Trzecia możliwość ujawniła się, gdy ocknęłam się przywiązana do krzesła w niedużym pokoju. To była najlepsza z trzech możliwości, ale i tak niezbyt atrakcyjna. Nie lubię, gdy mnie wiążą. W takiej sytuacji liczba potencjalnych opcji zmniejsza się automatycznie do zera. Dominga obcięła mi kilka pukli włosów oraz przycięła paznokcie. Włosy i paznokcie miały być wykorzystane do czaru posłuszeństwa. Cholera.
Krzesło było stare, z prostym, sztywnym oparciem, do którego miałam przywiązane nadgarstki. Kostki stóp natomiast do dwóch przednich nóg krzesła. Sznury związano bardzo mocno. Szarpałam je przez chwilę, licząc, że będę miała choć odrobinę luzu. Bez powodzenia.
Byłam już wcześniej wiązana i w takich sytuacjach wyobrażałam sobie, że – jak Houdini – sprytnie uda mi się uwolnić z pęt. Niestety rzeczywistość zawsze korygowała fikcję. Jest jak jest. Gdy ktoś cię zwiąże, pozostajesz spętana, aż nie postanowi cię uwolnić. Kłopot w tym, że gdy zostanę tym razem uwolniona, stanę się obiektem czaru posłuszeństwa. Musiałam się jakoś oswobodzić, zanim do tego dojdzie. Musiałam wymyślić jakiś sposób, aby wywinąć się z tej kabały.
Boże święty, pozwól mi się stąd wydostać.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi, ale to nie była kawaleria idąca mi z pomocą.
Do pokoju wszedł Bruno, niosąc na rękach Wandę. Krew z rozcięcia nad okiem zalała jej prawą stronę twarzy, ale zaczęła, już zasychać. Lewy policzek zdobił pokaźny siniak. Z napuchniętej i rozciętej dolnej wargi wciąż sączyła się krew. Oczy miała zamknięte. Nie byłam pewna, czy Wanda, wciąż jest przytomna. Po kopnięciu przez Brunona bolała mnie lewa strona twarzy, ale to było nic w porównaniu, z obrażeniami Wandy.
– Co teraz? – zapytałam Brunona.
– Dotrzymaj jej towarzystwa. Kiedy się ocknie, spytaj, co jeszcze zrobił jej Tommy. Przekonaj się, czy to skłoni cię cło ożywienia tego nieboszczyka.
– Sądziłam, że Dominga zechce rzucić zaklęcie, aby zmusić mnie do współpracy.
– Odkąd tak fatalnie spieprzyła sprawę, Graynor już jej nie ufa. – Wzruszył ramionami.
– Chyba nie przywykł do dawania innym drugiej szansy – skomentowałam…
– To prawda. – Położył Wandę otok mnie, na podłodze. – Lepiej przyjmij jego propozycję, dziewczyno. Jedna martwa dziwka i milion dolców jest twój. Zgódź się. Zgarnij szmal.
– Zamierzacie złożyć Wandę – w ofierze – powiedziałam ze znużeniem w głosie.
– Gaynor nikomu, nie daje drugiej szansy.
– Jak twoje kolano? – Skinęłam głową.
– Nastawiłem. – Skrzywił się.
– Musiało boleć jak diabli – stwierdziłam.
– Bolało. Jeżeli nie pomożesz Graynorowi, przekonasz się jaki to ból.
– Oko za oko – mruknęłam.
Skinął galową i wstał. Oszczędzał prawą nogę. Zauważył, że na nią patrzę.
– Pogadaj z Wanda. Zadecyduj, jak to ma się dla ciebie skończyć. Gaynor zastanawia się, czy cię nie okaleczyć i nie zatrzymać jako swego rodzaju maskotkę. Na pewno tego nie chcesz.
– Jak możesz dla niego pracować?
– Naprawdę nieźle płaci. – Wzruszył ramionami.
– Pieniądze to nie wszystko.
– To mówi ktoś, kto nigdy naprawdę nie zaznał głodu.
Zamurowało mnie. Mogłam tylko na niego patrzeć. Przyglądaliśmy się sobie przez dobre parę chwil. Dopiero teraz dostrzegłam, w jego oczach coś naprawdę ludzkiego. Ale nie zdołałam tego rozszyfrować. Nie potrafiłam pojąć natury tej emocji. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Spojrzałam na Wandę. Leżała na boku, nie poruszała się. Miała na sobie długą, wielobarwną spódnicę. Biała bluzka z szerokim koronkowym kołnierzykiem była rozdarta na jednym ramieniu. Wyzierało spod niej ramiączko fioletowego stanika. Zapewne zanim dobrał się do niej Tommy, nosiła również majtki w takim samym kolorze.
