Co robić, gdy się nie ma pieniędzy?
Sto peset to nie byle co, a jednak długo się na tym nie pociągnie. Trzeba gdzieś mieszkać. Zresztą co tu dużo gadać: z forsą w kieszeni milej płynie czas.
Więc skąd wziąć kasę?
Wbrew pozorom to wcale nie jest banalne pytanie. Wymaga podejścia marksistowsko-leninowskiego. Marksizm-leninizm opiera się na czterech klasykach: towarzyszach Marksie, Engelsie, Leninie i Stalinie. Jak więc każdy z nich rozwiązywał ten wstydliwy dylemat?
Marks uwielbiał światowe życie. Potrzebował dużo pieniędzy i zawsze mu brakowało. O pieniądze skamlał u swego kochanka. U Engelsa.
Engels również lubił się zabawić. Też potrzebował dużo pieniędzy i miał ich pod dostatkiem. Po prostu: był kapitalistą, okrutnie eksploatował robotników, wysysał z nich krew i się nią sycił. Dlatego pieniędzy starczało mu na własne potrzeby i na potrzeby przydupasa.
Lenin też potrzebował masę forsy. W apogeum wojny światowej, w okresie powszechnego ubóstwa i nędzy, nie tylko mieszkał wystawnie w najdroższym mieście świata, ale także utrzymywał partię, a w dodatku wydawał multum gazet i pism, które rozdawał za darmo. Skąd brał na to wszystko środki, skoro nigdy w życiu nie pracował? Pieniądze na dywersję w Rosji otrzymywał od niemieckiego wywiadu. No i od towarzysza Stalina.
A skąd miał pieniądze towarzysz Stalin?
Towarzysz Stalin obrabiał banki.
Nastia uśmiechnęła się. Ma już sposób na zdobycie środków. Metoda stalinowska najbardziej przypada jej do gustu. A poza tym, prucie sejfów to jej fach.
Chołowanow złożył raport. Zameldował o wszystkim, bez owijania w bawełnę: wymknęła się spod kontroli, uciekła, dała nogę bez pieniędzy, bez dokumentów, zginęła w tłumie. Gdzie się obecnie znajduje? Co robi? Tego nikt nie wie. Jedno jest pewne: nie pojawiła się w ustalonych punktach kontaktowych.
Gryf wie, że zwłoka z raportem oznacza rozstrzelanie. Kiedyś już się spóźnił i ledwo ocalił głowę. Ale niezwłoczne przedstawienie raportu też nie wiadomo, czym się może skończyć. Podczas głosowania Mazur był przeciw, Chołowanow był niezdecydowany i wstrzymał się od głosu i tylko Stalin optował za tym, by Feniksa mianować infantką. Teraz najważniejsze, to nie przypominać o tym Stalinowi, bo od razu postawi pod murem.
Stalin odwrócił się twarzą do okna:
– Możecie się odmeldować.
Po mieście krążą pogłoski: pojawiła się senorita w spodniach. Szła sobie po ulicy, nikogo nie zaczepiała. Rzucił się na nią Rodriguez z nożem. Który Rodriguez? Jak to który? Nie pamiętacie? Ten sam, co na Plaża Major zarżnął Eduardosa. No więc on ją chciał… też… Ale mu nie wyszło. Rzucił się na nią, skoczył – i umarł w powietrzu.
Następnie plotka rozdziela się na dwa warianty. Oba funkcjonują niezależnie, wcale się nie wykluczając. Pierwsza wersja głosi, że tajemnicza nieznajoma zabiła wspaniałego Rodrigueza spojrzeniem. No, a czym jeszcze mogła go zabić? A według innej wersji osłonił ją anioł-stróż, a anioł śmierci odwrócił ostrze w zbrodniczej dłoni i Rodriguez sam siebie pchnął kozikiem w gardło.
Potem obie plotki na powrót zlewają się w jeden wątek: ulicą przejeżdżał zamożny senor długą Lagondą (srebrzysta karoseria, czarne błotniki), zatrzymał się, zobaczył cud, wyznał wszystkie grzechy (nasi senores są wyjątkowo podatni na grzech cielesny), rozpłakał się ze wzruszenia, a następnie wyjął z kieszeni dziesięć tysięcy peset i podarował senoricie. A ona z miejsca rozdała je biednym…
Nastia krąży po mieście. Rozpoznają ją. Pokazują wzrokiem:
– Która to?
