USS "Reuden James"
Pierwsze dwa dni minęły spokojnie. Okręty wojenne eskortujące konwój płynęły na przodzie, przeczesując sonarami przybrzeżny szelf. Żadnych łodzi podwodnych nie wykryły. Dalej ciągnęły uformowane w osiem kolumn po dziesięć jednostek każda statki handlowe. Flotylla płynęła z szybkością dwudziestu węzłów; spieszyła się, by w jak najkrótszym czasie dostarczyć ładunek do miejsca przeznaczenia. Kryty potężnym parasolem lotniczym, tworzonym przez mające swoją bazę na lądzie samoloty, konwój przez pierwsze czterdzieści osiem godzin płynął kursem prostym, unikając charakterystycznych dla statków handlowych zygzaków. Flotylla minęła Nową Anglię, Wschodnią Kanadę, wyspę Sable i Grand Banks. Tu skończyła się łatwa część podróży.
Gdy okręty opuściły wody przybrzeżne i wpłynęły na przestwór Atlantyku, znalazły się na terytoriach nieznanych.
Już prawie skończyłem depesze… – poinformował Morrisa Calloway.
– Może pan dwa razy na dobę korzystać z naszego nadajnika satelitarnego, jeśli naturalnie nie będzie to kolidowało z zadaniem. Sam pan rozumie, że wszelkie pańskie doniesienia przechodzą przez cenzurę w Norfolk.
– To oczywiste. Kapitanie, obiecuję solennie, że nie nadam ani jednej informacji, która mogłaby okazać się w jakiś sposób szkodliwa dla okrętu. Już dosyć strachu najadłem się w tym roku w Moskwie.
– Słucham? – Morris odwrócił się i odjął od oczu lornetkę.
Calloway pokrótce opisał swój ostatni pobyt w Związku Radzieckim.
– Patrick Flynn, mój kolega z American Press, przebywa na pokładzie "Battleaxe". Z pewnością zalewa się piwem – zakończył.
– A więc był pan świadkiem początku wszystkiego. Dlaczego ta wojna wybuchła?
Calloway potrząsnął głową.
– Gdybym wiedział, dawno bym już o tym napisał.
Na mostku pojawił się goniec ze spiętym klipsami plikiem papierów. Morris odebrał je, przestudiował trzy depesze i każdą z nich podpisał.
– Coś przykrego?
– Najnowsze informacje pogodowe i trochę o rosyjskim satelicie rozpoznawczym. Nad nami ma być za trzy godziny, ale siły powietrzne postarają się go do tego czasu strącić. Nic ważnego. Jest pan bezpieczny. Tak w każdym razie myślę. Ma pan jakieś życzenia?
– Żadnych, kapitanie. Nie ma to jak spokojna przejażdżka morska.
– To racja.
Morris wsunął głowę do sterowni.
– Przedziały załogi, alarm powietrzny!
Morris wprowadził reportera do centrum informacji bojowej, wyjaśniając, że zaraz zaczną się nocne ćwiczenia z gotowości bojowej
– Czy jedna z tych depesz zawierała ostrzeżenie?
– Nie, ale za sześć godzin znajdziemy się poza zasięgiem naszych myśliwców operujących z baz lądowych. A to znaczy, że zacznie nas szukać Iwan.
A jesteśmy zdani tylko na siebie – dodał w myślach.
Ćwiczenia trwały godzinę. Załoga w centrum informacji bojowej odbyła w tym czasie dwie komputerowe gry symulacyjne. W drugiej z nich rakieta przeciwnika przedarła się przez obronę.
Langley, baza lotnicza, Wirginia
Myśliwiec F-15 toczył się wolno po pasie i zatrzymał przed samym hangarem. Szef obsługi naziemnej przystawił do maszyny drabinkę i major Nakamura zeszła na ziemię. Popatrzyła na osmalony tył maszyny. Podeszła doń i zaczęła z uwagą oglądać uszkodzenie.
– Nie wygląda źle, pani major – zapewnił ją sierżant.
