Już dawno przestał omijać kałuże. Bo i po co. Wiatr zerwał mu kapelusz z głowy, rzęsisty deszcz zmoczył go do suchej nitki, do ostatniego gwoździa w zelówkach. Nasączył płaszcz i marynarkę. Przemoczył tak, że ukryta w kieszeni chustka nadaje się tylko do wyżęcia.
Kroczy z ciemności w ciemność. Idzie nastroszony, głowa otulona kołnierzem. Kołnierz jest ciężki, przesiąkł wodą. Za pazuchę zaciekają cienkie strumyczki wilgoci. Jeżeli wtuli się szyję w kołnierz, nie jest tak zimno. Dlatego wtula szyję w kołnierz, próbując się rozgrzać.
Długie, przezroczyste krople z kryształkami lodu w środku zacinają w czarne szyby wygaszonych okien. Trafiając pod podeszwy – szeleszczą i chrzęszczą. Nasączywszy trzewiki pod wpływem ciepła przemieniają się w zwyczajne krople deszczu i chlupią w butach, jak zdezelowane tłoki. Ciężkie nasączone nogawki oblepiają łydki i uda. Woda wypływa z nich strumykami – jedne wprost do cholewek butów, inne na ziemię. A z mroku wlepiają się weń straszne oczy: RADZIECCY ILUZJONIŚCI NAJLEPSI NA ŚWIECIE! NIE PRZEGAP: RUDOLF MAZUR W MOSKWIE!!! W przemoczonego wbijają się z sąsiedniego muru te same oczy. W tym kraju nie ma czarów. Czarodziejstwa się nie uznaje. Oficjalnie. Dlatego Rudolfa Mazura nazywa się zwyczajnie: prestidigitatorem.
Świdrujący wzrok czarodzieja przenika ciemność z każdego moskiewskiego muru. Deszcz zacina po trzypiętrowych afiszach. Wiatr porywa z dachów strumienie wody, ciska w oczy czarodzieja. W zamglonym świetle latarni magnetyczny wzrok przenika wodny pył.
Makary, śpisz?
– Śpię. Odwal się.
– Słuchaj, już wiem, po co towarzysz Stalin urządził bal kostiumowy tym wszystkim królom i kajzerom.
– No?
– Towarzysz Stalin chciał ujawnić światu swój tajny plan – i od tej chwili nikt nie traktuje tego serio. Właśnie po to zebrał ich do kupy. Każde z nich ma fantastyczną pamięć, więc zapamiętało pozostałych. Potem, jeżeli którekolwiek przejdzie na stronę wroga i przedstawi stalinowski zamysł jako autentyk, to od razu wyląduje u czubków. Wyobraź sobie: zacznie plątać się w szczegółach, sypać dziesiątkami personaliów. Kto mu da wiarę? Nikomu nawet się nie będzie chciało zweryfikować tego bajdurzenia.
– Czyli niepotrzebnie nas tu wysłali? Jak zacznie sypać to i tak nikt jej nie uwierzy.
– Dlaczego niepotrzebnie? Skoro towarzysz Stalin rozkazał kogoś zlikwidować, to znaczy, że są po temu powody.
Elegancki, młody, wysportowany ukłonił się i przedstawił:
– John Hussell. Radca Departamentu Stanu USA w randze ambasadora.
Nastia podaje rękę do pocałunku:
– Anastazja.
Ostatnio właśnie tak się przedstawia: bez nazwiska, bez tytułów i funkcji – zwyczajnie, Anastazja.
John Hussell przybywa z Londynu. A raczej z Waszyngtonu. W Londynie był na konferencji. Stamtąd przyleciał do Palmy. Stanął w najlepszym hotelu Wysp Balearskich, Hiszpanii i całego Morza Śródziemnego: w „Son Vida”.
Nie jest tu po raz pierwszy. Przebywał tutaj do 18 lipca 1936 roku, a więc do dnia, w którym rozgłośnie Madrytu i Barcelony nadały w eter umowny sygnał: „Czyste niebo nad Hiszpanią”. Wojna domowa dojrzewała od dawna. Na to hasło – wybuchła.
