Rozdział 14

I

Brakuje ludzi. Wciąż brakuje ludzi. Inżynierów do budowy nowych fabryk prochu. Wykwalifikowanych robotników w montażowniach samolotów myśliwskich. Konstruktorów systemów artyleryjskich. Brakuje śledczych NKWD: okazali się wrogami i trzeba było ich wystrzelać. Tysiącami. Potrzebni są nowi. Skąd ich wziąć? W wywiadzie też za mało rąk do pracy. Bo zawsze chcemy wiedzieć więcej niż wiemy.

– Słuchaj, Feniks. Masz zadanie bojowe. Za chwilę zabiorę cię do kremlowskiej pracowni krawieckiej. Przejrzysz francuskie żurnale, wybierzesz sobie coś ładnego i na poczekaniu skroją ci elegancką garsonkę. Pierwszą przymiarkę masz za godzinę. Następną za dwie. W międzyczasie wpadniesz do fryzjera. Potem dobierzesz sobie w magazynie szpilki, torebkę, rękawiczki, bransoletki, pierścionki, kolczyki. Mają tego do wyboru, do koloru. Myślę że do twoich niebieskich oczu najlepsze będą szafiry. Do wieczora masz być wystrojonym Kopciuszkiem w złotych pantofelkach. To będzie nasza wspólna akcja. Widzisz, w niemieckiej ambasadzie pojawiła się nowa pańcia-dyplomańcia. Oficer operacyjny. Tak się rozzuchwaliła, że teraz już na mnie ostrzy kły. Chce mnie zwerbować. Spłatamy jej psikusa. I ją zwerbujemy. Jest bardzo pewna siebie, a my tymczasem mamy na nią furę materiałów. Skubniemy ją z kilku stron. Najskuteczniejszą bronią jest zazdrość. Wieczorem pójdziemy do teatru. Moi chłopcy wykonali przekręt z biletami i znajdziemy się w sąsiednich lożach. Zagrasz rolę mojej kochanki. Tylko nie szarżuj. Niemra musi mieć wrażenie, że jesteśmy kolegami z pracy albo dobrymi znajomymi, ale że za tym kryje się coś jeszce. Kapujesz?

– Jasne.

– Dasz radę?

– Na sto procent.

– Zapamiętaj raz na zawsze: zazdrość to najstraszliwsza, najbardziej destrukcyjna, ale i najbardziej twórcza siła. Wszystko wielkie, co dotychczas stworzyła ludzkość, powstało w porywie zazdrości.

II

Towarzyszu Stalin, ostatni eksperyment z systemem uzbrojenia SA wymaga udziału ekspertów najwyższej klasy. Kogo, jak i pod jakim pretekstem zebrać?

– Sam polecę im się spotkać.

– Gdzie?

– Ośrodek rządowy nad jeziorem Seliger.

– Kto ma być obecny?

– Beria, Akazis…

– Towarzyszu Stalin, Akazis…

– Ach, tak! Zapomniałem. Nie wiadomo dlaczego wyskoczył przez okno. W takim razie… Zawieniagin, Seriebriański… Potrzebny jeszcze ktoś…

III

Figaro tu, Figaro tam. Sala tonie w półmroku. Na scenie jasność. Po scenie pląsa Figaro.

Nastia nie widzi Figara, nie słyszy go. Co innego jej w głowie. Serduszko wali tak, jakby ją goniła sfora gończych psów. Jak oszalałe. Zaraz sąsiedzi zaczną się odwracać i sykać: panienko, proszę nie przeszkadzać! Nastia próbuje oddychać tak, jak ją uczono: nabiera głęboko powietrze, zatrzymuje w płucach jak najdłużej, potem wypuszcza i nie nabiera… Nie pomaga. A przyczyna siedzi pod bokiem. Gryf. Sasza Chołowanow. Gryfek. Saszeńka. Będą tak siedzieć w milczeniu przez parę godzin. Dopóki Figaro nie przestanie pląsać. Będą bić brawo. Razem ze wszystkimi. Ale Feniks i Gryf siedzą ramię w ramię bynajmniej nie dla Figara. Są tu służbowo. Operacja agenturalna: dobrzy znajomi. Jej ramię utrzymuje dystans do jego ramienia, jaki przystoi ramionom dobrych znajomych. Może o milimetr mniejszy.

