Wujaszek Wasia-druciarz, vel Wasia-kinoman kręci sobie korbką, utrwala na kliszy rozradowanych delegatów. Głosujcie, drodzy towarzysze, skreślajcie kogo chcecie, wpisujcie kogo chcecie… Wielu już takich było przed wami. Na poprzednich zjazdach. Ich też wujaszek Wasia skwapliwie utrwalił. Na przykład na poprzednim, XVII zjeździe. I wtedy, podobnie jak dziś, delegaci stroili się w piórka uczciwych obywateli. Trzeba przyznać, że z boku wyglądało to całkiem wiarygodnie. Można było pomyśleć, że są to wszystko (lub przynajmniej w większości) nasi sowieccy ludzie… A co się okazało? Okazało się, że cały poprzedni zjazd był jednym wielkim zgromadzeniem wrogów, szpiegów, zdrajców i szkodników. Ponad połowę delegatów trzeba było niebawem rozstrzelać. Wielu, oj, jak wielu z nich wujaszek Wasia filmował powtórnie. Ale już w pojedynkę. W celi śmierci. Miło czasem przypomnieć sobie archiwalne zdjęcia: oto gnie się delegacki kark, delegat liże but kata, wykrzykuje, swołocz, jak to on kocha towarzysza Stalina, że gotów życie oddać… No więc oddaj. W czym rzecz? Po co przy tym ślinić cholewkę?
Ach, jakże lubi towarzysz Stalin oglądać takie ujęcia! Po kilka razy. A potem każe pokazywać tych samych wrogów, ale już nie w korytarzu śmierci, tylko na zjeździe. Oto oni: hardzi, spasieni, nadęci, obwieszeni odznaczeniami, zasiadają w prezydium, perorują z trybuny zjazdu. Widać od razu: ten przy orderach, pewnie, że zdrajca, wystarczy spojrzeć na ten judaszowy uśmieszek! Jednak wtedy, na poprzednim zjeździe (wujaszek Wasia przyznaje się uczciwie) jego podejrzenia padały na poszczególnych osobników, ale nie na większość. Wasia przegląda archiwalne filmy i nie może się nadziwić własnej naiwności. Jak to możliwe, że nie rozszyfrował tego wąsacza. Oczy, patrzcie wszyscy, jakie ma obłudne oczy! A wąsiska jakie wyhodował! Przecież widać na pierwszy rzut oka! A tamten, czyż nie ma wypisane na czole, że szpieg? Nawet nie próbuje się kamuflować! Patrzcie go, jak mruży ślepia. Oglądasz stare kroniki, i aż dreszcz chwyta: jaki osamotniony jest towarzysz Stalin, a wokół watahy wrogów wiją się i miotają w gorączce. I widać po oczach kaprawych: knują, konspirują, spiskują. Padalce jedne!
Potem na owym zjeździe odbyły się wybory. Zupełnie tak, jak teraz. No i kogo mogli wybrać wrogowie? Samych wrogów. Szpiegów angielsko-japońskich i polsko-tureckich, samych dywersantów wybrali. Okazało się, że cały Komitet Centralny był złożony z samych szpiegów.
Wujaszek Wasia pamięta jak dziś: na tamtym zjeździe łącznie wybrali 71 członków KC i 68 zastępców członków. Wujaszek Wasia oczywiście ich pamięta. Przecież to jego klienci. Albo potencjalni klienci. W końcu minęło niewiele czasu, a spośród tych członków i zastępców członków stu jedenastu siedzi już za kratkami. W ogóle mało który jeszcze stąpa po naszej matce ziemi. Towarzysz Stalin ma nosa do wrogów. Po prostu patrzy i widzi.
Wujaszek Wasia czuje, że niebawem z tamtego składu KC wezmą sto dwunastego. Awraamija Pawłowicza Zawieniagina, dyrektora Kombinatu Polimetalurgicznego NKWD w Norylsku. Wszystko na to wskazuje. Czyż za Jagody nie kierował wielkimi budowami komunizmu? Kierował. A za Jeżowa nie? Za Jeżowa również. A więc najwyższy czas na kres. Więzienny mur już czeka. Na sto trzynastego też już najwyższa pora. Nikołaj Jeżow się nazywa. Ciekawa postać: członek KC, sekretarz KC, zastępca członka Biura Politycznego, ludowy komisarz transportu wodnego i były ludowy komisarz spraw wewnętrznych. Teraz nie został nawet delegatem na XVIII zjazd.
Znaczy się: już niebawem…
Lawrentij Beria, nowy szef NKWD, polecił przegrodzić korytarz sejfami. Z sejfów jak z klocków wzniesiono więc w poprzek korytarza wcale solidną ścianę: pozostawiono dwa prześwity jako strzelnice i wąskie przejście między sejfami. Nawet w pojedynkę z trudem się można przecisnąć. A kiedy się już przeciśniesz, masz przed nosem drugą zaporę z takich samych sejfów i następną strzelnicę z erkaemem. Przejścia w stalowych ściankach przesunięto względem siebie tak, że gdy już przeciśniesz się przez pierwsze (jeśli ci na to pozwolą!), by wejść w drugą szczelinę, musisz skręcić w mały labirynt.