Wojna domowa to najlepszy czas na robienie pieniędzy. John Hussell umiejętnie wykorzystał okazję. Ale wojna się skończyła. I to nie całkiem tak, jak można by sobie życzyć. Hussell liczył na to, że w wyniku działań wojennych bank Balericas pójdzie z torbami. Ale bank przezwyciężył chwilowe trudności i, wedle najświeższych danych, radzi sobie coraz lepiej. To nie bardzo się podoba radcy Departamentu Stanu.
Przyleciał tu na trzy dni. Sporo już zdążył zdziałać.
Podstawowa sprawa, to omijać szerokim łukiem wszystkich dawnych członków zarządu Balericas, którzy go pamiętają. Postarać się poznać nowych. Nawiązać z nimi kontakty. Hussell ustalił, że większość poprzednich dyrektorów utrzymała się na stanowiskach. Nowych ludzi w zarządzie praktycznie nie ma. Pojawiła się tylko jakaś senorita. Nie sprawuje żadnej oficjalnej funkcji, ale jest blisko zarządu i może co nieco wiedzieć. Jak się nazywa? Anastasia? A gdzie ją można spotkać?
Najważniejsze, to uzyskać dostęp do wiarygodnych źródeł informacji, zaprzyjaźnić się z wpływowymi osobistościami. Złapał właściwy trop: co wieczór wyższe sfery Majorki spotykają się w „Son Vida”. Ona też tam czasem zagląda. No więc, John Hussell urzęduje w „Son Vida”.
Trzyma ją w ramionach, wirują w tańcu, potem odprowadza ją do stolika. Na zboczu, wśród wodospadów i bujnych zarośli, palm, orchidei i róż, pod kolorowymi latarenkami porozstawiano stoliki.
Jest dyplomatą. Taktownym, sprytnym, nieustępliwym.
– Pani dziś sama?
– Zawsze sama.
Makary śpi. Co ma lepszego do roboty? Jego chata z kraja. Musi tylko pilnować, żeby system SA był w gotowości. Poza tym musi pić, jeść, no i spać. Musi zachować spokój, nie denerwować się i w odpowiednim momencie celnie strzelić.
A Szyrmanow i reszta grupy harują po osiemnaście godzin na dobę.
Zadanie: namierzyć Feniksa. Łatwo powiedzieć! Nawet nie wiadomo, czy jest na miejscu, czy w Paryżu. A może wybyła do Hawany? Nawet nosa nie wyściubia z tej twierdzy. Jedyny wyjątek, to „Son Vida”. Ale jak dowiedzieć się zawczasu, kiedy tam będzie?
Pani pozwoli?
Siedzi obok niej, roztacza uroki życia w Waszyngtonie. Opowiada zabawnie, Nastia się śmieje.
Dlaczego Balericas nie ogłosił upadłości? John Hussell podejrzewa najgorsze: zarząd banku zmienił taktykę. Przestał rozsyłać listy z wezwaniem do zwrotu pieniędzy, tylko żelazną ręką chwyta dłużników za chabety, za gardło, za wszystko, za co da się chwycić. Koniecznie trzeba wybadać, jaki jest sekret zaskakującej żywotności banku. Nie warto czekać, aż któregoś dnia w samym środku wspaniałego przyjęcia w Waszyngtonie podejdzie do niego kilku wesołych chłoptasiów… Trzeba działać. Po pierwsze: trzeba znaleźć źródło informacji w samym sercu banku…
Poszczęściło mu się. Młoda panienka w zarządzie – cóż lepszego można wymyślić? Dyrektorzy to debile: jak mogli ją dopuścić do bankowych operacji? Wiadomo, że nie może mieć pojęcia, kto zajmuje się windykacją długów, ale na pewno wie sporo różnych ciekawych rzeczy. Dlatego Hussell jej potrzebuje. Przystojny mężczyzna nie ma trudności z werbowaniem panienek. Same na niego lecą, jak na lep.
Jest taka młoda, ufna…
John Hussell opowiada jej o sobie, o swoim życiu.
Mógłby sobie darować. Mógłby się w ogóle nie przedstawiać: senorita Anastasia zna swoich klientów.
