedz swemu kumplowi, żeby się nie ruszał albo pociągnę za spust.
Przełknął ślinę tak głośno, że aż to usłyszałam.
– Nie ruszaj się, Pete, dobra?
Pete tylko się na nas gapił.
– Ronnie, proszę, odbierz Seymourowi broń. Dziękuję. – Wciąż klęczałam na żwirze z derringerem przytkniętym do krocza faceta w kurtce. Bez oporów oddał spluwę Ronnie. Coś podobnego.
– Mam go na muszce, Anito – rzekła Ronnie. – Nie spojrzałam na nią. Miała swoje zadanie, a ja swoje.
– Seymour, to.38 specjal. Dwustrzałowy. Nadaje się do różnego rodzaju amunicji -.22,.44 albo.357 magnum. – To było kłamstwo. W nowej, lżejszej wersji nie używało się niczego potężniejszego od zwykłej.38, ale mogłam się założyć, że Seymour nie połapie się w tym małym oszustwie. -.44 albo.357 i możesz pożegnać się z klejnotami. W przypadku.22 może zdołasz je ocalić, ale i tak będzie bolało. – I znów odegrałam scenę z Brudnego Harry’ego. – To jak sądzisz, masz dziś szczęście?
– Czego chcesz, o co ci, kurde, chodzi? – spytał piskliwym z przerażenia głosem.
– Kto was wynajął?
– Nic z tego. Zabiłby nas. – Pokręcił głową.
– Kula.357 magnum robi wielkie dziury, Seymour.
– Nic jej nie mów – rzekł Pete.
– Jeśli jeszcze raz się odezwie, Ronnie, rozwal mu rzepkę kolanową.
– Z przyjemnością – odparła Ronnie. Zastanawiałam się, czy faktycznie mogłaby to zrobić. Lepiej, żebym się nie dowiedziała.
– Gadaj, Seymour, i to już, albo pociągnę za spust. – Wbiłam pistolet głębiej w jego ciało. Nawet to musiało nieźle boleć. Facet stał prawie na palcach.
– Boże, błagam, nie.
– Kto was wynajął?
– Bruno.
– Seymour, ty durniu – syknął Pete. – On nas zabije.
– Ronnie, wpakuj mu kulkę – rzekłam.
– Mówiłaś – w rzepkę kolanową, tak?
– Tja.
– A może lepiej w łokieć? – zapytała.
– Wybór należy do ciebie – odparłam.
– Jesteście nienormalne – jęknął Seymour.
– Taa – mruknęłam. – Lepiej o tym nie zapominaj. Co właściwie powiedział wam Bruno?
– Kazał przewieźć was do budynku przy Grand i Washington. Mieliśmy zawieźć tam was obie, ale aby zmusić cię do uległości, mieliśmy zabawić się trochę z tą blondyną.
– Podaj mi ten adres – warknęłam.
Seymour zrobił to. Chyba gdybym go zapytała, podałby mi nawet sposób na stworzenie kamienia filozoficznego.
– Jeśli tam pojedziecie, Bruno zorientuje się, że to my go sypnęliśmy – rzekł Pete.
– Ronnie – powiedziałam.
– Strzelaj, laluniu, jest mi to obojętne. Jeśli tam pojedziecie albo wezwiecie policję, i tak będzie po nas.
Spojrzałam na Pete’a. Wyglądało, że mówił szczerze. Ci dwaj byli bandziorami, ale…
– Dobra, nie złożymy mu niespodziewanej wizyty.
– Nie wezwiemy też policji – dodała Ronnie.
– Gdybyśmy to zrobiły, równie dobrze mogłybyśmy rozwalić was na miejscu. Ale wcale nie musimy tego robić, prawda Seymour?
– Jasne, że nie!
– Ile płaci wam Bruno?
– Czterysta na łebka.
– To za mało – stwierdziłam.
– I kto to mówi.
– Teraz wstanę, Seymour, i twoje jaja pozostaną nietknięte. Nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie ani do Ronnie, albo dam Brunonowi cynk, kto go sypnął.
– On by nas zabił. I zrobiłby to powoli.
– Otóż to, Seymour. Będziemy udawać, że to wszystko w ogóle się nie wydarzyło, jasne? – Pokiwał energicznie głową. – Zgadzasz się na taki układ, Pete? – spytałam.