Odłamek eksplodującego silnika rakiety wybił w skrzydle dziurę wielkości puszki od piwa, mijając zaledwie o siedem centymetrów zbiornik z paliwem. – W kilka godzin to naprawię.
– Z panią wszystko w porządku? – spytał inżynier od Lockheeda.
– Wybuchł siedemnaście metrów ode mnie. Zdrowo rąbnęło. A swoją drogą bardzo się pan mylił. Kiedy już wybuchają, to jest to coś naprawdę szczególnego. Silnik rozpadł się na kawałki. Miałam dużo szczęścia, że trafił mnie tylko jeden odłamek – Buns wystraszyła się jak cholera, ale teraz miała w perspektywie godzinny odpoczynek. Była już tylko wściekła.
– Bardzo mi przykro, pani major. Cóż mam powiedzieć?
– Spróbujemy jeszcze raz – popatrzyła na niebo przez dziurę w skrzydle. – Kiedy znów się pojawi?
– Za jedenaście godzin i szesnaście minut.
– To do zobaczenia.
Udała się do bufetu pilotów. Ściany pomieszczenia wyłożone były płytkami dźwiękochłonnymi. Zabezpieczało to również pięści pilotów przed nadmiernym poranieniem.
Kirowsk, RSFRR
Poruszający się bez przeszkód radiolokacyjny rozpoznawczy satelita morski sunął po orbicie i podczas kolejnego przelotu nad Północnym Atlantykiem dostrzegł potężną formację złożoną blisko ze stu okrętów płynących w równym szyku. Radzieccy analitycy zdecydowali, że musi to być konwój, o którym donosił wywiad. Stwierdzili również z zadowoleniem, że formacja znajduje się dokładnie w tym miejscu, gdzie przewidywali.
Dziewięćdziesiąt minut później dwa pułki uzbrojonych w rakiety bombowców Backfire, poprzedzane samolotami radarowymi Bear-D oderwały się z czterech lotnisk usytuowanych wokół Kirowska i pomknęły w stronę radarowej dziury nad Islandią.
USS "Reuben James"
– To ta niespodzianka, którą pan dla nich szykuje? – spytał Calloway. Wskazał palcem niektóre symbole na głównym ekranie taktycznym.
Morris kiwnął w zamyśleniu głową.
– Dotąd stosowaliśmy systemy ograniczania szkodliwych wyziewów i spalin oraz wyłączaliśmy radary. Okręty były przez to trudniejsze do wykrycia. Teraz wymyśliliśmy jeszcze coś innego. To jest obraz z radaru SPS-49…
– To ten czarny potwór nad sterownią?
– Zgadza się. Te symbole to tomcaty z lotniskowca "America". Ten to tankowiec powietrzny KC-135. Tamta dziecinka to radarowy E-2C hawkeye. Radar hawkeye'a nie pracuje. Kiedy pojawi się Iwan, będzie już zbyt blisko, by pojąć, co ma przed sobą.
– Ależ on już wie – sprzeciwił się Calloway,
– Nie, wie tylko to, że konwój znajduje się gdzieś w o k o l i c y. A to za mało, by wystrzelić rakiety. Nic ponadto, że mamy tu radar SPS-49. Będzie musiał uaktywnić radiolokator, by zobaczyć, co się dzieje na oceanie. Kiedy Mr. Bear to uczyni, my go namierzymy i natychmiast wyślemy mu na tyłek myśliwce. Nawet się nie zorientuje, kto do niego strzela.
– A jeśli backfire'y się dzisiaj nie pojawią?
– To pojawią się kiedy indziej. Beary przekazują też informacje okrętom podwodnym, panie Calloway. Te również warto niszczyć.
Islandia
Po raz pierwszy mieli czas się nudzić. Edwards i jego ludzie przeżyli niejedną chwilę grozy, ale nigdy się nie nudzili. Obecnie tkwili już w jednym miejscu cztery dni, a żadne nowe polecenia nie nadchodziły. Składali raporty o niewielkiej aktywności Rosjan, lecz ponieważ nie mieli nic innego do roboty, wlokący się czas bardzo im ciążył.