Kiedy brak bezpośredniego dostępu do wyznaczonego celu, penetruje się cele peryferyjne. Dostać się na skałę jest niemożliwością. Zastrzelą, a zwłoki rzucą rekinom na pożarcie. Ale na niedostępnym i pilnie strzeżonym urwisku prowadzone są prace budowlane na ogromną skalę. Kto jest ich wykonawcą? Kto architektem? Gdzie mieszka? Jak się nazywa główny inżynier? Jak można go spotkać? Kto dostarcza cement, szkło, zbrojenia? Kto odpowiada za urządzenia budowlane i ich obsługę? Kto dostarcza żywność dla robotników? Kto zaopatruje w mięso? A kto w ryby? Kto dostarcza warzywa i owoce? Skąd się biorą kwiaty na stół gospodyni? Jeżeli, dajmy na to, ochroniarz wymaga interwencji chirurga, to do jakiego szpitala jedzie? Gdzie serwisowane są samochody? Ile ich jest? Skąd są kierowcy? Kto odpowiada za zaopatrzenie w paliwo? W jakich ilościach? Czy mają jacht? Gdzie? Kto go pilnuje? Kto dostarcza meble do pałacu? Czy właścicielka posesji ma jakichś bliższych znajomych? Ich adresy? Jeżeli nie mają wstępu do rezydencji, to gdzie się z nimi spotyka? Kto zaopatruje domostwo w wodę, gaz, prąd? Ile linii telefonicznych łączy je ze światem zewnętrznym?
Można zadać milion pytań po to, by uzyskać milion odpowiedzi.
Szyrmanow zadaje te pytania. Postawił na nogi całą agenturę. Zgromadzono tony informacji. Ale sprawa nie rusza z martwego punktu.
Chcąc dokonać zamachu, chcąc oddać jeden celny strzał z ogromnej odległości, trzeba zawczasu poznać czas i miejsce, gdzie się pojawi.
Tylko jak?
Senorita Anastasia zna swoich klientów. Hussell od dawna wisi w jej podziemnym gabinecie, przypięty pinezkami do ściany. Zdążyła się zorientować, w jaki sposób Hussell zbił fortunę. Szeregowy urzędnik Departamentu Stanu miał dostęp do niektórych informacji wywiadowczych. Z wyprzedzeniem dowiedział się, że w Hiszpanii wybuchnie wojna domowa. Ot i tyle. Przybył do Palmy, błysnął koneksjami w administracji USA i uzyskał wysokooprocentowany kredyt w Balericas TS. Pieniądze zainwestował we własną karierę. Nastia zdaje sobie sprawę z tego, jak wysoko zaszedł. Tylko pięć osób na świecie wie, że jest tajnym doradcą prezydenta Roosevelta. Wśród tych pięciu jest prezydent USA i jego doradca. Hussell uważa, że tajemnicę zna on sam, prezydent i jeszcze dwie osoby.
Ale nie wziął pod uwagę pewnej okoliczności: ten czwarty również jest dłużnikiem Balericas. Z braku gotówki rozlicza się tajemnicami. Nastia wie, że Hussell też jest niewypłacalny: tajny doradca prezydenta już dawno przeputał całą forsę. Potwierdza to agentura w Stanach Zjednoczonych. W Waszyngtonie czeka już na niego grupa rotmistrza Sinielnikowa. Chcieliby pogadać o tym i o owym… A tymczasem tajny doradca zjawił się tutaj.
O przybyciu Hussella poinformowano Nastię w momencie, kiedy pokazał na lotnisku swój paszport dyplomatyczny.
O zainteresowaniu zarządem banku Balericas poinformowano Nastię wtedy, kiedy tylko okazał to zainteresowanie.
Hussell unika weteranów z zarządu, szuka kontaktu z nowymi ludźmi. O tym też jej doniesiono.
Chce spotkania? Proszę bardzo.
– Miss Anastasia, potrzebuję pani rady.
– Jeżeli tylko potrafię panu pomóc…
– Mam trochę pieniędzy, które chciałbym zdeponować poza obszarem Stanów Zjednoczonych. Czy zechce mi pani coś podszepnąć…
– Nic prostszego. Mamy tutaj świetny bank. Nazywa się Balericas.