– Nie jestem głupi. Bruno wyrwałby nam serca i nakarmił nas nimi. Będziemy milczeć jak grób. – Wydawał się zniesmaczony.
Wstałam i odstąpiłam ostrożnie od Seymoura. Ronnie celowała w Pete’a z beretty. Za gumką jej sportowych szortów tkwiła.22.
– Precz stąd – rzuciłam.
Twarz Seymoura pobladła i błyszczała od poru.
– Czy mogę odzyskać swój pistolet? – Nie był zbyt bystry.
– Żarty się ciebie trzymają – stwierdziłam.
Pete wstał. Krew pod jego nosem zaczęła zasychać.
– Chodź, Seymour. Spadamy stąd – powiedział.
Ruszyli w głąb ulicy. Seymour kulił się w sobie, jakby tłumił pragnienie rozmasowania obolałych klejnotów.
Ronnie odetchnęła z ulgą i oparła się o ścianę. Wciąż trzymała w prawym ręku pistolet.
– O Boże – westchnęła.
– No – mruknęłam.
Dotknęła mojej twarzy w miejscu, gdzie walnął mnie Seymour. Zabolało. Skrzywiłam się.
– W porządku? – spytała Ronnie.
– Jasne – odparłam. Tak naprawdę cały bok mojej twarzy przeszywał potworny ból, ale żadne słowa nie były go w stanie ukoić.
– Odwiedzimy Bruna?
– Nie.
– Dlaczego?
– Znamy adres, pod który miano nas przewieźć i wiemy, kto zlecił nasze uprowadzenie. Wiemy, dlaczego chciano mnie porwać. Co jeszcze byłoby warte narażania życia?
Ronnie zamyśliła się przez chwilę.
– Chyba masz rację. Ale naprawdę nie zamierzasz donieść o tym ataku na policję?
– A po co? Nic mi nie jest, tobie zresztą też nie. Seymour i Pete już nie wrócą.
– Tak naprawdę wcale nie chciałaś, abym strzeliła mu w kolano, prawda? – Wzruszyła ramionami. – To była tylko gra, jak w dobrego i złego glinę, mam rację? – Spojrzała na mnie z przejęciem, w jej łagodnych szarych oczach malowała się niepewność.
– Wracajmy do domu, ale spacerkiem. – Odwróciłam wzrok. – Nie mam już ochoty na bieganie.
– Ja też nie. – Ruszyłyśmy wolnym krokiem. Ronnie wyjęła koszulkę ze spodenek i zatknęła berettę za gumkę szortów. Trzymała teraz w ręku.22. Pistolet prawie całkiem niknął w jej dłoni. – Tylko udawałyśmy, prawda? Zgrywałyśmy twarde sztuki, no nie?
– Nie wiem – odparłam szczerze.
– Anito!
– Nie wiem. Naprawdę.
– Nie mogłabym strzelić do niego z zimną krwią, aby zmusić go do milczenia.
– Wobec tego dobrze, że cię do tego nie sprowokował – ucięłam.
– A ty, czy mogłabyś, ot tak, wpakować mu kulkę? – Gdzieś z oddali dobiegł śpiew ptaka. Ten dźwięk sprawił, że mimo upału zrobiło się nam chłodniej i przyjemniej. -Odpowiedz, Anito. Czy naprawdę pociągnęłabyś za spust?
– Tak.
– Tak? – W jej głosie brzmiała nuta zdziwienia.
– Tak.
– Cholera. – Przez chwilę szłyśmy w milczeniu, ale zaraz znów się odezwała. – Jaką masz dziś amunicję w derringerze?
– .38.
– Taka kula zapewne by go zabiła.
– Zapewne – przytaknęłam.
Widziałam, że od czasu do czasu zerkała na mnie z ukosa. W jej oczach było coś, czego wcześniej nie dostrzegałam. Mieszanina zgrozy i podziwu. Nigdy dotąd przyjaciółka nie patrzyła na mnie w taki sposób. To trochę mnie zabolało. Ale tego wieczoru wybrałyśmy się na kolację do Miller’s Daughter w starym St. Charles. Atmosfera była przyjemna. Jedzenie wyśmienite. Jak zawsze. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i doskonale się bawiłyśmy. Żadna z nas nie wspomniała o dzisiejszym incydencie. Jeśli dobrze się postaram, może nawet zdołam przekonać samą siebie, że w ogóle nic się tego dnia nie wydarzyło. Potrzeba do tego tylko trochę wysiłku.