Nie patrzy na niego. Patrzy na scenę. On też. Z boku nie widać ich rąk, dlatego jej dłoń przypadkiem muska jego rękę. Niechcący. I ściska rękę Gryfa. I zaraz puszcza. Jego ręka też przez moment ściska jej dłoń mocno i delikatnie.

Wtedy Nastia nie wytrzymuje. Odwraca powoli głowę w prawo, do tyłu. Znudzonym wzrokiem omiata towarzystwo w sąsiedniej loży. Niemcy. Hitlerowcy. Czarne mundury. Białe wypustki i wyłogi. Na lewych ramionach czerwone opaski z czarnymi swastykami. Mundury przyciągają, magnetyzują, oczarowują i przerażają. Nastia wie, że to mundury niemieckiego MSZ, ale jednak do złudzenia przypominają uniformy SS. Poza tym jedno nie wyklucza drugiego. Mundur dyplomatyczny może kryć każdy inny. Jak w ZSRR. Moskwa też byle kogo nie posyła na placówki, pod dyplomatyczną przykrywkę. U nich musi być podobnie.

W grupie Niemców siedzą posiwiali dyplomaci o posturze generałów. Siedzą młodzi, wysportowani chłopcy: ogiery czystej aryjskiej krwi. Jest wśród nich oślepiającej piękności kobieta. Też w czarnym mundurze z białymi wyłogami. Złoty partyjny znaczek wpięty w krawat. Nastia lekko zagryza wargę, omiatając piękną Niemkę wyniosłym spojrzeniem. I więcej nie zerka w jej stronę…

IV

Wróg ludu Trilisser!

– Tak jest.

– Gdybym wam przydzielił bojowe zadanie zlikwidować Trockiego, dalibyście radę?

V

Długi czarny Lincoln odwozi Chołowanowa i Nastię do domu. Gryf promienieje:

– Nie wiedziałem, Nastiu, że z ciebie taka urodzona aktorka. Autentycznie. Aleś odstawiła rolę! Koncertowo! Chłopcy co nas ubezpieczali są zachwyceni. Mówią, że powinnaś grać na najlepszych scenach Moskwy, zgarniać Nagrody Stalinowskie. Szkoda, że zaraz schodzisz do podziemia. Nie możemy więcej cię dekonspirować. Ech, szkoda, byłabyś móją prawą ręką…

VI

Jasne! – Oblicze wroga ludu pojaśniało w jednej chwili.

– A zatem, obywatelu Trilisser: nikt nie zdejmuje z was oskarżenia, sprawa zostaje tymczasowo zawieszona. Towarzysz Stalin daje wam ostatnią szansę, abyście mogli przysłużyć się wielkiej sprawie ostatecznej eksterminacji wrogów ludu, niezależnie od tego, gdzie się ukryli. Niniejszym zostaje wam nadany tytuł komisarza bezpieczeństwa państwowego drugiego stopnia. Cztery romby. Po wojskowemu – komandarm drugiego stopnia. Macie tu kurtkę z nowymi dystynkcjami. Spodnie, buty, czapkę i całą resztę otrzymacie potem. Teraz najważniejsze, to wasza waga i zdrowie. Normalne jedzenie może być dla was śmiertelne. Tylko bulion.

Potężny facet klasnął w dłonie, otworzyły się drzwi i kaskada światła runęła do wnętrza celi. W promieniach wschodzącego słońca zarysowała się sylwetka spasionego kucharza… Wyprzedzając światło do celi wdarł się zawiesisty, odurzający aromat…

VII

Czy czarodziej, choćby nawet najlepszy, może w ciągu kilku miesięcy nauczyć wszystkich czarodziejskich mądrości swoją uczennicę, choćby najbardziej utalentowaną?

No, niestety nie. W tak krótkim czasie nie można nauczyć się wszystkiego.

A jednak…

A jednak czarodziej zdołał jako tako przeszkolić swą szanowaną, choć nie lubianą uczennicę.