Na korytarzu, przed tą zmyślną przegrodą stoi ochrona z erkaemem DP. W labiryncie między ściankami – ochrona z psem. Potem jeszcze jeden patrol po drugiej stronie. Okna na korytarzu i w gabinetach zabito od wewnątrz drewnianymi panelami. Są po temu trzy powody: po pierwsze, snajper nie będzie mógł strzelić w okno, po drugie, nie wpadnie żaden granat, po trzecie, w razie wybuchu wewnątrz gmachu odłamki szkła nie rozlecą się po gabinetach i korytarzach, rażąc wszystkich po drodze.
Panele zbito ze świeżych desek. Przez szpary zaledwie prześwitują promyki słońca. Dlatego na korytarzach i w gabinetach świecą na okrągło żarówki produkcji szwedzkiej firmy Ericsson.
Sosnowe panele wydzielają upojny zapach żywicy, zapach zimowej tajgi, zapach wyrębu lasu, zapach Karmurłagu.
Nikołaj Jeżow zamachnął się lewą ręką. Szklanka potoczyła się po stole, przez moment zawisła na brzegu i spadła. Sądząc po dźwięku rozbiła się w drobny mak. Ciekawe, pusta czy z zawartością? Nikołaj Jeżow skierował wzrok na podłogę. Po chwili usłyszał głos wewnętrzny: pusta. Prawą ręką obmacał stół przed sobą w poszukiwaniu drugiej szklanki. Dłoń trafiła w pustkę. Nie ma drugiej pod ręką… Przemknęło przez myśl: można i z gwinta… Ale skrzywił się z obrzydzeniem: nie taki jest Nikołaj Jeżow, żeby z gwinta obalać! I w ogóle! Jeszcze zobaczymy! Zobaczymy, kto kogo! Szarpnął cisnący kołnierzyk. Palce trafiły na gwiazdki marszałkowskie. Pogłaskał. Najpierw z lewej, potem z prawej…
Nikołaj Jeżow był ludowym komisarzem spraw wewnętrznych – NKWD. Z czasem towarzysz Stalin dorzucił mu dodatkowe zajęcie – Ludowy Komisariat Transportu Wodnego – NKWT. Potem towarzysza Jeżowa wykopano z NKWD, został mu tylko NKWT. No i tytuł – generalny komisarz bezpieczeństwa państwowego. Tytułu nie zabrano. No więc przechadza się po narkomacie Transportu Wodnego w mundurze generalnego komisarza z marszałkowskimi gwiazdkami. Pobory również otrzymuje oddzielnie za zajmowane stanowisko wodnego narkoma, a osobno za funkcję generalnego komisarza. Mimo że ostatnio jakoś nie ma wiele do czynienia ze sprawami NKWD.
Do gabinetu towarzysza Berii wchodzi się tylko na wezwanie. Każdy, kto się tam udaje, poddawany jest na korytarzu szczegółowej rewizji. Każdego interesanta zawczasu uprzedzono: nie brać ze sobą żadnych zbędnych przedmiotów. Przyjdą takie czasy, że towarzysz Beria będzie śmigać po Moskwie w kabriolecie, demonstracyjnie okazując wrogom, że się nikogo nie boi. Ale takie czasy jeszcze nie nastały. Trzeba najpierw wysprzątać tę stajnię Augiasza. Tymczasem towarzystwo w NKWD jest nerwowe i uzbrojone. Właśnie dlatego przegrodzono korytarz. I każdy intruz, który nieproszony wsunie tutaj nos, od razu zostanie zamieniony w rzeszoto. Wróg nie ma na co tu liczyć. Nie ma też co marzyć o otruciu nowego szefa: na bocznicy Dworca Kurskiego stoi przybyły wprost z Kaukazu osobisty skład kolejowy towarzysza Berii, z zaufaną eskortą, z kucharzami, z zapasem żywności, ze wszystkim, co tylko może się przydać do pracy i wypoczynku.
Lecz teraz nie czas na odpoczynek, na popijawy i inne przyjemności. Towarzysz Beria pracuje. Dlatego wszystkie posiłki dla niego szykuje się w specpociągu i pod eskortą dowozi na Łubiankę. Zupa w garnuszku, jak z Paryża: zdejmujesz pokrywkę – aromat niespotykany. Bo czy tutejszym kuchtom można ufać? Toć to jeszcze ekipa Jeżowa. Wszystkich trzeba będzie raz na zawsze wypierdolić. Nawet uciechy cielesne muszą poczekać na lepsze czasy. Kobiety z osobistej obsługi siedzą w zamkniętym wagonie pogrążone w bezczynności. Towarzysz Beria nie ma do nich głowy. Żeby nie umarły z nudów, polecił im studiować leninowski „Materializm i empiriokrytycyzm”. Towarzysz Beria jest bardzo zajęty. Żadnych uciech, żadnego alkoholu, żadnych kobiet. Na Łubiankę zabrał ze sobą tylko trzy: jedna podaje obiad, druga nalewa wodę, trzecia sprząta ze stołu.
Rozkaz: wyższa kadra oficerska NKWD ma zdać broń osobistą. Na specjalne polecenie.
Ale rozkaz nie przynosi spodziewanych skutków.