– Poruczniku – Garcia wskazał niebo. – Samolot. Leci na południe.
Edwards podniósł lornetkę. Niebo popstrzone było białymi barankami. Tego dnia nie występowały żadne smugi kondensacyjne, ale… tam! Dostrzegł błysk, refleks światła. Wytężył wzrok.
– Nichols, co pan o tym sądzi? – wręczył sierżantowi szkła.
– To rosyjski backfire – odparł po prostu Nichols.
– Jest pan pewien?
– Całkiem pewien, poruczniku. Widywałem je wystarczająco często.
– Proszę liczyć – powiedział Edwards, rozpakowując radio.
– Widzę cztery maszyny. Lecą na południe, sir.
– I jest pan pewien, że to backfire – Edwards jeszcze raz domagał się potwierdzenia.
– Jak jasna cholera, poruczniku Edwards – odparł rozdrażniony Nichols. Obserwował, jak oficer manipuluje przy radiu.
– Ogar wzywa Brytana.
Odpowiedź przyszła dopiero po trzecim wezwaniu.
– Brytan, tu Ogar. Mamy dla was informację. Nad nami przelatują bombowce typu Backfire. Lecą na południe.
– Skąd wiesz, że to backfire'y? – chciał wiedzieć Brytan.
– Ponieważ sierżant Nichols z królewskiej piechoty morskiej jest tego pewien jak jasna cholera. Cztery sztuki – w tej samej chwili Nichols podniósł do góry piąty palec. – Poprawka: piąty samolot zmierzający na południe.
– Zrozumiałem. Dziękuję, Ogar. Coś jeszcze?
– Nie, nic. Jak długo mamy jeszcze sterczeć na tym wzgórzu?
– O wszystkim was powiadomimy. Cierpliwości, Ogar. Nie zapominamy o was.
Północny Atlantyk
Beary posuwały się zygzakami. Załogi badały wzrokiem przestrzeń powietrzną, kontrolując jednocześnie częstotliwości radiowe i radiolokacyjne. Prowadzący bear odkrył obecność amerykańskiego radaru. Po minucie zaklasyfikował go jako typ SPS-49 używany przez rakietowe fregaty typu Perry. Operatorzy natychmiast zmierzyli siłę tych sygnałów i nanieśli pozycję urządzenia na nakres. Ustalili, że są jeszcze poza zasięgiem wykrywalności amerykańskiego radaru.
Lecący na pokładzie trzeciego beara dowódca zadania otrzymał tę informację i porównał ją z danymi wywiadu o konwoju. Pozycja flotylli wypadła dokładnie w środku koła, które zakreśliłby na mapie. Rzeczy proste zawsze Rosjanina niepokoiły. Czyżby konwój obrał najkrótszą drogę do Europy? Dlaczego? Aż do teraz większość płynęła trasą okrężną, odbijając daleko na południe, aż do Azorów, co zmuszało backfire'y do zabierania tylko po jednej rakiecie, nie po dwie.
Coś tu było nie tak. Polecił samolotom patrolowym ustawić się na linii północ-południe i zmniejszyć wysokość. Dzięki temu znalazły się poniżej horyzontu radiolokacyjnego amerykańskiego radaru.
USS "Reuben James"
– Jaki zasięg mają wasze radary? – spytał Calloway.
– To zależy od wysokości i warunków atmosferycznych – odparł Morris, spoglądając na elektroniczny obraz na ekranie. Dwa tomcaty marynarki były gotowe do akcji. – Jeśli chodzi o beary, to gdy lecą na pułapie dziesięciu tysięcy metrów, możemy je wykryć z odległości mniej więcej dwustu pięćdziesięciu mil. Ale im niżej lecą, tym bliżej mogą podejść nie zauważone. Radar nie jest w stanie przebić horyzontu.
– Ale niski lot kosztuje więcej paliwa.
Morris popatrzył na dziennikarza.
– Te piekielne samoloty mają wystarczającą ilość benzyny, by utrzymywać się w powietrzu chyba przez tydzień – mruknął.
