Epilog

Czyste niebo nad Hiszpanią.

W Hiszpanii nie zdarzają się uporczywe deszcze. A tym bardziej deszcz ze śniegiem, chrzęszczące krople z kryształkami lodu. Obrzydliwa słota należy tu do rzadkości. Najczęściej spadają ciepłe, śródziemnomorskie ulewy. Z pogodnego nieba niespodziewanie zwalają się kaskady czyściutkiej wody, zalewają ziemię i skały, morza i porty, wiatraki i gospody, dymiące parowozy i biegnących podróżnych. Woda raptownie przybiera, wyschnięte strumyki i potoki zamieniają się w rwące, mętne rzeki, unoszą do morza głazy, drzewa wyrwane z korzeniami, nieczystości, wóz drabiniasty jakiegoś chłopa – krusząc i miażdżąc to wszystko o występy granitowych skal. Nagle potop kończy się jak nożem uciął. Słychać jeszcze pojedyncze grzmoty, błyskawice przecinają niebo – i już słońce rozświetla krajobraz kolorami tęczy. Wszystko wysycha w jednej chwili i tylko drżące krople lśnią na rozłożystych liściach.

I znów zamorski, afrykański skwar bierze Hiszpanię w posiadanie, wysusza ziemię, bagna i koryta rzek, wpędza w ciężki, lepki, południowy sen pełen koszmarów.

Pod palącym słońcem Hiszpanii, po rozgrzanych skalnych uskokach, przez cierniste krzewy tarniny, bezszelestnie jak złota jaszczurka, prześlizguje się umorusany i obdarty podrostek. W górę. Na szczyt. Do starego zamczyska. Do wspaniałego hotelu „Son Vida”. To nie miejsce dla obdartusów. Tam nie wpuszcza się łachmaniarzy. Po to wystawiono warty w wąwozie, jedynym wejściu do doliny miliarderów. I policyjne posterunki. I patrole z psami. Dlatego do obcych strzela się tutaj bez ostrzeżenia. Do naszego obdartusa też strzelali. Spuścili za nim sforę psów. Ale obdartus umie sobie radzić. Nie takie kordony już przechodził. Ma doświadczenie.

Zgubił pościg psów. Zmylił tropy. Teraz – w górę, wyżej i wyżej. W dole zielona dolina z miniaturowymi białymi rezydencjami. Błękitne baseny. Sady cytrynowe i palmowe gaje. Pośród kwiecistych zarośli z gór spływają wartkie potoki. Nad samym morzem szklą się solankowe błota okolone sitowiem.

Słychać szczekanie psów, krzyki pościgu. Ochroniarze nie spoczną, póki intruzowi łba nie przedziurawią. Psy nie umilkną, aż go nie rozerwą na strzępy. Dlatego obdartus wyrywa przez mokradła, przez kaleczące pędy turzycy, chmary wygłodniałych komarów i chlupot topieli pod stopami. Gna w suche, pokryte pyłem zarośla. Teraz z trudem łapie oddech, ociera rękawem słony pot z twarzy. Zmierza tam, gdzie jego pojawienia najmniej można się spodziewać: na szczyt góry, do „Son Vida”. Tam, gdzie psów jest najwięcej, gdzie ochroniarze są najbardziej bezwzględni: na bal. Dziś są tam wszyscy możni Hiszpanii i Europy.

Wzgórze z zamkiem i hotelem oraz dolinę miliarderów otaczają ponure grzbiety łysych szczytów. Odległy o kilka kilometrów łańcuch tworzy niemal zamknięty krąg. W miejscu, gdzie krąg się nie domyka, połyskuje dalekie, morze. Widać miasto nad wodą. Jak z samolotu. Na lśniącym lustrze szerokiej zatoki, niczym leniwy morski potwór, zagnieździł się brytyjski pancernik, eskortowany przez kilka mniejszych jednostek. Naturalnie, to HMS „Nelson” i sześć niszczycieli. „Nelson” ma niezwykłą sylwetkę: prosty dziób i bardzo niski profil. Ale to tylko złudzenie. Burta wydaje się niska, ponieważ pancernik jest niewiarygodnie długi. I niewiarygodnie szeroki. Czy tę sylwetkę można pomylić z innym okrętem? Na świecie jest jeszcze jedna taka sama jednostka: brytyjski okręt liniowy HMS „Rodney”. Ale każdy, kto choć trochę orientuje się w tych sprawach wie, że „Rodney” przebywa obecnie w Singapurze. A więc na Majorkę zawitał „Nelson”.

