33

Curtis Mauney nie czekał, aż go o to poproszą, lecz ponownie otworzył teczkę i wyjął kolejną plastikową koszulkę, w której znajdowało się zdjęcie zatrzymanej klatki z czarno-białego nagrania systemu monitoringu wideo. Zdjęcie przedstawiało czterech mężczyzn stojących obok siebie przed czymś, co przypominało kontuar sklepowy. Reacher nie dostrzegł żadnych szczegółów, ponieważ zdjęcie było odwrócone i znajdowało się daleko od niego.

– Zidentyfikowałem ich na podstawie starych fotografii, które Franz trzymał w sypialni w pudełku po butach schowanym w szafie wnękowej – wyjaśnił Mauney. Po tych słowach puścił zdjęcie dalej, podając je Neagley. Ta przyjrzała się mu przez chwilę. Na jej twarzy nie pojawił się żaden znak, z wyjątkiem światła odbitego od błyszczącej fotografii. Po kilku sekundach przekazała je Dixon, w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Ta wpatrywała się w nie przez dziesięć długich sekund, raz zamrugała i oddała je O’Donnellowi. O’Donnell wziął fotografię, bacznie się jej przyjrzał, potrząsnął głową i oddał Reacherowi.

Z lewej strony kadru widniał spoglądający w prawo Manuel Orozco, którego kamera uchwyciła w tym jego stanie ciągłej nerwowości. Obok z rękami w kieszeniach i cierpliwym wyrazem twarzy stał Calvin Franz. Następny był Tony Swan zwrócony przodem do kamery, spoglądający przed siebie. Po prawej – Jorge Sanchez w koszuli zapiętej pod szyją. Bez krawata, z palcem wetkniętym za kołnierzyk. Reacher doskonale znał tę pozę. Widział ją tysiące razy. Oznaczała, że Sanchez ogolił się jakieś dziesięć godzin wcześniej i zaczął mu dokuczać zarost odrastający na szyi. Chociaż w dolnym prawym rogu zdjęcia nie było godziny, Reacher wiedział, że wykonano je wczesnym wieczorem.

Wszyscy sprawiali wrażenie nieco postarzałych. Orozco miał siwe włosy na skroniach i podkrążone, zmęczone oczy. Franz może nawet zrzucił kilka kilogramów. Z jego ramion zniknęło trochę mięśni. Swan był szerszy niż kiedyś, miał wydatny tors i był grubszy w pasie. Krótkie włosy zaczesał do tyłu. Grymas niezadowolenia tak często pojawiający się na twarzy Sancheza zamienił się w trwały układ zmarszczek biegnących od nosa do brody i okalających usta.

Wydawali się starsi, może nawet odrobinę mądrzejsi. Spoglądając na ich zdjęcie, można było dostrzec ogromną ilość talentu, doświadczenia i możliwości. Poczucie koleżeństwa i niedawno odnowionego wzajemnego zaufania. Czterech twardzieli. Zdaniem Reachera czterech spośród najlepszych na świecie.

Kto lub co zdołało ich pokonać?

Za ich plecami dostrzegł znajome wąskie przejście między regałami sklepowymi.

– Gdzie je wykonano? – zapytał Reacher.

– W aptece w Culver City – wyjaśnił Mauney. – Obok biura Franza. Aptekarz ich zapamiętał. Swan kupił aspirynę.

– To do niego niepodobne.

– Dla psa. Zwierzak cierpiał na zapalenie stawu biodrowego. Dawał mu codziennie ćwiartkę aspiryny. Farmaceuta poinformował Swana, że ten lek często podaje się psom. Szczególnie dużym.

– Ile aspiryny kupił?

– Duże opakowanie. Dziewięćdziesiąt sześć tabletek. Generyczną postać leku.

– Gdyby podawał mu ćwiartkę dziennie, starczyłoby na rok i dziewiętnaście dni – zauważyła Dixon.

Reacher spojrzał ponownie na zdjęcie. Czterech facetów. Wszyscy rozluźnieni, żadnego śladu pośpiechu, jakby dysponowali mnóstwem czasu. Aspiryna miała wystarczyć psu na ponad rok.

Niczego się nie spodziewali.

Kto lub co ich pokonało?

– Mogę zatrzymać to zdjęcie? – zapytał.

– W jakim celu? – zdziwił się Mauney. – Zobaczyłeś coś szczególnego.

– Czterech starych przyjaciół. Mauney skinął głową.

– Zatrzymaj je. To kopia.

– Co dalej?

