ROZDZIAŁ OSIEMDZIESIĄTY SZÓSTY

– Agentka O’Dell, co za miła niespodzianka.

Maggie nie poznała stłumionego głosu, który mówił jej do ucha. Ostry czubek noża dotykał szyi. Nacisk powoli się zwiększał, zmuszając Maggie do odchylenia głowy, aż jej szyja została całkiem wyeksponowana i przez to kompletnie bezbronna. Maggie poczuła, że cienka strużka krwi spływa jej za kołnierz.

– Niespodzianka? Myślałam, że się mnie spodziewasz. Byłam pewna, że dobrze mnie znasz. – Z każdą wypowiedzianą przez nią sylabą nóż zagłębiał się.

– Rzuć pręt. – Mężczyzna przyciągnął ją do siebie, obejmując wolną ręką, ściskając mocniej niż to konieczne, żeby zademonstrować swoją siłę.

Upuściła metalowy pręt, a napastnik przeszukiwał jej kurtkę. Ostrożnie ujął broń, odsuwając gwałtownie rękę, kiedy przypadkiem dotknął jej piersi. Rzucił rewolwer w ciemny kąt, trafiając w skrzynkę. Maggie nie była zaskoczona, że nieznajomy dużo lepiej czuł się z nożem w ręku.

Był silny i sporo wyższy od niej. Cała reszta pozostawała tajemnicą. Dotyk gumy i stłumiony głos podpowiadały jej, że nosi maskę. Dłonie ukrył w zwykłych czarnych rękawiczkach z supermarketu.

– Nie spodziewałem się ciebie. Myślałem, że pojechałaś do domu, do swojego bezpiecznego gniazdka, do mężusia prawnika i chorej matki. A jak tam twoja matka?

– Sam mi powiedz.

Docisnął ostrze. Maggie chwytała powietrze, powstrzymując się, żeby nie przełknąć, i poczuła nową strużkę krwi, która spływała po szyi, docierając między piersi.

– To nie było miłe – złajał ją.

– Przepraszam – powiedziała, nie poruszając prawie ustami ani brodą. Może grać w tę jego grę. Musi tylko zachować spokój. – Strasznie tu cuchnie. Możemy porozmawiać na zewnątrz?

– Nie, przykro mi. Widzisz, jest pewien problem. Obawiam się, że w ogóle nie będziesz mogła stąd wyjść. Jak ci się podoba twój nowy dom? – Przekręcił ją, żeby się rozejrzała, pomagając sobie latarką. – A może powinienem powiedzieć: grób?

Zlodowaciała. Spokój, należy zachować spokój. Gdyby tylko mogła pozbyć się obrazu Alberta Stucky’ego krojącego jej brzuch. Gdyby tylko udało jej się sprawić, żeby ten szaleniec nie dociskał ostrza tak mocno. Drobny ruch i poczuje smak noża w ustach.

– To nic nie da… jak się mnie pozbędziesz. – Mówiła wolno. – Wszyscy w biurze szeryfa wiedzą, kim jesteś. Za parę minut się tu zjawią.

– Nie oszukasz mnie, agentko O’Dell. Wiem, że lubisz samotność. To przez to wpakowałaś się w kłopoty z panem Stuckym. Nic na mnie nie masz, tylko ten twój portret psychologiczny. Założę się, że wiem, co zawiera. Matka maltretowała mnie w dzieciństwie, tak? Zrobiła ze mnie ciotę, więc teraz ja morduję małych chłopców. – Próba śmiechu zabrzmiała jak rechot wariata.

– Nie sądzę, by matka źle cię traktowała. – Jak szalona starała się przypomnieć sobie, co znalazła na temat rodziny księdza Kellera. Wychowywała go tylko matka, podobnie jak jego ofiary. Ale Keller wcześnie stracił matkę, zginęła w wypadku. Dlaczego nie może sobie przypomnieć szczegółów? Dlaczego tak ciężko myśli? To ten smród, ucisk noża, zapach własnej krwi.

– Myślę, że cię kochała – podjęła, nie słysząc komentarza. – I ty ją kochałeś. Ale ktoś inny źle cię traktował.

– Szarpnięcie potwierdziło jej słowa. – Może ktoś z rodziny… może przyjaciel matki… ojczym – przypomniała sobie nagle.

Nóż ześliznął się ledwie ze dwa centymetry, ale mogła znowu oddychać. Mężczyzna milczał, czekał, słuchał. Zdobyła jego uwagę. Więc czas na jej ruch.

– Nie jesteś homoseksualistą, ale przez ojczyma zacząłeś się nad tym zastanawiać. Przez niego zacząłeś o tym myśleć, że może jednak masz takie skłonności.

Ręka ściskająca jej talię popuściła. Maggie słyszała oddech mężczyzny, czuła za swoimi plecami miarowy ruch jego podnoszącej się mozolnie i opadającej klatki piersiowej.

– Nie zabijasz tych chłopców dla zabawy. Ty chcesz ich uratować, bo przypominają ci tego niewinnego, bezsilnego małego chłopca z przeszłości. Chłopca, którym sam byłeś. Myślisz, że ratując ich, zbawisz też siebie?