– Balericas? To chyba dość ryzykowne? Słyszałem, że jest na skraju bankructwa.
– To tylko plotki. Proszę mi wierzyć, Balericas prosperuje w najlepsze.
– Co pani powie! Przecież mieli ogłosić upadłość. Aż trudno uwierzyć…
– A jednak to prawda.
– Jak udało się to osiągnąć?
– Ma pan na myśli sukces Balericas?
– Tak, bardzo mnie to interesuje.
– Proszę posłuchać, John, wkrótce w zaufaniu uchylę panu rąbka tajemnicy. Obiecuję.
Szyrmanow aż podskoczył na łóżku.
Ciągle analizujemy poszczególne elementy. A trzeba patrzeć całościowo. Trzy oddzielne informacje połączyły się w większą całość.
Po pierwsze: lubi się przebierać w kostiumy.
Po drugie: obserwację celów peryferyjnych warto rozszerzyć o najlepsze pracownie krawieckie, w których szyje się dla najbogatszych kobiet Majorki.
Po trzecie: choć nie jest znany jej plan, to znany jest program jej ulubionego hotelu. W „Son Vida” odbywają się bale, konferencje, karnawały.
Karnawał! Psia jego mać!!! Karnawał! Trzynastego kwietnia! Początek o dziewiętnastej!
Grupa rotmistrza Sinielnikowa została uprzedzona, kiedy mister Hussell powróci do Waszyngtonu.
Rotmistrz jest bardzo ciekaw, jak zachowa się tajny doradca prezydenta USA, gdy będzie miał w spodniach granat RGD-33.
Ledwie chłopcy Szyrmanowa przysnęli – pobudka, susły jedne!
– Natychmiast zebrać informacje o najlepszych zakładach krawieckich w mieście.
– Rozkaz!
– Wywąchać co się da o zamówieniach na kostiumy karnawałowe: kto i co i dla kogo.
– Tak jest!
– Wysłać iskrówkę do Moskwy. Niech sprawdzą w kremlowsjkiej pracowni jaki kostium szyli dla niej na bal. Niech nam prześlą wymiary. Ale już!
Nieprzenikniona moskiewska noc. Ciężki deszcz. Deszcz ze śniegiem. A ściśle mówiąc: krople z kryształkami lodu w środku. Mógłby zatrzymać każdy samochód…
Mógłby zwyczajnie zatelefonować do Stalina. Ale chce zebrać myśli. A najlepsze pomysły przychodzą mu do głowy kiedy spaceruje. Ostatnio zaczął wątpić we własne zdolności. Stalin ma rację. Kompromitujące jest to, co mu się przywidziało w berlińskim cyrku. Skąd przyszło mu do głowy, że Hitler ruszy na wschód? Hitler nie ruszy na wschód. Ale skoro Rudolf Mazur jest omylny, to trzeba zweryfikować wszystkie jego przepowiednie.
Przez ostatnie dni Feniks nie daje mu spokoju. Przychodzi we śnie, opowiada Mazurowi jakieś miłe rzeczy. Może w jej przypadku też się pomylił? Widać, że uczennica czarodzieja nawiązuje z nim łączność. Składa raporty. Mazur uśmiecha się do niej przez sen, gratuluje… Po przebudzeniu nic nie pamięta. A przecież meldowała o czymś bardzo istotnym.
Dla kobiet karnawał to nie tylko spęd przebierańców. Karnawał, to przede wszystkim wycieczka do świata marzeń. Dlatego kobiety o sprecyzowanych gustach sukces kostiumu upatrują w konsekwentnie zrealizowanym pomyśle.
Szyrmanow zbiera doniesienia z terenu: ile kostiumów karnawałowych zamówiono w najlepszych pracowniach Palmy i kto je zamawiał. Tylko jeden strój budzi wątpliwości. Kostium balowy Szeherezady. Nie udało się ustalić personaliów klientki. Sądząc po rozmiarze, założy go kobieta niewysoka, drobnej budowy ciała. Wszystkie wymiary na załączonym karteluszku.
Szyrmanow złapał karteczkę, porównał z szyfrówką odebraną przed godziną z Moskwy.
Rozpromienił się.
