45

Facet w ciemnoniebieskim garniturze zadzwonił natychmiast.

– Znalazłem ich. To niewiarygodne. Pojawili się tuż przede mną.

– Cała czwórka? – zapytał szef.

– Mam ich przed sobą.

– Możesz ich zlikwidować?

– Tak sądzę.

– W takim razie zrób to. Nie czekaj na posiłki. Załatw sprawę i wracaj.

Mężczyzna w garniturze zakończył rozmowę i ruszył od krawężnika. Przejechał przez cztery pasy ruchu i zaparkował w bocznej uliczce przy sklepie spożywczym oferującym najtańsze papierosy w mieście. Wysiadł, zamknął wóz i ruszył w dół Stripu z prawą dłonią ukrytą w kieszeni kurtki.


***

W Las Vegas na metr kwadratowy powierzchni przypada więcej pokojów hotelowych niż w jakimkolwiek miejscu na świecie, lecz Azhari Mahmoud nie zameldował się w żadnym z nich. Znajdował się w wynajętym domu na przedmieściach oddalonym pięć kilometrów od Stripu. Dom został wydzierżawiony na dwa lata z myślą o operacji, którą zaplanował, lecz której nie zdążył zrealizować. Dziś był równie bezpieczny jak wtedy. Mahmoud stał w kuchni, przeglądając leżącą na blacie książkę telefoniczną.


***

Przez Strip nieustannie przelewała się fala przebudowy niczym woda w wannie. Niegdyś Riwiera wyznaczała koniec prestiżowej części miasta. Jej budowa wywołała boom inwestycyjny, który sprawił, że wzdłuż ulicy jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne domy. Kiedy zabudowania sięgnęły drugiego końca, standardy poszły w górę i Riwiera nagle wydała się stara i nieelegancka w porównaniu z nowszymi gmachami. W rezultacie w odwrotnym kierunku ruszyła nowa fala inwestycji. Ciągle trwały jakieś prace budowlane na odcinku jednej przecznicy, oddzielając nowe, dopiero co wzniesione gmachy od nieco starszych, które za chwilę miały zostać zburzone. W miarę postępu prac drogi i chodniki stawały się coraz prostsze. Nowe pasy mchu przebiegały bez przeszkód, a stare wiły się pomiędzy rumowiskami. W tej części miasto wydawało się ciche i opuszczone, przypominało niezamieszkaną ziemię niczyją.

Właśnie w takim rejonie wyłonił się facet w ciemnoniebieskim garniturze, podążając za swoim celem. Tamci szli ramię przy ramieniu, wolnym krokiem, jakby kierowali się w konkretne miejsce, lecz dysponowali nieograniczonym czasem na pokonanie drogi. Neagley była z lewej, Dixon z prawej, a Reacher i O’Donnell w środku. Szli blisko siebie, lecz nie dotykali się. Jakby maszerowali w zwartym szyku, całą szerokością chodnika. Łącznie tworzyli cel szerokości jakichś trzech metrów. To Neagley wybrała stary chodnik. Zrobiła to całkiem przypadkowo, a pozostali podążyli jej śladem.

Mężczyzna w garniturze wyciągnął pistolet z prawej kieszeni kurtki. Daewoo DP 51 wyprodukowany w Korei Południowej, czarny, mały, kupiony nielegalnie, niezarejestrowany, nie do wyśledzenia. Magazynek mieścił trzynaście nabojów parabellum kalibru 9 milimetrów. Właściciel pistolem nosił go w jedyny bezpieczny sposób, którego nauczył się na długoletnim szkoleniu: pusta komora nabojowa, zabezpieczony spust.