Zdali co prawda broń osobistą, ale przecież każdy czekista z wierchuszki ma poza tym własny podręczny arsenał. Iluż to wrogów przez te lata przyszło mu rozwalić! A przy niejednej rewizji, przy niejednej egzekucji trafiały się zadziwiające eksponaty. Istne rarytasy. Jakieś kolekcjonerskie rewolwery, pistolety.
A poza tym szanujący się czekista ma też zbiór otrzymanej w nagrodę „broni honorowej”: NIEUSTRASZONEMU UCZESTNIKOWI WALK Z HYDRĄ KONTRREWOLUCJI – OD PRZEWODNICZĄCEGO REWWOJEN-SOWIEHU. Za Jarosław. Za Murom. Za Tambów. Za Batajsk. Za egzekucję krymską i za rostowską… *[*Ogniska powstania antybolszewlckiego i krwawe epizody wojny domowej [przyp. tłum.]. Od towarzysza Trockiego. Od Tuchaczewskiego. Od Antonowa-Owsiejenki. Od Bucharina. Od Zinowiewa… Kto by sobie zawracał głowę ewidencjonowaniem tej broni? No więc spoczywa sobie w rozmaitych kufrach. I dobrze. Tylko trzeba wykazywać czujność i w porę zdzierać pamiątkowe tabliczki. Natychmiast gdy darczyńca objawia swe prawdziwe, wrogie oblicze…
W miarę demaskowania i likwidowania wrogów ludu, towarzysze czekiści odrywali srebrne tabliczki z podarowanych im pistoletów. Aż tu nagle nastąpił moment, kiedy okazało się, że oni też należeli do tej wrogiej bandy. Wczesnym rankiem ważniak czekista wyrusza do roboty na Łubiankę. Jedzie naczelnik i nie wie, czy wróci do żony ślicznotki i do dziatek. Jedzie pracować. A może zostać w tej pracy na dobre. Nawet jest takie powiedzenie: spalać się w robocie.
Można by pomyśleć, że Łubianka została zaprojektowana z myślą o takim scenariuszu: gabinety kierownictwa sąsiadują tu z celami tortur, a i korytarzyk śmierci niedaleko. Z gabinetu – wprost do piwnicy. Żeby się nie przemęczać, zainstalowano windę. Towarzysz Beria wzywa na rozmowy kolejnych naczelników z ekipy Jeżowa. A po rozmowie już nie każdy naczelnik wraca do swojego gabinetu. Na ich miejsce przychodzą następni. Też naczelnicy. Ale to już ludzie Berii.
Wreszcie nadszedł moment, kiedy ludzie Jeżowa sięgnęli po broń, jaką dostali kiedyś w nagrodę. Sięgnęli, by z niej skorzystać. No i korzystają, strzelając sobie w łeb w zacisznych gabinetach. I na daczach. I w moskiewskich mieszkaniach.
Nastała też moda na wyskakiwanie z okien. Wprost na plac Łubiański. Pod nogi robotnikom i chłopom. Można by naciągać pod oknami cyrkowe siatki i łapać w nie delikwentów.
Wśród ludzi Jeżowa do dobrego tonu należało uchylanie okien w biurach, zaraz po przyjściu do pracy: że niby trzeba przewietrzyć. Od jakiegoś czasu pojawił się też zwyczaj spędzania jak największej ilości czasu na górnych piętrach.
Niedobre przyzwyczajenia.
Dlatego na Łubiance wzmożono aresztowania i wyróżnienia.
Towarzysz Beria sięgnął po pudełeczko z odznaką „Wzorowy czekista”. Położył je przed sobą i rzucił do gońca:
– Wezwijcie towarzysza Akazisa.
Wszystko wzięto pod uwagę, każdy szczegół. Rano, na wartowni, towarzysza Akazisa starannie zrewidowano, niby sprawdzając, czy towarzysz respektuje zakaz noszenia broni. Jeszcze wcześniej, w nocy, w gabinecie towarzysza Akazisa przeprowadzono dyskretne przeszukanie. Sprawdzono nawet zawartość sejfów. Broni nie znaleziono. Dopiero po uzyskaniu pewności dostarczono mu wezwanie. Jeszcze w ostatniej chwili do gabinetu towarzysza Akazisa zajrzała z jakimś głupstwem sekretarka. Sprawdziła, czy okna są zamknięte. Również goniec otrzymał odpowiednie instrukcje: jeśli rzuci się do okna – nie pozwolić mu otworzyć. Wręczając wezwanie do gabinetu towarzysza Berii – zdobyć się na uśmiech. Przecież to nie wezwanie na egzekucję! Wręcz przeciwnie, towarzysz Akazis ma otrzymać wyróżnienie.
Kartka wspaniałego papieru. Szeleści jak banknot. Prześwituje. W prawym górnym rogu hasło: PROLETARIUSZE WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZCIE SIĘ! Pod spodem długa lista wybrańców, których partia uznała za godnych, by weszli w skład jej Komitetu Centralnego. Chołowanow odsunął na bok stos kartek. Zatrzymał jedną. Corpus delicti. W tajnym głosowaniu ktoś skreślił nowego szefa NKWD, towarzysza Bertę.
Ekspertyza stwierdziła ponad wszelką wątpliwość: wymienione nazwisko wykreślono piórem numer 413. Pióro o tym numerze wydano delegatowi A. P. Zawieniaginowi.
