Jak sugerowała jego nazwa, hotel Wilshire znajdował się przy bulwarze Wilshire, w samym sercu Beverly Hills, naprzeciwko wylotu Rodeo Drive. W skład kompleksu wchodziły dwa duże gmachy o fasadzie z wapnia stojące jeden za drugim. Pierwszy był stary i bogato zdobiony, drugi – nowy i prosty. Budynki oddzielała droga wewnętrzna biegnąca równolegle do bulwaru. Neagley zaparkowała w niej mustanga obok czarnego lincolna.
– Nie byłoby mnie stać na taki lokal – zauważył Reacher.
– Już zarezerwowałam ci pokój.
– Zarezerwowałaś czy zapłaciłaś?
– Obciążą mój rachunek.
– Nie będę mógł ci oddać.
– Zapomnij o tym.
– Muszą brać kilkaset dolców za noc.
– Pokryję koszty. Może weźmiemy jakieś łupy.
– Pod warunkiem że źli faceci są bogaci.
– Zapewniam cię, że są – odparła. – Muszą być. W przeciwnym razie nie byłoby ich stać na helikopter.
Zostawiła samochód na chodzie, otworzyła ciężkie czerwone drzwiczki i wysiadła na zewnątrz. Reacher uczynił podobnie. Po chwili podbiegł ktoś z obsługi, podając Neagley kwit parkingowy. Odebrała go, obeszła wóz z przodu i mszyła w kierunku głównego holu hotelu. Reacher poszedł za nią. Obserwował, jak się porusza. Płynęła, jakby nic nie ważyła. Przemknęła przez zatłoczony, kręty korytarz i wyłoniła się przed okazałą recepcją. Reacher dostrzegł biurko, przy którym obsługiwano gości, biurko z dzwonkiem oraz biurko konsjerża. Trzy oddzielne biurka. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdowały się obite jasnym aksamitem fotele, w których siedzieli elegancko ubrani ludzie.
– Wyglądam jak jakiś menel – zauważył Reacher.
– Albo miliarder. Dzisiaj nie sposób tego stwierdzić na podstawie ubrania.
Zaprowadziła go do kontuaru i zameldowała. Pokój Reachera został zarezerwowany na nazwisko Thomasa Shannona potężnego kontrabasisty grającego w zespole Stevie Raya Vaughana, który był ulubieńcem Reachera. Uśmiechnął się. Jeśli było to możliwe, wolał nie pozostawiać śladów w dokumentach. Zawsze tak postępował. Zwyczajny odruch. Odwrócił się do Neagley i skinął głową, wyrażając podziękowanie.
– Jakim nazwiskiem się posługujesz? – zapytał.
– Prawdziwym – odpowiedziała. – Nie bawię się już w takie gierki. To zbyt skomplikowane.
Recepcjonistka wręczyła Reacherowi elektroniczną kartę do drzwi, a ten wsunął ją do kieszeni koszulki. Odwrócił się od kontuaru i spojrzał na salę. Marmury, rzucające przyćmione światło kandelabry, gruby dywan, kwiaty w ogromnych szklanych wazonach. Woń perfum unosząca się w powietrzu.
– Pora wziąć się do roboty – oznajmił.
Przystąpili do pracy w dwupokojowym apartamencie Neagley. Część pełniąca funkcję salonu była wysokim, dostojnym, kwadratowym pomieszczeniem utrzymanym w niebieskiej i złotej tonacji. Równie dobrze mogłaby być jedną z sal pałacu Buckingham. Przy oknie stało biurko z dwoma laptopami. Obok leżało puste gniazdo na telefon komórkowy i duży otwarty kołonotatnik z rodzaju tych, które we wrześniu kupują uczniowie ogólniaka. Na samym końcu znajdowało się kilka zadrukowanych kartek. Formularze. Pięć sztuk. Pięć nazwisk, pięć adresów, pięć numerów telefonów. Dane członków ich zespołu, oprócz dwóch, którzy odeszli, i dwóch, którzy byli na miejscu.
– Opowiedz mi o Stanie Lowreyu – poprosił Reacher.
– Niewiele jest tu do opowiadania. Odszedł z wojska, przeprowadził się do Montany i wpadł na ciężarówkę.
– Pieskie życie zakończone śmiercią.
– Mnie to mówisz?
– Co robił w Montanie?
– Zajmował się hodowlą owiec i produkcją masła.
– Sam?
– Miał dziewczynę.
– Nadal tam mieszka?
– Pewnie tak. Mieli dużo ziemi.
– Dlaczego akurat owce? Czemu zajął się produkcją masła?
– W Montanie nikt nie potrzebuje usług prywatnego detektywa, a właśnie tam mieszkała jego dziewczyna.
Reacher skinął głową. Na pierwszy rzut oka Stan Lowrey nie nadawał się na bohatera wiejskiego romansu. Był potężnie zbudowanym czarnoskórym facetem pochodzącym z obskurnego przemysłowego miasteczka w zachodniej Pensylwanii, giętkim jak pejcz i twardym jak podkład kolejowy. Jego środowiskiem naturalnym wydawały się mroczne zaułki i sale bilardowe. Miał jednak w genach coś, co silnie łączyło go z ziemią. Reacher nie był zaskoczony, że facet został hodowcą. Mógł sobie wyobrazić Staną w starej znoszonej kurtce, stojącego po kolana w trawie pod ogromnym sklepieniem nieba. Zmarzniętego, lecz szczęśliwego.
– Dlaczego nie udało ci się skontaktować z pozostałymi? – zapytał.
