Witajcie, towarzyszko Strzelecka.
– Dzień dobry, towarzyszu Stalin.
– Zapoznałem się ze wszystkimi materiałami na wasz temat, łącznie z filmem z egzekucji. W naszej robocie najważniejsza jest kontrola. Urządziłem wam kontrolę. Wszystkie próby wypadły pozytywnie. Dobrze się zachowałyście… A Chołowanow dobrze rozstrzeliwał. Najważniejsze, żeby strzelać blisko głowy, ale nie uszkodzić nerwów słuchowych. W waszym wieku utrata przytomności podczas rozstrzelania kontrolnego jest zjawiskiem normalnym. – Uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że nie macie mi za złe, iż kontroluję moich ludzi w sposób, powiedzmy, niekonwencjonalny?…
Ona też się uśmiechnęła:
– Też bym kontrolowała swoich ludzi. Niekonwencjonalnie.
Ta odpowiedź wyraźnie przypadła Stalinowi do gustu. Nie ukrywa tego. Miał w życiu chwile, kiedy iskierka człowieczeństwa brała górę nad wszystkimi innymi cechami. W takich chwilach nie grał żadnej roli i nie oszukiwał rozmówcy. I rozmówca to wiedział. W tych rzadkich chwilach dobroci Stalin mógł oczarować każdego. Lepiej niż jakikolwiek czarodziej. Gdyby Nastia w takim momencie dostała rozkaz, że ma oddać za niego życie, nie zastanawiałaby się ani chwili. Już dawno ją oczarował. Teraz patrzy w wesołe figlarne ogniki jego oczu, widzi je i nie widzi, upaja się szczęściem bycia razem z nim.
– Towarzyszko Strzelecka, kontrolę macie za sobą. Wezwałem was, aby zadać wam jedno, nieoczekiwane pytanie. Nie macie chwili do namysłu. Oczekuję odpowiedzi natychmiast, bez zastanowienia…
Anastazja Andriejewna Strzelecka, kryptonim agenturalny Feniks, kurier specjalny Komitetu Centralnego WKP(b) opuściła gabinet jako hiszpańska infantka. Na pytanie Stalina odpowiedziała prosto, szybko i zdecydowanie: tak, jest gotowa zostać hiszpańską królową. Zresztą Stalin z góry znał jej odpowiedź. Tego się po niej spodziewał, takiego tonu oczekiwał. Przyrzekł jej w zamian, że zostanie królową. Co do tego nie ma dwóch zdań. Jeśli chce to osiągnąć, musi jednak nad sobą popracować. A tymczasem zostaje mianowana hiszpańską księżniczką, następczynią tronu. Odczytał odpowiednie ściśle tajne postanowienie Komitetu Centralnego i życzył powodzenia na nowej drodze życia.
W stalinowskiej poczekalni nikt nie zwrócił uwagi na pretendentkę do hiszpańskiej korony. Następcy tronu nie mają wypisanych na czole tytułów, nie noszą insygniów władzy, nie biegną przed nimi heroldzi i fanfara nie zapowiada pojawienia się królewskiej osoby. Na razie. A zamiast królewskich strojów następczyni tronu ma na sobie bluzę ze szkarłatnymi wyłogami i szeroki oficerski pas. Krótko mówiąc: nie ma na co patrzeć. Prócz orderów.
W stalinowskiej poczekalni antyszambruje młody konstruktor lotniczy: w szerokiej klapie marynarki w pasy ma wpięty Order Lenina. Jeden order. Jest też były zastępca ludowego komisarza przemysłu obronnego. Bez orderów. Na audiencję u towarzysza Stalina przywłekli go wprost z Amurłagu. Siedzi w fufajce. Przyleciał z Chołowanowem „Stalinowskim Szlakiem”. W czasie lotu byłego zastępcę narkoma karmiono ananasami i perliczkami, bowiem na pokładzie „Stalinowskiego Szlaku” każdy pasażer otrzymuje taką samą rację. Bez różnicy – zastępca narkoma, czy były zastępca.
Jak już powiedzieliśmy, ten jest bez orderów. Na piersi mieszkańca Amurłagu zamiast odznaczeń widnieją wielocyfrowe numery. I na plecach. Zmienił się nie do poznania. W ogóle trzeba powiedzieć, że lokatorzy Amurłagu nadzwyczaj szybko zrzucają wagę i dawną powierzchowność. Były zastępca ludowego komisarza przemysłu obronnego w niczym nie przypomina dawnego siebie. Więc pozostali interesanci go nie poznają. Wyglądają przez okno, albo uważnie analizują spękania na kremlowskich murach. Naprawdę trudno poznać byłego możnowładcę, który żelazną ręką dowodził gigantycznymi fabrykami od Woroneża po Komsomolsk. Gęsia szyja ze sterczącym jabłkiem Adama, ogolony czerep i uszy odstające jak u dzbanka.