Na skalistym szczycie wznosi się prastare zamczysko. Od niego zaczęła się legenda „Son Vida”. Z czasem otoczyły go wspaniałe przybudówki i pawilony, powstały rajskie ogrody… A wokoło – dolina miliarderów. Obszar z trzech stron osłonięty jest łańcuchami górskimi. Z czwartej zamyka go wąwóz. I tylko tym wąwozem można tu dotrzeć. Ale byle kogo się tu nie wpuszcza. Dlatego przy jedynym moście stoją wartownicy. Co sto metrów ustawione zostały policyjne posterunki. I raz po raz pojawia się patrol z psem. Ludzie zamożni, ludzie z miliardami w kieszeniach, chcą mieć spokój. Płacą za to. Dlatego są ochraniani. Dzień i noc. Dlatego do obcych strzela się tutaj bez ostrzeżenia. Strzela po to, żeby zabić. Dlatego na nieproszonych gości spuszcza się tutaj sforę rottweilerów. Naprawdę fachowych.
W zielonej dolinie – białe rezydencje i ermitaże, błękitne baseny. Sady cytrynowe i palmowe gaje. Pośród kwiecistych zarośli z gór spływają wartkie potoki. Nad samym morzem szklą się solankowe błota okolone sitowiem.
Rozlega się jazgot psów, okrzyki pościgu. Nakryto jakiegoś intruza. Ochroniarze nie spoczną, póki mu łba nie przedziurawią. Psy nie umilkną, aż go nie rozerwą na strzępy.
Wzgórze z zamkiem i hotelem oraz dolinę miliarderów otaczają ponure grzbiety łysych szczytów. Odległy o kilka kilometrów łańcuch tworzy niemal zamknięty krąg. Tam, gdzie krąg się nie domyka, połyskuje dalekie morze. Widać miasto nad wodą. Jak z samolotu. Na lśniącym lustrze szerokiej zatoki, niczym leniwy morski potwór, zakotwiczył brytyjski pancernik, eskortowany przez kilka jednostek towarzyszących.
Tymczasem tu, z dala od zgiełku, na zacienionym tarasie „Son Vida” trwają ostatnie przygotowania do wspaniałego balu kostiumowego. Są już wszyscy, przebrani nie do poznania. Brakuje tylko jednego, ale za to bardzo ważnego gościa.
A oto i ona! Z tarasu „Son Vida” można już dojrzeć, jak na końcu wąwozu, koło mostu, zza policyjnego kordonu ukazują się strojni jeźdźcy. Dwaj niewolnicy o nagich, muskularnych torsach przytrzymują za srebrną uzdę karego rumaka. Koń w każdej chwili gotów stanąć dęba. W haftowanym złotem siodle – piękna królowa z bajki. Za woalką jedwabnego, przepasanego perłowymi nitkami czarczafu widać rozradowane oczy. Z tyłu posuwa się zjawiskowa świta…
Makary ustawia optykę. Oprócz celownika i potężnej lornety grupa likwidacyjna dysponuje niemieckim stereoskopowym dalmierzem optycznym.
– W wąwozie nie mamy jak. Niech posuwa w górę, do hotelu. Weźmiemy ją przy wejściu na taras.
– Zrozumiałem.
– Dystans?
– Cztery tysiące sto dziesięć.
Grupa likwidacyjna rozłożyła się na skalnej półce pomiędzy dwoma wielkimi głazami. Od „Son Vida” dzieli ich cała dolina. Kto by pomyślał, że z tej odległości można stworzyć realne zagrożenie?
– Cel: kobieta w czarczafie na karym koniu.
– Cel widzę. Zrozumiałem.
– Patrz tutaj.
Szyrmanow położył przed Makarym dużą fotografię. To ona! Ta, co nie daje mu spać spokojnie. Żal ścisnął mu serce.
– Przecież już raz ją zabili!
– Nie, Makary. Wtedy ją tylko sprawdzali. To była kontrolna egzekucja. A teraz trzeba ją zabić na serio. Jesteś gotów?
– Gotów – odpowiada Makary. Na twarzy nie drgnął mu ani jeden mięsień.
