Rozdział 22

I

Drągal rozejrzał się i kontynuował licytację.

Tymczasem Paryż już huczy od sensacyjnych doniesień. Oddziały konnej policji odpierają szturm dziennikarskiej hołoty na marmurowe podwoje domu aukcyjnego.

– Milion sto tysięcy. Milion dwieście.

Do pierwszego miliona dochodzono długo. Do drugiego znacznie szybciej – przebijano po sto tysięcy: milion siedemset tysięcy, milion osiemset, dwa.

– Dwa dwieście. Dwa czterysta.

Dziesięć procent wylicytowanej ceny przypadnie właścicielom domu aukcyjnego. Z trzech milionów będzie to trzysta tysięcy franków.

– Trzy miliony pięćset! Cztery! Okrzyk z sali:

– Wody, prędko! Pani zasłabła!

II

Taka prosta myśl. I taka śmieszna: ratować siebie… Topór wzniósł się do góry, zawisł na chwilę i zaczął stopniowo, a potem coraz szybciej, rozpruwać powietrze, ze świstem spadając na jego głowę. W takiej chwili najważniejsze, to zachować spokój.

III

Dama błyskawicznie wylądowała na noszach. Pognali z nią do wyjścia. Kolana zgięte do góry. Mordka czarno-burego lisa – do dołu. Prędkość i sprawność interwencji ma bardzo konkretne uzasadnienie: sanitariusze chcą jak najprędzej wyekspediować damulkę z sali, żeby wrócić i obejrzeć finał.

– Jedenaście milionów franków. Dwanaście. Trzynaście.

Cisza w sali aukcyjnej jest niesamowita. Gdyby drągal szeptał pod nosem i tak każdy by go usłyszał. Ale on nie szepce, on krzyczy:

– Siedemnaście! Osiemnaście!

Cwaniaczek kombinator pogryza paznokcie jak pestki słonecznika. Cholera! Przecież był przy tym, jak przywieźli ten obraz. Trzeba było szybko się zdecydować, kopsnąć im milion franciszków i kupić bez licytacji.

– Dwadzieścia jeden! Dwadzieścia dwa! Dwadzieścia trzy!

Najbardziej przebojowi dziennikarze przebili się przez kordony i od dawna są w sali. Fotografują Nastię i jej dzieło – obraz „Druga wojna światowa”.

– Dwadzieścia cztery miliony franków!

Wtedy jegomość w sfatygowanym krawacie opuścił rękę. Nie wyżej. A pan po prawej? Ręka w górze, w geście triumfu.

– Dwadzieścia pięć milionów franków!

W prawym rogu ręka podniesiona, a w lewym rogu nie.

– Dwadzieścia pięć milionów franków po raz pierwszy… Wszystkie głowy zwrócone są w stronę jegomościa po lewej. Zachowuje całkowity spokój. Uśmiecha się lekko, dając do zrozumienia, że nie ma pojęcia, skąd to nagłe zainteresowanie jego osobą. Ręce splecione na piersi.

– Dwadzieścia pięć milionów franków po raz drugi… Pan po lewej rozkłada ręce, jakby chciał pokazać, że mu przykro, ale nie przeskoczy własnych możliwości. Cena jest już troszkę wygórowana…

– Dwadzieścia pięć milionów franków… po raz trzeci!

IV

Rudi wie, że w ostatniej chwili spojrzenia wszystkich obecnych, ‘bez wyjątku, skierują się na niego.

Czekał na ten moment. Wziął głęboki oddech, jakby chciał wchłonąć wszystko dookoła, a wzrokiem zasysał ich spojrzenia. Nie wiedział, dlaczego to robi, czynił to instynktownie.