Poza nimi siedzi w poczekalni wąsaty komandarm. Na piersi cztery Ordery Czerwonego Sztandaru. Jeden na drugim. I Order Lenina, sztuk jeden.
Niespodziewanie z gabinetu Stalina wyprysnęła filigranowa fryga. Chuchro przepasane pasem oficerskim. Dwa Leniny na piersi biją po oczach złotem i platyną. Polarnica z wypraw za koło podbiegunowe, albo szpiegówa z wrogiego obozu.
Wszyscy trzej powiedli za nią wzrokiem: ostra babka!
Towarzyszu Stalin, jakie polecenia odnośnie grupy hiszpańskiej?
– Feniks zostaje wyłączona ze składu. Nie ma tam nic do roboty. Macie ją szkolić indywidualnym tokiem. Odpowiedzialny za szkolenie będzie Mazur, natomiast wy, Chołowanow, od tej chwili osobiście odpowiadacie za dyslokację agenturalną.
– Tak jest.
– Grupie hiszpańskiej dajcie trzy dni luzu. Dopilnujcie, żeby wszystkie wypoczęły. Nie potrzebuję zajeżdżonych kobył. Zresztą wam też, towarzyszu Chołowanow, przydałoby się więcej snu. Według moich informacji nie stosujecie się do rozkazu, nie odsypiacie przepisowych czterech godzin na dobę. Taka gorliwości zamiast pomagać powoduje spadek wydajności pracy. Rozkazuję odpocząć.
– Tak jest. Rozkaz odpocząć.
– Po trzydniowym wypoczynku kontynuować szkolenie grupy hiszpańskiej według wariantu „B”. Zezwalam na ujawnienie grupie hiszpańskiej celu szkolenia. Nie mówić, oczywiście, że to wariant „B”.
Witaj, Feniks. Jestem czarodziejem. Będziesz moją uczennicą. – Jak się masz, czarodzieju.
Nasuwa się zrozumiałe pytanie: czy Komitet Centralny Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) ma prawo mianować kogoś na stanowisko hiszpańskiej infantki?
Muszę w tym momencie wyznać całą prawdę: Komitet Centralny Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) ma prawo mianować na każde stanowisko.
Powiem od razu, Feniks: byłem przeciwny twojej kandydaturze. Uważam, że jesteś bez wątpienia najlepsza, ale królowa hiszpańska z ciebie i tak nie wyjdzie. Jednak towarzysz Stalin jest innego zdania. Towarzysz Stalin polecił cię szkolić. Wypełnię jego wolę i postaram się w jak najkrótszym czasie nauczyć cię jak najwięcej. O jednym musisz pamiętać: jeżeli chcesz osiągnąć sukces, nie naśladuj nikogo. Można i trzeba uczyć się od innych. Ale nie wolno ich naśladować. Poeta, który usłyszy, że jego wiersze są równie dobre, jak wiersze Puszkina, nie powinien brać tego za komplement. Przeciwnie – powinien uważać to za obelgę. Bo to znaczy, że Puszkin jest numer jeden, a nasz poeta jest dopiero drugi. Co z tego, że tuż za Puszkinem? Lepiej być pierwszym Puszkinem, niż drugim Puszkinem. Pamiętaj, Feniks: masz być pierwsza! Dlatego trzeba szukać własnej drogi. Ścieżki Kopernika, Gogola, Forda, Magellana czy Ajwazowskiego wiodły do sukcesu tylko dlatego, że nikt wcześniej nimi nie chadzał. Każdy, kto podąży tamtędy jako drugi, trzeci czy setny, będzie już tylko naśladowcą. Sukces leży na szlakach, których nikt dotąd nie wydeptał. Dlatego wymagam od ciebie tylko jednej rzeczy: szukaj własnej drogi. Indywidualnej. Cokolwiek robisz, zawsze staraj się znaleźć swój styl, właściwe dla siebie podejście. Dostrzegam w tobie tę cechę charakteru. Zawsze starasz się unikać schematów. Postaraj się zachować tę zaletę. Twoja profesja to wywiad, to przejęcie i utrzymanie władzy. Staraj się to robić po swojemu. Szukaj własnych dróg, żeby nikt nigdy nie próbował cię z kimkolwiek porównywać, żeby wszyscy wiedzieli: jest pierwsza na tej drodze. Niech inni ciebie naśladują…
Bardzo łatwo to osiągnąć. Po prostu trzeba zawsze być sobą. Trzeba nauczyć się cenić własną wyjątkowość. Ty jesteś wyjątkowa. Wyjątkowa, jak… – zamilkł na chwilę, szukając właściwego słowa. – Jak śnieżynka.