Trzymał broń w prawej dłoni, naciskając cyngiel zabezpieczonego pistoletu i ćwicząc kolejność. Postanowił, że najpierw zlikwiduje największy cel. Z doświadczenia wiedział, że takie postępowanie daje najlepsze rezultaty. Pierwszą kulę pośle w plecy Reachera, następny będzie O’Donnell. Później wykona ostry zwrot w lewo i trafi Neagley, by wykonać kolejny zwrot w prawo, w stronę Dixon. Cztery strzały w ciągu trzech sekund, oddane z odległości sześciu metrów. Na tyle blisko, by odchylenie w lewo i prawo było skrajne. Maksymalny kąt rzędu dwudziestu stopni. Czysta geometria. Prosta sprawa. Żadnych problemów.

Rozejrzał się wokół.

Nikogo.

Spojrzał za siebie. Czysto.

Odbezpieczył broń, chwytając lufę daewoo lewą dłonią i przeładowując prawą. Poczuł pierwszy nabój wpychany do komory.


***

Noc nie była cicha. Zewsząd dochodził zgiełk miasta. Ruch samochodów na Stripie, buczenie skraplaczy na odległych dachach, szum wyciągów, przytłumiony gwar setek tysięcy ludzi grających w karty. Mimo to Reacher usłyszał dźwięk broni przeładowanej sześć metrów za jego plecami. Bardzo wyraźnie. Był to dźwięk, który nauczył się bezbłędnie rozpoznawać. Przypominał trwającą ułamek sekundy symfonię, którą zarejestrował w najdrobniejszym szczególe. Odgłos towarzyszący tarciu jednej metalowej części o drugą, metaliczny rezonans częściowo stłumiony przez mięsistą dłoń, opuszkę kciuka i boczną powierzchnię palca wskazującego. Wdzięczne ciągnięcie się sprężyny magazynka, kliknięcie wsuwanego do komory naboju w mosiężnej łusce oraz powrót zamka. Wszystkie te dźwięki dotarły do jego uszu w jednej trzydziestej części sekundy i zostały przetworzone w tym samym czasie.

Jego życie i dzieje były pozbawione wielu rzeczy. Nigdy nie zaznał stabilności, normalności, wygody i konwenansów. Nigdy nie liczył na nic z wyjątkiem zaskoczenia, nieprzewidywalności i niebezpieczeństwa. Precyzyjnie odebrał sygnał i równie precyzyjnie określił jego źródło. Dźwięk przeładowywanej broni nie wywołał w nim paraliżującego szoku, lęku, ukłucia niewiary. Można by odnieść wrażenie, że uważał za coś całkiem naturalnego i zrozumiałego, iż w środku nocy słyszy, jak nieznajomy szykuje się do strzelenia mu w plecy. Nie było nawet cienia wahania, domysłów, wątpliwości lub zahamowań. Jedynie czysto mechaniczny problem przypominający niewidzialny czterowymiarowy diagram przedstawiający czas, przestrzeń, cele, szybko mknące kule i wolno poruszające się ciała.

Po upływie kolejnej jednej trzydziestej części sekundy pojawiła się reakcja.

Wiedział, że pierwsza kula będzie przeznaczona dla niego. Zdawał sobie sprawę, że każdy rozsądny napastnik będzie chciał najpierw zlikwidować największy cel. Tak podpowiadał zdrowy rozsądek. Zatem pierwsza kula będzie przeznaczona dla niego.

Albo dla O’Donnella.

Lepiej być przesadnie ostrożnym, niż żałować.

Silnie pchnął O’Donnella prawym ramieniem, przewracając go na Dixon, a następnie wykonał rzut na Neagley. Odlecieli w przeciwną stronę. Kiedy padał na kolana, usłyszał huk wystrzału i ujrzał kulę przelatującą przez pustą przestrzeń w kształcie litery „V”, tam gdzie ułamek sekundy wcześniej znajdowały się jego plecy. Jeszcze nie runął na chodnik, a już trzymał w ręku hardballera. Obliczył kąty i trajektorie, zanim wyciągnął go zza paska spodni. Pistolet miał dwa zabezpieczenia. Tradycyjną dźwignię z tyłu i zabezpieczenie na rękojeści, zwalniane po właściwym uchwyceniu kolby.