– Wando – powiedziałam półgłosem. – Wando, słyszysz mnie? – Powoli poruszyła głową. Ruch musiał sprawiać jej ból. Otworzyła jedno oko. Malowało się w nim przerażenie. Drugie oko było zamknięte pod skorupą krwi. Wanda zaczęła panicznie pocierać zaklejoną powiekę. Gdy wreszcie otworzyła oboje oczu, spojrzała na mnie. Przez chwilę przyglądała się badawczo, jakby mnie nie poznawała. Kogo spodziewała się ujrzeć w tych pierwszych, przepełnionych paniką chwilach? Nie chciałam wiedzieć. – Wando, możesz mówić?
– Tak – odparła cicho, ale wyraźnie.
Chciałam spytać, czy wszystko w porządku, ale znałam już odpowiedź na to pytanie.
– Jeżeli zdołasz podczołgać się tu i uwolnisz mnie, wyprowadzę nas stąd.
Spojrzała na mnie, jakbym straciła rozum.
– Nie możemy uciec. Harold by nas zabił. – Wypowiedziała to ostatnie zdanie jak stwierdzenie faktu.
– Nie mam w zwyczaju się poddawać, Wando. Rozwiąż mnie a ja na pewno coś wymyślę.
– Skrzywdzi mnie, jeżeli ci pomogę – odparła
– Zamierza złożyć cię w ofierze, aby ożywić swego zmarłego przodka. Ile bólu jesteś jeszcze w stanie znieść? – Zamrugała, ale wzrok znów miała bystry. Zupełnie jakby panika była niczym narkotyk, a Wanda zwalczała w sobie jej działanie. A może jej narkotykiem był Harold Gaynor. Tak, to nawet miało sens. Była narkomanką. Uzależnioną od Harolda Gaynora. Każdy ćpun jest gotów umrzeć za kolejną dawkę. Ale nie ja. – Proszę cię, Wando, rozwiąż mnie. Wydostanę nas stad.
– A jeśli ci się nie uda?
– Nic gorszego nie może nas już spotkać – odparłam. – Jeżeli tu zostaniemy, umrzemy na pewno.
Zastanawiała się nad tym przez chwilę. Próbowałam wsłuchiwać się w odgłosy z korytarza. Gdyby Bruno przyłapał nas na próbie ucieczki, byłoby bardzo źle. Wanda podźwignęła się na rękach. Nogi wlokły się za nią, ukryte pod materiałem spódnicy, martwe i bezużyteczne, całkiem nieruchome. Zaczęła pełznąć w moją stronę. Sądziłam, że to trochę potrwa, ale poruszała się całkiem szybko. Mięśnie jej ramion pracowały płynnie, miarowo. W kilka chwil dotarła, do mego krzesła.
– Jesteś bardzo silna. – Uśmiechnęłam się.
– Wszystko co mam, to moje ręce. Muszą być silne – odrzekła Wanda. – Zaczęła rozsupływać węzły sznura przy moim prawym nadgarstku. – Za mocno związane.
– Dasz radę, Wando. – Schwyciła palcami węzeł i po wielu godzinach żmudnych prób, które w rzeczywistości zapewne pięcioma minutami, poczułam, że sznur się poluzowuje. Luiz, miałam luz, ale ekstra! – Prawie ci się udało Wando! – próbowałam dodać jej otuchy. W tej samej chwili z korytarza dobiegł odgłos zbliżających się kroków. Wanda spojrzała na mnie, w jej oczach malowało się przerażenie.
– Nie zdążę – wyszeptała.
– Wróć na swoje miejsce. Szybko. Dokończymy to później – rzuciłam.
Wanda odczołgała się w to samo miejsce, gdzie ją położył Bruno. Ledwo zdążyła ułożyć się w poprzedniej pozycji, gdy otworzyły się drzwi. Wanda udawała nieprzytomną. Dobry pomysł. W drzwiach stanął Tommy. Zdjął kurtkę, a na jego białej koszulce polo odcinały się paski uprzęży kabury. Czarne dżinsy podkreślały szczupłość talii. Wyglądał jak rasowy kulturysta. Dołożył jeszcze jeden element do swego stroju. Nóż. Wymachiwał nim jak pałką. Ostrze zalśniło w świetle. Facet miał sprawne ręce. Spójrzcie, co potrafię. No proszę. Zręczne ręce i coś więcej.