Jak i czego dokładnie ją nauczył, o tym, prawdę powiedziawszy, nie mam zielonego pojęcia. Nie znam nawet setnej części czarodziejskich sekretów. A gdybym je poznał – to wtedy ho, ho! Wtedy sam zostałbym czarodziejem, bałamuciłbym publikę na całym świecie.

Szkolenie prędko dobiegło końca. Czas naglił. Najwyższa pora zacząć drugą wojnę światową. Dlatego z samej góry spływa rozkaz: hiszpańska infantka ma pilnie przybyć na bal kostiumowy z okazji zakończenia kursu. Następczyni hiszpańskiego tronu zostaje przydzielony osobisty środek lokomocji: skład remontowo-techniczny NACZSPECREMBUD-12.

VIII

Nie ma piękniejszego jeziora niż Seliger. Bolszewicy zrozumieli to najlepiej. Ogłosili tamtejsze tereny rezerwatem przyrody, a potem w środku rezerwatu, nad brzegiem jeziora, postawili domki letniskowe dla wyższej kadry kierowniczej.

– Wypoczywajcie, nabierajcie sił – uśmiechnął się szef specgrupy Szyrmanow.

Komisarz bezpieczeństwa państwowego drugiego stopnia towarzysz Trilisser wie, jak uśmiecha się kat przed egzekucją. Teraz miał wrażenie, że w uśmiechu tego dupka dostrzegł grymas śmierci.

IX

Tylko ktoś niewtajemniczony może uważać, że jest to skład remontowo-techniczny. Wewnątrz, w wagonie ni to pocztowym, ni to bagażowym wszystko jest tak urządzone, by pasażer poczuł się wygodnie i przytulnie.

Kiedyś dawno temu, jakby w innym życiu, Nastia Strzelecka była już pasażerką tego pociągu. Wszystko jest jej dobrze znane. Również konduktor.

– Dzień dobry, Ciech Ciechowicz.

– Witaj, Feniks.

– Dokąd jedziemy?

– Do Kujbyszewa. Na dziewięćset trzynasty kilometr. Stacja docelowa: „Moskwa-600”.

X

Trilisser jest sam w rządowej willi. Odkarmił się, nabrał ciała. Ma do dyspozycji osobistego lekarza. Osobistego kucharza. Jeszcze kogoś tam osobistego. W willi stworzono najlepsze warunki do wypoczynku i owocnej pracy. Towarzysz Trilisser pracuje. Nikt nie ma prawa wiedzieć, nad czym konkretnie. Więc kucharz, lekarz i reszta obsługi pojawiają się jedynie w ściśle wyznaczonych godzinach i minutach, po czym stanowczy ochroniarze wyprowadzają ich za drzwi. Tak ma być: towarzysz Trilisser na rozkaz towarzysza Stalina opracowuje plan wyeliminowania największego wroga ludzkości – potwora Trockiego.

Trilisser wie: jeżeli jego misja zakończy się powodzeniem, towarzysz Stalin bez wątpienia przypnie mu do piersi Order Lenina i wyniesie go na niebotyczne wyżyny władzy.

Długimi wieczorami Trilisser przechadza się po pustym, odgrodzonym odcinku brzegu. Dobrze tu jest. Beztrosko. Nie zadręczają dzwonki telefonów.

Jedna myśl trapi Trilissera: żeby tylko ktoś nie ukradł mu pomysłu. Idea jest bardzo prosta, a przez to wyśmienita. Należy podesłać Trockiemu naszego człowieka, niby trockistę. Zjawi się z artykułem wychwalającym rozliczne zalety mistrza. Ten pochyli się nad tekstem, wczyta się w peany na swoją cześć, zacznie skubać swoją czarcią bródkę – a wtedy nasz człowiek przydzwoni mu siekierą w czachę!

Efekt propagandowy byłby fenomenalny: trockiści własnoręcznie mordują Trockiego! Sfora rzuca się sobie do gardeł! A poza tym, Trocki nie umrze natychmiast, będzie konać w męczarniach. To też przyjemny aspekt…

Lecz Stalin-Dupalin zażyczył sobie, żeby naradzić się nad planem. Przyśle Berię i jeszcze kogoś. Beria zapozna się z koncepcją, a potem ogłosi wszem i wobec, że to on wszystko wykombinował…

Czyżby Dupalin był tak podły, że pozwoli na przejęcie planu Trilissera przez kogoś innego?