W razie wojny dobrze byłoby mieć na Balearach nielegalną rezydenturę. Gibraltar blisko. Barcelona, Afryka, Francja i Włochy… Nie przypadkowo morze zwie się śródziemnym. W każdej możliwej konfiguracji wyspy będą miejscem o znaczeniu strategicznym.

Ale ludzie nie dostrzegają zbliżającej się wojny. Jej oddechu nie słyszą marynarze „Nelsona”, ani ich dowódcy, ani dziennikarze na lądzie, ani posłowie w parlamencie, dyplomaci w ambasadach, generałowie w sztabach, ministrowie w rządzie. Zbliżającą się wojnę dostrzegają tylko wywiadowcy i czarodzieje.

Oberwaniec jest coraz wyżej. Należy do tych, którzy uważają początek drugiej wojny światowej za coś naturalnego i nieuchronnego, jak zaćmienie Słońca w precyzyjnie wyliczonym momencie.

A międzynarodowej publiczności, rozbawionej pod palmami na tarasach „Son Vida” nadciągająca wojna nie pojawia się nawet w koszmarach sennych. Co innego im w głowie. Są zajęci. Tańczą. Śmieją się. Piją napoje orzeźwiające. I rozgrzewające. Całują się. Dzisiaj jest bal. Dzisiaj przybędzie tutaj najcudowniejsza istota na archipelagu i w całej Hiszpanii – Anastasia de Streleza.

Ta kobieta przyniosła wyspie bogactwo i dobrobyt. Na Majorce jest wyłącznym tematem rozmów. Jej przybycie poprzedza fala najprzeróżniejszych plotek. Wiadomo nawet, jak senorita Anastasia będzie ubrana. Ma się pojawić w kostiumie wschodniej księżniczki.

Oto i ona! Z tarasu „Son Vida” można dojrzeć, jak na końcu wąwozu zza policyjnego kordonu pojawiają się strojni jeźdźcy. Dwaj niewolnicy o nagich, muskularnych torsach przytrzymują za srebrną uzdę karego rumaka. Koń w każdej chwili gotów stanąć dęba. W haftowanym ztotem siodle – przepiękna córka wezyra. Za woalką jedwabnego, przepasanego perłowymi nitkami czarczafu widać rozradowane oczy. Za nią posuwa się zjawiskowa świta. Właśnie wkraczają na zacieniony taras…

W tym momencie głowa Szeherezady eksplodowała. Koń szarpnął gwałtownie, zdekapitowane ciało runęło z siodła. Wkoło podniósł się straszliwy wrzask. Panika i histeria. Nikt nie wie, co się stało.

Gdzieś w oddali huknął grom z jasnego nieba. To w Hiszpanii częste zjawisko. I wtedy rozległy się krzyki:

– Nie żyje! Zabita!!!

Nikt nie rozumie, co się wydarzyło. Również policja. Ani obszarpany podrostek, który przycupnął na skalnej półce, za potężnym głazem. On wie, że to nie siła niebieska uderzyła znienacka, tylko siła moskiewska. Drugi pewnik: użyto Stalinowskiego Argumentu. Trzeci pewnik – na całym świecie tylko jeden człowiek może wydać polecenie użycia tej straszliwej broni. Ale, do diabła, dlaczego? Za co?

Nastia Strzelecka dokonała bezprecedensowej dyslokacji agenturalnej. Znajdzie się kiedyś w każdym podręczniku szpiegostwa. A jaka legalizacja! Nikomu nie śniło się coś podobnego. O kilka klas przebija dotychczasowe osiągnięcia.

W bardzo krótkim czasie zbudowała niewyczerpaną bazę werbunkową. Wszystko jest gotowe do rozpoczęcia operacji. Można batalionami werbować bezcennych agentów, łącznie z doradcami amerykańskiego prezydenta. Poza tym stworzyła solidne podstawy finansowe. Wywiadowca zwykle skamle o forsę z Centrali. A Nastia gotowa jest finansować werbunek z własnych przychodów. Jeśli trzeba, może nawet podrzucić parę groszy do Centrali.

Nastia poszła dużo dalej. Zabezpieczyła się metodami bez mała stalinowskimi.