Wciąż milczał. Czy posunęła się za daleko? Próbowała skupić się na jego dłoni z nożem. Gdyby wsadziła mu łokieć w żebra, może udałoby się jej przejąć nóż, zanim by ją zranił. Tak czy owak musi odwrócić jego uwagę od ostrego narzędzia. Mówiła dalej:

– Ratujesz tych chłopców przed złem, czy o to ci chodzi? Swoim złym czynem robisz z nich męczenników. Jesteś bohaterem, można powiedzieć. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że czynisz doskonałe zło.

Zacisnął na powrót uścisk. A jednak posunęła się za daleko. Nóż znalazł się znowu na jej szyi, tym razem przyłożony na całej długości. Jeden szybki ruch i podetnie jej gardło.

– Psychologiczne gówno. Nie wiesz, o czym mówisz. – Niski, gardłowy głos wydobył się gdzieś z jego wnętrza. – Albert Stucky powinien był cię wypatroszyć, kiedy miał taką okazję. Teraz ja muszę za niego dokończyć robotę. Potrzeba nam więcej światła. – Zaciągnął ją bliżej wejścia do tunelu, nie zdejmując noża z jej gardła i rzucając pudełko zapałek na ziemię. – Zapal, żebyś mogła coś zobaczyć.

„Chcę, żebyś patrzyła”. Tak powiedział do niej Albert Stucky. „Chcę, żebyś widziała, jak to robię”. Miała wrażenie, że jej palce nie należą do niej. Nie miała w nich czucia, udało jej się jednak zapalić lampę za pierwszym podejściem. Żółta poświata wypełniła niewielką przestrzeń. Ciało Maggie było odrętwiałe. Krew z niej uciekła. Umysł miała jak sparaliżowany, przygotowywała się na ból. Rozpoznawała znajome już sygnały. Znowu zawładnął nią Albert Stucky. Jej ciało, zamykając się w sobie, odpowiadało na wszechogarniające przerażenie.

W gęstym powietrzu trudno było oddychać, wsączył się w nie jeszcze smród zepsutego mięsa. Płuca odmawiały posłuszeństwa. Ostrze noża przyciskało się do gardła. Ręka mężczyzny drżała odrobinę. Ze złości czy ze strachu? Jakie to ma znaczenie?

– Czemu nie płaczesz ani nie krzyczysz? – Był zły.

Nie odpowiedziała, nie była w stanie. Nawet głos ją zawiódł. Pomyślała o swoim ojcu, o jego ciepłych brązowych oczach, które się do niej uśmiechały, kiedy wkładał jej przez głowę medalik na łańcuszku. „Będzie cię chronił, gdziekolwiek się znajdziesz. Nigdy go nie zdejmuj, obiecujesz, żabko?”. Chciała mu teraz powiedzieć: „Tatusiu, to mnie wcale nie chroni. Nie uchroniło też Danny’ego Alvereza”.

Nieznajomy chwycił ją za włosy i pociągnął do góry, nie odrywając ani na chwilę noża. Pomiędzy jej piersiami ściekała szersza strużka krwi.

– Powiedz coś! – wrzasnął za jej głową. – Błagaj mnie. Módl się.

– Zrób to teraz – odezwała się wreszcie Maggie, cicho i z wysiłkiem, prosząc o współpracę swoje wargi, swój głos, swoje nacięte gardło, żeby powstały te trzy proste słowa.

– Co? – Naprawdę się zdziwił.

– Zrób to już – powtórzyła z trudem, głośniej, z większą siłą.

– Maggie? – Głos Nicka przedostał się do niej ze szczytu schodów. Nieznajomy odwrócił się, przestraszony, ciągnąc ją za sobą. Wtedy, jakby robił to ktoś inny, chwyciła go za rękę i wykręciła nadgarstek. Wyszarpnęła się z jego uścisku, a wtedy napastnik zamierzył się na nią. Metalowe ostrze zniknęło w jej kurtce, rozdzierając materiał i ciało. Pchnął ją mocno. Upadła na ziemię z hałasem.

Nick w sekundę pokonał schody, a czarny cień chwycił lampę i zanurkował w tunelu. Drewniana półka zaskrzypiała, a potem upadła na ziemię, o mało nie trafiając Nicka.

– Maggie?

Światło ją oślepiło.

– W tunelu. – Wskazała kierunek, z trudem podnosząc się na kolana. Ból nie pozwolił jej się ruszyć. – Nie daj mu uciec.

Nick zniknął w czarnej dziurze, zostawiając ją w kompletnej ciemności. I bez światła wiedziała, że krwawi. Wymacała lepką ranę w boku. Sięgnęła do kieszeni, wyjęła medalik na łańcuszku, potarła gładką powierzchnię. Chłodny metal przypominał ostrze noża. Dobro i zło, czy rzeczywiście dzieli je wyraźna linia? Wsunęła łańcuszek przez głowę na krwawiącą szyję.

Загрузка...