XI

W przedziale kolejowym zawsze śpi się znakomicie. Stukot kół wpływa kojąco.

Z przekopanej pod płotem nory wynurzył się puszysty, biały, zadbany pies o błękitnych oczach. Otrzepał się z ziemi. Husky syberyjski. Wkroczył na działkę jak jej pan. Mała Nastieńka skuliła się z żalu i strachu. Bury łańcuchowy Robespierre rozszarpywał na strzępy każdego, kto znalazł się w jego zasięgu. Zagryzł kota sąsiadów i małego liska, który zawędrował przypadkiem na podwórko. Robespierre uznawał tylko swojego pana. Każdy inny, człowiek czy zwierzę, musiał oddać mu życie, jeśli tylko ośmielił się podejść za blisko. Wszyscy o tym wiedzieli, dlatego nikt się do niego nie zbliżał. Potem zabito Robespierra Krwawego. W pewien upalny dzień, 10 czerwca 1937 roku, ludzie towarzysza Stalina zastrzelili bestię. Bez tego aresztowanie komkora Strzeleckiego nie było możliwe… Ale nim nastał ten dzień upłynęło całe życie – zdumiewające, wesołe, radosne. W tym życiu pojawił się biały puszysty pies, który stanął na drodze Robespierra, nie bojąc się jego straszliwych kłów. Dziewczynka jest sama w domu. Tylko ona i bury pies na uwięzi. I ta biała nieproszona szelma. Nastia skuliła się z przerażenia: zaraz Robespierre rozszarpie przybłędę na drobne kawałki. Zaraz te kawałeczki będą fruwać po okolicy. To takie straszne. I takie ciekawe. Ale Robespierre, nie wiedzieć czemu, nie rzucił się z kłami na nieproszonego gościa. Sprężył się cały, zamarł, wyciągnął, i tylko czubek jego burego ogona miotał się histerycznie.

Biały pies odważnie obwąchał znieruchomiałe zwierzę, po czym nagle ugryzł wściekle, ze złością…

XII

Zbliżamy się.

– Dziękuję, Ciech Ciechowicz. Już nie śpię.

W wieczornym półmroku tory rozeszły się w dwóch kierunkach. I jeszcze raz. Rozjazd na 913 kilometrze. Na nasypie napis z białych kamyków: CHWAŁA STALINOWI! Z drugiej strony: ZLIKWIDUJEMY KUŁACTWO! Z przodu wyłania się sylweta olbrzymiego mostu na Wołdze.

Ale NACZSPECREMBUD nie wjechał na most. Odbił w bok, pędząc po zardzewiałych torach w stronę Żygulowska, ku stromym zboczom, w skały. Po prawej uskok, po lewej urwisko. Dziki las. Dziewiczy. Teren osłonięty, wichura nieco zelżała. Jest coraz mroczniej. A deszcz zacina bez litości.

Minęli wąwóz z czerwonego granitu, z brzozami i jodełkami nad urwiskiem. Jest i dębowy zagajnik, poprzerastany leszczyną.

Przemierzają niewielki tunel i nagle dają nura w boczną odnogę. Schodzą w głąb. Metrobudowa wykonała robotę na medal, wykuła w skałach tunele jak pod Moskwą. Tyle że mocniejsze. Pod ziemią skład stopniowo rozwija pełną prędkość. Maszynistów na powierzchni obowiązuje ścisły zakaz ujawniania możliwości lokomotywy, ale tutaj, w tunelu, mogą wycisnąć z niej ile fabryka dała. I już z naprzeciwka nadlatuje zalana światłami stacja. Wypisz, wymaluj – metro „Majakowska”. Tylko nazwa inna: „Moskwa-600”. Towarzysz Stalin lubi stację „Majakowska”, docenia jej imponujące rozmiary, przestrzeń, lekkość konstrukcji, rozmach, bogactwo. Nie przypadkowo zgarnęła tyle nagród na międzynarodowych targach i wystawach. Całkiem zrozumiałe, że w rezerwowej stolicy ZSRR powtórzono te same chwyty architektoniczne.