Gryf ma na sobie jedwabną rubaszkę w kolorze szkarłatu. Jak policzki, zmarznięte na mrozie. Otrzepał buty, wkroczył do izby.
W piecu wesoło trzaskają sosnowe polana. Za oknem zacina lodowaty deszcz ze śniegiem. Wyje wichura. Wczesny zmierzch kryje tajgę.
– Macie tu kajety. Mówię od razu: za wypracowanie „Gdybym była carycą” każda dostała ocenę bardzo dobrą.
Dziewczyny rzucają się ku niemu, pomagają ściągnąć kompletnie przemoczony płaszcz. Wszystkie naraz. Każda chce pomóc, choćby przez moment być blisko, móc strzepnąć pyłek kurzu z rubaszki.
– Dobra już, dzięki. Siadajcie tu, bliżej paleniska. Opowiem wam teraz, dziewczyny, coś superciekawego.
Na placu dworcowym niesamowity tłok i ścisk. Co rusz zajeżdżają tramwaje, zgrzytają na zakrętach, dudnią, piszczą hamulcami, rzucają spod kół snopy iskier, brzęczą dzwonkami jak oszalałe. W każdym wagonie ludzie sprasowani jak szprotki w puszkach – w oleju, w sosie pomidorowym i w sosie własnym. Wisi lud moskiewski na wszystkich stopniach jak kiście winogron. Tory splątane w jeden wielki kłąb, suną przez nie w poprzek samochody i zwarty tłum ludzi.
Pasażerowie przyjeżdżają i odjeżdżają. Tragarze bluźnią, targając w każdej ręce po trzy walizki i po dwa worki przerzucone na każdym ramieniu. Knajacy rżną na harmoniach. Dzieci płaczą. Zwalista handlara w brudnym podartym fartuchu zachwala gumowe paszteciki. Dworcowy kot kręci wąsem, zachwycony tym rozgardiaszem. Kolejowe prostytutki rozwijają szyk, jak flotylla wielorybników w Cieśninie Beringa. Krążą kieszonkowcy.
Inżynier w okularach. Z teczką. Przybył wygłosić referat o tym, jak Rajczichłag przekracza normy produkcyjne. Komsomolcy z ochotniczych hufców pracy jadą w tajgę na brygadzistów w zonie. Razem z nimi tłum nieuków-entuzjastów z komsomolskimi skierowaniami wali objąć zaszczytne funkcje lagrowych nadzorców lub strażników na Bajkalsko-Amurskiej Magistrali. Brzęczą gitary, na peronie pląsają dziewczyny w chustkach na głowach.
Idź, Nastiu, do milicjanta, poproś żeby ci dał pistolet.
Nastia poszła.
– Daj pistolet!
Towarzyszu Stalin, wszystkie próby systemu SA zostały pomyślnie zakończone.
– Doskonale. Jesteście pewni, że kiedy z czterech kilometrów gruchniemy wrogowi w głowę, to świadkowie nie zorientują się, co się stało?
– Nikt się nie zorientuje.
– A jeżeli w pobliżu będą się znajdować profesjonaliści wysokiej klasy?
– Też nie.
– Musimy to sprawdzić. Wykonajcie jeszcze jedną próbę.
Milicjant nadyma policzki, dmucha bez przerwy w gwizdek, wymachuje lizakiem. Tramwaje opływają go stalowymi strumieniami szerokimi na dziesięć rzędów, jak czołgi podczas defilady na Placu Czerwonym. Z tą tylko różnicą, że czołgi suną w jednym kierunku, a tu każdy pędzi w swoją stronę, nikt nikomu nie ustępuje drogi i każdy chce wymusić pierwszeństwo. I tabuny samochodów. A o ludziskach szkoda w ogóle gadać, wszyscy włażą sobie na głowy. Wystarczy, że milicjant na moment się zawaha – i nastąpi kompletny chaos. Dlatego dyryguje ruchem bez chwili wytchnienia.