– Możesz być dumny, Makary. Towarzysz Stalin do tego zadania wyznaczył imiennie ciebie. Nie wiesz czasem, dlaczego?
– Nie wiem – głos mu się łamie.
– To ja ci powiem. Tej dziewczynie urządzono kiedyś kontrolną egzekucję. Jak to w zwyczaju, rozstrzelanie sfilmowano. Kręcił wujaszek Wasia. Potem puszczałeś ten film towarzyszowi Stalinowi. Towarzysz Stalin zauważył, że zdjęcia nie były ci obojętne. Potem wołałeś ją przez sen. Nie raz. W aktach są stenogramy twoich majaczeń. Potem puszczałeś ten film dla siebie. Dwieście czterdzieści jeden razy. Wtedy pokazano ci ją z daleka, w sektorze specjalnym. Ale nie uwierzyłeś, że to ona. Myślałeś, że tylko podobna. Tak było, Makary?
– Tak – chrypi przez ściśnięte gardło.
– A teraz masz prosty wybór: albo ją zabijesz jednym strzałem, albo odstąpisz mi to zaszczytne zadanie. Więc?
Nad Moskwą straszliwa burza. Wiatr wygina gołe drzewa, chlaszcze gałęziami po murach i po oknach. Zimno. Obrzydliwie.
A u Stalina w kremlowskim mieszkanku ciepło i przytulnie. Miasto śpi. Stalin czuwa. Kąty gabinetu pogrążone w półmroku. Ale to ciepły półmrok, przyjazny, życzliwy.
Na biurku stoi zielona lampa. Na niskim stoliku z gazetami – jeszcze jedna. Dwie wysepki zielonej poświaty w życzliwym półmroku. I kolacja dla dwóch osób. Po kawalersku. Butelka wina z etykietką własnej roboty. Nazwa, to jedno słowo wypisane kopiowym ołówkiem – i gruziński szlaczek. Płonące szaszłyki.
Rozmowa płynie, jak leśny strumyk po kamyczkach.
– Nalać wam jeszcze, towarzyszu Chołowanow?
– Dziękuję towarzyszu Stalin. Na dziś już dosyć.
– A więc do rzeczy. Obiecaliście powiedzieć mi coś interesującego o Feniksie. Coś, czego jeszcze nie wiem.
Chołowanow głośno wypuścił powietrze z płuc.
– Dzisiaj zostanie wykonany wyrok.- Spojrzał na zegarek. – Za siedem minut.
Szyrmanow uśmiechnął się lekko i dotknął Makarego w ramię:
– Ładuj!
Makary ma łzy w oczach. A Szyrmanow pogodny, trzyma fason:
– Pamiętaj: ściągasz spust bardzo płynnie. No, już. Uwzględnij poprawkę na wiatr. Wstrzymaj oddech. Powoluteńku…
Stalin wstał z miejsca, podszedł do okna i długo obserwował krople z kryształkami lodu w środku.
– Wszystkich uczestników misji przedstawić do odznaczenia.
– Tak jest!
– Kiedy wrócą, powitać jak bohaterów. Wydać bankiet. Uroczyste wręczenie odznaczeń. Potem… Makarego aresztować… i zlikwidować.
– Z jakiego paragrafu?
– Wszystko jedno.
– Może też Szyrmanowa?
Stalin umilkł. Spojrzał Gryfowi uważnie w oczy:
– Szyrmanowa? Za co?
– Kiedyś kazałem odnaleźć Mazura. Nie wykonał rozkazu…
Stalin jeszcze raz popatrzył mu w oczy:
– Dobra. Szyrmanowa też. Ale najpierw order.
Szyrmanow jest w świetnym humorze:
– No, Makary, koniec z mazgajstwem. Gotów? Do kurwy nędzy: gotów?! Ognia!
Zapadło długie milczenie.
– Dobrze, że nie chcieliście zastrzelić Feniksa. Wiedziałem, że coś między wami było, dlatego urządziłem wam, Chołowanow, kontrolę. Ona jest wrogiem. Ale gdybyście ją zastrzelili, przedstawiłbym was najpierw do odznaczenia…
Stalin umilkł ponownie. Długo milczał.