– Depesza, kapitanie. – Oficer łączności wręczył mu blankiet:
MOŻLIWOŚĆ NALOTU BACKFIRE'ÓW. 1017 CZASU GREENWICH WIDZIANE NAD ISLANDIĄ. KIERUNEK: POŁUDNIOWY.
Morris przekazał tekst depeszy oficerowi taktycznemu, który natychmiast podszedł do nakresu.
– Jakieś pomyślne wieści? – Calloway wolał zapytać, niż samemu zaglądać do depeszy.
– Za mniej więcej dwie godziny mogą się tu pojawić backfire'y.
– By zaatakować konwój?
– Nie. Prawdopodobnie najpierw chcą zniszczyć nas. Mają całe cztery dni i, jeśli rozprawią się z eskortą, bardzo ułatwią sobie pracę.
– Niepokoi się pan?
Morris uśmiechnął się blado.
– Zawsze się niepokoję, panie Calloway.
Kapitan bacznym spojrzeniem omiótł wskaźniki na tablicy rozdzielczej. Wszystkie systemy operujące bronią i czujniki pracowały. Jednak przyjemnie jest dowodzić fabrycznie nowym okrętem – pomyślał Morris. Systemy ostrzegania nie wykazywały obecności jednostek podwodnych, lecz dane te należało traktować ostrożnie. Mógł połączyć się z przedziałami załogi, ale wiedział, że większość marynarzy jest jeszcze na lunchu. Niech się najpierw najedzą, a potem ogłoszę alarm – postanowił.
To przeklęte czekanie – myślał, obserwując w milczeniu nakres. Wyskoki na lampach oscyloskopowych wskazywały pozycje samolotów NATO krążących szerokimi kołami po niebie. One też czekały.
– Nadlatują kolejne jednostki z patrolu maszyn bojowych – zameldował oficer.
Na ekranie pojawiła się para tomcatów. "America" również dostała depeszę o możliwości nalotu. Lotniskowiec znajdował się w odległości dwustu mil i kierował się na zachód do Norfolk. Od Azorów nadpływał "Independence". Lotniskowce były na morzu od chwili wybuchu wojny i manewrowały tak, by nie wykryły ich rosyjskie radiolokacyjne rozpoznawcze satelity morskie. Te dwie olbrzymie jednostki potrafiły wielu konwojom zapewnić obronę przed okrętami podwodnymi, aczkolwiek wiązało się to z ogromnym niebezpieczeństwem dla samych lotniskowców. Ale jak dotąd żaden z nich nie wkroczył w pełni do akcji. Nie stanowiły jeszcze broni ofensywnej. Los grupy bojowej "Nimitza" był dla nich surową przestrogą. Morris zapalił kolejnego papierosa. Pomyślał, że jednak powinien rzucić palenie. Papierosy drażniły mu gardło, niszczyły smak i szczypały w oczy. Z drugiej jednak strony dawały jakieś zajęcie rękom w długich chwilach, kiedy musiał po prostu czekać.
Północny Atlantyk
Ustawione w linii północ-południe beary leciały prosto w kierunku sygnału emitowanego przez radar fregaty. Dowódca misji polecił im skręcić na wschód i jeszcze obniżyć pułap. A ponieważ dwie maszyny nie zastosowały się do polecenia, musiał rozkaz powtórzyć.
Dwieście mil na zachód od nich, na pokładzie samolotu wywiadowczego E-2C Hawkeye technik poderwał głowę. Przechwycił rozmowę po rosyjsku. Była kodowana, ale niewątpliwie prowadzona w języku nieprzyjaciela. W ciągu minuty wiadomość dotarła do okrętów eskortowych. Ze wszystkich nadeszła ta sama odpowiedź: to niemożliwe, by backfire'y zjawiły się tak szybko. To musiały być beary. Każdy chciał zestrzelić beara. "America" wysłała myśliwce oraz jeden samolot z zainstalowanym na pokładzie radarem. Ostatecznie to właśnie na ten lotniskowiec mogą polować Rosjanie.
