Czołgał się w trawie, wypatrując Neagley w ciemności. Szybko pokonał pięćdziesiąt metrów, lecz zamiast Neagley znalazł ciało. Wpadł prosto na nie. Najpierw poczuł ręce, później kolana. Ciało mężczyzny. Prawie zimne. Niebieski garnitur, biała koszula. Skręcony kark.
– Neagley? – wyszeptał.
– Tutaj – odpowiedziała przyciszonym głosem.
Była dwadzieścia metrów dalej. Leżała na boku, podpierając się łokciem.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Nic mi nie jest.
– Gdzie jest drugi?
– Za tobą. Po prawej.
Odwrócił się. Facet podobny do poprzedniego. Ten sam garnitur, taka sama koszula. Takie same obrażenia.
– Były problemy?
– Żadnych – odparła. – W dodatku załatwiłam to ciszej niż ty. Słyszałam, jak uderzyłeś jednego z nich głową.
Stuknęli się pięściami w ciemnościach. Dawny rytuał. Neagley nie tolerowała bliższego kontaktu fizycznego.
– Lamaison myśli, że jesteśmy na zewnątrz i obserwujemy go – powiedział Reacher. – Zaproponował układ. Chce nas wykołować. Jeśli się poddamy, zamkną nas gdzieś na tydzień, a później wypuszczą, gdy sprawa przycichnie.- Chyba nie sądzi, że w to uwierzymy.
– Jeden z moich miał kastet O’Donnella.
– To zły znak.
– Myślę, że żyją. Poprosiłem, aby dostarczył mi dowód. Przekazał ich odpowiedź na pytanie, które zadałem. Dixon powiedziała, że przed wstąpieniem do sto dziesiątego służyła w pięćdziesiątym trzecim oddziale żandarmerii. O’Donnell, że był w sto trzydziestym pierwszym.
– To kit. Nie było pięćdziesiątego trzeciego, a Dave trafił do nas zaraz po szkole oficerskiej.
– Chcieli nam coś przekazać – powiedział Reacher. – Pięćdziesiąt trzy to liczba pierwsza. Karla wiedziała, że to zauważę.
– I co?
– Pięć i trzy to osiem. Informuje nas, że tamtych jest ośmiu.
– Załatwiliśmy czterech. Został Lennox, Parker, Lamaison i jeszcze jeden. Kto?
– To wiadomość od Dave’a. Zawsze wolał słowa od liczb. Jeden-trzy-jeden. Trzynasta i pierwsza litera alfabetu.
– „M” i „A”.
– Mauney – powiedział Reacher. – Jest z nimi Curtis Mauney.
– Znakomicie – rzekła Neagley. – Nie będziemy musieli go tropić.
Ponownie uderzyli się pięściami. Nagle zadzwoniły komórki. Głośny, przeszywający, natrętny dźwięk. Dwie naraz. Dwa różne dzwonki. Brak synchronizacji. W kieszeni tamtych dwóch. Przełączone w tryb konferencyjny. Lamaison próbował nawiązać kontakt ze zwiadem.
Coś nieprzewidzianego.
Telefony zadzwoniły sześć razy i umilkły. Ponownie zapadła cisza
– Co byś zrobiła, gdybyś była Lamaisonem? – zapytał Reacher.
– Wysłałabym kilku ludzi, aby przejechali się chryslerami po terenie. Kazałabym, aby włączyli światła i przeprowadzili krótki zmotoryzowany patrol. Wytropiłabym nas w minutę.
Reacher skinął głową. Dla człowieka działka New Age była duża. Dla samochodu niewielka. Dla kilku samochodów – wręcz maleńka. W ciemnościach mogli się czuć bezpiecznie. W promieniach ksenonowych reflektorów czuliby się jak w kulistym akwarium. Wyobraził sobie samochody podskakujące na nierównym gruncie i siebie osaczonego przez światła reflektorów. Miotającego się w prawo i w lewo, zasłaniającego oczy. Jeden samochód go ścigał, a dwa inne zajeżdżały mu drogę.
Spojrzał na ogrodzenie.
– Masz rację – powiedziała Neagley. – Ogrodzenie zatrzymuje nas w środku tak jak zatrzymywało na zewnątrz. Przypominamy dwie bile na stole bilardowym. Za chwilę ktoś zapali światło i wpadnie na ten sam pomysł.
– Co zrobią, jeśli nas nie znajdą?
– Jak to możliwe?
– Przyjmijmy to na próbę.
– Wpadną w panikę.
– I co dalej?
– Zabiją Karlę i Dave’a, a później gdzieś się przyczają. Reacher skinął głową.
– Jestem podobnego zdania.
Wstał i zaczął biec. Neagley ruszyła za nim.