Odrębna ekspertyza grafologiczna ustaliła: Zawieniagin.
Daktyloskopijna: Zawieniagin.
Obserwacja zewnętrzna: Zawieniagin.
Ekspertyza nr 7: Zawieniagin.
Chołowanow kładzie Stalinowi na biurku akta Zawieniagina.
Towarzysz Stalin zna każdy szczegół z życia towarzysza Zawieniagłna. A mimo to raz jeszcze wertuje opasłą teczkę.
…Awraamij Pawłowicz Zawieniagin, ur. 14 kwietnia 1901 roku… Członek partii od szesnastego roku życia… Stał na czele komitetu powiatowego… okręgowego… pionu politycznego dywizji… Tłumił rebelie… Dał się poznać… Oddelegowany do przemysłu ciężkiego… W wieku 30 lat mianowany dyrektorem Magnitki – Magnltogorskłego Kombinatu Metalurgicznego. Kierował energicznie. Wykazał bolszewicką twardość i zdecydowanie. Nie znał litości. Miał pod sobą 35 tysięcy skazańców, 12 tysięcy strażników i pracowników wolnościowych. Budował Magnitogorsk. Przy czterdziestu stopniach mrozu i niżej… Przy budowie Magnitki zginęło 27 tysięcy więźniów… W miarę zużywania się siły roboczej otrzymywał wsparcie… Budowę ukończył przed terminem… Na poprzednim XVII zjeździe partii ludowy komisarz przemysłu ciężkiego Sergo Ordżonikidze wychwalał bohaterski czyn budowniczych: Magnitkę budują towarzysze Zawieniagin i Kliszewicz – dwaj nasi młodzi inżynierowie, a wraz z nimi cała zatrudniona tam młodzież. Kierują i kierowali budową Magnitki nawet w czterdziestostopniowe mrozy – i to z powodzeniem…”. Na poprzednim zjeździe Zawieniagin trafił do grona 68 zastępców członków KC. A wkrótce potem Kliszewicza – który razem z nim z powodzeniem kierował budową Magnitki w czterdziestostopniowe mrozy – rozstrzelano… Za szkodnictwo… Sergo Ordżonikidze, który wychwalał bohaterski czyn budowniczych, spalił się podczas wykonywania obowiązków służbowych… Tak harował, że nie starczyło mu sił na samobójstwo, trzeba było towarzyszowi pomóc…
Natomiast talenty Zawieniagina zostały docenione. W nagrodę za utrzymanie stalinowskiego tempa pracy w czterdziestostopniowym mrozie przerzucono go za koło polarne, do budowy Norylskiego Kombinatu. Ma teraz pod sobą 10 tysięcy więźniów, 34 tysiące ochrony i wolnościowych… Zawieniagin wydobywa nikiel. Wydobywa miedź. Wydobywa węgiel. Dobrze wydobywa. Żelazny człowiek, ten Zawieniagin. Nie lęka się mrozów i ma gdzieś wszystkie przeszkody.
Ale przyszedł też moment na Zawieniagina… Nadeszła oczyszczająca fala: likwidacja likwidatorów. Oddano już do eksploatacji molochy socjalistycznego przemysłu. A po robocie, wiadomo, należy wysprzątać stanowisko pracy. Dlatego los Zawieniagina został przesądzony. Dla zachowania pozorów umieszczono go wśród delegatów na kolejny, XVIII zjazd partii: oto dowód, że nie rozstrzelaliśmy wszystkich delegatów poprzedniego zjazdu. Proszę, jeden się uchował! Nawet się uśmiecha… Lecz niebawem i na niego przyjdzie kolej. Skończy się zjazd, wybrzmią fanfary… Rzecz jasna, na listach wyborczych nie figuruje nazwisko Zawieniagina… Poprzednio wybrano go na zastępcę członka KC. Tym razem mu to nie grozi. Facet jest skończony. Ruszajcie towarzyszu Zawieniagin śladem innych towarzyszy, przed siebie i na dół… Do piwnic. Tam na was czekają.
Stalin rozstrzygnął już los Zawieniagina, wydał odpowiednie polecenie, jego akta personalne wylądowały już w archiwum, wśród akt tysięcy wyeliminowanych wrogów. Gdy tymczasem…
Chołowanow zameldował towarzyszowi Stalinowi, że podczas tajnego głosowania delegat Zawieniagin wykreślił nazwisko towarzysza Berii, nazwisko głównego czekisty, nazwisko swojego nowego szefa.
Ciekawe. Trzeba by się temu przyjrzeć…
Wszystko wzięto pod uwagę. Ale goniec przedobrzył, nazbyt promiennie uśmiechnął się do towarzysza Akazisa. Dlatego towarzysz Akazis nie trudził się otwieraniem okna. Zawczasu wszystko sobie przemyślał. Ledwie uchyliły się drzwi, ledwie dojrzał szelmowski uśmiech gońca, towarzysz Akazis rzucił się na okno. Nie tracąc czasu na zbędne czynności, nie marnując cennych ułamków sekund na pokonywanie oporu klamki, runął jak lodołamacz przez podwójną szybę, krusząc ją na chrzęszczące odłamki, rozdzierając opór szklistej przeszkody palcami, dłońmi, piersią, twarzą.