Setki oczu zamieniły się w parę monstrualnych, czarnych źrenic…

Spokojny i pewny siebie, wyobraził sobie czarną plamkę pomiędzy nimi. Przyjrzał się jej uważnie i powiedział…

V

Młotek uderzył w stół i rozpętało się istne szaleństwo. Cisza w ułamku chwili eksplodowała jak manekin poddany działaniu RGD-33. Szacowne panie i szacowni panowie zaryczeli zgodnie, niczym jelenie zmagające się z własną chucią. Kryształowe żyrandole rezonowały od krzyku, pisku, wrzasku, braw i tupotu. Żurnaliści nacierają na Nastię:

– Modemoiselle Strzelecka!…

– Modemoiselle Strzelecka, czy jako powszechnie ceniony geniusz i lider najnowszej rosyjskiej awangardy zechciałaby pani skomentować…

Policjanci w sile pięciu oddziałów wykazali się wielkim profesjonalizmem. Intensywne mordobicie odparło szturm rozentuzjazmowanego tłumu. Udało się zapewnić osobiste bezpieczeństwo wybitnej artystce mademoiselle Strzeleckiej. Policjanci zdołali ewakuować ją do sąsiedniego pokoju. Tam też, z zachowaniem najwyższych środków ostrożności, przeniesiono malowidło – jedno z największych osiągnięć kultury XX wieku – i nie wymienionego z nazwiska nabywcę dzieła. Wtedy mundurowi przegrupowali się i jednym natarciem wypchnęli publiczność z sali. Na ulicy oddziały konnej policji przeszły w kłus i młócąc powietrze gumowymi pałkami dokończyły dzieła i ostatecznie rozproszyły zgromadzone tłumy.

VI

I powiedział:

– Mnie tu nie ma. Pomyślał przez chwilę i dodał:

– I nigdy nie było.

VII

W sąsiednim saloniku kompletnie skołowana dyrekcja domu aukcyjnego wydaje bankiet na cześć wybitnej malarki mademoiselle Strzeleckiej i nieznanego dżentelmena, który zakupił arcydzieło. A raczej, na cześć pełnomocnika owego dżentelmena. Brzęk kieliszków. Przyciszone rozmowy. Uwijają się kelnerzy, sprowadzeni w trybie pilnym z pobliskiej restauracji.

Dyrektor wznosi kielich i, nie znajdując właściwych słów, wychyla duszkiem. Drągal z młotkiem wlewa w siebie szampana. Nigdy dotąd w całej swojej karierze nie brał udziału w podobnej transakcji. Dyrekcja zainkasuje dziesięć procent, czyli dwa i pół miliona, a on sam jeden procent od tej kwoty. Dwadzieścia pięć tysięcy franków za jeden dzień pracy! Za wykrzykiwanie liczb. A to nie wszystko, przecież spylił nie tylko Strzelecką. Był jeszcze Szyszkin, i Faberge, i Ajwazowski… Wiadomo, drobnica, ale też jakiś grosz z tego wpadnie. Drągal skalkulował w pamięci i doznał lekkiego zawrotu głowy.

W saloniku, poza wielką malarką i wystylizowanym na niepozornego jegomościem, są sami swoi. A mimo to straszliwy ścisk. Sukces ma zawsze wielu ojców. Szampan znika skrzynkami.

Pomiędzy kolejnymi toastami i gratulacjami – formalności. Jegomość z przetartymi mankietami wręcza dyrektorowi czek na dwadzieścia pięć milionów franków. Podpis: Jerveza.

Chwila zamieszania: w jaki sposób senor Jerveza wiedział z góry, jaka będzie ostateczna cena?

Na to nieoczekiwane pytanie po krótkiej chwili zastanowienia pada odpowiedź: senor Jerveza nie miał pojęcia o ostatecznej cenie. Dwadzieścia pięć milionów franków to górna granica, jaką gotów był zapłacić za to dzieło. Wyżej by nie licytował. A gdyby cena okazała się niższa, przysłałby inny czek.

Ach tak? No cóż, brzmi przekonująco.