NACZSPECREMBUD-12 płynnie zatrzymał się przy peronie z szarego granitu. Nastia wyszła z wagonu, rozejrzała się wokoło. No, tak. Hala główna szersza niż w Moskwie. I wyższa. I inna mozaika pod sufitem. Też ładna. Jeżeli policzyć wszystkich ludzi na peronach, zbierze się dobra setka. Ale ludzie giną w tej przestrzeni. Niewiarygodna rozległość podziemnego pałacu, lekkość strzelistej kolumnady, wysokość zalanych światłem sklepień – to czyni z ludzi krasnoludków. Stąd wrażenie, że stacja jest prawie wyludniona.

NACZSPECREMBUD wysadził swego jedynego pasażera i popłynął przed siebie, w podskalne nieznane. Na jego miejsce wtoczył się towarowy ze skrzynkami.

Sympatyczny lejtnant zasalutował Nasti:

– Lejtnant Szadrin. Dzień dobry. Czy speckurier KC Feniks?

– Dzień dobry. Jestem Feniks.

– Mogę zobaczyć legitymację?

Nastia podaje mu chusteczkę jedwabną z pieczęcią Komitetu Centralnego i niezmywalnym podpisem towarzysza Stalina.

– Macie prawo, Feniks, poruszać się tutaj bez ograniczeń. Odprowadzę was.

Przerzucił przez ramię jej szynel, wziął wojskowy plecak: proszę za mną.

Bezszelestne schody ruchome wyniosły ich do sali z błyszczącego szarego granitu. W ścianach widać szerokie, czarne szczeliny. Niby taka estetyka, ale Nastia wie, że to strzelnice. Ze skalnych zagłębień każdy jej ruch śledzą z zaciekawieniem drapieżne lufy wielkokalibrowych lotniczych kaemów SzWAK. I chciwe oczy celowniczych. Nastia uśmiecha się w kierunku strzelnic: zasyłam płomienne pozdrowienia!

Przepastna sztolnia dźwigu osobowego prowadzi z podziemnej sali do góry, do bunkrów roboczych. Gdy kabina jest w górze, wówczas możliwości wydostania się z granitowej pułapki są równe zeru. Brzęknęła winda, rozwarły się drzwi, bezszelestnie zasunęły się za Nastia i lejtnantem. Winda najzwyklejsza pod słońcem, na jakieś trzydzieści osób. Nie ma tylko panelu z przyciskami. Prędkość imponująca i w ogóle wrażenie jak w drapaczu chmur, gdzie pasażer w windzie szybkobieżnej doznaje nieprzyjemnych przeciążeń.

Winda stanęła. Drzwi otworzyły się. Znów znaleźli się w przestronnej sali: jedne pancerne drzwi, dziesięć strzelnic z każdej strony. Granit tym razem czerwony. Teraz wylegitymowano nie tylko Nastię, ale i towarzyszącego jej lejtnanta. Skontrolowano ich bardzo sprawnie, po czym przepuszczono przez pancerne drzwi, do labiryntu podziemnych galeryjek, korytarzy i przejść. Przecięli jeszcze jedną efektownie sklepioną salę marmurową, skręcili w prawo, potem w lewo. Znaleźli się w bardzo szerokim korytarzu, wyłożonym zielonymi i białymi kamieniami. Na ścianach mozaiki: wodzowie nad mapami; dowódcy obserwujący pole bitwy; wygłodzeni proletariusze wszystkich krajów obalający nienawistnych kapitalistów; żołnierze Armii Czerwonej na defiladzie; żołnierze Armii Czerwonej w śmiertelnym zwarciu na bagnety.

– Idźcie tam, korytarz 66-K. Do widzenia. Ja mam zakaz wstępu.

XIII

Za pancernymi drzwiami czekał na nią Szyrmanow, dowódca specgrupy, pomocnik Chołowanowa.

