Widziałam dostatecznie dużo miejsc zbrodni, by wiedzieć, czego się mogę spodziewać. Jak film oglądany zbyt wiele razy. Znałam wszystkie sceny, kluczowe zwroty akcji i dialogi. Ale to coś innego. To było moje mieszkanie.
Może to głupie, że byłam wściekła na Domingę Salvador za to, iż ośmieliła się zaatakować mnie we własnym domu. Głupie, ale nic na to nie poradzę. Złamała regułę. I to taką, z istnienia której nie zdawałam sobie dotąd sprawy. Nie będziesz atakować pozytywnej bohaterki w jej własnym domu. Cholera. Zapłaci mi za to. Już ja się o to postaram. No jasne, może przy pomocy oddziału kawalerii. Albo jeszcze lepiej marines. Nie, chyba jednak poprzestanę na starej, dobrej policji.
Zasłony w pokoju falowały, poruszane gorącym wiatrem. W trakcie walki poleciały szyby. Zostały podziurawione kulami. Cieszyłam się, że właśnie podpisałam dwuletnią umowę najmu. Przynajmniej nie mogli mnie stąd wykopać.
Dolph siedział naprzeciw mnie w mojej maleńkiej kuchni. Stolik śniadaniowy z dwoma prostymi krzesłami wydawał się maleńki, gdy przy nim zasiadł. Wydawało się, że zajął całą przestrzeń kuchni. A może po prostu ja czułam się tej nocy malutka. Tej nocy? A może był już dzień? Spojrzałam na zegarek. Szkiełko było pokryte jakąś rozmazaną ciemną substancją. Nie mogłam dostrzec, która jest godzina. Będę musiała zeskrobywać to świństwo z zegarka. Na powrót wsunęłam rękę pod koc, który przyniósł mi jeden z sanitariuszy. Skórę miałam zimniejszą, niż mogłam się spodziewać. Nawet myśli o zemście nie były w stanie mnie rozgrzać. Później, ogrzeję się później. Potem będzie czas na złość. Na gniew. Teraz cieszyłam się, że żyję.
– W porządku, Anito, co się stało?
Rozejrzałam się po pokoju. Był prawie pusty. Zombi już wyniesiono. Spalono je tuż pod domem, na ulicy. Asfaltowe barbecue.
– Czy przed złożeniem zeznań mogłabym się przebrać? Proszę. – Patrzył na mnie przez chwilę, ale w końcu pokiwał głową. – Świetnie. – Wstałam, starannie otulona kocem, przytrzymując jego brzegi. Nie chciałam, aby się rozchyliły. Jak na jedną noc miałam już dość kłopotliwych sytuacji.
– Zostaw podkoszulek. To materiał dowodowy – zawołał Dolph.
– Jasne – odparłam, nie odwracając się.
Największe kałuże nakryto prześcieradłami, aby krew nie została rozniesiona na podeszwach butów po całym budynku. Pięknie. Sypialnia cuchnęła gnijącymi zwłokami, starą krwią i śmiercią. Boże. Już nigdy nie zdołam tu zasnąć. Nawet ja czułam pewne granice. Miałam ochotę na prysznic, ale wątpiłam, aby Dolph zechciał czekać tak długo. Skończyło się na wybraniu dżinsów, skarpet i czystego podkoszulka. Zaniosłam to wszystko do łazienki. Gdy zamknęłam drzwi, odór nie wydawał się już tak dokuczliwy. Łazienka wyglądała całkiem zwyczajnie. Nie wydarzyło się tu nic dramatycznego.
Upuściłam koc i podkoszulek na podłogę. Na ramieniu, w miejscu gdzie ugryzł mnie zombi, miałam pokaźnych rozmiarów opatrunek. Na szczęście truposz nie wyrwał mi kawałka ciała. Sanitariusz ostrzegł, że czekał mnie zastrzyk przeciwtężcowy. Końska dawka. Zombizmem nie można się zarazić na skutek ukąszenia przez żywego trupa, ale nieboszczycy są nosicielami wielu groźnych chorób. Ich usta są pełne zarazków. Zawsze istnieje groźba infekcji, ale zastrzyk przeciwtężcowy to w takiej sytuacji rutynowe postępowanie.
