79

Na podstawie zegara w swojej głowie ustalił, że podróż trwała dokładnie dwadzieścia minut. Tyle, ile oczekiwał. Pomyślał, że nowoczesne śmigłowce używane przez biznesmenów poruszają się nieco szybciej niż wojskowe hueye, z którymi miał do czynienia w armii. AH-1 potrzebowałby ponad dwudziestu minut, aby pokonać góry, więc dwadzieścia minut w zupełności wystarczy maszynie z dywanem i skórzanymi fotelami.

Przesiedział całą drogę z nisko pochyloną głową. Zwierzęcy instynkt liczący miliony lat, nadal obecny w zachowaniu psów i dzieci. „Jeśli ich nie widzę, oni też nie mogą mnie zobaczyć”. Co jakiś czas nieznacznie przesuwał ręce i nogi, napinając i rozluźniając mięśnie, jakby wykonywał jakieś dziwaczne ćwiczenia. Nie było mu zimno, lecz nie chciał zesztywnieć. W kabinie panował duży hałas, ale dawało się wytrzymać. Ryk silnika zanikał w strumieniu zaśmigłowym. Hałas wirujących płatów mieszał się z szumem pędzącego powietrza i można go było zignorować. Tamci nie rozmawiali. Nie dyskutowali o niczym. Żaden nie odezwał się ani słowa.

Dopóki trwająca dwadzieścia minut podróż nie dobiegła końca.

Reacher poczuł, że helikopter zwalnia. Podłoga ustawiła się poziomo, a następnie przechyliła lekko do tyłu. Maszyna wykonała niewielki skręt w lewo niczym koń ściągnięty lejcami na westernie. Hałas w kabinie nasilił się. Lecieli wolno, słysząc ryk silnika.

Pochylił się do przodu i spojrzał przez otwór między fotelami. Lamaison dotknął czołem szyby. Po chwili zmienił kierunek i przysunął się do pilota. Słyszał jego słowa. A może tylko je sobie wyobrażał. Tysiące razy odtwarzał te rozkazy w swojej głowie od czasu, gdy kilka dni temu zapoznał się z teczką Franza. Miał wrażenie jakby znał je słowo w słowo, w całym ich nieuchronnym okrucieństwie.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał Lamaison. W głowie Reachera, a może również w rzeczywistości.

– Nad pustynią – odpowiedział pilot.

– Co jest pod nami?

– Piasek.

– Jaką mamy wysokość?

– Dziewięćset metrów.

– Ruchy powierza?

– Minimalne. Prądy termiczne. Żadnego wiatru.

– Jest bezpiecznie?

– Pod względem aeronautycznym, tak.

– Zaczynamy.

Reacher poczuł, że helikopter zawisł w powietrzu. Dźwięk silnika przybrał niski ton, słychać było głośne obroty wirnika. Podłoga drgała jak wirująca pokrywka, która za chwilę stanie. Lamaison odwrócił się i skinął głową w kierunku Parkera i Lennoxa. Reacher usłyszał kliknięcie rozpinanych pasów i poczuł, że fotele przed nim stały się lekkie. Skórzane poduszki odetchnęły, zmęczone sprężyny rozsunęły się, przesuwając oparcie kilka cennych centymetrów dalej od jego twarzy. Paliły się jedynie słabe pomarańczowe światełka zegarów w kokpicie. Parker był teraz z lewej, a Lennox z prawej strony. Z powodu braku miejsca obaj stanęli w dziwnym półprzysiadzie, z ugiętymi kolanami i pochyloną głową. W rozkroku i ramionami wysuniętymi do przodu, aby utrzymać równowagę na poruszającej się podłodze. Jeden z nich umrze szybko, drugi będzie umierał powoli.

Wszystko zależało od tego, który otworzy drzwi.

Wypadło na Lennoxa.

Mężczyzna odwrócił się i chwycił lewą ręką pas bezpieczeństwa. Następnie wyciągnął prawą rękę, sięgając klamki. Odblokował i nacisnął. Drzwi otworzyły się do połowy. Do kabiny wdarł się podmuch zimnego powietrza i fala hałasu. Pilot odwrócił się, obserwując go przez ramię. Lekko przechylił maszynę, aby drzwi otworzyły się na całą szerokość, a następnie wyrównał, wprawiając śmigłowiec w wolny ruch obrotowy zgodny z ruchem wskazówek zegara, tak aby pozycja śmigłowca, siła bezwładności i ciśnienie powietrza utrzymywały drzwi nieruchomo.

Lennox odwrócił się. Duży mężczyzna o czerwonej, nalanej twarzy. Przykucnął jak małpa, zaciskając lewą rękę na pasie bezpieczeństwa, a prawą balansując w powietrzu niczym człowiek na lodzie.

Reacher pochylił się do przodu, lewą ręką szukając dźwigni fotela. Oparł kciuk poniżej sworznia i nacisnął urządzenie dwoma palcami. Oparcie fotela poleciało do przodu. Użył lewej ręki, aby umieścić je w pozycji poziomej. Przytrzymał. Poduszki wykonały ponowny wydech. Wyciągnął glocka i położył prawą rękę na złożonym oparciu. Przymknął jedno oko i wycelował pięć centymetrów powyżej pępka Lennoxa.

Nacisnął spust.