Zanim odbezpieczył broń, postanowił, że nie będzie strzelał. Przynajmniej nie od razu.

Runął na Neagley, na skraju wewnętrznej części chodnika. Napastnik znajdował się na środku. Kula wystrzelona pod dowolnym kątem poszybowałaby w kierunku drogi. Gdyby chybił, mogłaby trafić w przejeżdżający samochód. Nawet gdyby trafił tamtego, pocisk i tak mógłby razić przejeżdżające pojazdy. Kula kalibru.45 przeszłaby bez trudu przez ciało i kości. Z dziecinną łatwością. Potężna siła. Duża penetracja.

W ułamku sekundy podjął decyzję, że poczeka na O’Donnella, który znajdował się pod lepszym kątem. Znacznie korzystniejszym. Upadł na Dixon, blisko krawężnika. Obok rynsztoka. Linia strzału była skierowana do środka. W stronę budynków. Chybiony strzał lub kula, która przeszła na wylot, nie wyrządziłyby nikomu szkody. Pocisk utkwiłby w stercie piasku.

Lepiej, aby to O’Donnell strzelił.

Przekręcił się, uderzając o ziemię. Funkcjonował w trybie, w którym jego umysł pracował gorączkowo, a świat wokół zwalniał. Czuł, że jego ciało oblepia lepka melasa. Krzyczał na nie „szybciej”, „szybciej”, „szybciej”, lecz ono reagowało ospale. Tuż obok upadała Neagley z taką precyzją, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Kątem oka spostrzegł jak jej ramię uderza o ziemię, a siła rozpędu porusza głową niczym szmacianą lalką. Odwrócił się z największym trudem, jakby ktoś przyczepił mu do głowy ogromny ciężar. Zobaczył, jak pada Dixon, pchnięta przez O’Donnella.

Ujrzał jak lewe ramię O’Donnella unosi się z bolesną powolnością. Dostrzegł jego dłoń. Kciuk odbezpieczający hardballera.

Tamten oddał kolejny strzał. Wcześniej zaplanowany, w próżnię, tam gdzie przed chwilą znajdowały się plecy O’Donnella. Najwyraźniej wykonywał sekwencję strzałów. Tę, którą wcześniej przećwiczył. Strzał-ruch ręki-strzał. Reacher, a po nim O’Donnell. Mądry plan, lecz gość nie potrafił zareagować na nieoczekiwany obrót wydarzeń. Tak jakby jego umysł zablokował korek parowy. Facet był niezły, lecz nie wystarczająco dobry.

Reacher ujrzał dłoń O’Donnella zaciskającą się na kolbie i palec pociągający za spust. Uniósł lufę pistolem. Wystrzelił.

Strzał oddany z pozycji leżącej na chodniku. Zanim zdążył właściwie ułożyć ciało.

Za nisko, pomyślał Reacher. W najlepszym razie trafił go w nogę.Podniósł głowę. Miał słuszność. Tamten dostał w nogę. Tyle że postrzał w nogę pociskiem kalibru.45 o dużej prędkości nie jest błahostką. Przypomina przewiercenie kończyny szybko obracającym się długim wiertłem. Spustoszenie było olbrzymie. Facet dostał kulkę w dolną część uda. Kość udowa eksplodowała od wewnątrz, jakby umieszczono w niej bombę. Niesamowity ból. Paraliżujący szok. Masywny upływ krwi z rozerwanych tętnic.

Chociaż nadal stał, dłoń z pistoletem opadła. O’Donnell zerwał się na równe nogi, wykonując rzut do przodu, a jednocześnie wkładając rękę do kieszeni. Dopadł tamtego i uderzył go w twarz kastetem. W sam środek, całym impetem ciała ważącego sto kilogramów. Tak jakby walnął w arbuza ciężkim młotem.

Mężczyzna upadł na plecy. O’Donnell kopnął jego pistolet i przykucnął, przyciskając mu broń do gardła.

Gra skończona.

Загрузка...