– Mówię przecie, że ta w spodniach.
Kobiety na jej widok żegnają się znakiem krzyża.
Skok na bank trzeba zacząć od wybrania celu. A następnie skrupulatnego zbadania. Jest też wskazane umieszczenie w obiekcie siatki agenturalnej, w której agenci nie wiedzą o sobie nawzajem. Wtedy można porównywać ich doniesienia.
Chcąc jednak dokonać kompetentnego wyboru celu i prawidłowego rozmieszczenia siatki agenturalnej, trzeba być na co dzień blisko bankowości. Ale jak to zrobić? Kto zechce przyjąć cudzoziemkę Nastię, w dodatku bez paszportu, do pracy w banku?
Idąc głównymi ulicami Palmy człowiek raz po raz natyka się na bank komercyjny. Nie mając nic lepszego do roboty, Nastia włóczy się ulicami: ten się nie nadaje, ten też nie. A raczej: do tego mnie nie przyjmą, do tego też nie. Ten też się nie nadaje.
Jest! Oto on! Wybór został dokonany. Balericas TS. Ogromny budynek, masywne mury, marmurowe schody, kolumny z granitu, żeliwne lwy pilnujące wejścia, jak sfinksy w Gizie. Okna wysokie na pięć, sześć metrów. Każdego okna strzeże ozdobna krata z prętów grubości przedramienia. Nazwa banku – wykute w granicie litery – zdobi wejście główne. Pełna elegancja… i straszliwie brudne szyby w oknach. Nie myte przynajmniej od roku. I to jest właśnie główna zaleta tego banku.
Jakie wnioski płyną z tej pobieżnej obserwacji? Po pierwsze, bank jest dość stary, to nie żaden „szybki interes”. Kiedyś świetnie prosperował. Gmach wybudowano specjalnie z myślą o banku. W trakcie budowy wykuto granitową nazwę instytucji. Teraz interesy podupadły, bank stoi posępnie, jak martwy ul, nie snują się pszczółki-robotnice, nie znoszą miodu, a zapuszczone okna świadczą najlepiej o stanie interesów. Pewnie, że w tym banku prucie sejfów miałoby wyłącznie cel szkoleniowy. Żeby nie wyjść z wprawy. Ale Nastia nie potrzebuje zaglądać do tutejszych sejfów. Szuka tylko sposobu przeniknięcia do świata bankowości. Musi się wkręcić w ten światek. Tam, gdzie okna lśnią na medal, na pewno nie ma czego szukać.
Nastia oszacowała stan własnych finansów. Uznała, że starczy. Skręciła za róg, do najbliższego dużego sklepu. To ten gigant, w którym Gryf odbył swoje spotkanie błyskawiczne. W takim sklepie można znaleźć wszystko. Kupiła wiadro, szmatę, płatki mydlane. Pożyczyła drabinę od ciecia, napełniła wiadro wodą, wlazła na drabinę i szoruje. A za oknem trwa posiedzenie rady nadzorczej.
Tych, którzy nigdy nie byli na Balearach, informuję: to wyspy skaliste i gliniaste, a hiszpańskie słońce nie raz oskarżano o skłonności sadystyczne. Spala wszystko do imentu. Przy najlżejszym podmuchu wiatru gliniany pył pokrywa okna i mury burą warstwą brudu. Dlatego okna wymagają regularnego szorowania. Ściany też przydałoby się czasem wymyć i pomalować.
Nastia namoczyła szmatę w wiadrze z mydlinami. Ciekną z niej strumyki, jak z czarodzieja w berlińskiej więźniarce. Przeciągnęła szmatką po brudzie i niczym badacz-archeolog zdjęła z szyby pierwszą warstwę geologiczną. Promień słońca wtargnął do królestwa ciemności i padł na dyrektorski stół, aż podskoczyli uczestnicy narady. Światło słoneczne oślepiło ich jak wybuch granatu RGD-33. Razem ze strażnikami wybiegli na ulicę:
– Hej, złaź stamtąd! Coś ty za jedna? Zaprowadzili Nastię do gabinetu. Na przesłuchanie.
– Kto cię nasłał?
– Kto miałby mnie do was nasyłać? Jak nastąpi ostateczny krach, wtedy zlecą się sępy… A tymczasem komu jesteście potrzebni?