– Nie mam pojęcia – odparła Neagley.
– Czym ostatnio zajmował się Franz?
– Nikt tego nie wie.
– Jego nowa żona nic ci nie powiedziała?
– Nie jest nowa. Byli ze sobą od pięciu lat.
– Dla mnie jest nowa.
– Nie mogłam jej przesłuchać w sensie dosłownym. Zadzwoniła, aby powiedzieć, że jej mąż nie żyje. Może nie miała o niczym pojęcia.
– Będziemy musieli ją o to zapytać. Od tego trzeba zacząć.
– Po tym jak ponowimy próbę skontaktowania się z pozostałymi. – Neagley skinęła głową.
Reacher sięgnął po pięć wydruków, podał trzy Neagley i zostawił dwa sobie. Ona zadzwoniła z komórki, on z hotelowego telefonu stojącego na kredensie. Reacher miał numer Dixon i O’Donnella – Karli i Dave’a mieszkających na Wschodnim Wybrzeżu, w Nowym Jorku i dystrykcie Kolumbii. Żadne nie podniosło słuchawki. Usłyszał ich dawno niesłyszane głosy nagrane na automatycznej sekretarce. Pozostawił obojgu identyczną wiadomość: Mówi Jack Reacher. Frances Neagley przesyła komunikat dziesięć-trzydzieści z hotelu Beverly Wilshire w Los Angeles w Kalifornii. Rusz tyłek i oddzwoń. Odłożył słuchawkę i spojrzał na Neagley, która nagrywała podobne przesłanie dla Tony’ego Swana.
– Nie masz numerów ich prywatnych telefonów? – zapytał.
– Mają zastrzeżone. Można się było tego spodziewać. Też mam zastrzeżony. Zdobycie tych numerów zleciłem asystentowi. W dzisiejszych czasach nie jest to takie proste. Komputery firm telefonicznych mają coraz lepsze zabezpieczenia.
– Muszą mieć komórki – zauważył Reacher. – Dzisiaj mają je wszyscy, prawda?
– Nie znam ich numerów.
– Niezależnie od tego, gdzie się znajdują, mogą zadzwonić do biura, aby odsłuchać nagrane wiadomości, prawda?
– Z łatwością.
– Dlaczego zatem tego nie uczynili? W ciągu trzech dni?
– Nie mam pojęcia – odparła Neagley.
– Swan musi mieć sekretarkę. Jest zastępcą dyrektora w jakiejś firmie. Musi mieć wielu pracowników.
– Powtarzają, że chwilowo nie ma go w biurze.
– Daj mi spróbować. – Zapisał numer Swana i podniósł słuchawkę. Wykręcił. Usłyszał dźwięk połączenia i sygnał telefonu z drugiej strony. Jeden dzwonek po drugim.
– Nikt nie odbiera – powiedział.
.- Minutę temu ktoś odebrał – wyjaśniła Neagley. – To bezpośrednie połączenie.
Żadnej reakcji. Reacher trzymał słuchawkę przy uchu, słuchając monotonnego elektronicznego terkotu. Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia razy. Trzydzieści. Rozłączył się. Sprawdził numer i spróbował ponownie z podobnym skutkiem.
– To dziwne – doszedł do wniosku. – Gdzie on, u licha, może być?
Ponownie spojrzał na wydruk. Nazwisko i numer telefonu. Pole adresu było puste.
– Gdzie jest to miejsce? – zapytał.
– Nie wiem.
– Czy ta firma ma jakąś nazwę?
– New Age Defense Systems. Tak się przedstawiają.
– Co to za nazwa dla producenta broni? Że niby zabijają wrogów uprzejmością? Że grają na fletni Pana, dopóki nie oszczędzisz im kłopotu i sam nie podetniesz sobie żył? Wykręcił numer informacji telefonicznej i usłyszał, że na terenie Stanów Zjednoczonych nie działa żadna firma o nazwie New Age Defense Systems. Odłożył słuchawkę.
– Czy dane o firmach mogą być także zastrzeżone? – zapytał.
– Myślę, że tak – odparła Neagley. – W tej branży z pewnością. Poza tym to nowe przedsięwzięcie.
– Musimy ich odnaleźć. Przecież muszą mieć gdzieś fabrykę, a przynajmniej biuro, aby Wuj Sam mógł wysyłać im czeki.
– Okej. Dodam to do naszej listy. Po wizycie u pani Franz.
– Przed. Biura mają godziny pracy, a wdowy są dostępne przez całą dobę.
Neagley zadzwoniła do swojego człowieka w Chicago i poleciła, aby odnalazł adres firmy New Age Defense Systems. Z podsłuchanej rozmowy Reacher wywnioskował, że za najlepszy sposób uznali włamanie się do komputera FedEx, UPS lub DHL. Wszyscy otrzymują przesyłki, a kurier musi mieć dokładny adres. Nie może korzystać ze skrytki pocztowej. Musi przekazać paczkę konkretnemu człowiekowi i odebrać podpis.
– Niech wyszuka numery komórek pozostałych! – za wołał.
Neagley zasłoniła mikrofon i oznajmiła:
– Mój człowiek próbuje je ustalić od trzech dni. To ni takie łatwe, jak ci się wydaje. – Po chwili rozłączyła się i podeszła do okna. Popatrzyła na ludzi parkujących samochody.
– Musimy czekać – powiedziała.
Po niecałych dwudziestu minutach jeden z laptopów Neagley wydał sygnał zawiadamiający o nadejściu e-maila z Chicago.