Czek odbierają przedstawiciele Credit Lyonnaise. Natychmiast łączą się z Barclays Bank, gdzie uzyskują potwierdzenie, że okrągła sumka ma pokrycie w oszczędnościach na koncie senora Jervezy. Banki rozliczają się bezgotówkowo. Kwota zostaje przelana z konta senora Jervezy na konto domu aukcyjnego. Dyrekcja odlicza prowizję i odprowadza podatek dla państwa. Reszta przypadnie autorce dzieła. Księgowy wylicza wszystko dokładnie i Wypisuje czek na kwotę 17.225.741 franków i 55 centymów.

VIII

Grobowa cisza. Wszyscy gapią się w jeden punkt. Kompletny bezruch. Jak na filmowej stop-klatce. I nagle wszystko ożywa, ludzie ruszają z miejsc, wracają do przerwanych rozmów. Kobiety tłumią w sobie namiętności, zapalają papierosy, zaciągają się głęboko, odwracają do partnerów i aksamitnymi powiekami zasłaniają blask lubieżnych oczu.

Spośród wszystkich obecnych tylko Frau Bertina nie rozumie nic a nic z tego, co się dzieje. Kiedy wykidajło chwycił za topór, zdjęło ją przerażenie. Atmosferę grozy podsycała dodatkowo absolutna cisza. Nikt nie próbował mu przeszkodzić, nikt nie krzyczał. W zupełnym milczeniu wykidajło Heinz przeszedł na drugi koniec sali, wziął zamach i huknął z całych sił w podłogę, rozcinając drogocenny dywan.

Frau Bertina pomyślała, że tylko rozpaczliwym krzykiem może uratować siebie i innych, wyrwać z tego absurdalnego odrętwienia.

Z jej gardła wydobył się przeraźliwy wrzask. Tak skowycze pies przejechany przez tramwaj.

IX

Nastia odbiera czek, uśmiecha się kącikiem ust i zwraca się dyskretnie do drągala:

– Oddaj Świętego Jerzego.

– Ja? Niby dlaczego?

– Dałam ci go w zastaw. Jeżeli obraz nie pójdzie. Ale poszedł, nawet za niezłą cenę. Więc oddaj.

– Nie wiem nic o żadnym Jerzym.

Póki mówił, Nastia-Feniks spokojnie patrzyła sobie pod nogi. Ale zamilkł na moment, więc utkwiła w nim swoje niebieskie źrenice. Uważnie, bez mrugania, patrzy na nasadę jego nosa. Jakby starała się dojrzeć tam jakąś nieistniejącą plamkę. A on czuje, że to spojrzenie przyprawia go o obłęd. Prosta sprawa, trzeba tylko odwrócić wzrok… Nic z tego. Jego pałąkowate nogi nagłe zamieniają się w szczudła z rozchybotanymi zawiasami. Uginają się pod nim, a on nic nie może na to poradzić. Wydaje mu się, że Nastia w prawej dłoni trzyma drewniany młotek aukcyjny. Ciekawe w co go łupnie? W czerep? W zęby? A może?… Jedną ręką stara się zasłonić zęby, a drugą przyrodzenie. Przed sobą nie widzi nic, poza jej niebieskimi oczami – a w nich nieskończona nienawiść.

Po chwili przewraca się przez stół, słyszy, ale nie rozumie krzyku dyrektora:

– Ten wieprz znowu się uchlał! Od jutra na bruk!

X

Frau Bertina przeraźliwie wrzasnęła.

Zaraz po niej rozdarły się pozostałe damy. Panowie, też krzycząc, poderwali się z miejsc i sięgnęli po rewolwery.

Sala najeżyła się lufami. To nie przelewki! Siedzieli sobie ludziska, rżnęli w karty, nikogo nie zaczepiali, a za ich plecami wykidajło wywijał toporem. Nic dziwnego, że baby w krzyk! Na szczęście znalazła się Frau Bertina, zwróciła uwagę…

XI

Znowu obrzydliwy paryski poranek. Szare domy. Szare ulice. Szare niebo. Szary wiatr ciska krople dżdżu w twarz, jak stalowe opiłki.