Znowu otacza ją pajęczyna niekończących się podziemnych przejść. Nastia zwróciła uwagę, że każdy korytarz ma odmienną kolorystykę. Tu podłoga też jest w szachownicę, ale czerwono-białą. Każdy korytarz stanowi jakby ulicę, od której na prawo i lewo odchodzą malutkie, czyściutkie zaułki. Skręcają w jeden z nich. Po obu stronach drzwi obite skórą. Przy jednych kręci się żołnierz, przykręca śrubokrętem mosiężną tabliczkę. Nie ma na niej stopnia, imienia ani nazwiska, tylko kryptonim: Tow. FENIKS. Żołnierzyk wyprostował się, salutuje zamaszyście. Co prawda mijają go cywile, ale chłopak już wie, że takie skromne bluzy bez dystynkcji tutaj noszą najgrubsze ryby.

Gabinet jest czysty i jasny. Nastia w pierwszej chwili nie zorientowała się, czego jej brakuje. A brakuje okien. Całe ściany, od podłogi do sufitu, kryje okładzina z ciemnego korka. Pod jedną ścianą biblioteka z jej ulubionymi książkami. Ktoś zadał sobie trud, by wniknąć w jej gusta. Po przeciwnej stronie – mapy świata, Europy i Hiszpanii. Osobno wisi wielka mapa Basenu Śródziemnomorskiego. Na podłodze dębowy parkiet. Duży i gruby dywan, bez wątpienia we wzory afgańskie. Szeroki stół. Na stole bateria telefonów, wśród nich „kremlówka” i aparat na korbkę. Wielka staroświecka kasa pancerna. Poznaje na pierwszy rzut oka: przedrewolucyjna, wyprodukowana w Putiłowce.

Sejf jest zamknięty.

– Co z kluczem?

– Gryf twierdzi, że potraficie otworzyć bez klucza.

Skinęła, że chce zostać sama. Rozejrzała się. W bocznej ścianie gabinetu – troje drzwi. Za pierwszymi mały pokoik: szafa, proste łóżko, ale przykryte kocem z wielbłądziej wełny. Za drugimi niewielka łazienka: toaleta i prysznic. W trzecim pomieszczeniu coś na kształt kuchni: półki do sufitu, a na nich roczny zapas rozmaitych butelek, konserw, wojskowych racji żywnościowych w srebrzystej folii.

Nastła zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic. Uwielbia biczować się strumieniami przeraźliwie lodowatej wody na zmianę z wrzącą i znów zimną i znowu gorącą. Lubi mocne ciśnienie wody. Lubi szorstkie myjki, drapiące jak stalowe szczotki. Szkoda, że nie ma tu łaźni parowej i czystego, zamarzniętego jeziora z dużą przeręblą.

Długo wyciera się szorstkim ręcznikiem, a potem długo odpoczywa w skórzanym fotelu z wysokim oparciem. Ogląda mapę Hiszpanii.

Dębowy stół przykrywa zielone sukno. Zieleń odpręża wzrok. Relaksuje. Gabinet urządzony po spartańsku. Nie ma żadnych zbędnych sprzętów. Lecz na bliższe jego poznanie przyjdzie czas. Na razie Nastia ma ochotę ruszyć w miasto. Nieznane. Podziemne. Podskalne. Same tabliczki na drzwiach są godne uwagi. Na sąsiednich zdążyła dostrzec: Tow. ZWIERZ. Z pewnością nie brakuje tu bardziej wyrafinowanych kryptonimów.

Jak tu nie ekscytować się miastem, które czeka taka przyszłość? Kto z was miał okazję przechadzać się cichymi zaułkami przyszłej Stolicy Świata?

XIV

Łazi po korytarzach. Snuje się bez celu. Spaceruje, uśmiecha się do siebie, przemierzając puste przestrzenie. Cisza. Czasami ktoś przetnie korytarz albo rozlegną się czyjeś kroki. W niektórych zaułkach trwa gorączkowa krzątanina, kręcą się mundurowi i cywile, ale wystarczy skręcić za róg – i znowu cisza. W razie potrzeby można tu umieścić nieprawdopodobną liczbę ludzi. Zgromadzonych tu zapasów starczyłoby na długie lata, a przecież w każdym pokoju jest jeszcze osobny składzik. Gabinety, gabinety… Gabinety bez końca. Drzwi na korytarzu – jak łuski na grzbiecie ryby. W większości pozamykane i opieczętowane. Kurz pokrywa łąkowe pieczęcie. Zbudowano, opieczętowano, a jak przyjdzie potrzeba – zostaną otwarte.

