Zanim pojawią się inne barwy, śmierć czyni człowieka szarym. Ciało, które traci wiele krwi, wydaje się zrazu białe albo sine. Gdy jednak rozpocznie się proces rozkładu – nie samo gnicie, jeszcze nie – ciało nabiera szarego odcienia. Ta kobieta wydawała się szara. Rana na szyi została oczyszczona i przebadana. Była nabrzmiała i wyglądała jak drugie, wielkie usta tuż poniżej podbródka.
Doktor Saville ostrożnie odchyliła głowę denatki.
– Cięcie było bardzo głębokie. Rozpłatało mięśnie oraz tętnicę szyjną. Zgon nastąpił dość szybko.
– Profesjonalna robota – skomentowałam.
– Tak. Ktokolwiek podciął jej gardło, wiedział, co robi. Jest wiele rodzajów ran szyi, które mogłyby nie okazać się śmiertelne lub spowodować długie konanie ofiary.
– Czy chce pani powiedzieć, że mój brat miał w tym względzie pewną praktykę? – spytał John Burke.
– Nie wiem – odparłam. – Czy masz tu gdzieś jej rzeczy osobiste?
– O, tutaj. – Marian otworzyła niedużą plastikową torebkę i wysypała zawartość na pusty stół. W świetle neonówek rozbłysła złota bransoletka z amuletami. Podniosłam ją dwoma palcami. Wciąż nosiłam cienkie gumowe rękawiczki. Przyjrzałam się bransolecie. Mały łuk ze strzałą, nutka, dwa złączone serca. Dokładnie tak jak je opisał Evans.
– Skąd wiedziałaś o amulecie i denatce? – spytał John Burke.
– Zaniosłam kilka dowodów jasnowidzowi. Ujrzał śmierć tej kobiety oraz bransoletkę.
– Co to ma wspólnego z Peterem?
– Jestem przekonana, że kapłanka voodoo zleciła Peterowi ożywienie zombi. Tyle że ten stwór wymknął mu się spod kontroli. A teraz zabija ludzi. Aby zatuszować swój czyn, kapłanka zabiła Petera.
– Kto to zrobił?
– Nie mam dowodów, chyba że za materiał wystarczyłoby samo gris-gris.
– Wizja i gris-gris. – John pokręcił głową. – Ława przysięgłych raczej tego nie kupi.
– Wiem. Dlatego potrzeba mi więcej dowodów.
Doktor Saville bacznie przysłuchiwała się naszej rozmowie.
– Imię, Anito, podaj mi imię – poprosił John.
– Najpierw musisz mi przysiąc, że nie będziesz próbował dochodzić sprawiedliwości na własną rękę. Pozwól wykazać się policji. Jeżeli prawo zawiedzie, będziesz miał swoją szansę.
– Daję słowo.
Przez chwilę wpatrywałam się w jego twarz. Ciemne oczy, czyste i niezłomne, odnalazły moje spojrzenie. Założę się, że umiał kłamać w żywe oczy. Nie ufam nikomu. Taką już mam naturę. Przypatrywałam mu się jeszcze przez chwilę. Nawet okiem nie mrugnął. Chyba moc mojego piorunującego spojrzenia trochę osłabła. A może naprawdę zamierzał dotrzymać danego słowa. To się czasem zdarza.
– W porządku. Przyjmuję twoje słowo. Tylko żebym nie musiała tego później żałować.
– Nie będziesz – zapewnił. – A teraz podaj mi to imię.
– Marian, musimy cię na chwilę przeprosić. – Odwróciłam się do doktor Saville. – Im mniej wiesz o tym wszystkim, tym większa jest szansa, że nie obudzisz się którejś nocy, by ujrzeć, jak przez okno do twojej sypialni gramoli się wygłodniały zombi.
Może trochę przesadziłam, ale odniosłam pożądany efekt. Miałam wrażenie, że Marian chciała zaprotestować, ale w końcu tylko pokiwała głową.