Nastia idzie podjąć pieniądze.

Sama.

Gdyby miała umiejętności Mazura, nie byłoby żadnego problemu. Ale jest tylko uczennicą czarodzieja. I to stawiającą pierwsze kroki.

Jest jej dużo łatwiej niż Mazurowi swego czasu w Moskwie. Chociaż nie do końca. Mazur miał w ręku szkolny zeszyt, który służył za paszport, książeczkę czekową i wiele innych dokumentów. Natomiast Nastia przedstawi autentyczny czek, prawidłowo wypełniony, opatrzony w odpowiednie pieczęcie i podpisy. Namalowała obraz, senor Jerveza kupił go na licytacji… A jednak Barclays ma prawo zwrócić się do senora Jervezy po osobiste potwierdzenie: czy nabył pan to dzieło sztuki?

Mazur niczym specjalnym nie ryzykował. Najwyżej nie wypłaciliby mu pieniędzy, ot i wszystko. A tutaj? Nastia nie wywinie się tak łatwo. Porwanie, zagrożenie życia, szantaż, tortury, wymuszenie…

Za to we Francji wciąż ścina się głowy, jak za kolejnych Ludwików. A głowy, jak wiadomo, wgryzają się w wiklinowe kosze.

Nastia ma dość wyobraźni, żeby zobaczyć srebrzyste ostrze gilotyny. Ciekawe, czy będzie wrzeszczeć, kiedy za włosy powloką ją na szafot? Większość wrzeszczy. Na szczęście w Rosji jest wyższy poziom kultury: tam od razu – jebut! – kulka w potylicę. I pierdut do dołu. A u tych francuskich barbarzyńców człowiek może się załamać i zacząć skamleć o litość: „Błagam, panie kacie! Niech pan nie ciągnie za sznurek! Jeszcze minutkę! Jedną!”.

Ale tymczasem nikt nie wlecze jej na szafot. Może lepiej zawczasu odpuścić? Może nie iść do banku?

Nie ma pieniędzy na taksówkę. Nie ma na autobus. Piechotą przez szare miasto, przez deszcz. A z każdego kiosku spoglądają na nią jej oczy. Na każdej wystawie – fotografia jej malowidła. I gawrosze z plikami gazet uwijają się po ulicach, wykrzykując na wszelkie sposoby nagłówki z pierwszych stron:

– „Blamaż Francji!”, kupcie „Blamaż Francji!”…

– „Kto za tym stoi?”, „Kto za tym stoi?”…

– „Kompromitacja”!

– „Po trzykroć hańba!”… Tylko w tym wydaniu! „Po trzykroć hańba!”.

XII

Wykidajło stoi zdezorientowany, obraca w dłoniach stylisko, nic nie rozumie. Kto mu wcisnął ten topór? Dopiero co siedział przy wejściu. Jak się znalazł w po tej stronie sali? Dlaczego porąbał dywan?

Podnosi oczy na zebranych, próbuje wzrokiem przeprosić za całe to zamieszanie.

Główny inspektor wiedeńskich aresztów unosi lufę swojego rewolweru Webley-Fosbery, kaliber czterdzieści pięć i, nie celując, pociąga za spust.

– Znów to bydle nawąchało się jakiegoś paskudztwa!

XIII

Jedno mnie dziwi, książę. Jak to możliwe, że zanim jeszcze zdążyliśmy się przedstawić, znała nasze imiona i nazwiska, wiedziała, kto gdzie służył i jakie ma ordery… Ciekawe, skąd czerpie tę wiedzę?

– Ciekawe jest coś innego: choć wszystko o nas wiedziała, to żaden z nas nie był tym zaskoczony. Może nas jakoś zaczarowała?