Nastia odkryła masę ciekawych miejsc. Widziała centrum sportowe z pływalnią, potem jeszcze jedno, ale tu basen był pusty. Znalazła restaurację, potem drugą.

A potem wymarłą stołówkę: w ciemnościach piętrzyły się stosy poskładanych żołnierskich stołów. Czasem natrafiała na jakiś sklep. I znowu sklepienia, przejścia, korytarze, niezliczone drzwi. Potem zaczęły się korytarze bez granitu i marmuru. Po prostu szary beton. Jakby człowiek z centrum miasta trafił na przemysłowe peryferie. Wszędzie tylko jakieś rury i kolorowe kable. Nie ma żywej duszy. Korytarze rozbiegają się we wszystkich kierunkach. Niby nie ma żadnego racjonalnego powodu do obaw, niemniej ta pustka działa przygnębiająco. Dobra, czas wracać. Dużym ułatwieniem byłyby rozwieszone plany tego labiryntu ze strzałką: tu się znajdujesz. Ale nie ma takich schematów. Zabronione. Zresztą nie do każdego korytarza jest dostęp. Tam krata, jak zapora na Wołdze. Tu znowu wartownik zastawia przejście bagnetem: zakaz wstępu! Jeżeli okaże dokument, wpuszczą ją. Ale dokąd? I kolejny korytarz prowadzący diabli wiedzą dokąd, w mrok i ponurą, mokrą zimnicę. Kropla oderwała się z sufitu. Pummm! Nie ma najmniejszej ochoty wtykać tam nosa. Nastia pokręciła się tu i tam, wróciła w znajome miejsca. Oto i czerwono-biały korytarz, oto i gabinet. A jednak żal, że nie ma okien. Przydałyby się.

Dzwonek do drzwi:

– Na wasze polecenie z kremlowskiej pracowni dostarczono kostium balowy Szeherezady. Zechcecie przymierzyć?

XV

Kiedy czegoś nie rozumie, nie może zasnąć.

Tym razem nie może pojąć, w jakim celu na zakończenie szkolenia wyprawia się bal kostiumowy?

86 grup specjalnych przygotowało po jednym monarsze dla różnych krajów świata. Wszystkie specgrupy pracowały w ścisłej tajemnicy, skrzętnie unikając wszelkich kontaktów. Przyszłe koronowane głowy nie znały się wzajemnie i znać nie miały prawa. I oto teraz do czyjejś zakutej łepetyny wpadł idiotyczny pomysł, żeby najlepszych absolwentów, których kandydatury przyjęto i zatwierdzono na najwyższe stanowiska, zebrać do kupy w jednym miejscu: na balu maskowym. Każdemu pozwolono wymyślić sobie specjalny kostium, każdego indywidualnie obsługiwała kremlowska pracownia krawiecka. Po co?

Jutro bal. Jutro przyszli monarchowie i monarchinie po raz pierwszy zobaczą się nawzajem. Tymczasem dziś Nastia przeszła personalny instruktaż: podczas balu zezwala się na ujawnianie kryptonimu, prawdziwego nazwiska i prawdziwego tytułu, przyznanego przez Komitet Centralny. W jakim celu?!

XVI

Nikołaj Kuzniecow, kryptonim Puch, kajzer niemiecki. – Kajzer zarumienił się i dodał pośpiesznie: – Przyszły kajzer.

Nastia, wystrojona na wschodnią modłę, podała kajzerowi dłoń do pocałunku, przedstawiając się:

– Nastia Strzelecka, Feniks, hiszpańska infantka.

Uznała za nieprzyzwoite mówić o sobie per „przyszła królowa”. Lepiej przedstawiać się tytułem, który już się posiada. Prosto i skromnie: infantka.

Загрузка...