– Żal Feniksa, towarzyszu Chołowanow. Mazur miał rację. Nie należało posyłać jej na taką robotę. Trzeba ją było tu zostawić. Pod kontrolą. Przyniosłaby wiele pożytku. Nie posłuchałem Mazura… Nawiasem mówiąc, nie wiecie co się z nim dzieje? Stęskniłem się za nim.
– Tu jestem, towarzyszu Stalin. Wybaczcie, że bez pukania, bez zapowiedzi. Dopiero wszedłem…
W tym momencie go zobaczyli.
– Ale przemoczony! Wejdź, osusz się.
Stalin nalewa szklankę ciężkiego gruzińskiego wina: masz, wypij, mój drogi. Rozgrzej się. Dobrze, że jesteś. Potrzebuję cię.
Chołowanow przybiega z ręcznikiem, ze stalinowskim szlafrokiem, z kocem: chodź, przysuń się bliżej ognia. Stalin dolewa wina:
– Widzisz, właśnie o tobie mówiliśmy. Miałeś rację. Nie wolno było jej posyłać.
– Towarzyszu Stalin! Przyleciałem z Syberii, żeby…
– Zabiliśmy ją.
– Czułem jakieś nieszczęście. Niepotrzebnie ją zabiliście!
– Wymknęła się spod kontroli.
– Zrąbaliście drzewo, które mogło rodzić złote jabłka.
– Jakie znowu jabłka?!
– Nie rozumiecie, czego dokonała?
– Niczego!
– Przecież to przykład wzorcowej dyslokacji agenturalnej!
– Raczej zdrady!
– Gdzie wy macie oczy?! Zalegalizowała się perfekcyjnie. Można ją stawiać za wzór. Ani hiszpańska policja, ani francuska, ani szwajcarska nie mają cienia podejrzeń.
– Nie nawiązuje łączności…
– Ale przecież to myśmy ją tak szkolili. 93 procenty wpadek ma bezpośredni związek z kontaktami agenturalnymi. Dlatego na początku żadnych zbędnych kontaktów. Łączność tylko w skrajnych sytuacjach, gdyby potrzebowała pomocy albo miała coś nadzwyczajnego do przekazania. Ale ona nie potrzebuje pomocy. Sama zapewnia sobie dokumenty i pieniądze, wszelkie operacje finansuje z własnych środków. Ma ich pod dostatkiem. Nie melduje się, to znaczy, że na razie nie zwerbowała nikogo…
– I nie zwerbuje. Mazur aż się zakrztusił.
– Mylicie się, towarzyszu Stalin! Wykonała nadzwyczajną pracę przygotowawczą. Zdobyła listy dłużników najważniejszych banków hiszpańskich i francuskich. Ma spis tysięcy nazwisk dłużników na wszystkich kontynentach, również w Waszyngtonie. Jeżeli ktoś desperacko poszukuje pieniędzy, to masz go w kieszeni. Trzeba tylko umiejętnie zaproponować pomoc. A ona to potrafi. Dziś mogłaby zbudować siatki szpiegowskie we wszystkich stolicach europejskich i w Waszyngtonie na dokładkę. Wystarczy, że powybiera z listy co grubsze ryby. Wśród dłużników mnóstwo jest miernoty, ale trafiają się i wielkie szychy. Ukrywają bankructwo, dla większej forsy są gotowi na wszystko. Nie wiem, kto figuruje na tych listach, ale może tam być każdy, nawet doradca samego Roosevelta…
Mazur urwał w pół zdania. Zrozumiał, że się zagalopował.
– No, dobrze, jeżeli nie doradca prezydenta USA, to jakiś podsekretarz, szyfrant w Departamencie Wojny, czy ktoś z sekretariatu dyrektora FBI. Albo szef waszyngtońskiej policji. Czemu nie? A ona tylko przebiera, jak ulęgałki w koszu.
– A więc nie uciekła?
– Pewnie, że nie. To nieporozumienie. Kamuflaż.
– Brzmi nieprawdopodobnie…
– Moja szkoła. Kazałem jej szukać własnych dróg. Niebanalnych. Niezwykłych. Dziewiczych. Żeby nikomu nie przyszło na myśl, że jest stalinowską agentką.