– Przysłano cię na przeszpiegi, żeby przygotować skok na nasz bank!
– A co tu jest do zagrabienia, prócz waszych kancelaryjnych biurek?
– Więc co zamierzasz?
– Dokonać cudu.
Zaczęli szeptać za jej plecami:
– To ona?
– Na sto procent.
– Jak się nazywasz?
– Nastia.
– Po naszemu Anastasia.
– Proszę posłuchać, Anastasia. Jesteśmy przyzwoitymi ludźmi. Doceniamy twój wspaniałomyślny zamiar, ale jeśli umyjesz okna, to i tak nie mamy ci z czego zapłacić. Przechodzimy poważny kryzys.
– Rozumiem. Tylko po co obwieszczać o tym kryzysie całemu światu? Skoro macie kryzys, to tu wszystko powinno lśnić na medal, a każdy członek zarządu powinien co rano wtykać sobie świeży kwiatek do butonierki i uśmiechać się radośnie. Trzeba znać reguły kamuflażu, moi panowie!
Dyrektorzy spojrzeli po sobie: zabawna ta mała, co pcha się do mycia okien.
– Dobra, Anastasia, umyj okna, zrzucimy się i zapłacimy ci pesetę.
– Nie, senores, ja nie jestem sprzątaczką. Chcę dokonać cudu, a za cuda nie biorę pieniędzy.
Gryf wychodzi z gabinetu Stalina. Mija dowódcę specgrupy Szyrmanowa. Bezczelne spojrzenie. Aresztuje?
Zresztą Szyrmanow zawsze się bezczelnie patrzy. Dobrze z nim pracować, dopóki ma się go pod sobą, ale jeśli trafisz w jego łapska, to nie wiadomo, co ścierwo z tobą zrobi.
Gryf się nie łudzi, że towarzysz Stalin wybaczy mu ucieczkę Feniksa.
A swoją drogą Szyrmanowa warto rozstrzelać, żeby w razie aresztowania trafić w ręce nieznajomego kata, a nie w łapy ulubionego ucznia.
Jakiego cudu chcesz dokonać, Anastasia?
– Wyciągnąć wasz bank z bagna.
Gryf wbił wzrok w klasztorny sufit. Dlaczego Stalin nie rozkazał aresztować go przy wyjściu? Po prostu dlatego, że niepewność jest najgorszą torturą. Wyczekiwanie na nieszczęście jest sto razy gorsze niż samo nieszczęście. Towarzysz Stalin zna się na tym doskonale i dlatego pozwala, żeby każdy sam się katował. Co zrobić? Jak się wywinąć? Akazis w takiej sytuacji wyskoczył przez okno. A Jeżów wystosował do Stalina list z cenną sugestią… Jeżów popełnił błąd: podsunął pomysł, który może zrealizować ktoś inny. I tak właśnie się stało: pomysł broni SA rozwijają inni i są za to nagradzani stalinowską wdzięcznością, a pomysłodawca Jeżów już nikomu nie jest potrzebny. Ratując się trzeba podsunąć Stalinowi taki pomysł, który może wykonać wyłącznie pomysłodawca… Trzeba coś wymyślić.
Dyrektorzy zorganizowali zrzutkę, każdy dał tyle, ile mógł, ostatnie miedziaki wygrzebywali z kieszeni. Skrzyknięto bezrobotnych, ci wypucowali okna na błysk, zmyli brud z murów, wyszorowali do białości marmurowe schody, wypolerowali wszystkie brązy. Dyrektorzy nie pozwolili Nasti myć okien na zewnątrz: chodź tutaj, do środka, dokonuj cudów.
A czegóż tu dokonywać? Wszystko jest bardzo proste. Na zewnątrz niech zasuwają bezrobotni. Dyrektorom ze względów prestiżowych nie wypada szorować okien własnego banku. Ale w środku nic nie stoi na przeszkodzie.
A więc, panowie dyrektorzy, ściągamy fraki, odpinamy białe mankiety i bierzemy się za porządki. Podłoga musi błyszczeć, brązy powinny świecić w ciemności. I nie ma się czego wstydzić: jeśli się oczekuje cudu, warto przygiąć trochę karku. Ciężka robota nikomu ujmy nie przynosi. Gdybyście tylko wiedzieli, kim naprawdę jest senorita Anastasia! A nie wstydzi się prac porządkowych.