– Jest więcej niewiadomych. Czy ktoś potrafi mi wyjaśnić, jak to się stało, że nas sobie podporządkowała? Zauważcie: to ona wydaje polecenia, z nikim się nie konsultuje, a my bez szemrania wykonujemy każdą jej zachciankę…

– To wszystko prawda, moi panowie, ale jednak trzeba przyznać, że jej plan był bezbłędny. Przewidziała dosłownie wszystko, każdy szczegół.

– A mimo to wszystko weźmie teraz w łeb. Pomyślcie sami, jaki bank dobrowolnie przekaże cztery walizy banknotów jakiejś podfruwajce, w dodatku tak ubranej!

– Jasna sprawa! Przedstawi czek i natychmiast ją zapuszkują. Zaczną torturować. I wyda nas wszystkich! W końcu wie o nas wszystko, zna nasze nazwiska, adresy. A potem, panowie oficerowie, wszystkim nam zetną głowy za pomocą barbarzyńskiego wynalazku doktora Guillotin. Jak to Francuzi mają w zwyczaju.

– Trzeba wiać z Paryża.

– Kto tu zamierza wiać? Pan, Andrieju Władimirowiczu? Pan, Juriju Sergiejewiczu? Pan, hrabio? No cóż, zrobicie panowie jak uważacie. A ja myślę zostać. Wierzę, że jej się uda. Nawiasem mówiąc, czy zwróciliście, panowie, uwagę, na jej technikę interrogacyjną? A, widzicie. Wszyscy mamy za sobą wojnę domową. Coś niecoś w życiu widzieliśmy. Niełatwo nas zaskoczyć. A muszę przyznać, że mnie zaskoczyła. Jest mistrzynią przesłuchań. Perfekcjonistką. Istną poetessą tortur. Robiła to przedtem i nikt jej jakoś głowy nie ściął…

– Skoro się tym zajmowała, to dlaczego jest bez grosza? I niby gdzie się tego nauczyła?

– Z porywaczami we Francji nikt się nie patyczkuje. Nie wiem, panowie, czy uda nam się uniknąć gilotyny, ale wiem, że o orderach możemy zapomnieć.

XIV

Rudi Mazur powiedział, że go nie ma i cofnął się pół kroku. Naraz wszystko ożyło, ludzie ruszyli z miejsc, zaczęli rozmawiać. Czerwony topór śmignął tuż obok Rudiego, rozciął chiński dywan i zagłębił się w podłodze. Frau Bertina wrzeszczała jak opętana. Panowie zerwali się z miejsc…

Huknął strzał. U nasady nosa wykidajły pojawił się niewielki czarny otwór o równych brzegach, jakby ktoś wyborował dziurę wiertarką.

Heinz runął na ziemię.

Kobiety aż piszczą. Już nie ze strachu, tylko z nadmiaru emocji. Jasne, że to nie Koloseum, ale śmierć to śmierć!

Zawsze podnieca.

XV

Zjawiła się niespodziewanie, mocno pchnęła drzwi wejściowe i weszła.

Poczuli, że razem z nią do piwnicy zawitało niebezpieczeństwo. W milczeniu popatrzyła każdemu z nich w oczy. Uśmiechnęła się kącikiem ust:

– Oto wasze krzyże, panowie oficerowie. I pomóżcie mi wnieść walizki.

XVI

Rudiego ogarnęło straszliwe zmęczenie. Usiadł w kącie, zwiesił głowę. Wyczerpanie totalne. Do tego stopnia, że otwarcie ust grozi wypadnięciem języka. Rudi jeszcze nie znał czarodziejskich sztuczek. Dopiero zaczynał. Potencjał siły magnetycznej miał skromny. Nie umiał go racjonalnie użytkować ani regenerować.

Przestrzegam wszystkich początkujących czarodziejów: praca z licznym audytorium wymaga nadludzkiego napięcia woli i absolutnej koncentracji.

Grozi całkowitym wyeksploatowaniem.