Na moich rękach i nogach widniały zaschnięte ślady krwi. Nie umyłam rąk. Później wezmę prysznic. Umyję się raz, a dobrze. Koszulka sięgała mi prawie do kolan. Z przodu ozdabiała ją karykatura Arthura Conan Doyle’a. Twórca postaci wielkiego detektywa patrzył przez wielką lupę i jedno jego oko wydawało się zabawnie powiększone. Obejrzałam się w lustrze nad umywalką. Koszulka była miękka, ciepła i miła w dotyku. Tego właśnie było mi trzeba. Stary podkoszulek był bezpowrotnie zniszczony. Nic nie mogło go uratować. Ale może uda mi się ocalić niektóre z pingwinków. Napuściłam zimnej wody do wanny. Gdyby chodziło o koszulkę, wrzuciłabym ją i namoczyła w zimnej wodzie. Może z pluszakami to również poskutkuje.
Wyjęłam spod łóżka moje buty do biegania. Nie chciałam krzątać się po mieszkaniu w samych tylko skarpetkach. Po to są buty. No dobrze, przyznaję, twórca adidasów nie przewidział, że ktoś będzie w nich chodził po kałużach zakrzepłej krwi żywych trupów. Trudno jest być przygotowanym na wszystko.
Dwa pingwinki zmieniły kolor na brązowy, gdy zaschła na nich krew. Zaniosłam je ochoczo do łazienki i włożyłam do wanny. Przytrzymałam pod wodą, aż nasiąkły i zanurzyły się niemal zupełnie, po czym zakręciłam wodę. Moje dłonie trochę się domyły. Woda nie była już czysta. Krew wysączała się z dwóch pluszowych zabawek jak woda z gąbki. Jeśli uda mi się z tymi dwoma, powinnam uratować je wszystkie.
Wytarłam dłonie w koc. Nie ma sensu brudzić krwią ręczników. Zygmuś, pingwinek, z którym czasem sypiałam, był prawie nietknięty. Miał tylko kilka brązowych kropek na mechatym białym brzuszku. Chwała Bogu. Miałam ochotę wsadzić go pod pachę i wyjść z nim, aby mi towarzyszył podczas składania zeznań. Dolph zapewne nic by mi nie powiedział. Odsunęłam Zygmusia nieco dalej od największych kałuż, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc. Widok tego kretyńskiego pluszaka siedzącego bezpiecznie w kącie w znacznym stopniu poprawił mi humor. Świetnie.
Zerbrowski wpatrywał się w akwarium. Po chwili uniósł wzrok i spojrzał na mnie.
– To największe skalary, jakie w życiu widziałem. Można by z nich przyrządzić niezły obiadek.
– Zostaw ryby w spokoju, Zerbrowski – mruknęłam.
– Jasne, tak tylko głośno myślałem. – Uśmiechnął się.
W kuchni Dolph wciąż siedział z dłońmi złożonymi jedna na drugiej na blacie stolika. Jego oblicze pozostawało nieodgadnione. Jeżeli był zdenerwowany, że omal nie straciłam dziś życia, nie okazywał tego w żaden sposób. Ale Dolph rzadko zdradzał jakiekolwiek emocje. Jedyne, co go obecnie nurtowało, to prowadzone śledztwo. Sprawa zabójczego zombi. Zamordowanych niewinnych osób.
– Chcesz kawy? – spytałam.
– Jasne.
– Ja też – wtrącił Zerbrowski.
– Tylko jeśli powiesz “poproszę”.
– Poproszę. – Oparł się o ścianę przy wejściu do kuchni. Wyjęłam z zamrażalnika torebkę kawy. – Trzymasz kawę w zamrażalniku? – spytał Zerbrowski.
– Czy nikt nigdy nie parzył dla ciebie prawdziwej kawy? – odparowałam.
– Zwykle pijam rozpuszczalną.
– Barbarzyńca. – Pokręciłam głową.
– Kiedy już skończycie tę wymianę uprzejmości – wtrącił Dolph – chciałbym przejść do rzeczy i spisać twoje zeznanie. – Jego głos był łagodniejszy niż słowa.
Uśmiechnęłam się do niego i do Zerbrowskiego. Niech to diabli, ale naprawdę cieszyłam się, że ich widzę. Najbardziej bolało mnie to, że nawet widok Zerbrowskiego sprawiał mi nieopisaną radość.
