Ciemności zapadły znienacka. Timmy bardzo starał się zachować spokój i nie ulegać panice, ale nieunikniona perspektywa długiej, czarnej nocy zniweczyła jego wysiłki.
Cały dzień pracował nad planem ucieczki, a przynajmniej nad tym, jak przekazać prośbę o pomoc. Nie było to jednak tak łatwe, jak pokazywali na różnych przygodowych filmach, lecz dzięki temu mógł się na czymś skupić. Myślał o Batmanie i Luke’u Skywalkerze. I o Hanie Solo, swoim największym ulubieńcu, którego bezgranicznie podziwiał.
Nieznajomy przyniósł mu komiksy „Flash Gordon” i „Superman”. Wyposażony w wiedzę i tajemnice owych superbohaterów, Timmy i tak nie wiedział, jak uciec ze swojego więzienia. Był w końcu tylko małym, chudym dziesięciolatkiem. A jednak na futbolowym boisku nauczył się skutecznie wykorzystywać swój niski wzrost, zręcznie wymijając przeciwników i wymykając się im. Jego silną bronią było to, że potrafił przewidzieć, co zamierzają zrobić. Coraz lepiej rozumiał, że nie tylko siła liczy się w życiu. A jak ktoś w ogóle jej nie ma, bo już taki się urodził, to musi robić użytek z głowy. I też może wygrywać. Dlatego Timmy był dobrym futbolistą. Wiedział, że powinien skorzystać z tej nauki.
Trudno było się skoncentrować, kiedy ciemność połknęła już wszystkie kąty pomieszczenia. Timmy widział, że w lampie jest niewiele nafty, nie zapalał jej więc, dopóki nie było to konieczne. Jednak lęk zaczął się już podkradać do niego, powodując dreszcze.
Zastanawiał się, czy dałoby się jakoś wykorzystać piecyk naftowy. Może przelać z niego naftę do lampy? Tylko jak to zrobić? Wiatr uporczywie stukał w zabite deskami okno, przeciskając się przez szpary. Bez piecyka Timmy zamarzłby do rana. Nie, choć wcale mu się to nie podobało, bardziej potrzebny był piecyk niż światło.
Przypominał sobie sceny z „Gwiezdnych wojen”, powtarzając na głos zapamiętane dialogi, byle tylko się czymś zająć. Zapalił zapalniczkę, żeby udowodnić sobie, że jednak w każdej chwili może pokonać ciemność. Zapalał ją i gasił, raz za razem. Nie tylko jednak ciemność miał za wroga. Wszechogarniająca, przytłaczająca swoim ogromem cisza była równie złowieszcza.
Cały dzień nasłuchiwał głosów. Próbował wychwycić szczekanie psów, trąbienie samochodów, bicie kościelnych dzwonów, wycie syren pogotowia ratunkowego. Nie usłyszał nic prócz odległego gwizdu pociągu i jednego odrzutowca. Więc gdzie on w końcu jest?
Próbował krzyczeć, aż zdarł sobie gardło, lecz odpowiadały mu tylko dzikie porywy wiatru, zupełnie jakby złorzeczyły uwięzionemu chłopcu. Było o wiele za cicho. Gdziekolwiek się znalazł, czuł, że to bardzo daleko, okropnie daleko od kogokolwiek, kto mógłby mu przyjść z pomocą.
Coś szurnęło po podłodze, cienkie pazurki zastukały o drewno. Timmy struchlał i znowu zaczął drżeć. Zapalił zapalniczkę, ale nic nie wypatrzył. Wreszcie poddał się. Nie opuszczając łóżka, sięgnął do skrzynki i zapalił lampę naftową. Natychmiast żółte światło wypełniło pomieszczenie. Powinno mu to przynieść ulgę, lecz on zwinął się w ciasny kłębek i naciągnął koc pod brodę. Po raz pierwszy odkąd tata wyjechał z miasta, Timmy zapłakał.