A po Palmie krąży kolejna plotka: senoritę zwabił bank Balericas TS. Odpalił jej tysiąc peset. Dokonała pierwszego cudu: kupiła wiadro, szmatę i w dziesięć minut doprowadziła do porządku trzydzieści ogromnych okien i całą fasadę siedziby… Ściągają ludzie pod bank, oczom własnym nie wierzą: dziś rano jeszcze nie dawało się przejść, smród uryny odpędzał stąd nawet bezdomne psy. A teraz!…
– I to wszystko zrobiła w pięć minut?
– W trzy.
Brakuje ludzi w wywiadzie. Wciąż brakuje. Dlatego dowódca specgrupy Szyrmanow musi przyklejać sobie wąsy. Po spotkaniu odlepia wąsy i melduje Chołowanowowi:
– Kapitan Kabaława, komendant specpociągu towarzysza Berii donosi, że towarzysz Beria nie rozumie, co się wydarzyło nad jeziorem Seliger. Podobnie Zawieniagin i Seriebriański. Wszyscy są przekonani, że to sprawka Mazura, który zabija wzrokiem.
– Dobra, to na dziś wszystko.
Rankiem Gryf odbył spotkanie ze swoim nowym agentem Seriebriańskim. Meldował dokładnie to samo, co do joty. Dobrze, jeżeli informacje z różnych źródeł się pokrywają.
Dyrektrzy skończyli robotę dobrze po północy. Chyba nigdy tak się nie uchetali. W Moskwie taka akcja ma nawet nazwę: niedziela czynu partyjnego. Zdarzało się, że nawet towarzysz Lenin osobiście dźwigał polano po Kremlu. Co z tego, że nadmuchane.
No i co, lwy finansjery? Zmęczeni? To z braku wprawy. Ale na sercu radośniej. Lubi człowiek po robocie usiąść sobie, choćby na podłodze, wywalić jęzor jak zgoniony pies i popodziwiać własne dzieło.
A jest co podziwiać.
Koło północy zaniepokojone małżonki dyrektorów spotkały się w westybulu banku. Nigdy nie widziały u swoich mężów takiego zamiłowania do pracy. Wewnątrz cały bank wypucowany na sto dwa: wszystko lśni i błyszczy. Ktoś przywiózł beczułkę hiszpańskiego piwa San Miguel – znaczy się święty Michał. Nikt nie ma ochoty wracać do domu. Wypili jak kumple, żal tylko, że nie ma nic na ząb.
– Senortta Anastasia, gdzie pani mieszka?
– Nigdzie.
– Jak to nigdzie?
– Gdzie popadnie: na plaży, na kamyczkach. Dyrektorzy naradzili się przed wyjściem. Uznali, że z Balericas i tak nie ma czego ukraść, a poza tym senorita nie wygląda na taką, co by miała chrapkę na kancelaryjne biurko.
– Senorita Anastasia, dyrektor generalny ma na zapleczu, za swoim gabinetem, mały pokoik. Stoi tam skórzana kanapa. Jeżeli nie boi się pani zostać tu sama na noc…
Frau Bertina wezwała Rudiego do gabinetu. Późnym wieczorem. Gdy wszyscy spali. Przepuściła ucznia przodem, przekręciła klucz w drzwiach.
– Podejdź do mnie. Zbliżył się.
– Jesteś niedobrym chłopcem, Rudi. Piszesz z błędami. Nadstaw rękę.
Nadstawił.
Przymknęła z rozkoszą powieki. Na jej ustach błąkał się tajemniczy uśmiech rozpustnej Giocondy. Frau nabrała zamachu, zdzieliła go linijką w rękę i z jej piersi dobył się namiętny jęk:
– A-a-ch!
Gryfowi nieraz przychodzą do głowy rozmaite pomysły.
– Towarzyszu Stalin, próby z bronią SA pomyślnie dobiegły końca. Podczas likwidacji celu ćwiczebnego czołowi liderzy NKWD przebywali w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Ani jeden z nich nie zrozumiał, co się naprawdę wydarzyło. Dlatego broni SA można używać do zadań bojowych, nie obawiając się, że policje obcych państw wpadną na jej trop. Naturalnie, pod warunkiem, że ktoś nie zdradzi…
Stalin podniósł te swoje tygrysie oczy.
