Ksiądz Keller tym razem wyglądał bardzo oficjalnie, gdy otwierał im drzwi na plebanii. Nie przebrał się jeszcze po porannej mszy. Nick natychmiast zauważył białe sportowe buty Nike wystające spod długiej czarnej sutanny.
– Szeryf Morrelli, agentka O’Dell. Przepraszam, ale zaskoczyliście mnie państwo.
– Możemy wejść na chwilę? – Nick pocierał zmarznięte ręce. Słońce pojawiło się pierwszy raz od kilku dni, lecz śnieg i ostry wiatr utrzymywały temperaturę poniżej zera. Nawet jak na Nebraskę nie była to normalna pogoda przed Halloween.
Ksiądz Keller zawahał się. Nick obawiał się, że ksiądz zaprotestuje, bo spojrzał na Maggie, jakby chciał się przekonać, czy można ją wpuścić. Potem uśmiechnął się i zaprowadził ich do salonu, gdzie ogień buzował w ogromnym kominku. Tego ranka unosił się tam dodatkowo słaby swąd spalenizny. W kominku było więc nie tylko drewno. Nickowi przemknęło przez myśl, że Keller chciał coś przed nimi ukryć.
– Nie wiem doprawdy, czy mogę w czymś pomóc. Ostatniego wieczoru…
– Właśnie, proszę księdza – włączyła się Maggie, znowu spokojna, dawna agentka specjalna O’Dell. – Chciałam przeprosić za ostatni wieczór. – Zerknęła na Nicka, który zobaczył w jej oczach złość. No cóż, nie lubiła przepraszać. – Przesadziłam trochę z alkoholem, obawiam się, że byłam nieco natarczywa. Nie było w tym nic osobistego. Mam nadzieję, że ksiądz zrozumie i przyjmie przeprosiny.
– Oczywiście rozumiem. Cieszę się, że nie chodziło o mnie. W końcu nawet się nie znamy.
Nick obserwował twarz księdza. Wyraźnie rozluźnił się po przeprosinach Maggie, opuścił swobodnie wzdłuż ciała ręce, wcześniej wykręcone za plecami.
– Właśnie miałem sobie zrobić gorącą herbatę. Napiją się państwo ze mną?
– Jesteśmy tu służbowo, proszę księdza – rzekł Nick.
– Służbowo?
Młody ksiądz wsadził ręce do kieszeni sutanny, znowu niepewny, choć poza tym gestem nic nie zdradzało jego stanu ducha. Świetnie się maskował. Nick był ciekawy, czy i tego ksiądz Keller nauczył się w seminarium. Wyciągnął nakaz rekwizycji i zaczął go rozwijać.
– Wczoraj wieczorem widzieliśmy starego pickupa na tyłach plebanii.
– Pickupa? – Ksiądz Keller zdziwił się.
Czy znowu wykorzystuje swoje seminaryjne lekcje?
– Tak, stoi między drzewami. Pasuje do opisu samochodu, który widział nasz świadek. Danny Alverez wsiadł do niego w dniu, kiedy zaginął. – Nick czekał i patrzył. Maggie stała bez słowa obok niego, wiedział, że zapisuje w pamięci każdy ruch Kellera.
– Nie wiem, czy ten gruchot w ogóle jeszcze działa. Zdaje się, że Ray jeździ nim po drewno nad rzekę.
Nick wręczył księdzu nakaz. Ksiądz Keller wziął dokument za róg i patrzył nań, jakby miał w ręku nieznany tajemniczy obiekt.
– Mówiłem już wczoraj – podjął Nick spokojnie – że staramy się sprawdzić wszystkie możliwe ślady. Wie ksiądz zapewne, bo stało się o tym głośno, że biuro szeryfa znalazło się ostatnio pod dużym obstrzałem. Nie chcę, żeby ktoś mi zarzucił, że czegoś nie sprawdziłem. Ma ksiądz klucze?
– Klucze?
– Do pickupa.
– Na pewno nie jest zamknięty. Proszę zaczekać, włożę płaszcz i buty, zaraz będę gotowy.
– Dziękuję. Jestem księdzu bardzo wdzięczny.
– Patrzył, jak duchowny idzie w stronę bocznej ściany kominka i wkłada nogi w wysokie gumowe buty, które Nick wypatrzył poprzedniego wieczoru. A więc należą do niego. Zaśnieżone buty, co mogło znaczyć, że ksiądz Keller właśnie wrócił z lasu. A przecież poprzedniego wieczoru mówił Nickowi, że nie opuszczał plebanii.
Ruszyli w trójkę do drzwi. Nagle Maggie chwyciła się małego stolika i zgięła wpół.
