W zrujnowanym mieszkaniu zapadła grobowa cisza. Reacher spojrzał na Milenę i zapytał:
– Orozco był żonaty? Milena skinęła głową.
– Miał trójkę dzieci.
Reacher odwrócił się do Neagley:
– Dlaczego o tym nie wiedzieliśmy?
– Nie jestem wszechwiedząca – odparła Neagley.
– Powiedzieliśmy Mauneyowi, że jego najbliższym krewnym jest siostra.
– Gdzie mieszkał Orozco? – zapytał Reacher.
– Przy tej samej ulicy – odparła Milena. – W domu takim jak ten.
Milena poprowadziła ich kolejne pół kilometra od centrum miasta do apartamentowca po przeciwnej stronie ulicy. Do mieszkania Orozca. Mieszkanie znajdowało się w budynku podobnym do domu Sancheza. Ten sam wiek, ten sam styl, ta sama konstrukcja, ta sama wielkość. Niebieska markiza nad chodnikiem zamiast zielonej jak u Sancheza.
– Jak ma na imię pani Orozco? – zapytał Reacher.
– Tammy – odpowiedziała Milena.
– Będzie w domu?
Milena skinęła głową.
– Pewnie śpi. Pracuje nocami. W kasynie. Wraca do domu, wsadza dzieci do szkolnego autobusu i kładzie się spać.
Obudził ją portier. Zadzwonił do mieszkania z lokalnej centrali. Podniosła słuchawkę po długim oczekiwaniu. Portier podał nazwisko Mileny, a następnie Reachera, Neagley, Dixon i O’Donnella. Wyczuł nastrój i uczynił to poważnym tonem. Nie pozostawił żadnej wątpliwości, że przynieśli złe nowiny.
Nastąpił kolejny okres długiego oczekiwania. Reacher pomyślał, że Tammy Orozco próbuje połączyć cztery nowe nazwiska z nostalgicznymi wspomnieniami męża, dodać dwa do dwóch. Wyobraził sobie, że wkłada podomkę. Wielokrotnie składał wizyty wdowom. Wiedział, jak się potoczą dalsze wydarzenia.
– Możecie wejść na górę – odparł portier.
Wjechali na siódme piętro, ledwo mieszcząc się w ciasnej kabinie. Na korytarzu skręcili w lewo i stanęli przed niebieskimi drzwiami. Były otwarte. Milena mimo to zapukała i wprowadziła ich do środka.
Tammy Orozco okazała się małą, zgarbioną kobietą. Leżała na kanapie. Potargane czarne włosy, jasna skóra, wzorzysta podomka. Przypuszczalnie miała czterdzieści lat, lecz teraz wyglądała jak stuletnia staruszka. Podniosła głowę, zupełnie ignorując Reachera, O’Donnella, Dixon i Neagley. W ogóle na nich nie spojrzała. Wyczuli wyraźną wrogość. Nie zazdrość ani bliżej nieokreśloną niechęć jak u Angeli Franz. Miejsce tamtych uczuć zajął gniew. Popatrzyła na Milenę i zapytała:
– Manuel nie żyje, prawda?
Milena usiadła obok niej i powiedziała:
– Oni tak twierdzą. Bardzo mi przykro.
– Jorge też?
– Nie wiemy tego na pewno.
Kobiety objęły się i zaczęły płakać. Reacher postanowił poczekać, aż przestaną. Wiedział, jak to jest. Mieszkanie Orozca było większe do mieszkania Sancheza. Trzy sypialnie, inny rozkład, pokoje na inne strony. Stęchłe powietrze zalatywało smażonym jedzeniem. Mieszkanie było zniszczone i niechlujne. Może dlatego, że zostało przetrząśnięte trzy tygodnie temu, a może zawsze znajdowało się w stanie chaosu, ponieważ mieszkało w nim dwoje dorosłych i trójka dzieci. Reacher nie znał się na dzieciach, lecz po rozrzuconych książkach i zabawkach domyślił się, że pociechy Orozca były małe. Zauważył lalki i misie, gry wideo i wymyślne konstrukcje z plastikowych klocków. Dzieciaki musiały mieć pięć, siedem i dziewięć lat. Coś w tym rodzaju. Wszystkie pojawiły się na świecie stosunkowo niedawno. Po zakończeniu służby. Tego ostatniego Reacher był absolutnie pewien. W końcu Tammy Orozco podniosła głowę i zapytała:
– Jak to się stało?
– Policja przekaże pani szczegóły – odpowiedział Reacher.
– Cierpiał?
– Śmierć była natychmiastowa – wyjaśnił, tak jak go uczono dawno temu. Wszyscy żołnierze zabici podczas akcji ginęli błyskawicznie, chyba że można było dowieść, iż stało się inaczej. Uważano, że taka wiadomość stanowi pociechę dla bliskich. Reacher pomyślał, że jeśli chodzi o Orozca, formalnie rzecz biorąc, było to zgodne z prawdą. Po schwytaniu, torturach, dręczeniu głodem i pragnieniem Manuel odbył przejażdżkę helikopterem zakończoną wirowaniem w powietrzu i krzykiem podczas trwającego dwadzieścia sekund upadku.
– Dlaczego? – zapytała Tammy.
– Próbujemy to ustalić.
– Powinniście. Przynajmniej tyle możecie zrobić.
– Właśnie dlatego tu przyszliśmy.
– Tutaj nie znajdziecie odpowiedzi.
– Musi tu być. Zacznijmy od tego, kto był ich klientem. Tammy spojrzała zdumionym wzrokiem na Milenę, z twarzą wilgotną od łez.
– Klientem? – zapytała. – Jeszcze tego nie wiecie?
– Nie – odparł Reacher. – Nie pytalibyśmy, gdyby było inaczej.- Oni nie mieli klientów – wyjaśniła Milena w imieniu Tammy. – Stracili ich. Przecież wam mówiłam.
– Od czegoś musiało się zacząć – powiedział Reacher. – Ktoś musiał do nich przyjść ze swoją sprawą. Spotkać się w biurze lub kasynie.
– Tak się nie stało – odparła Tammy.
– W takim razie sami musieli trafić na ślad. Powinniśmy tylko ustalić gdzie, kiedy i jak.
Zapadło długie milczenie, a później Tammy powiedziała:
– Naprawdę nie rozumiecie? To nie miało nic wspólnego z nimi. Nic. I nic wspólnego z Vegas.
– Nie?
– Nie.
– Od czego wszystko się zaczęło?
– Zostali wezwani na pomoc – wyjaśniła Tammy. – Tak to się zaczęło. Pewnego dnia, zupełnie nieoczekiwanie. Przez waszego przyjaciela z Kalifornii. Jednego z jego kumpli z armii.