Maggie niechętnie przyznała, że nigdy nie oglądała „Archiwum X”, tylko coś tam słyszała o tym serialu. Z powodu pracy niewiele miała czasu na telewizję czy kino. Timmy wcale się tym nie przejął. Kiedy znaleźli się w jego pokoju, pochwalił się wszystkimi swoimi skarbami, pokazał modele statków kosmicznych i kolekcję skamielin, wśród których, jak twierdził, znajdował się ząb dinozaura.
W małym pokoju panował cudowny rozgardiasz. Rękawica baseballowa wisiała na oparciu łóżka. Pościel ze scenami z „Parku Jurajskiego” była niedbale rzucona na łóżko. Na półce w rogu stary mikroskop stał na egzemplarzach „Króla Artura”, „Atlasu astronomicznego” i „Encyklopedii kolekcjonera kart baseballowych”. Ściany zniknęły za plakatami „Archiwum X”, drużyny Nebraska Cornhuskers, „Gwiezdnych wojen”, „Parku Jurajskiego” i „Batmana”. Obejmowała to wszystko wzrokiem nie jak agentka FBI, ale jak dwunastolatka, której takich atrakcji poskąpiono.
Nagle przypomniała sobie rozmowę z Gregiem. Napięcie było zbyt wielkie, by łatwo było się go pozbyć. Oskarżał ją tym razem o lekceważenie matki. Przypomniała mu, że to ona ma dyplom z psychologii.
Zbył to pogardliwym mruknięciem. Był wściekły, że zepsuła ich rocznicę, i rzucał jej tę wściekłość niczym jakieś trofeum. Jak to możliwe, że kiedyś się dogadywali?
Timmy chwycił ją za rękę, podprowadził do szafki i pokazał pustą skorupę kraba.
– Dziadek mi to przywiózł z Florydy. Dużo podróżują z babcią. Może pani dotknąć, jak pani chce.
Przesunęła palcem po gładkiej muszli. Za nią spostrzegła fotografię. Ze dwudziestu chłopców w identycznych podkoszulkach i spodenkach stało w kajaku i na nabrzeżu. Rozpoznała chłopca, który stał na przodzie, i pochyliła się, żeby spojrzeć z bliska. Tętno jej przyspieszyło. Ostrożnie, żeby nie poruszyć muszli, podniosła zdjęcie. Tym chłopcem był Danny Alverez.
– Go to za zdjęcie, Timmy?
– Z obozu z kościoła. Mama mnie wysłała. Myślałem, że mi zepsuje wakacje, ale było fajnie.
– Ten chłopiec to Danny Alverez, prawda? – Wskazała palcem, a Timmy przyjrzał się bliżej.
– Taa, to on.
– Znałeś go?
– Nie bardzo. On nie mieszkał w tej okolicy, tylko na dole, w Red Robin.
– Nie chodziliście razem do kościoła? – Przypatrywała się innym twarzom.
– Nie. On pewnie chodził do szkoły i do kościoła obok bazy lotniczej. Pokazać pani moją kolekcję kart baseballowych? – Zaczął grzebać w szufladach nocnego stolika.
Jednak Maggie chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tym obozie.
– Dużo chłopców tam było?
– Dużo. – Położył na łóżku drewniane pudełko i zaczął wyjmować karty. – Z różnych miejsc, z różnych kościołów.
– To był obóz tylko dla chłopców?
– Nie, dziewczyny też były, ale po drugiej stronie jeziora. Mam tu gdzieś Darryla Strawberry, to jest gość! – Szukał w rozrzuconych na łóżku kartach.
Na zdjęciu były też dwie dorosłe osoby. Jedną z nich był Ray Howard, kościelny ze św. Małgorzaty. Drugi był wysokim, przystojnym mężczyzną z ciemnymi kręconymi włosami i chłopięcą twarzą. Obaj, nieznajomy i Howard, mieli na sobie podkoszulki z imieniem kościoła św. Małgorzaty wypisanym na przodzie.
– Timmy, kto to jest ten pan?
– Ksiądz Keller. Jest super. Jestem jednym z jego ministrantów. Nie każdy może być ministrantem, bo ksiądz jest wybredny.
– Co to znaczy? – Starała się z całych sił, żeby nie było w jej głosie strachu, tylko ciekawość.
– No, nie wiem. Sprawdza, czy może komuś zaufać. Traktuje nas specjalnie, nagradza za to, że jesteśmy dobrymi ministrantami.
– Na czym polega to specjalne traktowanie?
– Zabiera nas na wycieczkę w ten czwartek i piątek. Czasem gra z nami w nogę. I wymienia się kartami. Kiedyś dałem mu Boba Gibsona za Joego DiMaggia.
Odkładała już zdjęcie na miejsce, kiedy jej uwagę przyciągnęła jeszcze jedna twarz. Tym razem o mało nie wypuściła oprawionej fotografii z ręki. Serce zaczęło jej walić. Na nabrzeżu, schowana częściowo za wyższymi chłopcami, widniała drobna piegowata twarzyczka Matthew Tannera.
– Timmy, mogę sobie pożyczyć to zdjęcie na kilka dni? Obiecuję, że ci je oddam.
– Dobra. Nosi pani broń?
– Tak, noszę. – Usiłowała mówić spokojnie. Ostrożnie wyjęła zdjęcie zza szkła, zauważając, że ręce lekko jej się trzęsą.
– Ma pani przy sobie?
– Tak.
– Pokaże mi pani?
– Timmy – przerwała im Christine. – Czas do stołu. Umyj ręce. – Przytrzymała drzwi i klepnęła go ścierką, kiedy ją mijał.
Maggie wsunęła zdjęcie do kieszeni żakietu, tak żeby Christine nic nie zauważyła.