Zjazd partii dobiegł końca. Wybrzmiały ostatnie akordy „Międzynarodówki”. Po „Międzynarodówce” – uroczysty obiad. Potem koncert galowy. A w przerwach znowu pieśni ludowe, tremolo bębnów i znów pląsające dziewoje w szarawarach. W wielkiej sali stoi makieta Pałacu Rad. Kiedy zatriumfuje Rewolucja Światowa, wzniesiony w centrum Moskwy pałac będzie podpierać nieboskłon. To będzie najwyższa budowla na świecie – 500 metrów! Już oglądając makietę trzeba zadzierać głowę, a co dopiero w naturze! Zwycięstwo Rewolucji Światowej jest bliskie. Rozpoczęto już budowę pałacu, już powstaje wykop pod fundamenty. Możesz obejrzeć strzelistą makietę na Kremlu, albo wyjść z Kremla i zajrzeć w czeluść wykopu. To już nie makieta. To już samo życie.
Delegaci śpiewają, tańczą, radują się – będzie wojna! To dominujące wrażenie po zakończonym zjeździe – będziemy walczyć! Już niebawem. Dlatego wszystkim jest raźniej na duszy. Dlatego delegaci podziwiają makietę, przytupując w tańcu, odziani w haftowane krymki i wschodnie pikowane chałaty. Kozacy w czerkieskach i z wyszywanymi srebrem ładownicami. Hutnicy przy orderach, jak feldmarszałkowie. Górnicy podrygujący w miejscu. Każdy z młotem pneumatycznym na ramieniu. I dojarki z nieodłącznymi wiadrami.
W przerwach dochodzi do wielce interesujących spotkań. Wybitne osobistości z całego kraju dokonują wymiany doświadczeń. Odziani w futra hodowcy reniferów biesiadują z odlewnikami. Drwale z rolnikami. Pisarz, towarzysz Szołochow, nie wypuszcza pióra z ręki. W przerwie przycupnie na schodach – i już nowy rozdział spływa spod stalówki. Nie wie co to twórcza męka, natchnienie czyni cuda – i rozdział powstaje w dziesięć minut. Bez zbędnych ceregieli. A poeta, towarzysz Simonow, w marszu układa wiersze na tematy wojenne. O tym, jak w przyszłej wojnie Armia Czerwona będzie szturmować Królewiec:
Pod Królewcem, o porannej zorzy Ślepy szrapnel trafi nas…
Napisze wierszyk – i chwila relaksu, wymiany doświadczeń twórczych z delegatami.
„W kuluarach zjazdu” – taki tytuł nosi specjalna rubryka prasowa, w której dziennikarze i pisarze snują opowieści o swoich niezapomnianych spotkaniach. Wynika z nich, że choć kraj z radością oczekuje wojny, delegaci zgromadzili się w kremlowskim pałacu, żeby posłuchać opowieści najlepszych synów i córek tej ziemi. Wystarczy, że jakiś interesujący osobnik pokaże się w kuluarach, z miejsca otacza go wianuszek zasłuchanych delegatów. Znamienity pilot polarny Chołowanow snuje gawędę o tym, jak w trzaskających mrozach leciał na biegun. Szef Norylskiego Kombinatu, towarzysz Zawleniagin opowiada delegatom, jak w tych samych trzaskających mrozach wydobywa nikiel i miedź ku chwale ojczyzny. Zdumieli się delegaci, przyjęli opowieść z entuzjazmem – i już zmierzają ku następnemu, by posłuchać o tym, jak na ogromnych śnieżnych przestworzach wyrąbał i dostarczył do portów trzy miliony kubików szlachetnych gatunków drewna, jak ułożył w tundrze siedemset kilometrów torów kolejowych, jak wybudował dziesięć kopalni i teraz dostarcza krajowi tak bardzo potrzebny węgiel.
Grono słuchaczy przemieszcza się od jednego mówcy do drugiego. Jak rybki w podwodnym królestwie: ps-s-st – i już roziskrzona srebrna ławica wykonuje zwrot w miejscu. Tuż obok towarzysza Zawieniagina jedna ze słuchaczek, młodziutka dziewczyna z odznaką spadochroniarza, zatrzymuje się na moment i patrząc gdzieś w bok, uśmiechając się do kogoś wesoło, poleca:
– Proszę do pokoju 205.
Towarzysz Beria przymknął pudełeczko z odznaką „Wzorowy czekista” i włożył do szuflady. Przyda się dla następnego. Jeżeli nie wyskoczy przez okno.
A towarzysza Akazisa szkoda. Ławrentij Beria ma miękkie serce. Potrafi docenić dobrych pracowników. Zabolała go ta strata. Widział przed Akazisem przyszłość. Spośród wszystkich ludzi odziedziczonych po Jeżowie tylko jego zamierzał zostawić przy życiu. Pewnie zapomniał towarzysz Akazis, że dzisiaj mijała mu dwudziesta rocznica pracy w aparacie. Pewnie nie spodziewał się w takim dniu ani awansu, ani podwyżki. A może rzeczywiście był urugwajskim agentem, jak mówiono? Gdyby miał czyste sumienie, nie strzeliłby samobója.