Bezpieczeństwo każdej organizacji czy państwa zaczyna się od bezpieczeństwa lidera. Właśnie w system bezpieczeństwa włożyła najwięcej pieniędzy i inwencji. Jest przecież nie tylko uczennicą czarodzieja i poskromiciela czarodziejów. Jest też uczennicą wielkiego Machiavellego. A włoski spryciarz już wiele wieków temu pouczał: „Tylko te środki bezpieczeństwa są dobre, pewne i skuteczne, które zależą wyłącznie od ciebie i od twych własnych umiejętności”.

W tym świecie każdy buduje swój własny system bezpieczeństwa. Z nikim nie wolno dzielić jego tajemnic, nawet z osobistą ochroną. Kierując się tą zasadą, Nastia zbudowała własny, królewski system bezpieczeństwa. Prawdę powiedziawszy, stworzyła nie jeden, ale kilka przenikających się systemów, po to, aby działały równocześnie, uzupełniając i wzmacniając się wzajemnie…

Pośród rozlicznych mniej lub bardziej wymyślnych zabezpieczeń, postanowiła nie lekceważyć metody stosowanej przez niejednego męża stanu: sobowtóra.

Znaleźć w Paryżu albo na Lazurowym Wybrzeżu szczupłą dziewczynę podobną do siebie? Żaden problem. Za ryzykowną pracę sobowtór otrzymuje wynagrodzenie. Stawki nie są wygórowane. Nawiasem mówiąc, Feniks ostatnio traci rozeznanie, co to znaczy wygórowane. Jeszcze niedawno wydawało jej się drogie nieduże mieszkanko w Paryżu, na Avenue Foch: dwadzieścia siedem pokoi i cztery salony na trzech piętrach, sześć niewielkich balkonów, skromny ogródek i basen na dachu. Teraz już nie wydaje jej się drogie. Mieszkanie, to mieszkanie. Sobowtór to też nie wydatek dla kogoś, kto ma środki. Trzeba tylko trochę podmalować buźkę, i tyle. Żadna filozofia, zwłaszcza jeśli się zatrudni charakteryzatorkę z planu filmowego. A gdy dublerka jedzie na bal maskowy, to w ogóle wymarzona sytuacja. Przebiera się za wschodnią królową, owija w szkarłatny płaszcz, na twarzy woalka. Instrukcja jest prosta: czarowny uśmiech i żadnych słów.

Nie przypuszczała Nastia-Feniks, że wystawia dublerkę na odstrzał przeciwpancernym pociskiem. Nie sądziła, że Stalin zażyczy sobie dekapitacji infantki. Nastia Strzelecka jeszcze nie zasiadła na hiszpańskim tronie. Nawet nie ogłosiła się pretendentką do korony. Dlatego sądziła, że nie ma wrogów, że nie ma się kogo lękać. Wysłała na bal dublerkę nie dlatego, że spodziewała się zamachu. Po prostu nie ma czasu na maskarady. Nastia jest zajęta konkretną robotą, dlatego na bale posyła sobowtóry. Przy okazji pozwala to przetestować system bezpieczeństwa. Ciekawe, czy komuś przyjdzie do głowy, że na karym rumaku przybywa nie całkiem autentyczna senorita Anastasia.

Posłała dublerkę na karnawał. Została sama. Wtem usłyszała bezgłośne wołanie. I od razu zrozumiałą, że ona również musi się tam znaleźć – na karnawale, w dolinie miliarderów, na szczycie góry, w cienistych ogrodach „Son Vida”. Tam rozstrzygnie się jej los. Tam czeka ją śmierć. Za chwilę ktoś kogoś zabije.

Nastia przebrała się za podrostka łachmytę. Przecież nie będzie w spódnicy przedzierać się ku przeznaczeniu.

Musi się śpieszyć. Śmierć nie lubi czekać. Dlatego poszła przebojem przez kordony. Tak jak ją szkolono. Kto nauczył się chodzić niezauważony po stalinowskiej Moskwie, ten może chodzić po każdym mieście w dowolnym kraju.

Poszła, przedarła się, zmyliła pościg. Niedobrze, że ochrona zamiast owczarków niemieckich używa rottweilerów, czarnych z rudą sierścią pod ogonem i na brzuchu. Kiedy w pobliżu jest rottweiler, zwłaszcza suka, Nastia nie może pracować.

Zmyliła pościg. Intuicja podpowiada jej, że prawdziwe niebezpieczeństwo kryje się dopiero na szczycie, na tarasach „Son Vida”. Tam ma spotkanie ze śmiercią.