Raptem, jak spod ziemi, wyrasta przed nim jakaś nachalna panienka. Zbliża się bez wahania, zero respektu dla władzy. Podchodzi i mówi:
– Daj pistolet!
Co za tupet…
Milicjant odwraca się ku niej z twardym postanowieniem, by ją skruszyć-spopielić-unicestwić.
Nic z tego. Natyka się na jej wzrok, który osadza go w miejscu.
Milicjant wyciąga z kabury najnowszy model pistoletu TT. Nie jest to proste, do rękojeści przytroczony jest mocny rzemyk, aby nie zgubić broni. Milicjant uśmiecha się, odpina rzemyk, podaje jej pistolet i wraca do zajęć: idź już, nie przeszkadzaj mi w pracy.
Wkoło setki kilometrów głuchego boru. W lesie mokro, ciemno, zimno i straszno. Wyje burza, targa czubkami cedrów. Nawet zwierzyna skryła się po norach. Zbyt zimno jej w lesie i obrzydliwie.
A ludzie siedzą pod dachem. Jest im ciepło. I przytulnie.
Chołowanow przywiózł ze sobą poczęstunek: skrzynka wódki Poselskiej, beczułka piwa, pół wiaderka kawioru z jesiotra, pachnący moskiewski chleb. Przywiózł słoninę połtawską i dziesięć pęt kiełbasy krakowskiej. Nie tej z moskiewskich sklepów, ale prawdziwej, z samego Krakowa. A Polacy naprawdę mają pojęcie o kiełbasach.
Przywiózł jeszcze sporo innych smakołyków: no, moje panie, nakrywajcie do stołu!
Sześć gospodyń, a gość jeden. Wszystkie ruszyły do kuchni, obierać i smażyć kartofelki, a gość – do łaźni. Niech pogrzeje kości, potem będziemy ucztować. Odprowadziły Gryfa chichocząc i dowcipkując: żyjemy tu jak w klasztorze, na sto wiorst nie ma jednego mężczyzny, dlatego wybacz, Gryfie, że nie ma ci kto rozmasować kości ani wychłostać rózgami.
Dyslokacja agenturalna to operacja, podczas której nasz człowiek ma wprost ze stolicy światowego proletariatu wskoczyć do jaskini wroga.
Brzmi to prosto, ale z jednym zastrzeżeniem: w jaskini lwa trzeba wylądować w taki sposób, żeby już w pierwszej chwili nikt nie złapał naszego kolesia za ogon i nie skuł mu płetw za plecami.
Po dyslokacji agenturalnej następuje legalizacja i stworzenie bazy werbunkowej. Do wpadki może dojść na każdym z tych etapów, ale najczęściej zdarza się w momencie nawiązywania kontaktów. W wywiadzie agenturalnym wyróżniamy kontakty osobowe i bezosobowe. Jedne i drugie grożą wpadką. Statystyki światowe są bezlitosne – 93% wpadek ma bezpośredni związek z kontaktami agenturalnymi.
– Czarodzieju, skąd ty to wszystko wiesz?
– Zawsze pasjonowały mnie sprawy zakryte. Dlatego uczęszczałem na zajęcia w najlepszych na świecie szkołach i akademiach wywiadowczych.
– Fajnie masz, czarodzieju: wpadasz sobie, gdzie chcesz, robisz wszystkim wodę z mózgu, a potem siedzisz i słuchasz, o czym gadają.
– Bzdura. Nie musisz nikogo hipnotyzować. Nikogo, prócz samej siebie. To siebie musisz przekonać, że jesteś najlepsza, że każde zadanie wykonasz na medal. Siebie przekonaj, że twoje życie jest jednym pasmem triumfów. Los daje każdemu z nas dokładnie tyle, ile się od niego wymaga. Sukces wymaga tylko jednej rzeczy: woli. Zamknij oczy i powiedz sobie: „Ja chcę!”.
Przyjęcie udało się znakomicie. Pierwszy toast za towarzysza Stalina, za jego troskę o wywiadowców. Wódka Poselska roztopiła tę niewidoczną przegrodę, która oddziela szefa od podwładnych.
– Domyśliłyście się, dziewczyny, do jakich zadań jesteście szkolone?
– Jasne, ale mimo to byłoby fajnie, Sasza, gdybyś nam powiedział.