USS "Reuben James"
– Leci prosto na nas – zauważył oficer taktyczny.
– Generalnie tak – zgodził się Morris.
– Jak daleko jest? – spytał Calloway.
– Trudno powiedzieć. Hawkeye przechwycił transmisję radiową. Chyba niezbyt daleko, ale zjawiska atmosferyczne mogą sprawić, że usłyszy pan coś takiego z drugiego końca świata. Panie Lenner, proszę iść do centrum bojowego i przygotować wszystko do akcji powietrznej. Pięć minut później fregata była gotowa do walki.
Północny Atlantyk
– Dzień dobry, Mr. Bear.
Pilot tomcata wpatrywał się w ekran lampy oscyloskopowej. Rosyjska maszyna znajdowała się w odległości czterdziestu mil, promienie słońca lśniły w jej potężnych śmigłach. Wyłączywszy radary, pilot myśliwca otworzył przepustnicę na osiemdziesiąt procent i uruchomił systemy rakietowe. Pędził teraz na zbliżenie z szybkością przekraczającą tysiąc mil na godzinę; siedemnaście na minutę.
– Włączaj – rozkazał pilot i oficer, który siedział z tyłu i obsługiwał radar przechwytujący, uruchomił potężne urządzenie AWG-9.
– Mam go – zameldował w chwilę później.
– Ognia!
Od skrzydeł oderwały się dwie rakiety; natychmiast nabrały prędkości przekraczającej trzy tysiące mil na godzinę.
Radziecki technik wojny elektronicznej próbował właśnie ustalić cechy charakterystyczne radaru poszukującego fregaty, kiedy z oddzielnego głośnika ostrzegania dobiegł piskliwy sygnał. Człowiek popatrzył w tamtą stronę i zbladł jak kreda.
– Atak z powietrza! – krzyknął w interkom.
Pilot bez chwili namysłu ostrym skrętem przez skrzydło uskoczył w lewo i znurkował, a technik wojny elektronicznej uaktywnił systemy zagłuszające. Niestety, podczas skrętu emiter zagłuszeń zasłonięty został przez cielsko maszyny.
– Co się dzieje? – dobiegło z interkomu pytanie dowódcy zadania.
– Jesteśmy na radarze przechwytującym – odparł technik. Był wystraszony, ale spokojny. – Gondola zagłuszająca pracuje.
Dowódca odwrócił się do swego łącznościowca.
– Ostrzec wszystkich, że w okolicy kręcą się myśliwce wroga.
Ale nie starczyło już na to czasu.
Phoenixy pokonały odległość w niecałe dwadzieścia sekund. Pierwszy chybił, ale drugi trafił nurkującą maszynę, rozdzierając jej ogon.
Bear runął do morza niezdarnie, jak opadająca kartka papieru.
USS "Reuben James"
Obserwowali na ekranie radaru, jak tomcat wystrzelił dwie rakiety, które natychmiast zniknęły z pola widzenia. Potem patrzyli w milczeniu, jak myśliwiec podąża jeszcze przez pół minuty na wschód. W końcu zawrócił i oddalił się na zachód.
– Tak, panowie, to było trafienie – rzekł Morris. – Rozkwasił beara.
– Skąd pan o tym wie? – zapytał Calloway.
– A myśli pan, że pilot zawróciłby, gdyby chybił? Ale jeśli to był bear, przerwał ciszę radiową. Wykrywacz radarów, czy rejestrujecie jakiś ruch radiowy na współrzędnych zero-osiem-zero?
Podoficer nie podniósł nawet głowy.
– Nie, kapitanie. Cisza.
– Do diabła – odrzekł Morris. – Metoda skutkuje.
– Więc jeśli ten facet nie przekazał wiadomości… – zrozumiał wreszcie Calloway.
– Tylko my o tym wiemy. Może uda się nam wypucować wszystkie ich maszyny. – Morris zbliżył się do ekranu.
