Christine włączyła kopiarkę, patrząc, jak wyślizguje się z niej twarz Timmy’ego z wyszczerzonymi w uśmiechu zębami. Byłby zły, że wzięła jego szkolne zdjęcie z poprzedniej klasy, to, na którym ma zawinięty kołnierzyk, a czupryna sterczy do góry. Ale było to jedno z jej ulubionych zdjęć syna. Uderzyło ją, jak dziecinnie na nim wygląda. Czy w ogóle ktoś go rozpozna? Czy to możliwe, że przez jeden rok tak bardzo się zmienił?
Nacisnęła guzik po raz drugi, patrząc, jak z maszyny wypada cała sekwencja wyszczerzonych uśmiechów. Za jej plecami w biurze szeryfa huczało od głosów, szurających butów i klikających maszyn. A ona czuła się osamotniona, niewidzialna. Pomyślała, że Nick przysłał ją tu, żeby mu zeszła z drogi. Domagał się więcej zdjęć, twierdząc, że im więcej ich ukaże się w mediach i w sklepowych witrynach, tym większa szansa, by poruszyły czyjąś pamięć. Pracował teraz zupełnie inaczej niż w sprawie Danny’ego Alvereza. Ale może wszyscy musieli się czegoś nauczyć, drogo płacąc za te lekcje. To, że tego ranka opuściła studio, będzie kosztować Christine dobrze płatną pracę w telewizji. Wcale się tym jednak nie przejęła. Nie obchodziło ją nic prócz Timmy’ego.
Nagle poczuła, że ktoś za nią stoi. Wiedziała nawet, kto. Przeszedł ją niepokojący dreszcz. Odwróciła się powoli. Eddie Gillick był już bardzo blisko, trzymając ją w pułapce między swoim ciałem i kopiarką. Krople potu zebrały się nad jego cienkimi wąsami. Oddychał ciężko, jakby właśnie przybiegł. Czuła silny zapach jego kremu po goleniu. Wędrował wzrokiem po jej ciele.
– Wybacz, Christine. Muszę skopiować te zdjęcia. – Trzymał fotografie przed jej oczami, pokazując po kolei. Lśniące odbitki osiem na dziesięć, doskonała jakość koloru podkreślała krwistoczerwone rany. Zbliżenie przeciętej skóry. Podcięte gardło. I blada twarz Matthew Tannera, szklane oczy wpatrzone w nią.
Christine przecisnęła się, uwalniając się z pułapki, byle tylko uciec od Eddiego Gillicka. Patrzył z uśmiechem, jak Christine wpada na policjanta, uderza się w kolano o biurko i w końcu przystaje w drugim końcu pokoju. Wreszcie bezpieczna, oparła się o ścianę i patrzyła na ten chaos. Czy oni wszyscy poruszają się w zwolnionym tempie, pomyślała, czy tylko jej się wydaje? Nawet głosy docierały do niej zwolnione, mieszając się i łącząc w jeden niski dźwięk. I to dzwonienie, to ciągłe piskliwe dzwonienie. Czy to telefon? Może syrena pogotowia albo straż pożarna? Czy ich to nie obchodzi? Czy ktoś powstrzyma wreszcie ten hałas? Czy nic nie słyszą?
– Christine?
Usłyszała swoje imię dochodzące jakby z innego wymiaru, z oddali. Przylgnęła mocniej do ściany, do gładkiej chłodnej powierzchni, a cały pokój wirował. Lekko przechylił się, ale nikt tego nie zauważył. Potem w drugą stronę.
– Christine, dobrze się czujesz?
Pojawiła się przed nią twarz Lucy Burton, twarz w kształcie serca z wielkimi oczami wytrzeszczonymi jak te w lustrach sklepowych. Ale tu nie było luster. Jaskrawo pomalowane usta poruszały się, nie wydając żadnego dźwięku. Gdzie jest pilot? Musi pogłośnić Lucy Burton.
Jakieś ręce znikąd chwyciły ją. Odpędzała je, ale znowu się zbliżyły. Nie mogła oddychać. Musi napić się wody. Pojemnik z wodą stał tuż obok, po lewej, a może kilka kilometrów dalej, bardzo, bardzo daleko. Uderzyła znowu czyjeś ręce.
– Nie słyszę cię, Lucy – powiedziała, uświadamiając sobie, że te słowa zabrzmiały jedynie w jej myślach.
Poczuła, że zjeżdża po ścianie. Straciła kontrolę nad własnym ciałem, które także zaczęło ruszać się jak na puszczonym w zwolnionym tempie filmie. Tyle stóp, tupanie, czerwone paznokcie, para kowbojskich butów. Na końcu ktoś zgasił światło.