– Namalowała jakiegoś abstrakcyjnego bohomaza!
– A co, wolelibyście, żeby socrealistycznego?
– Spiknęła się z białogwardzistami!
– To może miała wstąpić do Hiszpańskiej Partii Komunistycznej?
– Zbliżyła się z czołowymi bankierami, uważają ją za swoją!
– Przecież nie zacznie od organizowania kołchozów!
– Czarodzieju, nie mam więcej argumentów.
– Wiesz, towarzyszu Stalin, w pewnym sensie przebiła nawet ciebie.
– Mnie?!
– Ty napadałeś na banki, a ona uznała, że banki trzeba wspierać, brać pod kuratelę. No cóż. Byłem jej przeciwny. Ale przegrałem. Zwołuj Politbiuro. Wejdę pod stół i ogłoszę, że jestem dupek żołędny.
– Nie trzeba, Rudolf. Przegraliśmy wszyscy. Nie doceniliśmy Feniksa. Teraz widzę, że pracowała dla nas jak nikt dotąd. Dokładnie trzymała się instrukcji, żadnej nie naruszyła. A my nie rozumieliśmy tego. Trudno, temat jest zamknięty, nic nie poradzimy. Właśnie w tej chwili ją likwidują.
Głowa wschodniej piękności Szeherezady eksplodowała.
Koń szarpnął gwałtownie, stanął dęba. Zdekapitowane ciało runęło z siodła. Wkoło podniósł się straszliwy wrzask.
Panika, histeria i kompletna dezorientacja zwalają z nóg gości na tarasach „Son Vida”…
Gdzieś w oddali huknął grom z jasnego nieba. To w Hiszpanii częste zjawisko. I wtedy rozległy się krzyti:
– Nie żyje! Zabita!!!
Nikt nie rozumie, co się wydarzyło. Również policja. Jasne, że to nie zamach bombowy. Ale i nie kula. Kula wybija otwór, a nie rozwala głowy w obrzydliwą, szaro-burą maź. Poza tym, skąd niby miałaby być wystrzelona? Z doliny miliarderów? Balistyka wyklucza taką hipotezę. Z pobliskich gór? Niemożliwe. Za duża odległość. Wersję pocisku jednomyślnie odrzucono. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że głowę roztrzaskała siła niebieska…
Z tą konkluzją trudno polemizować. Wyjaśnia wszystko. A jeśli ktoś uważa, że pozostały jakieś niejasności, to niech sobie szuka innego wytłumaczenia.
Gdzieś w dole ujadają psy. Ktoś ucieka przed pościgiem. Tu, na skalnej półce, jest zacisznie. Spokojnie.
Odrzut rusznicy kopnął Makarego w ramię. Tłumik zniekształcił dźwięk wystrzału i skierował go w niebo. Tylko żmija czmychnęła z kamienia i jaszczurki uciekły w cień.
Grupa nie ma się co śpieszyć. Może w spokoju nacieszyć oko dobrze wykonaną robotą. Człowiek lubi podziwiać efekty swojej pracy. Niełatwo było wytropić Feniksa. Wytropili. Niełatwo było jednym strzałem rozłupać czaszkę. Rozłupali. Zawsze gotowi. Do realizacji kolejnych zadań partii i rządu!
Przez celownik, przez lornetki, przez dalmierz artyleryjski grupa z zainteresowaniem śledzi skutki przeprowadzonej operacji. Przed „Son Vida” istne szaleństwo…
Szyrmanow klepie Makarego po plecach:
– Zuch! Gdybyś odmówił wykonania zadania, dostałbyś w czapę z Lugera. A tak czeka cię odznaczenie. Nie wiem, czy Order Lenina, ale na Czerwony Sztandar zasłużyłeś na pewno. Obaj zasłużyliśmy.
Makary pogłaskał rusznicę o dziwnej nazwie SA. Niezła maszyna! Zamek rzygnął łuską pocisku. W powietrzu rozwiał się lekki dymek i gorzki zapach prochu, który ma się ochotę wdychać.
I w tym momencie Makary doznał olśnienia. Już wie, co oznacza tajemniczy kryptonim SA.
Stalinowski Argument.