64

W sumie trzy wozy. Nadjechały z dużą prędkością i stanęły na drodze w pobliżu uszkodzonej bramy. Zamarły nieruchomo, ustawione pod przypadkowym kątem, z pracującymi silnikami i światłem reflektorów przeszywającym nocną mgłę. Nowe chryslery 300C. Ciemnoniebieskie. Podobne do tego, który stał zaparkowany w holu New Age.

Z samochodów wysiadło pięciu facetów. Dwóch z pierwszego, jeden z drugiego i dwóch z trzeciego. Reacher był w odległości stu metrów od nich, obserwował, co się dzieje przez przyciemnioną szybę, zza rogu ogrodzenia New Age. Światła trzeciego wozu oślepiały go, powodując, że nie widział szczegółów. Gość, który przyjechał drugim samochodem, miał na sobie krótką kurtkę przeciwdeszczową wyglądającą na czarną. Pod spodem nosił biały T-shirt. Oglądał wyłamaną bramę, dając znak pozostałym, aby się nie zbliżali. Jakby brama stanowiła jakieś zagrożenie.

Były gliniarz, pomyślał Reacher. Instynktownie nie chce zatrzeć śladów w miejscu popełnienia przestępstwa.

Cała piątka utworzyła następnie zwarty szyk w kształcie grotu strzały. Facet w kurtce przeciwdeszczowej stanął najbliżej rumowiska. Ruszyli do przodu, powoli i ostrożnie, krok za krokiem, na ugiętych nogach, z głowami pochylonymi do przodu, jakby byli zdumieni tym, co widzą. Nagle zatrzymali się i szybko wycofali za samochody. Silniki zamilkły, światła zgasły i wokół zapanował mrok.

Nie są głupi, pomyślał Reacher. Boją się zasadzki. Myślą, że nadal jesteśmy w środku.

Obserwował tamtych, dopóki jego oczy nie przywykły do ciemności. Wyjął komórkę, którą zdobył w Vegas i zaczął przeglądać menu, aż odnalazł ostatnio wybrany numer. Wcisnął klawisz i przyłożył aparat do ucha, obserwując, który z nich zareaguje.

Stawiał na gościa w kurtce przeciwdeszczowej.

Błąd.

Żaden się nie poruszył. Żaden nie wyciągnął z kieszeni komórki i nie sprawdził, kto dzwoni. Żaden nawet nie drgnął. Po jakimś czasie usłyszał sygnał poczty głosowej. Rozłączył się. Ponownie wybrał numer i ponownie nie zaobserwował żadnej reakcji. Żadnemu nie drgnął ani jeden mięsień. To niemożliwe, aby dyrektor ochrony wyruszył na pilną interwencję bez włączonej komórki. Żaden z tej piątki nie był szefem. Nie był nim gość w przeciwdeszczowej kurtce. W najlepszym razie zajmował trzecie miejsce w hierarchii, zaraz po Swanie. Był wolny i ociężały. Nie miał instynktownego zmysłu taktyki. Na jego miejscu byle półgłówek wykombinowałby, co robić. Mały sześcienny biurowiec, w środku uzbrojeni napastnicy, do dyspozycji trzy solidne samochody. Dawno temu powinien był rozwiązać problem. Wszystkie wozy szybko wpadają do środka i rozjeżdżają się w różne strony. Okrążają budynek. Otwierają ogień. Dwóch gości z tyłu, dwóch z przodu i po kłopocie.

Cywile, pomyślał Reacher.

Czekał.

W końcu facet w kurtce przeciwdeszczowej podjął właściwą decyzję. Wyjątkowo długo nad tym myślał. Kazał się wycofać swoim ludziom. Ci rozpędzili się i wjechali na parking z dużą prędkością. Reacher obserwował, jak okrążają budynek kilka razy, a następnie uruchomił silnik i ruszył na zachód.


***

Jechał bocznymi uliczkami, unikając autostrad. Zauważył, że tej nocy roiło się na nich od gliniarzy, których nie widział nigdzie indziej. Uznał, że woli być przesadnie ostrożny. Zgubił drogę w pobliżu stadionu Dodgersów i zatoczył krąg bez celu, mijając Akademię Policyjną w Los Angeles. Zatrzymał się obok Echo Park i zadzwonił do pozostałych. Byli prawie w domu, sunęli na zachód z umiarkowaną prędkością jak bombowce powracające z nocnego rajdu.


***

Przegrupowali się w pokoju O’Donnella o trzeciej nad ranem. Posegregowali zdobyte dokumenty w trzy schludne sterty. Reacher wyciągnął z kieszeni rzeczy Swana i ułożył je obok. Nic szczególnie interesującego. Głównie notatki informujące o konieczności zatrudnienia personelu administracyjnego w nadgodzinach. I pisma uzasadniające nadgodziny, które już zostały przepracowane.

Równie mało interesujący był łup O’Donnella, chociaż w sensie negatywnym można go było uznać za pouczający. Z dokumentów wynikało, że szklany biurowiec pełnił funkcję centrum administracyjnego. Nie miał większych zabezpieczeń, ponieważ znajdowało się w nim niewiele rzeczy, które warto byłoby ukraść. Wykonywano tam drugorzędne prace projektowe i zbierano informacje, jednak najwięcej metrów kwadratowych zajmowali menedżerowie. Kadry, dział finansowy, logistyczny, techniczny i administracyjny. Nic istotnego.

Tym ważniejsze było znalezienie fabryki.

Pomogły im w tym dokumenty zdobyte przez Dixon. Dixon przetrząsnęła gruz zalegający recepcję, wczołgała się pod rozbitego chryslera i pięćdziesiąt sekund później wynurzyła z czymś, co było na wagę złota. W zamkniętej szufladzie znalazła spis telefonów wewnętrznych New Age, który leżał teraz na łóżku O’Donnella. Gruby plik luźnych kartek wpiętych do białego kołonotatnika. Na okładce widniało logo New Age Defense Systems. Większość kartek zawierała nazwiska, które nic im nie mówiły. Obok wypisano czterocyfrowe numery wewnętrzne. Na jednej z pierwszych stronic odkryli schemat blokowy z oddziałami firmy. W kwadratach połączonych liniami tworzącymi sieć hierarchicznych powiązań widniały nazwiska. Dyrektor ochrony nazywał się Allen Lamaison. Figurą numer dwa był Tony Swan. Pod Swanem znajdowało się dwóch innych, a poniżej pięciu kolejnych. Jednym z nich był Saropian. Facet, który leżał martwy w fundamentach hotelu w Vegas. Martwy jak Tony Swan. W sumie dziewięciu. Dwóch nie żyło. Pozostało siedmiu.

– Przewróć na koniec – powiedziała Dixon.

Na ostatniej kartce widniały numery FedEx, UPS i DHL. I pełne adresy oraz numery stacjonarnych telefonów dwóch oddziałów dla firmy kurierskiej. Adres szklanego biurowca we wschodnim Los Angeles oraz biura podwykonawcy w Kolorado.

Na koniec, o dziwo, trzeci adres z wydrukowaną tłustym drukiem i podkreśloną adnotacją: „Nie kierować przesyłek na ten adres”.

Trzeci adres wskazywał miejsce, w którym prowadzili działalność produkcyjną.

Fabryka znajdowała się w Highland Park, w połowie drogi pomiędzy Glendale i South Pasadena. Dziesięć kilometrów na północny wschód od centrum, piętnaście kilometrów na wschód od miejsca, w którym mieszkali.

Wystarczająco blisko, aby złożyć wizytę.

– Przejdź do przodu – poleciła Dixon.

Reacher przewrócił kilka kartek. Cała część z numerami wewnętrznymi oddziału produkcyjnego.

– Sprawdź pod „P” – zasugerowała Dixon.

Litera „P” rozpoczynała się od faceta o nazwisku „Pascoe” i kończyła na nazwisku innego, który nazywał się „Purcell”. W połowie listy znaleźli „Biuro pilota”.

– Mamy helikopter – oznajmiła Dixon.

Reacher skinął głową, a po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech. Przypomniał sobie, jak Dixon wbiega do środka z latarką i pięćdziesiąt sekund później wybiega z budynku pokryta pyłem. Jego stary zespół. Mógłby ich wysłać do Atlanty, a wróciliby z recepturą produkcji coca-coli.

Neagley znalazła teczki personalne wszystkich pracowników ochrony. Dziewięć zielonych teczek. Jedna należała do Saropiana, jedna do Tony’ego Swana. Reacher je pominął. Po co miałby do nich zaglądać? Zaczął od najważniejszego – Allena Lamaisona. Do wewnętrznej strony pierwszej kartki przyczepiono zdjęcie wykonane polaroidem. Lamaison był krępym facetem o grubym karku, z ciemnymi pozbawionymi wyrazu oczami i ustami, które wydawały się zbyt małe w stosunku do szczęki. Na następnej kartce znajdowały się dane osobowe, informujące, że gość odsłużył dwadzieścia lat w policji Los Angeles, w tym ostatnich dwanaście w wydziale kradzieży i zabójstw. Miał czterdzieści dziewięć lat.

Po nim byli dwaj inni zajmujący równorzędne trzecie miejsce w hierarchii. Pierwszy nazywał się Lennox. Czterdzieści jeden lat. Były glina. Krótkie siwe włosy. Masywna budowa ciała. Nalana czerwona twarz.

Drugim był facet w kurtce przeciwdeszczowej. Parker. Czterdzieści dwa lata, były glina z Los Angeles. Wysoki, szczupły, o bladej, zaciętej twarzy, którą zniekształcał złamany nos.

– Wszyscy są byłymi gliniarzami z Los Angeles – rzekła Neagley. – Z danych wynika, że wszyscy odeszli mniej więcej w tym samym czasie.

– Po jakimś skandalu?

– Skandale są zawsze. Statystycznie rzecz biorąc, trudno odejść z policji w okresie, który byłby ich pozbawiony.

– Czy twój człowiek w Chicago może zdobyć historię ich zatrudnienia?

Neagley wzruszyła ramionami.

– Możemy się włamać do ich komputera. Oprócz tego znam tam kilku ludzi. Mogę popytać.

– Co leżało na podłodze w gabinecie Berenson?

– Nowy wschodni dywan. Perski, niemal na pewno podróbka z Pakistanu.

Reacher skinął głową.

– W gabinecie Swana jest podobny. Muszą być we wszystkich pokojach członków zarządu.

Neagley wyciągnęła komórkę i nagrała się na pocztę głosową swojego asystenta w Chicago. Reacher odłożył teczkę Parkera i sprawdził fotografie czterech pozostałych ochroniarzy. Następnie zamknął teczki i starannie złożył, umieszczając na górze teczkę Parkera, jakby chciał ich zaliczyć do określonej kategorii.

– Dziś w nocy widziałem tych pięciu – powiedział.

– Jacy są? – zapytał O’Donnell.

– Kiepscy. Wolni i głupi.

– Gdzie byli dwaj pozostali?

– Pewnie w Highland Park. Tam gdzie jest towar. O’Donnell przesunął w jego stronę pięć oddzielnych teczek i zapytał:

– Jak mogliśmy stracić czterech ludzi w starciu z tak ofermowatymi gliniarzami?

– Nie mam pojęcia – odparł Reacher.

Загрузка...