– Kto mógłby zdradzić?
– Towarzyszu Stalin, o istnieniu broni SA wie bardzo ograniczony krąg ludzi. Jednego z nich trudno uznać za waszego sprzymierzeńca. Mam na myśli Jeżowa. To on podsunął pomysł…
Stalin przeszedł się po gabinecie. Wystukał popiół z fajki. Kiwnął:
– Miałem zamiar pozwolić mu pochodzić jeszcze parę miesięcy. Aresztowania Jeżowa nie wolno powierzać towarzyszowi Berii. Jeżów ze swoją tajemnicą nie ma prawa dostać się w ręce NKWD. Towarzyszu Chołowanow, zajmijcie się tym.
Gryf zapewnił, że tylko jeden człowiek może zdradzić tajemnicę SA. Teraz ugryzł się w język: w istocie jest ich dwoje. Przecież Feniks też zna sekret systemu. A Feniks wyłamał się spod kontroli. Tajemnica broni SA jest zagrożona. Dlatego następna w kolejności jest właśnie ona…
Straszliwy ból przeszył dłoń. Rudi zagryzł wargę. Nie wiedział, dlaczego nie wolno mu krzyczeć. Po prostu: tak postanowił.
Nastia usnęła tak, jak zawsze: momentalnie wpadła w otchłań. Przed jej oczami zachrobotał ciężkim łańcuchem straszny bury wilczur, nie wiedzieć czemu bardzo podobny do Saszy-Gryfa. A ona, Nastia, puszysty biały pies, kąsała go zapamiętale, domagając się miłości. I dawał jej miłość. Dawał jej dużo miłości.
Krzycz – szepnęła. – Krzycz.
Ból ponownie przeszył go aż do pięt. Przygasła zielona lampa pod sufitem. Nie wiedział, na jak długo.
Najpierw poczuł policzek na szorstkim dywanie. Potem ucho i lewe oko. Zamrugał.
Jej szczupłe palce pianistki delikatnie ujęły i odwróciły jego dłoń:
– Rudi, teraz naprawdę będzie bardzo bolało. Krzycz.
Chciał zobaczyć wzniesioną pod sufit linijkę. Szukał jej wzrokiem. Ale zamiast linijki zobaczył jej oczy.
Rankiem szerokie ludowe masy runęły do centrali banku Balericas.
W świecie bankowości najważniejsze są dwa czynniki: zaufanie klienta i wiara w cuda. Nie, lud hiszpański nie wpłaca pieniędzy na konta Balericas: sakiewki dawno już są puste, od sześciu miesięcy nie wypłacono poborów. A mimo to ludzie tłoczą się wokół banku. I zaglądają do środka: a gdzie jest ona?
A ona tymczasem śpi na skórzanej dyrektorskiej sofie, za ciężką zasłoną, która chroni ją przed promieniami hiszpańskiego słońca za lśniącymi szybami. Przez sen obejmuje poduszkę i szepce niezrozumiałe słowa. Nikt jej nie niepokoi. Odsypia wiele tygodni nużących zajęć z czarodziejem, noc na kamienistej plaży, trudne dni tułaczki po spalonym słońcem mieście.
Obudziła się pod wieczór i długo nie mogła zrozumieć, gdzie rzucił ją los. Potem usiadła na kanapie. Przeciągnęła się i słodko ziewnęła. Przypomniała sobie strzępy snów, później cały wczorajszy dzień. Spostrzegła, że w pokoju wypoczynkowym dyrektora nie zdążyli wszystkiego posprzątać: w koszu na śmieci nadal leżały jakieś papierzyska.
Podsunęła kosz. Listy. Wczoraj wyrzucono całą tonę listów o podobnej treści: „Wielce szanowny Senor! Trzy lata temu mieliśmy przyjemność udostępnić Panu linię kredytową na łączną kwotę… Seńor zgodzi się bez wątpienia, że czas rozważyć zasady spłaty…”. Do niedawna bank rozsyłał takie listy wagonami. Teraz przestał, nie ma pieniędzy na korespondencję. Dlatego Balericas TS już nie rozsyła upomnień swoim wierzycielom.
Nastia rozprostowała wymiętą kartkę. Przeczytała raz jeszcze.
I doznała olśnienia.