51

Azhari Mahmoud wyrzucił paszport Andrew MacBride’a w Dumpster i przeistoczył się w Anthony’ego Matthewsa w drodze do wypożyczalni U-Haul. Miał kilka kart kredytowych i ważne prawo jazdy wystawione na to nazwisko. Adres na dokumencie oparłby się bardziej wnikliwemu badaniu. W wskazanym miejscu znajdował się prawdziwy dom z mieszkaniami, a nie jedynie skrzynka na listy lub pusty plac. Adres na kartach kredytowych był identyczny. Upływ lat sprawił, że Mahmoud wiele się nauczył.

Postanowił, że wypożyczy ciężarówkę średniej wielkości. Ogólnie rzecz biorąc, zawsze opowiadał się za rozwiązaniami średniego kalibru. Mniej rzucały się w oczy. Pracownicy zapamiętywali ludzi, którzy wypożyczali największe i najmniejsze przedmioty. Wystarczała mu ciężarówka średniej wielkości. Chociaż nie był człowiekiem wykształconym, potrafił wykonać proste działanie arytmetyczne. Wiedział, że objętość otrzymuje się przez pomnożenie wysokości przez szerokość i długość. Obliczył, że ładunek składający się z sześciuset pięćdziesięciu skrzynek można rozłożyć w taki sposób, aby szerokość wynosiła trzy metry, głębokość cztery, a wysokość półtora metra. Początkowo sądził, że dziesięć skrzynek ustawionych w rzędzie nie wejdzie do żadnej ciężarówki, później jednak zrozumiał, że może je ustawić na węższym boku. Powinno się udać.

Wiedział, że wszystko się uda, bo nadal miał przy sobie sto ćwierćdolarówek, które wygrał na lotnisku.


***

Złożyli wyrazy współczucia wdowie, przekazali jej adres Curtisowi Mauneyowi i wyszli. Odprowadzili Milenę do barn z otchłanią ognia. Musiała zarabiać na życie, a tego dnia już straciła trzy godziny. Powiedziała, że wylaliby ją, gdyby spóźniła się na popołudniową promocję. Wraz z upływem czasu na Stripie panował coraz większy ruch, jednak plac budowy w dalszym ciągu pozostał opuszczony. Ani żywej duszy. Plama w kanale ściekowym nareszcie wyschła. Poza tym nic się nie zmieniło. Słońce stało wysoko na niebie. Nie było upalnie, lecz wystarczająco ciepło. Reacher myślał o tym, jak płytko zakopali zwłoki. O rozkładzie ciała, gazach, przykrym odorze, zaintrygowanych zwierzętach.

– Macie tu kojoty? – zapytał.

– W mieście? – zdziwiła się Milena. – Nigdy żadnego nie widziałam.

– Okej.

– Dlaczego pytasz?

– Tak z ciekawości.

Poszli dalej, tym samym skrótem, który wybrali poprzednio. Dotarli do baru lekko po piętnastej.

– Tammy jest wściekła – powiedziała Milena. – Przykro mi z tego powodu.

– Spodziewaliśmy się tego – odparł Reacher.

– Była tam, gdy przyszli przeszukać dom. Spała. Uderzyli ją w głowę. Przez tydzień leżała nieprzytomna. Niczego nie pamięta. Teraz obwinia o wszystko człowieka, który zadzwonił do Orozca.

– To zrozumiałe – rzekł Reacher.

– Ja nie mam do was żalu – powiedziała. – To nie wy zadzwoniliście. Domyślam się, że połowa z was była w to zaangażowana, a połowa nie.

Weszła do baru, nie oglądając się za siebie. Drzwi się zamknęły. Reacher usiadł na murku, na którym czekał tego ranka.

– Przykro mi, ludzie – powiedział. – Straciliśmy mnóstwo czasu. To wyłącznie moja wina.

Nikt nie odpowiedział

– Neagley powinna objąć dowodzenie. Straciłem instynkt.

– Mahmoud przyjechał tutaj, a nie do Los Angeles – zauważyła Dixon.

– Pewnie miał przesiadkę. Teraz jest już w Los Angeles.

– Dlaczego nie wybrał bezpośredniego lotu?

– Dlaczego posługiwał się czterema fałszywymi paszportami? Kimkolwiek jest, to bardzo ostrożny człowiek. Zostawia fałszywe tropy.

– Zaatakowano nas tutaj, a nie w Los Angeles – ciągnęła Dixon. – To nie ma najmniejszego sensu.

– Wszyscy podjęliśmy decyzję, aby tu przyjechać – dodał O’Donnell. – Nikt się nie sprzeciwiał.

Reacher usłyszał dźwięk syreny dolatujący od strony Stripu. Nie był to niski sygnał wozu strażackiego ani oszalały skowyt karetki. To szybko jechał policyjny radiowóz. Reacher podniósł głowę i spojrzał na plac budowy oddalony kilometr od nich. Wstał, zasłonił oczy i wytężył wzrok. Pomyślał, że jeden radiowóz to nic. Gdyby na placu budowy zjawił się brygadzista i odkrył coś niepokojącego, przyjechałby cały konwój.

Czekał.

Nic się nie wydarzyło. Nie było kolejnych syren, kolejnych radiowozów, żadnego konwoju. Rutynowa kontrola drogowa. Zrobił kolejny krok, aby lepiej widzieć. Aby się upewnić. Dostrzegł czerwony i niebieski błysk za rogiem obok sklepu spożywczego. Czerwony plastikowy klosz tylnych świateł. Samochód zaparkowany w słońcu. Ciemnoniebieskie błotniki.

Wóz.

Ciemnoniebieski lakier.

– Wiem, gdzie go widziałem – powiedział.

Загрузка...