– Spałam smacznie jak dziecko, gdy nagle obudziłam się i zobaczyłam zombi stojącego nad moim łóżkiem. – Odmierzyłam ilość ziaren i wsypałam je do małego, czarnego elektrycznego młynka, który kupiłam, bo pasował mi do ekspresu.
– Co cię obudziło? – zapytał Dolph.
Wcisnęłam włącznik młynka i kuchnię wypełnił przyjemny aromat świeżo mielonych ziaren. Prawdziwy raj.
– Poczułam smród trupów – odparłam.
– Wyjaśnij.
– Śniłam i nagle poczułam trupi odór. To nie pasowało do snu. I dlatego się obudziłam.
– Co było potem? – Dolph wyjął swój notes. Pióro zawisło nad kartką papieru. Koncentrując się na złożonej czynności parzenia kawy, opowiedziałam Dolphowi o wszystkim, łącznie z moimi podejrzeniami dotyczącymi Senory Salvador. Kawa zaczęła bulgotać i wypełniła całe mieszkanie cudownym, uwielbianym przeze mnie aromatem. – A więc uważasz, że to Dominga Salvador jest osobą, która ożywiła te zombi? – zapytał Dolph.
– Tak.
Spojrzał na mnie zza stołu. Miał poważny, skupiony wyraz twarzy.
– Możesz to udowodnić?
– Nie.
Wziął głęboki oddech, na chwilę zamknął oczy.
– Pięknie, po prostu pięknie – rzekł.
– Sądząc po zapachu, kawa jest już gotowa – powiedział Zerbrowski. Siedział na podłodze, oparty plecami o ścianę przy wejściu do kuchni. Wstałam i nalałam kawę.
– Jeśli chcecie cukru lub śmietanki, proszę bardzo, częstujcie się. – Postawiłam cukiernicę i dzbanek z prawdziwą śmietanką na kuchennym blacie. Zerbrowski hojnie posłodził swoją kawę i nalał sobie trochę śmietanki. Dolph wolał czarną. Tak jak ja. Nie zawsze, ale prawie zawsze. Dziś też posłodziłam kawę i dolałam trochę śmietanki. Prawdziwa kawa z prawdziwą śmietanką. Niebo w gębie.
– Czy po wejściu z tobą do domu Domingi moglibyśmy liczyć na znalezienie jakichś dowodów? – spytał Dolph.
– Na jakieś na pewno, ale czy na dowody, że to ona ożywiła zabójczego zombi… – Pokręciłam głową. – Jeżeli to ona go przywołała, a potem z jakichś powodów pozwoliła mu uciec, raczej uczyni wszystko, abyśmy nie zdołali jej z nim w żaden sposób połączyć. Na pewno zniszczyła wszystkie dowody wiążące się z tą sprawą.
– Chcę ją za to zapuszkować – mruknął Dolph.
– Ja też.
– Może podjąć kolejną próbę zabicia ciebie – rzucił od wejścia do kuchni Zerbrowski. Dmuchał na kawę, aby ją ostudzić.
– Zdaję sobie z tego sprawę – odparłam.
– Myślisz, że spróbuje ponownie? – zapytał Dolph.
– Prawdopodobnie tak. Jak, u licha, dwa zombi zdołały dostać się do mego mieszkania?
– Ktoś sforsował zamek – odparł Dolph. – Czy zombi może…
– Nie, żywy trup mógłby wyrwać drzwi z zawiasów, ale nie dałby rady otworzyć zamka wytrychem. Nawet gdyby jego ciało było w pełni sprawne.
– A zatem jakiś fachowiec od włamań musiał otworzyć drzwi i wpuścić je do środka – skonstatował Dolph.
– Na to wygląda – przytaknęłam.
– Jakieś sugestie?
– Stawiałabym na jednego z ochroniarzy – wnuka Antonia albo może Enza. To duży facet po czterdziestce, który wydaje się być jej strażą przyboczną. Nie wiem, czy któryś z nich umie radzić sobie z zamkami, ale to musieli być oni. A ściślej rzecz biorąc, Enzo, nie Antonio.
– Czemu go skreślasz?
– Gdyby Tony wpuścił zombi do mego mieszkania, zostałby, aby popatrzeć.
– Jesteś pewna?