Nie wypada takiego odpowiedzialnego towarzysza nazywać Sasza. Należy zwracać się per „towarzyszu Chołowanow”, albo stosować agenturalny kryptonim Gryf… Ale wszystkim zrobiło się jakoś cieplej, kiedy Żmijka-arogantka nazwała Gryfa tak po domowemu. Jej figlarne oczy aż pociemniały i wieloznaczny uśmiech pojawił się w kącikach warg.
Naraz wszyscy poczuli się jakoś tak zwyczajnie i radośnie. Gryfowi też się to spodobało. Widać to po nim.
– A więc, dziewczyny, otrzymacie bardzo zaszczytne zadania. Podczas wojny każda z was stanie na czele samodzielnej grupy agenturalno-terrorystycznej. Cel: eliminować wysoko postawione osobistości.
– Domyślałyśmy się.
– Tak, ale to nie wszystko. Zajmiecie miejsca wyeliminowanych osobników i przejmiecie stery władzy. Każda z was pokieruje ogromną prowincją Hiszpanii: Andaluzją, Katalonią, Walencją, Nawarrą, Granadą, Kastylią…
Nie spodziewały się tak odpowiedzialnych zadań. Sądziły, że przyjdzie im rozwalać burmistrzów i pomniejszych burżujów. A tymczasem towarzysz Stalin obdarzył je takim zaufaniem! Dlatego każda chciałaby teraz okazać jak bardzo miłuje towarzysza Stalina. Ale tu, w sercu tajgi, nie ma towarzysza Stalina. Dlatego całe ich uwielbienie do towarzysza Stalina przelewa się na Gryfa. Siedzi przy ogniu, snuje opowieści. Każda stara się usiąść jak najbliżej, marzy, by się do niego przytulić. I krąg słuchaczek się zacieśnia.
– To nie koniec. Najpierw pozostaniecie w cieniu, będziecie kierować, same pozostając niewidoczne. Ale z czasem każda z was otrzyma stosowny tytuł. Staniecie się baronowymi, księżnymi, hrabinami… Kto wie, może któraś z was pójdzie jeszcze wyżej. Tymczasem pierwszy etap szkolenia macie za sobą. Dlatego ogłaszam trzydniową labę.
Z patefonu płyną dekadenckie pieśni hiszpańskiej burżuazji. Stół przesunięto pod ścianę. Tańce. Żeby żadna nie poczuła się pokrzywdzona, ustaliły kolejność przez losowanie. Z miotełki brzozowej nałamały patyczków różnej długości. Ta, której przypadł najdłuższy patyk tańczy pierwsza.
I ruszył Gryf w tany, z każdą po kolei. Okazuje się, że i tancerz z niego niezgorszy. Ma niespożyte siły. Jedną po drugiej, wszystkie wyobracał na parkiecie. Nie przypadkiem jest osobistym pilotem towarzysza Stalina. Nie przypadkiem podczas lotniczych pokazów potrafi godzinami kręcić pętle na niebie. Lata dopóki starczy paliwa. Wyląduje, zatankuje – i znów w powietrze. Nie miewa zawrotów głowy. Ma w sobie sił i energii za trzech. A taniec z nim to jedna wielka przyjemność.
Dziewczyny zeszły się w kącie, szepcą coś do siebie, śmieją się, zerkają na Gryfa. Wybierają pośród siebie delegatkę. Gryf też roześmiany, rozwalił się na fotelu, żartobliwie wymachuje „Prawdą” jak japońskim wachlarzem.
Zbliża się do niego Zaraza, mandatariuszka wszystkich pozostałych. Zielone tęczówki płoną szmaragdowym światłem. Patrzy mu w oczy bezczelnie i odważnie:
– Sasza, czy mogę w kwestii osobistej?
– Możesz.
– Mamy taką prośbę.
– Wal prosto z mostu.
– Gdzie się będziesz teraz wybierał w taką pogodę? Zostań u nas na noc. Dobra?
Poczciwy Andersen napisał kiedyś bajkę o księżniczce na ziarenku grochu. Od tego czasu przyjęło się uważać, że księżniczki to istoty wątłe, delikatne i wrażliwe. I to prawda. Andersen miał rację. Właśnie dlatego królowie-carowie utracili władzę: zbyt się wydelikacili. Gdzie są teraz, ci monarchowie?
Dlatego u towarzysza Stalina, w Instytucie Rewolucji Światowej, szkolenie monarchistycznych kadr kierowniczych opiera się na odmiennych założeniach:
– No, Anastazjo, weź się w garść. Po robotniczo-chłopsku.