"America" wysłała już w powietrze wszystkie myśliwce. Krążyły teraz w odległości siedemdziesięciu mil na południe od konwoju. Popatrzył na zawieszony na ścianie grodziowej zegar. Backfire'y dzieliło jeszcze od nich jakieś czterdzieści minut lotu. Podniósł słuchawkę telefonu.
– Tu mostek. Centrum bojowe. Proszę zasygnalizować, by "Battleaxe" zaczęła już do nas podpływać.
Dosłownie w kilka chwil sąsiedni okręt skręcił ostro przez lewą burtę i ruszył na wschód, w stronę "Reubena Jamesa". Jeden pomysł się udał. Dlaczego miałaby się nie powieść realizacja drugiego? – pomyślał Morris.
– Przygotować helikopter do startu – polecił.
O'Malley siedział w kabinie śmigłowca i skracał czas oczekiwania lekturą magazynu; tak naprawdę to bezmyślnie tylko przewracał kartki, starając się nie myśleć o tym, co się wokół niego działo. Głos dowódcy oderwał go właśnie od miss czerwca. Chorąży Ralston natychmiast przystąpił do uruchamiania silnika, a O'Malley szybko sprawdził tablicę rozdzielczą. Wszystkie systemy pracowały normalnie. Wyjrzał na zewnątrz, by upewnić się, że obsługa pokładowa znajduje się w bezpiecznej odległości.
– Co będziemy robić, komandorze? – spytał operator systemów.
– Mamy stanowić przynętę dla nadlatujących pocisków, Willy – poinformował usłużnie pilot i wystartował.
Północny Atlantyk
Najbardziej wysunięty na południe bear znajdował się w odległości sześćdziesięciu mil od konwoju, ale o tym nie wiedziała ani jego załoga, ani Amerykanie. Maszyna ciągle jeszcze leciała poniżej horyzontu radiolokacyjnego radaru "Reubena Jamesa". Pilot beara nie zdawał sobie sprawy, że już dawno powinien nabrać wysokości i uruchomić radary poszukujące. Ale od dowódcy zadania wciąż nie nadchodził żaden rozkaz. Choć nic nie wskazywało na to, że zagraża jakieś niebezpieczeństwo, lotnik był niespokojny. Instynkt podpowiadał mu, że dzieje się coś dziwnego. Jeden z bearów, który zaginął w zeszłym tygodniu, doniósł o radarze pojedynczej amerykańskiej fregaty – nic więcej.
Zupełnie jak teraz… Dowódca misji odwołał wówczas atak backfire'ów z obawy przed myśliwcami wroga, ale naraził się tym na miano tchórza. Często w sytuacjach bojowych zdarzało się, że nie docierały żadne informacje. Wiedziano, iż cztery beary nie wróciły. Teraz pilot myślał tylko o tym, że dowódca nie wydał jeszcze poleceń, o tym, że nic nie wskazuje na niebezpieczeństwo, lecz dręczył go jakiś niepokój.
– Jak daleko możemy być od amerykańskiej fregaty? – spytał przez interkom.
– Sto trzydzieści kilometrów – odparł nawigator.
Zachować ciszę w eterze – mruknął do siebie pilot. – Takie są rozkazy…
– Pieprzę rozkazy – powiedział głośno i uruchomił radio.
– Mewa Dwa do Mewy Jeden, odbiór.
Cisza.
Pilot powtórzył wezwanie dwukrotnie.
Transmisję przechwyciło wiele odbiorników i w niecałą minutę zlokalizowano beara. Znajdował się czterdzieści mil na południowy wschód od konwoju. Tomcat znurkował i ruszył mu na spotkanie.
– Dowódca milczy… a powinien się odezwać – mruk- nął do siebie pilot. Powinien. Backfire'y były już w odległości niecałych dwustu kilometrów.
W co my je wciągamy? – pomyślał pilot.
– Włączyć radar! – rozkazał.
Na wszystkich ekranach rozbłysła emisja radaru Big Bulge. Fregata "Groves", najbliższa jednostka wyposażona w SAM-y, uaktywniła naprowadzający rakiety radar i odpaliła w stronę nadlatującego samolotu pocisk; w pobliżu jednak znajdował się również tomcat. Fregata natychmiast więc wyłączyła urządzenie naprowadzające i SAM automatycznie eksplodował w powietrzu.