– O Boże, znowu mi niedobrze – wymamrotała.
– Maggie, co ci jest? – Nick zerknął na Kellera i szepnął: – Od rana tak się czuje. – Potem do Maggie: – Co ty piłaś wczoraj wieczorem?
– Mogę skorzystać z łazienki? – spytała.
– Oczywiście. – Ksiądz Keller rzucił wzrokiem na podłogę, wyraźnie zaniepokojony o los perłowobiałej wykładziny. – Jest na dole w holu, drugie drzwi na prawo – rzucił pospiesznie, jakby chciał ją pogonić.
– Dziękuję, zaraz do was przyjdę. – Zniknęła za rogiem, trzymając się za brzuch.
– Da sobie radę sama? – zatroskał się ojciec Keller.
– Na pewno. Proszę mi wierzyć, lepiej nie być teraz obok niej. Zapaskudziła mi całe buty.
Ksiądz skrzywił się i spojrzał na stopy Nicka, potem poszedł za nim na zewnątrz.
Śnieg zasypał pickupa, więc musieli wydeptać ścieżkę i odkopać tę starą kupę złomu. Drzwi samochodu długo nie puszczały, potem z wolna skrzypnęły, uchyliły się, metal zazgrzytał o metal. Nick szarpnął i otworzył drzwi na całą szerokość. W nozdrza uderzył go zapach uwięzionej pleśni. Kabina samochodu sprawiała wrażenie zamkniętej na cztery spusty i nieużywanej przez łata. Nick poczuł ukłucie rozczarowania. Zmęczyły go już te ślady prowadzące donikąd. Mimo to wdrapał się do środka z latarką, nie wiedząc, czego właściwie miałby tu szukać. Może powinien zostawić te robotę ekspertom, ale oni byli zajęci czym innym.
Położył się na podartym winylowym siedzeniu i wyciągnął rękę, na ślepo przeszukując podłogę auta. Trudno było manewrować w ciasnej przestrzeni. Kierownica wbijała mu się w bok, dźwignia zmiany biegów dźgała w pierś. Przypomniało mu się, jak miał szesnaście lat i jeździł na randki starym chevroletem ojca. Teraz ciało miał mniej sprawne, dużo bardziej dawało mu się we znaki.
– Wątpię, by znalazł pan w tym gruchocie coś więcej niż szczury – rzekł ksiądz Keller, stojąc przy drzwiach.
– Szczury? – Nick nie znosił szczurów.
Cofnął szybko rękę, zaczepiając kłykciami o sterczącą sprężynę. Z bólu zamknął oczy i przygryzł dolną wargę, byle tylko nie przekląć głośno przy księdzu. Otworzył przegródkę na rękawiczki i uderzył w czarną dziurę światłem latarki.
Ostrożnie przeglądał zawartość: pożółkły podręcznik właściciela, zardzewiała puszka, kilka serwetek z McDonalda, kartonik zapałek z jakiegoś miejsca o nazwie Pink Lady, zwinięta kartka z adresami i kodami, które nic mu nie mówiły, i mały śrubokręt. Cały czas czuł na sobie wzrok ojca Kellera. Zanim wysiadł z szoferki, sięgnął dłonią w głąb przegródki. Wyczuł coś małego, gładkiego i okrągłego, wyciągnął to i razem z kartonikiem zapałek wpuścił do kieszeni, upewniając się, że ksiądz Keller tego nie widzi. Nagle zauważył ręczne notatki nabazgrane na zwiniętej kartce. W tym świetle nie był w stanie ich odczytać, chwycił więc kartkę i wcisnął ją do rękawa. Potem zamknął przegródkę.
– Nic tam nie ma – powiedział, po kryjomu przenosząc kartkę do kieszeni. Ześliznął się z siedzenia, rzucając ostatnie spojrzenie do wnętrza samochodu. Zanotował w pamięci dziwną rzecz. Chociaż cuchnęło tam pleśnią, siedzenie, deska i dywanik były wyjątkowo czyste.
– Przykro mi, że tracił pan czas – rzekł ksiądz Keller, odwracając się w stronę plebanii i ruszając wydeptaną ścieżką.
– Muszę jeszcze przeszukać bagażnik.
Ksiądz przystanął, zawahał się i zawrócił. Wiatr targał niemiłosiernie długą sutanną, co brzmiało, jakby ktoś zacinał batem. Nick dostrzegł cień zdenerwowania w niebieskich oczach księdza Kellera. Zdenerwowania i zniecierpliwienia. Gdyby nie miał do czynienia z duchownym, powiedziałby, że Keller jest wkurzony. Jakkolwiek było, pojawił się jakiś problem. Nick zaniepokoił się, co znajdzie w bagażniku pickupa.