– Nie wiedziałam, że lubisz noże, Tommy. – To zdumiewające, ale mój głos brzmiał całkiem zwyczajnie i spokojnie.
– Mam wiele talentów. – Uśmiechnął się. – Gaynor chce wiedzieć, czy zmieniłaś zdanie i zgodzisz się ożywić tego trupa.
Nie zabrzmiało to do końca jak pytanie, ale i tak na nie odpowiedziałam.
– Nie zrobię tego.
– Miałem nadzieję, że to powiesz. – Jego uśmiech poszerzył się.
– Dlaczego? – Obawiałam się, że znam już odpowiedź.
– Bo przysłał mnie, abym cię przekonał.
– Nożem? – wypaliłam z głupia frant, spoglądając na błyszczący nóż.
– Czymś długim, twardym, ale nie tak zimnym – odparł.
– Gwałt? – spytałam. To słowo zawisło złowrogo w parnym, nieruchomym powietrzu.
Pokiwał głowa, szczerząc się jak kot z Cheshire. Chciałam, żeby zniknął, pozostawiając po sobie tylko ten śmiech. Nie bałam się jego uśmiechu. Jeżeli już, to czegoś zgolą innego. Zaczęłam bezradnie szarpać więzy. Sznur wokół prawego nadgarstka rozluźnił się jeszcze bardziej. Czy to wystarczy? Czy Wanda dostatecznie mocno poluzowała więzy?
Proszę, Boże, spraw, aby to wystarczyło.
Tommy stanął nade mną. Otaksowałam go wzrokiem, a to, co ujrzałam w jego oczach, było odrażające i nieludzie. Można stać się potworem, na wiele sposobów. Tommy znalazł swój własny. W jego spojrzeniu krył się iście zwierzęcy głód. Nie pozostało w nim nic z człowieka. Stanął nade mną okrakiem, ale nie usiadł mi na kolanach. Jego płaski brzuch dotknął mej twarzy. Jego koszula pachniała drogim płynem po goleniu. Odchyliłam głowę do tyłu, starając się go nie dotknąć. Zaśmiał się i przeczesał moje włosy palcami. Spróbowałam się uchylić, ale złapał mnie za włosy i odchylił mi głowę do tyłu.
– To mi się spodoba – wycedził.
Nie próbowałam szarpać się z więzami. Gdyby udało mi się uwolnić rękę, zauważyłby to. Musiałam zaczekać, aż coś pochłonie go na tyle, że przestanie zwracać uwagę na mniej istotna rzeczy. Na samą myśl o tym, co być może będę musiała zrobić, aby go czymś zająć, żołądek podszedł mi do gardła. Ale liczyło się tylko przetrwanie. Pozostanie przy życiu – to był mój główny cel. Cała reszta to drobiazgi. Nie całkiem w to wierzyłam, ale bardzo się starałam.
Usiadł mi na kolanach. Był ciężki. Oparł się torsem o moją twarz, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Zaczął pocierać ostrzem noża o mój policzek.
– Możesz to przerwać, kiedy tylko zechcesz. Wystarczy, że powiesz “tak”, a ja to przekaże Gaynorowi.
W jego głosie pojawiła się już charakterystyczna chrypka. Czułam coraz większą wypukłość w jego kroczu, kiedy się o mnie ocierał. Na samą myśl o dalszych pieszczotach Tommy’ego byłam bliska złamania swoich zasad. Wystarczyło powiedzieć “tak”. Niewiele brakowało, a zgodziłabym się na propozycję Gaynora. Niewiele, a jednak. Szarpnęłam sznur i poluzowałam go jeszcze bardziej. Jeszcze jedno silne pociągnięcie i uwolnię prawą rękę. Ale będę miała tylko jedną rękę przeciwko dwóm Tommy’ego, a on był uzbrojony w nóż i pistolet. Marne szanse, ale lepsze takie niż żadne. Na coś więcej raczej nie mogłam dziś liczyć.