XVII

Śpi Makary, ale jego umysł pracuje. Śni mu się maszyna do likwidowania wrogów. Urządzenie przyszłości. Mechanizm do masowej eksterminacji.

Z każdym rokiem wrogów będzie coraz więcej. I co? Rozstrzeliwać? Bzdura. Za dużo krwi i wrzasku! No i nieracjonalne zużycie amunicji. Jest lepsza metoda. Od 1921 roku bolszewicy używają komór gazowych. Ale to też mało praktyczne. I nieprzyjemne. Ludzie wewnątrz drą się i walą w drzwi. Trzeba wymyślić coś nowatorskiego. Żeby likwidować szybko, tanio, bez krzyków, bez krwi. Makary myśli o tym od dawna i oto we śnie idea zmaterializowała się w fenomenalny projekt.

Skazanych prowadzi się do windy. Towarowej. Takiej, co pomieści i stu klientów. Makary zamyka w niej wrogów i wciska czerwony guzik. Klatka rusza w dół, do sutereny. A tam basen. Klatka szybko zanurza się w wodzie. Po prostu wpada do basenu, wyrzucając w powietrze tony wody! Wrogom starczy pięć minut i wyciągamy kabinę. Żadnej krwi, żadnych wrzasków. Wszyscy topią się w jednej chwili. Dobrze byłoby wyposażyć windę w otwieraną klapę w podłodze. Wtedy trupy można będzie wywalać wprost do wagonu. Przyciskasz guziczek – i łubudu!

Każde takie urządzenie powinno mieć dobrą nazwę. Makaremu śni się kryptonim PG, jak Proletariacka Gilotyna.

A swoją drogą ciekawe, co to może być SA?

XVIII

Codziennie po obiedzie w szkole zjawia się Frau Bertina. Budzi popłoch wśród nauczycieli, kucharzy, sprzątaczek, stróżów i całego personelu. A przede wszystkim wśród uczniów.

Pojawia się świeżutka, wyspana, w prostej czarnej sukni ze stójką i śnieżnobiałym, sztywnym od krochmalu kołnierzykiem. Jak zakonnica. Siostra Berta. Dryl i pedanteria. Tatusiowie-ministrowie całują koniuszki jej palców.

Rudi dobrze wie, że po nocach ci sami ministrowie całują nie tylko koniuszki palców. I nie tylko jej.

Los zgotował mu ciekawe życie. Wcześniej w szkole niespecjalnie przykładał się do nauki. O rzeczach zajmujących wie i tak, a do nieciekawych nigdy się nie zmusi. Interesują go tajemnice polityki, ludzkie sekrety, niewidoczna strona…

Dla każdego epokowego przedsięwzięcia istnieje słowo-klucz, które kryje jego tajemnicę. Rudi już wie: rozkoszny burdel, ta sekretna świątynia rozpusty, przez wtajemniczonych nazywany jest „Demokracją”.

XIX

Anastazjo Andriejewna…

Powstrzymała uśmiech. Dawno nikt się tak do niej nie zwracał. A tu okrutny syberyjski ataman, kniaź Sagałajew, nieoczekiwanie zagaduje w ten sposób i tym samym wydaje rozkaz: od tej chwili tak należy zwracać się do naszej dobrodziejki.

– Anastazjo Andriejewna, a czy warto zwracać pieniądze do Balericas? Przecież namalowała pani obraz, senor Jerveza go kupił. Jaki to wszystko ma związek z Balericas?

– Zastanowimy się. Póki co, odstawcie panowie dwie walizki na bok.

– Oczywiście. A co do pozostałych dwóch, to, Anastazjo Andriejewna, pomyśleliśmy tak: cała wiedza, namiary, plany i koordynacja akcji były pani. Dlatego jedna walizka powinna być dla pani, a druga dla naszej jedenastki.

– Nie ma mowy. Jest nas dwanaścioro. Wszyscy ryzykowali głowami. Dzielimy po równo.

Загрузка...