Timmy nie widział przed sobą żadnej drogi ucieczki, nie miał też gdzie się schować. Ześliznął się w dół brzegu, tuż przy wodzie. Czy zdołałby przepłynąć rzekę? Popłynąć pod prąd? Przyglądał się czarnemu, złowrogiemu nurtowi, który mijał go w pędzie. Był za silny, za szybki i o wiele za zimny.
Nieznajomy zatrzymał się, żeby dokończyć papierosa. W ciszy Timmy słyszał, że mężczyzna mruczy coś pod nosem, jednak słowa były niezrozumiałe. Co i rusz kopał do wody jakiś kamień albo grudkę ziemi. Był już tak blisko, że krople trafiały w Timmy’ego.
Musi uciekać, z powrotem popędzić do lasu. Tam przynajmniej znalazłby kryjówkę. Nie schowa się przecież w wodzie, bo tam czekała go pewna śmierć. Wiedział już, że chłód może zabijać. Czuł to, bo coraz bardziej drżał z zimna. Zastanawiał się, jak długo wytrzyma te bolesne ukłucia lodowatych igiełek. A w wodzie byłoby jeszcze gorzej.
Wyjrzał na wysoki brzeg. Nieznajomy zapalał kolejnego papierosa. Teraz, musi biec teraz. Gdy jednak wdrapał się na brzeg, zdradziły go wpadające do wody kamyki. Ledwo dotarł do drogi, znowu pech, bo przewrócił się i coś głośno łupnęło w kostce. Dźwignął się na kolana i łokcie, z trudem zdołał wstać, a tu ni stąd, ni zowąd znalazł się nad ziemią. Kopał nogami w powietrzu i wbijał paznokcie w rękę, która obejmowała go w pasie. Druga ręka zaciskała się na jego szyi.
– Spokój, gówniarzu.
Timmy zaczął krzyczeć. Ramię zacisnęło się mocniej, odcinając mu powietrze, dusząc go.
Kiedy krętą drogą z piskiem opon nadjechał samochód, nieznajomy wciąż trzymał Timmy’ego w mocnym uścisku. Kiedy samochód zahamował tuż przed nimi, nieznajomy nie próbował nawet się ruszyć, nie zerwał się do ucieczki. Światła oślepiły Timmy’ego, ale mimo to poznał zastępcę Hala. Czemu nieznajomy go nie puszcza? Chłopca strasznie bolała szyja. Wbił mocniej paznokcie w rękę mężczyzny. Dlaczego ten drań nie ucieka?
– Co się tu dzieje? – spytał Hal. Wysiadł z wozu, a za nim drugi zastępca szeryfa. Zbliżali się powoli, ciemni, groźni, mocarni. Prawdziwi ludzie szeryfa.
Timmy nie rozumiał tylko, dlaczego nie wyciągają broni. Czy naprawdę nie widzą, co się tu dzieje? Nie widzą, że nieznajomy robi mu krzywdę?
– Znalazłem dzieciaka w lesie – odezwał się nieznajomy podnieconym i dumnym głosem. – Można powiedzieć, że go uratowałem.
– Widzę – rzekł Hal.
Nie, to kłamstwo. Timmy chciał im powiedzieć, że to wszystko kłamstwo, że nie może oddychać, nie może mówić, bo nieznajomy go dusi. Dlaczego mu wierzą? To morderca. Są ślepi czy co?
– Pojedziecie z nami. Wsiadaj, Timmy, już nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny.
Z wolna uścisk na szyi Timmy’ego rozluźnił się. Chłopiec wyrwał się i pognał do Hala, kulejąc na spuchniętej w kostce nodze.
Hal chwycił chłopca za ramiona i delikatnie przesunął za plecy. Potem wyciągnął broń i powiedział do nieznajomego:
– No, Eddie, musisz nam wiele wyjaśnić.