Spadochroniarka mówiła cicho, acz dobitnie. Jej słowa zabrzmiały jak rozkaz. W głosie słychać było niezachwianą pewność przewagi. Po czym przeszła do kolejnego grona, słuchającego opowieści o tym, jak młodzi entuzjaści, komsomolcy-ochotnicy wydobywają złoto na Kołymie.
Zawieniagin uśmiechnął się. Był to uśmiech człowieka silnego, pewnego swoich racji, uśmiech polarnika-optymisty, który gotów jest dawać ojczyźnie wszystko to, czego odeń zażąda, który gotów jest za każdą cenę budować mosty i drogi, fabryki i kopalnie.
Ale serce ścisnął mu skurcz. Starał się zachować pozory opanowania, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Ale żałował, że nie zdążył palnąć sobie w łeb! Zanim go wezwali do pokoju 205. Zawieniagin był inżynierem, znał się na arytmetyce, lubił rachunki. Kiedy na poprzednim zjeździe został zastępcą członka Komitetu Centralnego, założył kartotekę statystycznych danych o swoich współtowarzyszach. Przy okazji obserwował losy tych, którzy awansowali i tych, którzy się wyłożyli… Spośród 68 zastępców członków KC jedynie sześciu poszło w górę, a dwaj pozostali na swoich stanowiskach. Reszta zniknęła z pola widzenia. Elementarna analiza faktów spowodowała, że Zawieniagin zrozumiał, iż niebawem również on sam może oczekiwać zaproszenia do pokoju z jakimś tam numerem…
Wtedy postanowił, że sam wyjdzie śmierci na spotkanie, nie czekając na zaproszenie. Ale wciąż zwlekał. A ile miał okazji! Dyrektor Magnitki zawsze nosi przy sobie dwa pistolety: jeden przy pasie, drugi w wewnętrznej kieszeni marynarki. Jakże dyrektor kombinatu metalurgicznego mógłby obejść się bez broni? A w Norylsku z tytułu pełnionej funkcji przysługiwał mu – prócz kompanii wartowniczej i ufortyfikowanej rezydencji na skale – cały arsenał osobistego uzbrojenia. No bo jak można wydobywać nikiel bez uzbrojenia? Ach, ileż było okazji, żeby pięknie strzelić sobie w łeb! A teraz już za późno. Na zjeździe partii nie tylko pistoletu, ale nawet własnego pióra nie można mieć w kieszeni. Przyjdzie Zawieniagłnowi pożegnać się z życiem. Ale jak?
Dziewczyna poleciła udać się do pokoju 205. Zawieniagin domyśla się, co go tam czeka. Zgasł optymistyczny uśmiech na jego twarzy, jak zaszczuty zwierz patrzy spode łba na kremlowskie okna. Nic z tego: pod każdym rozstawiono po dwóch górników. Stoją z młotami pneumatycznymi na szerokich barach. Niby się śmieją, niby sobie gawędzą i wymieniają bogate doświadczenia. Ale do okien zbliżyć się nie pozwolą. Bo okien strzegą nie przed jakimś tam wyimaginowanym samobójcą, lecz przed Zawieniaginem. Wiedzą już, że otrzymał rozkaz. Dlatego spod każdego okna dobiegają go radosne, witalne śmiechy: życie jest piękne i nie warto skakać z okna, drogi towarzyszu. W każdym razie nie pozwolimy.
A spadochroniarka, która przekazała mu polecenie, stoi teraz i słucha opowieści kawalerzysty z wąsem o tym, jak w 1920 roku tłukł nad Wisłą polskich jaśniepanów. Śmieją się słuchacze. No bo jak się nie śmiać, słuchając o tym, jak ziemia drżała od Zamościa do Warszawy, gdy jaśniepanowie dawali drapaka przed nacierającą Armią Czerwoną? Postanowiono wtedy, żeby nie zdobywać Warszawy. Ale paniczykom zadali bobu. Ech, nieźle im się dostało! Nie zapomną do końca życia. Pewnie do dziś drżą im kolana, gdy wspomną Zamość!
Zawieniagin rozumie: dziewczyna tylko pozornie się oddaliła. W istocie czuwa nad nim, jest tuż-tuż. Opowieść o polskich panach uciekających w rozsypce przestanie ją interesować, jak tylko Zawieniagin spróbuje nie podporządkować się rozkazowi. Wówczas przestanie ją obchodzić wartka narracja i zajmie się Zawieniaginem.
Bo to on, Zawieniagin, jest w centrum jej zainteresowania.
Nie spać! – Rudolf Mazur sam wydaje sobie polecenia. – Nie spać!
Wie, że we śnie jest bezbronny. Przez ostatnie dwie doby udało mu się pospać tylko tyle, co w więźniarce. Dwóch potężnie zbudowanych łaziebnych naciera go gąbkami. Masaż odpręża i czyni cuda. W głowie słyszy anielskie chóry. Czarodziej marzy, by cisnąć wszystko w diabły i na chwilę móc zamknąć oczy. Nie na długo. Choć na minutę.
Towarzysz Jeżow, ludowy komisarz transportu wodnego, raptem odkrył zaskakującą rzecz: zaczęło mu brakować pieniędzy. Mimo że otrzymuje podwójne wynagrodzenie: za zajmowane stanowisko i za pełnioną funkcję. Od dawna wiedział o istnieniu pieniędzy i zawsze odczuwał potrzebę ich posiadania, ale potem stopniowo zaczął się od nich odzwyczajać. Po prostu nie były mu potrzebne. Wszystko odbywało się jakoś bez nich.