Pocałował mnie, wpychając mi język do ust. Nie oponowałam, bo i tak by nie przestał. Nie ugryzłam go, bo chciałam mieć go możliwie jak najbliżej. Bądź co bądź, to tylko jedna wolna ręka, nie dwie. Musiałam go załatwić. Szybko, sprawnie, skutecznie i z użyciem tylko jednej ręki. Co mogłam mu zrobić? Właśnie, co?
Zaczął pieścić moją szyję, wtulił twarz w moje włosy. Teraz albo nigdy. Szarpnęłam z całej siły i uwolniłam prawą rękę. Zamarłam w bezruchu. Na pewno to poczuł, ale był zbyt zajęty całowaniem szyi, aby zwrócić na to uwagę. Drugą ręką masował moją pierś.
Zaniknął oczy i zaczął całować mnie w szyję z prawej strony. Miał zamknięte oczy. W drugiej ręce luźno trzymał nóż. Akurat nic nie mogłam poradzić na ten nóż. Musiałam zaryzykować. Nie miałam wyjścia.
Pogładziłam go po twarzy, a on otarł się o moją dłoń. I nagle otworzył oczy. Uświadomił sobie, że przecież powinnam być związana. Wbiłam kciuk w jego otwarte oko. Palec pogrążył się głęboko w oczodole, a gałka oczna eksplodowała z wilgotnym plaśnięciem. Tommy wrzasnął, zachwiał się do tyłu i uniósł dłoń do oka. Złapałam go za nadgarstek dłoni, w której miał nóż i przytrzymałam. Te jego wrzaski ściągną nam na kark posiłki. Niech to szlag.
Silne ramiona opasały Tommy’ego w talii i odciągnęły do tyłu… Wyrwałam mu nóż, gdy ześlizgiwał się na podłogę. Wanda przytrzymywała go z całej siły, choć wił się jak piskorz. Ból był tak dojmujący, że nawet nie przyszło mu do głowy, aby sięgnąć po pistolet. Wyłupienie oka, ból i panika są w efekcie znacznie skuteczniejsze od kopnięcia w jądra… Uwolniłam drugą rękę, zacinając się przy okazji w przedramię. Jeśli będę się za bardzo spieszyć, ani chybi podetnę sobie żyły. Przy przecinaniu, sznurów na kostkach byłam już ostrożniejsza. Tommy zdołał wyrwać się Wandzie. Wstał chwiejnie, przytykając jedną rękę do oka. Krew i przezroczysty płyn spływały mu po twarzy.
– Zabiję cię! – Sięgnął po pistolet.
Ujęłam nóż za ostrze i rzuciłam. Nóż wbił się w jego ramię. Celowałam w tors. Znów krzyknął. Podniosłam krzesło i zdzieliłam, go na odlew w twarz. Wanda schwyciła go za kostki i Tommy upadł. Tłukłam go krzesłem po głowie tak długo, aż rozpadło mi się w rękach… A potem waliłam go nogą od krzesła, aż z jego twarzy została jedynie krwawa miazga.
– On nie żyje – rzekła Wanda. Pociągnęła mnie za nogawkę spodni. – Nie żyje. Wynośmy się stąd.
Upuściłam ociekającą krwią nogę od krzesła i osunęłam się na kolana. Nie mogłam przełknąć śliny. Nie mogłam oddychać. Byłam cała we krwi. Nigdy dotąd nie zatłukłam nikogo na śmierć. To było miłe uczucie. Pokręciłam głową. Później. Będę się tym przejmować później.
Wanda objęła mnie jedną ręką za ramiona. Ja opasałam ją w talii, po czym wstałyśmy. Ważyła znacznie mniej, niż powinna. Nie chciałam zobaczyć, co się kryło pod tą piękną spódnicą. Wanda chyba nie miała nóg, ale po raz pierwszy mogło to się stać jej atutem. Była dzięki temu lżejsza. Łatwiej było ją nieść. W prawym ręku trzymałam pistolet Tommy’ego.
– Muszę mieć jedną rękę wolną, więc trzymaj się mocno. – Wanda pokiwała głową. Twarz miała bladą jak ściana. Czułam przez skórę, jak bije jej serce. – Wydostaniemy się stąd – powiedziałam.
– Jasne – odparła, ale głos jej się łamał. Chyba mi nie wierzyła.
W sumie nawet ja sama nie wierzyłam w to, co przed chwilą powiedziałam. Wanda otworzyła drzwi i znalazłyśmy się na korytarzu.