Ruszyła przed siebie. Czarodziej uczył, że ma wychodzić na spotkanie niebezpieczeństwu. Więc idzie. W górę. W górę. W górę. Nastia wdrapuje się po rozgrzanych skalnych uskokach, przez cierniste krzewy tarniny. A tymczasem serpentyną, na karym rumaku, z niewolnikami i świtą, uroczyście i dostojnie zmierza na szczyt jej dublerka. Także ku śmierci. Nastia nie może przestać myśleć: czy zabiją tylko ją? Czy dziewczynę czeka ten sam los?

Wdrapała się na szczyt. Podciągnęła się na rękach. Przycupnęła na skalnej półce. Obserwuje zza głazu i różanych krzewów.

Ludziska potrafią się zabawić! Jakie kostiumy! Ile diamentów!

W tym momencie muskularni niewolnicy wstąpili na taras pod palmami. W tym momencie pocisk przeciwpancerny strącił głowę dublerki…

To niezrozumiałe. Nastia podjęła wyzwanie losu, sama szła na spotkanie z wiecznością, a los spudłował, trafił obok, jak pięść wspaniałego Rodrigueza. A to nie los uderza, ale towarzysz Stalin…

Dlaczego? Za co? To pytanie nie miało większego sensu. Za co? A któż to może wiedzieć, za co towarzysz Stalin postanowił ją wyeliminować! Choćby za to, że żyje! Przyczyna nieważna. Liczy się co innego: co dalej?

Jeżeli są cuda na świecie, jeżeli zdoła się stąd wydostać – to co dalej? Czy padnie kolejny strzał z piekielnego wynalazku o nazwie SA? Skoro towarzysz Stalin wydał rozkaz, to jego dzielni chłopcy doprowadzą sprawę do końca. Bez dwóch zdań. Więc co robić? Wracać do Moskwy i prosić towarzysza Stalina, żeby zechciał ponownie rozpatrzyć jej sprawę? Może próbowali ją zabić omyłkowo. Ktoś czegoś nie zrozumiał w jej poczynaniach. Zdarza się.

Można zameldować się u towarzysza Stalina: wasi snajperzy od siedmiu boleści zastrzelili dublerkę, ale skoro macie coś do mnie, to proszę, jestem…

A może nie wracać? Przecież uznają ją za martwą. Nikt jej nigdy nie będzie szukać. W dodatku wojna za pasem. Druga światowa. Nikt nie będzie sobie zawracać nią głowy. Może zwyczajnie zniknąć. Bez śladu. Ameryka Południowa to ogromny i wspaniały kontynent. Zniknie w eleganckich dzielnicach Rio de Janeiro lub Buenos Aires. Troszeczkę zmieni powierzchowność. Przecież umie zdobywać paszporty i budować sobie legendy. Zresztą nawet bez legendy dadzą jej paszport w każdym kraju. Na bogatych wszędzie czekają z otwartymi ramionami. A poza tym, zna sposoby zdobywania pieniędzy w ilościach nieograniczonych.

Mogłaby uciec i zostać wielką malarką. Namalować dzieło „Trzecia wojna światowa”: trzy czerwone pasy przekreślone trzema czarnymi. Czekałyby ją wielkie pieniądze i sława: jeszcze druga wojna się nie zaczęła, a ona – proszę! – już trzecią przedstawia. Gdyby popuścić wodze fantazji i zebrać siły duchowe, gdyby przyszło natchnienie, wtedy kto wie? Może udałoby się przelać na płótno koszmar czwartej wojny światowej?

Można też dyskretnie przerzucić do Ameryki pułk oficerski i rozkręcić prawdziwe przedsiębiorstwo windykacji długów…

Tylko po co? Pieniędzy ma tyle, że nie wyda ich do końca życia. Jeśli, naturalnie, ujdzie stąd z życiem.

Pozostał ostatni wariant. Niebawem wieść o tajemniczym zabójstwie rozniesie się po kraju. Anastasła de Streleza jest postacią znaną na Balearach i w całej Hiszpanii. I we Francji. A zatem: gdyby udało jej się stąd wyrwać, mogłaby zmartwychwstać! Nie od razu. Po jakichś czterdziestu dniach. W Hiszpanii to zrobiłoby wrażenie.

Ale na razie Nastia wczepiła się w szczelinę. Palce sinieją, traci czucie, ręce bolą straszliwie. Może rozewrzeć palce i pofrunąć nad przepaścią, jak ptak. Przecież jest ptakiem. Czy nie?