– Zostańcie tutaj – polecił Mauney. Zamknął wieko teczki i przekręcił zamki, których kliknięcie wydało głośny dźwięk w panującej ciszy. – Trzymajcie się na widoku i dzwońcie, jeśli zauważycie, że ktoś tu węszy. Żadnych działań na własną rękę, zrozumiano?

– Przyjechaliśmy na pogrzeb – powiedział Reacher.

– Czyj?

Na to pytanie Reacher nie odpowiedział. Wstał, odwrócił się i ponownie spojrzał na fotografię Raquel Welch. W szkle, za którym umieszczono zdjęcie, ujrzał podnoszącego się Mauneya i pozostałych. Kiedy ludzie wstają, pochylają się do przodu, a zatem przez chwilę są bliżej niż wówczas, gdy siedzieli. Dlatego kolejną czynnością o charakterze społecznym jest wycofanie się, odwrócenie, rozproszenie, poszerzenie kręgu, uszanowanie cudzej przestrzeni. Oczywiście Neagley okazała się najszybsza. Mauney odwrócił się do drzwi, w stronę wąskiego przejścia między fotelami. O’Donnell ruszył w drugą stronę, do wnętrza hotelu. Dixon zrobiła krok, odsuwając się od stolika, drobna, zwinna i bystra.

Tylko Thomas Brant ruszył w inną stronę niż pozostali.

Do środka zamiast na zewnątrz.

Reacher nie odrywał wzroku od tafli szkła, za którą widniała fotografia Raquel. Obserwował brązowe odbicie Brania. Od początku wiedział, co się stanie. Brant zamierzał poklepać golewą ręką po prawym ramieniu. Reacher miał się pytająco odwrócić i zainkasować potężny prawy prosty w twarz.

Brant zrobił kolejny krok. Reacher skupił wzrok na złotym pierścieniu w dolinie między piersiami Raquel. Lewa dłoń Brania powędrowała do przodu, a prawa, cofnęła się. Wyprostował palec wskazujący lewej dłoni, podczas gdy prawa zacisnęła się w pięść wielkości piłki do softballu. Dobra, chociaż nie imponująca technika. Reacher wyczuł, że tamten nie umieścił stóp w idealnej pozycji. Brant był gościem wszczynającym burdy, a nie wojownikiem. Sam spowolnił się o połowę.

Poczuł klepnięcie w ramię.

Ponieważ Reacher wiedział, co się stanie, odwrócił się szybciej niż zwykle i zablokował cios lewą dłonią tuż przed nosem. Tak jakby złapał niską piłkę gołą dłonią w polu wewnętrznym. Silny cios, zadany przez gościa o sporej masie. Dźwięk uderzenia był głośny jak cholera. Reacher poczuł piekący ból sięgający ścięgien.

Później potrzebne było jedynie nadludzkie opanowanie.

Zwierzęcy instynkt i pamięć mięśniowa nakazywały mu walnąć czołem w uszkodzony nos Branta. Bez większego namysłu. Pod wpływem adrenaliny. Ruch tułowia z biodra, wystarczające odchylenie, aby zadać cios. Reacher opanował go w wieku pięciu lat. Ta reakcja miała się stać niemal obowiązkowa w jego późniejszym życiu.

Tym razem ją powstrzymał.

Stał nieruchomo, trzymając zaciśniętą pięść Branta. Spojrzał mu w oczy, zrobił wydech i potrząsnął głową.

– Raz przeprosiłem – powiedział. – Teraz robię to po raz drugi. Jeśli tego ci mało, poczekaj, aż zamkniemy sprawę. Będę w okolicy. Sprowadzisz dwóch kumpli i napadniecie mnie we trzech, gdy nie będę się niczego spodziewał. Chyba to fair, nie?

– Może to zrobię – odparł Brant.

– Powinieneś. Tylko starannie dobierz kumpli. Nie proś facetów, których nie stać na spędzenie sześciu miesięcy w szpitalu.

– Twardziel.

– To nie ja noszę szynę na twarzy. Przerwał im Curtis Mauney:

– Nie chcę żadnych bójek. Ani teraz, ani później. – Po tych słowach odciągnął Branta za kołnierz. Reacher poczekał, aż obaj znikną w drzwiach, a następnie skrzywił się i dziko potrząsnął lewą ręką.

– Cholera, ale piecze.

– Zrób sobie okład z lodu – poradziła Neagley.

– Potrzymaj w niej puszkę zimnego piwa – zaproponował O’Donnell.

– Zapomnij o wszystkim i pozwól, żebym powiedziała ci, co myślę o liczbie sześćset pięćdziesiąt – powiedziała Dixon.

Загрузка...