– Ten typ tak ma. – Wzruszyłam ramionami. – Enzo zrobiłby swoje i wziął nogi za pas. Ten gość wie, co znaczy wykonywać rozkazy. Wnuk Domingi jest ulepiony z innej gliny.
– Góra strasznie na nas naciska, abyśmy rozwikłali tę sprawę. – Dolph pokiwał głową. – Myślę, że mógłbym zdobyć nakaz w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
– Dwa dni to kupa czasu, Dolph.
– Dwa dni bez najmniejszego dowodu, Anito. Dysponując jedynie twoim zeznaniem. Nadstawiam dla ciebie karku.
– Ona tkwi w tym po uszy, Dolph. Jestem tego pewna. Nie wiem, dlaczego ani co sprawiło, że straciła kontrolę nad tym nieboszczykiem, ale z pewnością maczała w tym palce.
– Zdobędę nakaz – powiedział.
– Jeden z niebieskich braci stwierdził, że podałaś się za policjantkę – odezwał się Zerbrowski.
– Powiedziałam tylko, że należę do waszego zespołu. Nie mówiłam, że jestem policjantką.
– Mhm-uhm. – Zerbrowski uśmiechnął się.
– Będziesz tu dziś bezpieczna? – zapytał Dolph.
– Myślę, że tak. Senora nie chce narazić się stróżom prawa. Czarownice-renegatki są w świetle prawa traktowane tak jak zbuntowane wampiry. To dla nich automatycznie równa się wyrokowi śmierci.
– Bo ludzie zanadto się ich boją – burknął Dolph.
– Bo mało która czarownica jest w stanie wyślizgnąć się z więziennej celi.
– A jak to jest z królowymi voodoo? – spytał Zerbrowski.
– Nie chcę wiedzieć. – Pokręciłam głową.
– Lepiej już chodźmy, musisz się trochę przespać – rzekł Dolph. Zostawił pustą filiżankę po kawie na stoliku. Zerbrowski swojej nie dopił, ale też ją odstawił i wyszedł za Dolphem jak cień. Odprowadziłam ich do drzwi. – Dam ci znać, kiedy dostaniemy nakaz – powiedział Dolph.
– Czy mógłbyś załatwić dla mnie zezwolenie na przejrzenie rzeczy osobistych Petera Burke’a?
– Po co?
– Tego typu utrata kontroli nad żywym trupem sugeruje, że mamy do czynienia z jednym z dwóch potencjalnych scenariuszy. Bywa tak, że choć masz dostatecznie dużą moc, aby ożywić trupa, po jego przywołaniu okazuje się, że nie potrafisz nad nim zapanować. Dominga jest w stanie kontrolować wszystko, co ożywi. Bywa też tak, że w twoje poczynania wtrąci się ktoś dysponujący podobną mocą, traktując to jako swoiste wyzwanie. – Spojrzałam na Dolpha. – John Burke mógłby tego dokonać. Jest dostatecznie potężny. Może gdybym zdołała przekonać Johna, aby rzucił okiem na rzeczy osobiste brata, no wiesz, czy wszystko jest na swoim miejscu, czy nie zauważy tam niczego niezwykłego, przez przypadek coś mu się wymsknie.
– Zraziłaś już do siebie Domingę Salvador, Anito. Czy nie dość już narobiłaś sobie wrogów jak na jeden tydzień?
– Wystarczyłoby mi na całe życie – odparłam. – Ale w ten sposób zajęlibyśmy się czymś konstruktywnym do czasu uzyskania nakazu.
– W porządku. – Dolph pokiwał głową. – Zajmę się tym. Zadzwoń jutro rano do pana Burke’a i umów się z nim na konkretną godzinę. A potem zadzwoń do mnie.
– Nie ma sprawy.
– Uważaj na siebie. – Dolph przystanął na chwilę w progu.
– Jak zawsze – odparłam.
– Fajne pingwinki – rzucił Zerbrowski, nachylając się w moją stronę.
Po czym ruszył wzdłuż korytarza w ślad za Dolphem. Wiedziałam, że gdy następnym razem spotkam się z resztą zespołu, wszyscy już będą wiedzieć, że zbieram pluszowe pingwinki. Moja tajemnica wydała się. Zerbrowski zatroszczy się osobiście, aby poznali ją wszyscy członkowie oddziału. Przynajmniej był konsekwentny.
Miło wiedzieć, że są jeszcze na świecie tacy ludzie.