Huk wystrzału został stłumiony przez hałas panujący w kabinie. Można go było usłyszeć, lecz nie tak wyraźnie jak w bibliotece. Kula trafiła tamtego w środek tułowia. Reacher pomyślał, że pewnie przeszła na wylot. To nieuniknione, jeśli człowiek strzela z dziewięciomilimetrowego pistoletu z odległości półtora metra. Chociaż Reacher nie odczuwał lęku przed lataniem, wolał nie zniszczyć maszyny. Właśnie dlatego wybrał Lennoxa, a nie Parkera. Kula wymierzona w tułów Parkera mogłaby przejść na wylot i uszkodzić przewód hydrauliczny lub elektryczny. Przez Lennoxa przeszła i wyleciała na zewnątrz w noc. Niczego nie niszcząc.

Lennox zamarł na chwilę w dziwacznym półprzysiadzie. Na jego koszuli pojawił się krąg krwi, który przybrał czarną barwę w przyćmionym pomarańczowym świetle. Puścił pas bezpieczeństwa i zamachał lewą ręką, naśladując mchy prawej. Przykucnął pięć centymetrów od otwartych drzwi. Za nim była pusta otchłań. Na jego twarzy pojawił się grymas przerażenia.

Reacher przesunął lekko glocka i strzelił ponownie. Tym razem kula trafiła w mostek. Pomyślał, że u faceta tak dużego i starego jak Lennox mostek musi mieć gmbość około jednego centymetra. Kula z pewnością go przebije, wcześniej jednak roztrzaska kość i pchnie całe ciało do tyłu. Jakby ktoś zadał mu lekki cios, wystarczający, by odrzucić go w tył. Przy strzale w głowę Lennox po prostu osunąłby się na podłogę. W karku znajduje się zbyt wiele stawów, aby strzał w głowę dał efekt, jakiego oczekiwał Reacher.

Jednak to kolana, a nie mostek Lennoxa załatwiły sprawę. Mężczyzna przykucnął lekko w pozycji pionowej jak człowiek, który zamierza oprzeć się na piętach. Ponieważ był potężnie zbudowany i ciężki, a na dodatek miał czterdzieści jeden lat, kolana mu zesztywniały. Ugięły się pod kątem nieco większym niż dziewięćdziesiąt stopni i odmówiły posłuszeństwa. Górna część tułowia przechyliła się do tyłu pod wpływem nagłego opom. Walnął siedzeniem o próg drzwi, a ciężar ramion i głowy spowodował, że zrobił fikołka i zniknął w mroku. Ostatnią rzeczą, jaką widział Reacher, były podeszwy jego butów, w dalszym ciągu oddalone od siebie, wymachujące w ciemności.

Chociaż wszystko trwało niecałe dwie sekundy, Reacher miał wrażenie, jakby w tym czasie minęły dwa życia. Życie Franza i Orozca. Wszystko działo się płynnie i ospale. Reacher znajdował się w dziwnym stanie łaski i udręki, planował kolejne posunięcia, jakby grał w szachy, świadomy wszystkich możliwości, minusów, zagrożeń i okazji. Inni w kabinie nawet nie zdążyli zareagować. O’Donnell leżał zwrócony twarzą do podłogi, próbując unieść głowę na tyle wysoko, aby móc się odwrócić. Dixon usiłowała przekręcić się na plecy. Pilot zamarł na wpół obrócony w fotelu. Parker zastygł w dziwacznym przysiadzie. Lamaison gapił się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był Lennox, jakby nie mógł zrozumieć, co się stało.

Reacher skoczył.

Opuścił oparcie dmgiego fotela i wspiął się na niego niczym nocna zjawa. Olbrzym wyrastający znikąd, rzucający duży cień w niespokojnej pomarańczowej poświacie. Zamarł na chwilę nieruchomo, prawie całkowicie wyprostowany, z głową dotykającą sufitu. W dużym rozkroku, aby zachować maksymalną stabilność. W lewej ręce trzymał SIG-a wymierzonego w twarz Parkera, w prawej glocka wycelowanego w Lamaisona. Oba pistolety były nieruchome, twarz Reachera pozbawiona wyrazu. Śmigło wirowało. Bell w dalszym ciągu wykonywał powolne obroty. Drzwi były nadal szeroko otwarte. Huk silnika, wycie wiatru i zapach lotniczego paliwa.

O’Donnell wygiął grzbiet i podniósł głowę na tyle wysoko, aby dostrzec buty Reachera. Na chwilę zamknął oczy. Dixon przewróciła się na plecy, oparła na związanych dłoniach i opadła na drugie ramię, twarzą w kierunku tylnej części kabiny.

Wszyscy zamarli. Pilot, Parker i Lamaison.

Chwila największego zagrożenia.

Reacher nie mógł oddać strzału do przodu. Zbyt duże było prawdopodobieństwo, że uszkodzi jakąś ważną część kokpitu. Nie mógł odłożyć broni, aby rozwiązać O’Donnella i Dixon, ponieważ Parker znajdował się zaledwie półtora metra od niego. Nie mógł go uderzyć, ponieważ brakowało miejsca. O’Donnell i Dixon zajmowali całą podłogę.

Lamaison był nadal przypięty pasami. Podobnie pilot. Gdyby poderwał bella, wszyscy by upadli. Oczywiście musieliby poświęcić Parkera, lecz Reacher nie sądził, aby Lamaison odczuwał wyrzuty sumienia z tego powodu.

Sytuacja patowa.

Gdyby ją wykorzystali, byłoby po nim.

Загрузка...