Uklękłam, opierając się czołem o chłodną krawędź wanny. Poczułam się trochę lepiej. Całe szczęście, że nie zdążyłam zjeść śniadania. Rozległo się pukanie do drzwi.
– Czego? – warknęłam.
– To ja, Dolph. Mogę wejść?
– Jasne – odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
Wszedł Dolph ze ścierką w dłoni. Zapewne wziął ją z szafki w kuchni. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, kręcąc głową. Zmoczył ścierkę pod kranem w umywalce i podał mi.
– Wiesz co z tym zrobić.
Wiedziałam. Ścierka była chłodna i cudownie kojąca, gdy rozłożyłam ją sobie na twarzy i szyi.
– Merlioniemu też przyniosłeś? – spytałam.
– Tak. Jest w kuchni. Oboje jesteście porąbani, ale miło było na to popatrzeć. – Wysiliłam się na słaby uśmiech. – A teraz gdy widowisko dobiegło już końca, może doczekam się paru konstruktywnych uwag? – Usiadł na opuszczonej klapie sedesu. Nie podniosłam się z podłogi.
– Czy tym razem ktoś coś słyszał? – spytałam.
– Sąsiad twierdzi, że słyszał coś tuż przed świtem, ale musiał iść do pracy. Nie chciał, jak sam powiada, mieszać się w cudze kłótnie rodzinne.
– Czy wcześniej w tym domu miały miejsce jakieś burdy? – Spojrzałam na Dolpha. Pokręcił głową. – Boże, gdyby tylko wezwał policję – jęknęłam.
– Myślisz, że to by coś zmieniło? – wycedził Dolph.
Rozważałam to przez chwilę.
– Może nie dla tej rodziny, ale moglibyśmy pochwycić tego zombi.
– Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – skomentował Dolph.
– Może i tak. Miejsce zbrodni jest względnie świeże. Zombi zabił tych ludzi, a potem niespiesznie pożarł. Te się nie stało ot tak, raz-dwa. Musiało upłynąć sporo czasu. O świcie ten stwór jeszcze ich mordował.
– Do czego zmierzasz?
– Otoczcie i zabezpieczcie całą tę okolicę.
– Wyjaśnij.
– Zombi musi być gdzieś w pobliżu, nie uszedł daleko. Ukrywa się, czeka na zmierzch.
– Myślałem, że zombi mogą poruszać się za dnia – rzucił Dolph.
– Mogą, ale tego nie lubią. Żaden zombi nie będzie szwendał się za dnia bez konkretnego rozkazu.
– A zatem trzeba przetrząsnąć najbliższy cmentarz – wtrącił Dolph.
– Niekoniecznie. Zombi to nie wampiry ani ghule. Nie muszą kryć się w trumnach czy w grobach. Wystarczy, że schowają się w jakimś ciemnym miejscu.
– Gdzie wobec tego mamy go szukać?
– W szopach, garażach, innymi słowy – w każdej potencjalnej kryjówce.
– Równie dobrze mógł zaszyć się w domku na drzewie. W tej okolicy jest ich sporo, dzieciaki za nimi przepadają – dodał Dolph.
Uśmiechnęłam się. Miło było stwierdzić, że wciąż to potrafię.
– Wątpię, aby zombi zechciał wspinać się na drzewo, mając inne, prostsze możliwości wyboru. Zwróć uwagę, że wszystkie domy tutaj są parterowe.
– Piwnice – mruknął.
– Nikt nigdy nie ucieka do piwnicy – zauważyłam.
– Czy to by coś dało?
– Z reguły zombi są kiepskimi wspinaczami. – Wzruszyłam ramionami. – Ten jest szybszy i bardziej czujny, ale… Zejście do piwnicy mogłoby w najlepszym razie go opóźnić. Gdyby były w niej okna, rodzice mieliby choć cień szansy na ocalenie dzieci. – Wytarłam ścierką kark. – Zombi wybiera parterowe domki z przesuwanymi, przeszklonymi drzwiami. Być może odpoczywa teraz przy jednym z nich.
– Koroner twierdzi, że ten trup ma jakieś metr osiemdziesiąt – metr osiemdziesiąt dwa wzrostu. To mężczyzna, biały. Niewiarygodnie silny.
– To ostatnie już wiemy, a reszta nie na wiele nam się przyda.
– Masz lepszy pomysł?
– Właściwie tak – odparłam. – Niech twoi ludzie, ci słuszniejszego wzrostu, przez następną godzinę patrolują całą okolicę. A potem otoczcie ją szczelnym kordonem.
– I mamy przeszukać wszystkie szopy oraz garaże – dorzucił Dolph.
– A także piwnice, nisze pod schodami, stare lodówki – wtrąciłam.
– A jeśli go znajdziemy?
– Spalcie go. Ściągnijcie tu oddział eksterminatorów.
– Czy zombi zaatakuje za dnia? – spytał Dolph.
– Jeśli go rozdrażnicie, tak. I jeśli poczuje się zagrożony. Ten nasz wydaje się szczególnie agresywny.
– To nie żarty – burknął Dolph. – Będziemy potrzebować tuzina zespołów eksterminacyjnych, a może nawet więcej. Miasto nigdy na to nie pójdzie. Poza tym będzie trzeba przeczesać diablo duży obszar. Może się okazać, że całkiem przypadkowo ten zombi prześlizgnie się nam między palcami.
– Zacznie być aktywny dopiero po zmierzchu. Jeżeli będziecie gotowi, znajdziecie go. Właśnie wtedy, po zmroku.
– W porządku. Powiedziałaś to tak, jakbyś nie zamierzała pomóc nam w poszukiwaniach.
– Wrócę, aby was wspomóc, ale właśnie oddzwonił do mnie John Burke.
– Zabierasz go do kostnicy?
– Taa, a poza tym mam zamiar w swoim czasie wykorzystać go przeciwko Domindze Salvador. Niezłe wyczucie czasu, co?
– Jeszcze jak. Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc?
– Gdybyś mógł załatwić dla nas dwojga wejście do kostnicy – poprosiłam.
– Nie ma sprawy. Uważasz, że jesteś w stanie nauczyć się czegoś od tego Burke’a?
– Nie wiem, dopóki nie spróbuję – odparłam.
– Stara szkoła, co? – Uśmiechnął się.
– Najlepsza – przytaknęłam.
– To idź już do kostnicy i spotkaj się z naszym Johnem Voodoo. Dogadaj się z nim. My tymczasem przetrząśniemy całą tę cholerną okolicę.
– Miło wiedzieć, że oboje mamy dziś zapewniony dzień pełen wrażeń – dodałam.
– Nie zapomnij, że po południu czeka nas przeszukanie w domu tej Salvador.
– Taa. – Skinęłam głową. – A po zmierzchu mamy w grafiku polowanie na zombi.
– Dziś w nocy położymy kres temu szaleństwu – powiedział.
– Mam taką nadzieję.
– Czyżby nasze plany nie przypadły ci do gustu? – Spojrzał na mnie i lekko zmrużył oczy.
– Cóż, żaden plan nie jest idealny.
Milczał przez chwilę, po czym wstał.
– Mam nadzieję, że ten akurat będzie.
– Ja również na to liczę.