Przemknęła jej myśl o Gryfie. Ciekawe, co jest silniejsze: miłość czy śmierć?

Sasza-Gryf, gdzie jesteś? Dlaczego nie ratujesz Feniksa wiszącego na krawędzi skały? Pewnie szkolisz dziewczyny z grupy francuskiej. Doskonalicie sztukę pocałunków. Jesteś zdolnym instruktorem…

Lodowata zazdrość napełnia jej serce. Zazdrość, to – jak nauczał sam Gryf – najpotężniejsza siła. Wszystko wielkie, co dotychczas stworzyła ludzkość, powstało w porywach zazdrości.

Mogłaby umrzeć Gryfowi na złość. Tylko że, niestety, on nigdy się o tym nie dowie. Jest przekonany, że z rozkazu towarzysza Stalina pocisk przeciwpancerny roztrzaskał jej głowę. Nie domyśli się, że sfrunęła w przepaść, by zrobić mu na złość. A zatem, nie ma co umierać! Trzeba na złość Gryfowi przeżyć.

Nasz los jest w naszych rękach. Każde z nas ma w życiu taki moment, kiedy musi dokonać wyboru. Od tego wyboru zależy całe późniejsze życie, może nawet coś więcej.

Tuż nad sobą widzi wypolerowany but ochroniarza, bacznie strzegącego dostępu do „Son Vida”. Jest gotów puścić serię w każdy krzak, który się poruszy.

Pod nogami ma rozpalone szare skały, oplecione kolczastymi pnączami, a na samym dole – rozjuszonych strażników i wściekłe psy. Węszą z nosami przy ziemi, marzą, by ją rozszarpać.

Ma przed sobą wybór rozległy jak Morze Śródziemne.

Przede wszystkim, może zsunąć się w dół. Tylko żal, że ochrona ma krwiożercze plany, a na smyczach poszczekują rottweilery, a nie owczarki niemieckie.

Może przycupnąć na skale i doczekać zmroku. Ale okoliczności nie są sprzyjające. W krótkim odstępie czasu nastąpiły dwa wydarzenia: na górze, na hotelowym tarasie – śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach. W dolinie, po raz pierwszy od wielu miesięcy – naruszenie obszaru. Winowajca nadal pozostaje na wolności. Te dwa wydarzenia nieuchronnie zostaną skojarzone. Wtedy zwalą się tłumy policjantów. Będą przeczesywać okolicę.

No a poza tym, nie utrzyma się już długo. Stoi na występie skalnym, stopy nie mieszczą się na wąskiej półeczce. Opuszkami palców trzyma się skalnej szczeliny.

A zatem wariant trzeci: zwyczajnie, po robotniczo-chłopsku podciągnąć się na rękach i wylądować wprost na tarasie, w tłoku, ścisku i panice, pośród ogólnego zamętu, histerycznych krzyków i bezsensownego rwetesu. Dobre posunięcie, tyle że można dostać serię z automatu, zanim nerwowy wartownik zainteresuje się twoimi personaliami.

Poza tym, nawet jeśli nie załapie dziesięciu kulek, to i tak obecność obszarpanej Nasti w pobliżu dublerki z urwaną głową może zostać mylnie zinterpretowana.

Nie, do góry nie można.

No więc, Feniks, wybieraj: w dół nie można, do góry nie można, na miejscu zostać też nie można.

Raptem słabość odeszła. Wystarczy wierzyć w siebie. Los daje dokładnie tyle, ile się od niego wymaga.

Nastia poczuła, że jest naprawdę Feniksem: wytwornym, zuchwałym, nieposkromionym, wolnym.

W życiu każde z nas musi dokonywać wyboru: piramida dupczenia, wiadomo…

A zatem, w dół, czy w górę?

W górę! Tylko w górę! Na spotkanie niebezpieczeństwa. Pod lufę automatu! Przecież jest uczennicą czarodzieja i genialnego poskromiciela czarodziejów.

Wybiła godzina. W górę!

A potem?

Dlaczego nie miałaby zostać prawdziwą monarchinią? Władczynią milionów. Tajną lub jawną. Lepiej – tajną.

To takie proste. Jak wszystko w życiu.

Wystarczy uwierzyć w siebie.

Wystarczy chcieć.

Spod jej buta wysunął się kamyk i poturlał w dół, pociągając za sobą inne kamienie. Ochroniarz nad jej głową dziko wrzasnął zarepetował broń…


Wiktor Suworow


***

Загрузка...