Ale zdjęto go ze stanowiska w NKWD i już nazajutrz miał okazję się przekonać, że pieniądze wciąż istnieją w przyrodzie. Co więcej – że są mu potrzebne. I to w niewyobrażalnych ilościach.
Czarodziej odmówił kąpieli w wannie. Wanna osłabia, rozleniwia. Prysznic orzeźwia. Dlatego wybrał prysznic.
Więzienny cyrulik zajął się rozgrzanymi policzkami. Najwyraźniej należał do komunistów. Zamiast uciekać w zamieć głuchej nocy, ku niespokojnej i niewiadomej wolności, bez wahania wybrał ciepełko więziennej łaźni.
Czarodziej ostrzegł komunistę: ostrożnie z brzytwą. Więc komunista uważał na każdy ruch.
Łatwo jest dyrygować innymi. Ale jak skutecznie wydać rozkaz samemu sobie? Bardzo prosty rozkaz: „Nie spać!”.
Szyrmanow, dowódca specgrupy, miał ręce pełne roboty.
Wiadomości z Berlina spływają jedna za drugą. Berlińska agentura działa na medal. Tyle że jakoś trudno połapać w tych szyfrówkach. Kolejne doniesienia wykluczają się wzajemnie. Gdyby zestawić wszystkie informacje, można by sądzić, że czarodziej Rudolf Mazur miał w Berlinie publiczny występ. Jak zawsze odniósł spektakularny sukces. Pokazywał rozmaite sztuczki, bawił, odpowiadał na pytania widzów. Padło nawet jakieś pytanie z sali…
No, właśnie. Do tego momentu doniesienia spływające od agentury pokrywają się, przynajmniej w ogólnych zarysach. Jednak fiaskiem kończą się próby ustalenia, o co konkretnie indagowano czarodzieja. Sieć wywiadowcza i poszczególni agenci podali trzydzieści dwa warianty zapytania.
Wszystkie doniesienia zaczynają się zgodnie: „Mazur bez wahania odparł, że…”.
I znów jakaś paranoja. Agentura cytuje całą masę odpowiedzi, i każda inna. Łącznie zgromadzono trzydzieści dwie wersje zapytania i ponad sto wersji ciętej repliki. Cały Berlin opowiada o czarodzieju, o jego wystąpieniu, o pytaniu i odpowiedzi. Próba rozmowy na jakikolwiek temat nieuchronnie kończy się opowieścią o tym wieczorze, każdy był na tym właśnie przedstawieniu. Każdy zaklina się na wszystkie świętości, że słyszał na własne uszy… I każdy opowiada swoją wersję. W dodatku Gestapo zabroniło rozmawiać na temat czarodzieja. Nietrudno sobie wyobrazić, jak taki zakaz sprzyja plotkom. Zalały już cały Berlin, wszyscy jedno tylko mają na ustach. W dodatku na murach pojawiły się listy gończe z okrągłą sumką za wskazanie miejsca pobytu czarodzieja. Kwota całkiem zachęcająca. No więc o czym lud niemiecki miałby jeszcze gadać, jak nie o pieniądzach czekających na szczęściarza, który rozpozna czarodzieja na mieście…
Tak więc doniesień jest co niemiara. Tylko jak ustalić ich wiarygodność?
W specpociągu towarzysza Berii najważniejszy jest wagon artyleryjski.
Jest to wagon czteroosiowy, zamknięty, całkowicie opancerzony i silnie uzbrojony. Taki właśnie wagon doczepiono przed lokomotywą specpociągu. Jego wyposażenie stanowi wieża z ciężkiego czołgu T-35 i dwie mniejsze wieże. W wieży głównej znajduje się armata kalibru 76 mm i trzy karabiny maszynowe (sprzężony z armatą, tylny i przeciwlotniczy). W każdej wieżyczce po cekaemie. Poza tym trzy erkaemy. Załogę wagonu artyleryjskiego stanowi dwunastu ludzi.
Za wagonem artyleryjskim – parowóz. Następnie wagony pasażerskie. Pierwszym podróżuje eskorta i dwie zmiany maszynistów z pomocnikami, w drugim mieści się węzeł łączności, szyfranci i telegrafiści. W trzecim – towarzysz Beria. Czwarty jest wagon restauracyjny. Piąty – wagon obsługi, żeński. Wreszcie na samym końcu – platforma dla dwóch samochodów osobowych i pięciu motocykli.
Komendant specpociągu, kapitan bezpieczeństwa państwowego Melor Kabaława, wezwał do siebie naczelnika Dworca Kurskiego i polecił mu wskazać miejsce postoju dla składu.
Takie miejsce musi spełniać wiele warunków. Stacja jest ogromna, a więc specpociąg musi stanąć gdzieś na uboczu, by nie przyciągać uwagi. Najlepiej wcisnąć go między dwa nieruchome pociągi, żeby zasłonić osobliwy skład.
Naczelnik stacji okazał się wyjątkowo pojętny, skinął głową i wskazał odpowiednie miejsce: bocznica, zardzewiałe tory zarośnięte chwastami, między dwoma brudnymi składami remontowo-technicznymi, w których jakieś nieroby śpią snem kamiennym, jak moskiewscy strażacy w 1812 roku. Nie ma żadnych katastrof, więc nie mają nic do roboty.
Na ten właśnie ślepy tor kieruje swój specpociąg kapitan bezpieczeństwa państwowego towarzysz Kabaława. Składy remontowo-techniczne, zakopcone i poobijane, stanowią wymarzony kamuflaż. Ich brud doskonale zamaskuje lśnienie specpociągu towarzysza Berii. Składy sprawiają wrażenie wyludnionych. Ekipy remontowe przycichły, zmorzone nie tyle snem, co nadmiarem gorzały. Pijacy są spokojni, nie hałasują, nie rozrabiają. Nic ich nie obchodzi specpociąg towarzysza Berii. Poklejone mazutem zwoje mózgowe nawet nie są w stanie pojąć, jaki skład wstawiono między ich chlewiki.
Jakie pytanie zadano Mazurowi w berlińskim cyrku i jakiej udzielił odpowiedzi? – ustalenie tych faktów nie wydaje się możliwe. Jednak ogólny przebieg wydarzeń nie budzi wątpliwości: z sali padło jakieś pytanie, czarodziej coś odparł. Odpowiedź nie spodobała się… Nie przypadła do gustu.
Tu znów w relacjach zaczyna się mętlik, każde źródło osobowe podaje inną wersję wypadków. Jedni donoszą, że czarodzieja niezwłocznie aresztowano… Pierwotnie ta wersja wydawała się najbardziej prawdopodobna, lecz niebawem została w prosty sposób obalona. Agent o kryptonimie Przecinak przesłał do Centrali niewielką ulotkę: RUDOLF MAZUR – WRÓG NARODU I VATER-LANDU. Skoro Mazur zachował się niestosownie, palnął coś niewłaściwego, za co został aresztowany, to po co było drukować afisze i rozlepiać po całym mieście?
Należy więc sądzić, że nie aresztowano go od razu, lecz że zdołał zbiec i był poszukiwany, przynajmniej przez kilka dni.
Dalsze relacje są jeszcze bardziej zagmatwane. Część meldunków sugeruje, że Mazur dobrowolnie oddał się w ręce Gestapo i trafił za kratki. Inne utrzymują, że przeciwnie: po zapoznaniu się z treścią ulotek postanowił urządzić policji serię występów gościnnych: nocami wdzierał się do berlińskich aresztów, własnoręcznie mordował psy, bił pałką strażników, otwierał cele, uwolnił kryminalistów, a komunistów nie…
Stop! „Mazur uwolnił kryminalistów…” – to może być nitka, po której można próbować do niego dotrzeć. Jeśli to prawda.
Nikołaj Iwanowicz Jeżow wbiegł po schodach, prowadzących do monumentalnej bramy. Dwaj sierżanci-wartownicy skrzyżowali przed nim bagnety. Jak spod ziemi wyrósł rumiany lejtnant bezpieczeństwa państwowego (z dystynkcjami kapitana) i patrząc gdzieś ponad głową Nłkołaja Iwanowicza oznajmił: – Mam rozkaz nie wpuszczać.
Wskazane miejsce postoju miało jeszcze jedną zaletę, którą od razu wypatrzył kapitan bezpieczeństwa państwowego towarzysz Kabaława. Zarejestrował ją, ale nikomu nie zdradził się nawet słowem. Oto w czym rzecz. Nikt nie wie, jak długo specpociąg towarzysza Berii będzie tkwić na tym postoju. Może miesiąc, a może dwa. W piątym wagonie męczą się kobiety z obsługi. Ale wie też towarzysz Kabaława, że chociaż jest komendantem całego składu, to do piątego wagonu nie wolno mu się zbliżać. Nikt nie może się zbliżać. Towarzysz Beria po prostu nie lubi, gdy ktoś zbliża się do piątego wagonu. Bardzo się gniewa.
Dlatego towarzysz Kabaława jednym spojrzeniem ocenił miejsce postoju: wkoło puste składy, wagony pasażerskie i towarowe. Niemal idealne bezludzie. I płot. I dziura w płocie. Można będzie czasem wyskoczyć, skontrolować czujność wartowników i zniknąć na godzinkę. Wprost za płotem widać jakieś uliczki i zaułki. Właśnie stamtąd, z tych zaułków, przez dziurę w płocie lezą dziwki do wagonów remontowych. Szprychy do wyboru, do koloru – duże i drobne, grube i chude, blondynki, brunetki, szatynki. A każda z nich, na widok kaukaskiego człeka Kabaławy, osobliwie się uśmiecha i jakby mięknie w kolanach.
Dziwki lezą do zaspanych, zapitych remontowców, ale Kabaława wie, że wystarczy kiwnąć palcem… Który z nich może się pochwalić takimi wąsiskami? W przedziale komendanckim Kabaława stoi przed lustrem, poprawia wąsy specjalną szczotką…
Jak może uważać za rywali jakichś kolejarzy czy innych smarowaczy z tego dziadowskiego składu NACZSPECREMBUD-39 po prawej albo z obszarpanych wagonów NACZSPECREMBUD-12 po lewej?