– No dobrze, ale któregoś dnia, gdy to już będzie możliwe, chciałabym usłyszeć całą tę historię.
– Jeśli tylko wyjdę z tego cało, chętnie sama ci ją opowiem – odparłam.
Znów skinęła głową, wsunęła szufladę z Jane Doe do chłodni i wyszła.
– Zawołaj mnie, jak skończycie. Mam sporo pracy – rzekła i zamknęła za sobą drzwi.
Zostawiła nas z materiałem dowodowym w rękach. Czyżby mi ufała? A może nam obojgu?
– Dominga Salvador – powiedziałam.
– Znam to nazwisko. – Nerwowo zaczerpnął tchu. – Ta kobieta dysponuje przerażającą mocą, oczywiście jeżeli opowieści na jej temat nie są blagą.
– Są prawdziwe – zapewniłam.
– Spotkałaś ją?
– Miałam ten wątpliwy zaszczyt. – Na jego twarzy pojawił się grymas, który wcale mi się nie spodobał. – Pamiętaj o obietnicy. Żadnej wendety.
– Policja jej nie przyskrzyni. Ona jest na to za sprytna.
– Załatwimy ją zgodnie z prawem. Wierzę w to.
– Nie masz takiej pewności – stwierdził.
Cóż mogłam powiedzieć? Miał rację.
– Jestem prawie pewna.
– Prawie to za mało, gdy chodzi o zamordowanie mego brata.
– Ten zombi zabił znacznie więcej osób, nie chodzi tylko o twojego brata. Ja też chcę ją dopaść. Ale zapuszkujemy ją zgodnie z literą prawa.
– Są inne sposoby, aby ją załatwić – wycedził.
– Jeżeli prawo zawiedzie, będziesz mógł wykazać się biegłością w voodoo. Tylko ja nie chcę nic o tym wiedzieć.
– Nie złajasz mnie za wykorzystanie magii jako narzędzia zemsty? – Wydawał się rozbawiony i zdezorientowany.
– Ta kobieta już raz próbowała mnie zabić. I raczej nie zawaha się przed kolejnym zamachem.
– Przeżyłaś atak Senory? – zapytał. Sprawiał wrażenie zaskoczonego.
– Potrafię o siebie zadbać, panie Burke.
– Nie wątpię, panno Blake. – Uśmiechnął się. – Uraziłem twoje ego. Nie pochlebia ci moje zdziwienie, nieprawdaż?
– Zatrzymaj swoje spostrzeżenia dla siebie, dobrze?
– Skoro przeżyłaś bezpośrednią konfrontację z tym, co nasłała na ciebie Dominga Salvador, chyba będę musiał uwierzyć w choćby niektóre z historii na twój temat. Opowieści o Egzekutorce, animatorce zdolnej ożywiać nawet bardzo stare trupy.
– Nie wiem, jak to jest z tą ostatnią kwestią, ale ja tylko staram się pozostać przy życiu. To wszystko.
– Jeśli Dominga Salvador pragnie twojej śmierci, to nie będzie łatwe.
– Powiedziałabym raczej – prawie niemożliwe – poprawiłam.
– Wobec tego dopadnijmy ją pierwsi – zaproponował.
– Zgodnie z prawem.
– Anito, nie bądź naiwna.
– Propozycja twojego udziału w przeszukaniu jej domu jest wciąż aktualna.
– Jesteś pewna, że dasz radę to załatwić?
– Myślę, że tak.
W jego oczach pojawiły się mroczne błyski, posępne czarne iskierki. Uśmiechnął się przez zaciśnięte wargi, złowrogo, jakby zastanawiał się nad torturami, jakim podda Domingę Salvador. Ta osobista wizja przepełniła go dziką rozkoszą.
Na ten widok poczułam na plecach lodowate ciarki. Miałam nadzieję, że John nigdy nie spojrzy na mnie w ten sposób. Coś mówiło mi, że lepiej nie mieć w nim wroga. Był niemal tak samo groźny jak Dominga Salvador. Nie aż tak, ale z pewnością nie należało go lekceważyć.