Na pokładzie beara zapaliły się wszystkie światła alarmowe. Najpierw przyszło ostrzeżenie przed nadlatującą rakietą ziemia-powietrze, a następnie przed radarem przechwytującym. Na samym końcu operator namierzył konwój.
– Po północno-zachodniej stronie wiele okrętów – przesłał informację do nawigatora, który przygotowywał właśnie meldunek dla backfire'ów. W chwili, gdy oficer łączności przekazywał informację o kontakcie, bear wyłączył swój radar i znurkował.
Wtedy też włączyły się wszystkie radary.
USS "Reuben James"
– To backfire'y – stwierdził oficer taktyczny, kiedy na ekranie pojawiły się symbole. – Współrzędne: zero-cztery-jeden. Odległość sto osiemdziesiąt mil.
Pełniący dyżur na mostku pierwszy oficer był zdenerwowany. Oprócz tego, że nadlatywały bombowce, prowadzić musiał okręt zaledwie siedemnaście metrów od HMS "Battleaxe". Okręty znajdowały się tak blisko siebie, że na lampie radaroskopowej ukazywały się jako pojedynczy cel. W odległości pięciu mil helikopter O'Malleya i brytyjski śmigłowiec też leciały obok siebie z szybkością dwudziestu węzłów. Każda z maszyn miała włączony transponder wzmacniający impulsy. W normalnych warunkach helikopter stanowił zbyt mały obiekt, by zwrócić uwagę radaru. Dwa lecące razem śmigłowce jednak tworzyły cel wystarczająco duży, by rakiety potraktowały go jako okręt, cel wart ich ataku.
Północny Atlantyk
Akcja powietrzna nabrała w tym momencie wszelkich cech elegancji, która charakteryzuje walkę w barze. Krążące w pobliżu konwoju tom caty z patrolu maszyn bojowych pomknęły na spotkanie trzech bearów. W stronę jednego z nich pędziły już rakiety. Dwa pozostałe nie wykryły jeszcze konwoju; i nigdy nie miały go wykryć. Próbowały całą mocą silników uciec prosto na wschód. Był to próżny wysiłek. Samoloty ze śmigłami nie mogły umknąć ponaddźwiękowym myśliwcom.
Mewa Dwa została strącona pierwsza. Obok radzieckiej maszyny eksplodowały dwie rakiety Sparrow i całe skrzydło samolotu stanęło w ogniu. Pilot polecił swym ludziom skakać. Sam próbował jeszcze utrzymać maszynę w poziomie. Po minucie opuścił szybko fotel i wyskoczył przez umieszczony w podłodze luk ratunkowy. Bear eksplodował w pięć sekund później. Pilot obserwował spadającą do morza ognistą kulę i zastanawiał się, czy on sam się utopi. A nad nim w stronę backfire'ów pędziła eskadra tomcatów. Trwał wyścig, która strona pierwsza dotrze na pozycje ogniowe. Radzieckie bombowce poszły ostro w górę na dopalaczach i uruchomiły radary. Musiały znaleźć cele dla swych pocisków. Miały rozkaz zlokalizować i zniszczyć eskortę. Trzydzieści mil od konwoju wykryły dwa wyskoki na lampach oscyloskopowych. W duży wyskok wystrzeliły sześć pocisków. W mniejszy, odległy od większego o pięć mil – cztery.
Stornoway, Szkocja
– Na czterdziestym piątym stopniu szerokości północnej i czterdziestym dziewiątym długości zachodniej notujemy nalot kilku pułków backfire'ów – przeczytał Toland w pilnej depeszy.
– I co na to dowódca floty na Wschodnim Atlantyku?
– Zapewne uderzy z drugiej strony. Jesteśmy gotowi? – spytał pilota myśliwskiego.
– Jak jasna cholera!
Ustawiony w kącie pokoju dalekopis zaczął wypluwać z siebie papier: