I wtedy zaczął się ochlaj! Pijaństwo na potęgę, do nieprzytomności, na maksa. Rosyjskie szaleństwo zawładnęło francuską wykwintną restauracją.
Rosjanie stawiają. Rosjanie stawiają wszystkim. Gościom i muzykom, szefowi kuchni i szefowi służby restauracyjnej. Posłali taksówkę po właściciela. Zjawił się po paru kwadransach, własnym wozem. Rosjanie podejmują właściciela, jego żonę i córkę. Ugościli taksówkarza. Posłali po kierowcę i ochroniarza właściciela. Nie wolno im pić na służbie. Ale ich też ugościli. Chwilę się krygowali. Ale już przyjmują poczęstunek. Na całego.
Kniaź, wychodzi na to, że to ona stawia.
– No i?
– A jest stare prawo, że kto lud żywi, ten jego pan i władca. Ty jesteś kamandir, to uważaj, żeby cię nie wystawiła do wiatru!
– Sam jej ustąpię miejsca. To przecież szatan w spódnicy. Już dawno chciałem iść na pomocnika. Do diabła.
Nastia skinęła ręką. W oka mgnieniu pojawił się maitre d’hotel. Poszeptała z nim parę chwil i wkrótce znalazł się koło niej mały ruchliwy człowieczek. Nastia wskazała kniazia Sagałajewa, ruchliwy zmierzył go wzrokiem i zniknął. Zjawił się ponownie i zaprosił kniazia do sąsiedniej sali. Niebawem kniaź powrócił do stołu. Wyelegantowany, w garniturze, na jaki nawet nad Sekwaną niewielu może sobie pozwolić. Biel koszuli oślepia w zestawieniu z czernią marynarki i blaskiem lakierowanych sztybletów.
Raptem zza zasłonki wyskoczyła horda paryskich mistrzów igły. W klapach szpilki, w rękach centymetry. Raz-dwa obmierzyli obszarpanych dżentelmenów.
W sąsiedniej sali zgromadzono ostatnią kolekcję pret-a-porter. Wystarczy tylko lekko skrócić, zwęzić, gdzieniegdzie zebrać. Wybór obuwia prawie taki, jak w Moskwie za NEP-u. I piramidy koszul, krawatów, spinek, skarpet oraz wszelkich innych akcesoriów. Do wyboru, do koloru, mości panowie oficerowie! Raz się żyje! Feniks funduje! Wystarczy człowieka przebrać, by go odmienić nie do poznania. Na oficerskie twarze powraca utracona szlachetność…
Nie wiadomo kiedy w orkiestrze pojawiły się bałałajki. I od kiedy tańczy się tu z prysiudami?
Kniaź Sagałajew omiótł wzrokiem całą zgraję. Zamilkła orkiestra. Tancerze stanęli w bezruchu.
– Anastazja Andriejewna ubrała nas, obuła, nakarmiła, napoiła, nacieszyła nasze uszy bałałajkami i oczy tańcami. A my co?… Musimy się zrewanżować. Słyszałem, że Faberge nadal cieszy się estymą. Anastazjo Andriejewna, naradziliśmy się tutaj z panami oficerami i postanowiliśmy…
To zaszczytne zadanie, towarzyszu Chołowanow. Gryf patrzy pod nogi:
– Towarzyszu Stalin, nie wykonam tego zadania.
Kniaź Sagałajew uśmiechnął się. Sięgnął do kieszeni. Giętka wstęga, na białym złocie wymyślny wzorek z niebieskich szafirów, białe listki obsypane diamencikami. Szafiry wielkie, jasne. Diamenciki drobne, jak księżycowy pył. Dlatego załamują światło milionem krawędzi naraz, a przepaska w dłoni kniazia skrzy się jak gwiazdka z nieba. Błyszczy jak hiszpański nóż w świetle księżyca. Można ją nosić jako naszyjnik, albo założyć na głowę. Wtedy stanie się diademem. Kniaź chwilę pomyślał, zatrzasnął malutki zameczek, ułożył przepaskę w delikatną obręcz i ostrożnie umieścił Nasti na włosach. Zrobił krok w tył, żeby zobaczyć efekt – i osłupiał. Chciał przyozdobić jej czoło czymś na wzór wianka z mleczy, a wyszła olśniewająca korona. I ta korona w zadziwiający sposób zamieniła Nastię-Feniksa w księżniczkę. Kniaź Sagałajew dobrze wie, że nie stoi przed nim następczyni z dynastii Romanowów, wie, że to córka hrabiego Strzeleckiego, zna jej drzewo genealogiczne wstecz aż do cara Aleksieja Michajłowicza. A jednak… Już wcześniej dawało się wyczuć w niej księżniczkę, tyle że nikt sobie tego nie uświadamiał. Tak to bywa: jedno lśnienie szafirowej przepaski zmienia wszystko. Nie może pojąć, że wcześniej nie widzieli w niej następczyni tronu.
Ale nie to poraziło kniazia najbardziej. Nagle uświadomił sobie, że może zdjąć diadem z jej głowy – a i tak pozostanie księżniczką. Na zawsze.
Nie wykonasz?
– Nie.
Stalin wie, jak łamać charaktery. Podporządkował sobie wszystkich. Nikt mu się nie sprzeciwia. A tu raptem bunt. I to kto?! Najwierniejszy z wiernych…
Ta myśl poraziła nie tylko kniazła Sagałajewa. Poraziła wszystkich panów oficerów: przy stole zasiada ktoś nie z tej ziemi. To nie banalna księżniczka z podrzędnego królewskiego rodu, tylko prawdziwa, z bajki, zesłana by rządzić na ziemi. Rotmistrz kawaleryjskiego pułku lejbgwardii Igor Szewcow przetarł oczy i szeptem, tak, żeby nie usłyszano na drugim końcu stołu wyraził stan ducha:
– O ty, kurwa twoja mać!
A rotmistrz Sinielnikow potoczył pijanym okiem i zrozumiał coś paradoksalnego: wszystkich ubrała, obuła, a sama siedzi jak jakaś nędzarka. Podniósł się rotmistrz przewracając krzesło, rzuciło nim w tył i w bok, czknął głośno, ujął w łapska aksamitną, haftowaną złotem kotarę i pociągnął ku sobie, obrywając mosiężne kółka. Schwycił spadającą tkaninę, ukłonił się i owinął nią Nastię jak opończą.
To właśnie w tym momencie pijaństwo osiągnęło apogeum.
Posłuchaj, kochany. Co to da, że nie wykonasz zadania? Feniksa i tak zabiją. Bo tak rozkazuję. Czy rozumiecie, towarzyszu Chołowanow?
– Rozumiem, towarzyszu Stalin. Wiem, że ją zabiją. Ale ja tego nie zrobię.
Przed rozpoczęciem pijaństwa warto zatroszczyć się o małą logistykę. Wybrać zawczasu miejsce, gdzie ciała będą po imprezie składowane i opracować system ewakuacji.
Wszystko zostało przemyślane. Żadnej improwizacji. Jakiś czas wcześniej Nastia wynalazła, tuż koło Lasku Bulońskiego, przyjemny pałacyk za wysokim murem. Puste pokoje, żadnych mebli. Nadaje się. Przecież musi mieć jakąś bazę w Paryżu.
Pałacyk jest bardzo zgrabny: dwa piętra, poddasze, ogromna kamienna piwnica. Dziki, zarośnięty ogród. Trzeba tylko wyremontować i umeblować. Na razie zadysponowała, by podrzucić trochę materacy, wódkę na kaca i beczkę kiszonych ogórków z polskiego sklepu.
Nad ranem trzema taksówkami Nastia dowiozła rozwrzeszczanych panów oficerów do swojej nowej kwatery. Przy pomocy taksówkarzy porozkładała ich po pokojach. Przez ostatnie dwadzieścia lat panowie oficerowie zaznawali tylko głodu i upokorzeń. No, a teraz nareszcie się dorwali…
Pod wieczór co poniektórzy zaczęli powoli tajać. Bliżej nocy leniwie rozkręcają się poprawiny przechodzące w nową popijawę.
– A co każe nasza pani i władczyni? Powiedziane pół żartem, pół serio.
– Każę sformować pułk oficerski. W odpowiedzi ryk entuzjazmu.
– Dowodzenie pułkiem zlecam kniaziowi Sagałajewowi.
– Rozkaz! Dziękuję za okazane zaufanie!
– Wasza wysokość, sami wyznaczycie zastępcę, szefa sztabu, szefów wywiadu i kontrwywiadu, dowódcę kompanii zwiadowczej, dowódców batalionów i kwatermistrza. Jest was jedenastu. Na razie wystarczy, żeby obsadzić wszystkie funkcje. Niech dowódcy batalionów od jutra zaczną werbować ludzi i tworzyć pododdziały. W Paryżu żyją tłumy białych oficerów. Jak zabraknie, skrzykniemy z całej Europy. Na początek przyjmijmy, że stan kompanii zwiadowczej to stu ludzi, a batalionów – trzysta. Dowódcy wywiadu i kontrwywiadu mają niezwłocznie przystąpić do tworzenia sieci agenturalnej. Zrobimy zrzutkę i założymy pułkowy fundusz. Kwatermistrz przejmie kasę. Odpowiada za nią głową.
– A jak nazwiemy pułk? Nastia zamyśliła się:
– Pierwsze zwycięstwo odnieśliśmy w Compiegne. Proponuję: Kompieński Pułk Lejbgwardii.
Usiądź, mój drogi. Może kielicha? Koniak? Połknął zawartość szklanki jednym haustem.
– Na drugą nogę?
– Proszę, towarzyszu Stalin. Spiję się i zrobicie ze mną co chcecie.
– A więc, Gryf, powiedz dlaczego nie chcesz jej zabić?
– Bo ją kocham.
Ryknęli panowie oficerowie. Tylko kniaź Sagałajew nie okazuje radości:
– Panowie, to nie są żarty. Pułków lejbgwardii nie tworzy się dla zabawy. Tylko po to, żeby służyć monarsze. A my nie mamy monarchy.
Wszyscy umilkli. Co racja, to racja.
– Albo monarchini – dorzuciła Nastia. Kniaź przytaknął:
– Albo monarchini. – I wzruszył ramionami, bo ta uwaga przecież nie wniosła nic nowego. Monarchini też nie mamy.
Nastia-Feniks wstała od stołu, spojrzała na nich z góry:
– Ten punkt narady uznajemy za wyczerpany. Ja będę monarchinią.