60

Reacher wiedział, że najlepszym sposobem zdobycia niemożliwej do wyśledzenia broni jest ukradzenie jej komuś, kto wcześniej zrobił to samo. Lub komuś, kto nielegalnie wszedł w jej posiadanie. Dzięki temu nie będzie oficjalnej reakcji. Najwyżej nieoficjalna jak w przypadku handlarzy narkotyków działających na tyłach muzeum figur woskowych, lecz z tą bez trudu sobie poradzą.

Załatwienie czterech pistoletów było znacznie większym wyzwaniem. Zwykle trudniej przygotować sprzęt dla grupy niż dla pojedynczego człowieka. Sytuacja była tym trudniejsza, że w grę wchodził konkretny rodzaj amunicji. Trzeba było również wziąć pod uwagę stan broni i jej utrzymanie. Pijąc pierwszą poranną kawę, Reacher przeprowadził abstrakcyjne obliczenia. Parabellum kalibru 9 milimetrów to popularny nabój, ale na ulicach pełno było trzydziestekósemek, czterdziestek-piątek, dwudziestekdwójek, trzydziestekpiątek i czterdziestek w wielu różnych odmianach. Przypuśćmy, że prawdopodobieństwo zdobycia pistolem na naboje parabellum 9 milimetrów wynosi jeden do czterech, a to, że łup okaże się śmieciem, jeden do trzech. Musieliby wykonać czterdzieści osiem skoków, aby zdobyć to, czego pragną. Zajęłoby im to cały dzień i przerodziło się w falę kradzieży.

Później przyszło mu do głowy, aby znaleźć nieuczciwego kwatermistrza. Fort Irwin znajdował się niedaleko stąd. Albo jeszcze lepiej, nieuczciwego kwatermistrza piechoty morskiej. Camp Pendleton leżał dalej od Irwin, lecz droga była lepsza, dlatego w pewnym sensie było tam bliżej. Na dodatek w szeregach marines panowało niemal obowiązkowe przekonanie, że beretta M9 to broń, na której nie można polegać. Zbrojmistrze byli gotowi uznać pewne egzemplarze za wadliwe. Niektóre okazałyby się sprawne, a inne nie. Niesprawna broń opuściłaby magazyn tylnymi drzwiami po sto dolców za sztukę. Podobny mechanizm działania jak przy przekręcie w New Age. Tyle że zorganizowanie zakupu mogłoby zająć całe dni. Nawet tygodnie. Trzeba by zdobyć zaufanie drugiej strony. Trudna sprawa. Dawno temu Reacher zrobił to kilka razy, gdy działał pod przykrywką. Mnóstwo roboty, a zysk niewielki.

Karla Dixon twierdziła, że ma lepsze rozwiązanie. Wymyśliła je podczas śniadania. Oczywiście odrzuciła pomysł, aby pójść do sklepu i kupić broń legalnie. Ani ona, ani Reacher nie wiedzieli, jak się to robi w Kalifornii. Uznali, że broń zostanie zarejestrowana, że sprzedawca poprosi o dokument tożsamości i że na pewno przez jakiś okres sklep będzie mógł odstąpić od umowy. Zaproponowała, aby opuścili hrabstwo Los Angeles i wjechali na teren sąsiadującego z nim od południa hrabstwa Orange, w którym przewagę mieli zwolennicy republikanów. Mogliby znaleźć lombard i szczodrze szastając forsą Neagley, wykorzystać mniej surowe prawo. Uważała, że większe poszanowanie drugiej poprawki do konstytucji i wyższa marża wystarczą, aby załatwić sprawę. Utrzymywała, że będą mieli duży wybór. Że będą mogli przebierać jak w ulęgałkach.

Chociaż Reacher nie podchodził do tego pomysłu entuzjastycznie, w końcu wyraził zgodę. Poradził, aby zastąpiła dżinsy czarnym kostiumem. Zasugerował również, aby pojechali ciemnoniebieskim chryslerem zamiast jedną ze sfatygowanych hond. Dzięki temu będzie wyglądała jak zatroskany obywatel z warstwy średniej. W ten sposób wzbudzi mniej podejrzeń. Powinna kupować pistolety po jednym. On wystąpi w roli doradcy. Sąsiada, który miał w przeszłości kontakt z bronią.

– Sądzisz, że nasi dotarli tak daleko? – zapytała Dixon.

– Dalej – odpowiedział Reacher.

Skinęła głową.

– Wiedzieli o wszystkim. Kto, co, gdzie, dlaczego i jak. A jednak coś im przeszkodziło. Co?

– Nie mam pojęcia – odparł Reacher. Sam zadawał sobie to pytanie od wielu dni.


***

Wyruszyli do hrabstwa Orange zaraz po śniadaniu. Nie wiedzieli, o której otwierają lombardy, pomyśleli jednak, że rano będzie w nich mniejszy ruch. Reacher prowadził. Najpierw Stopierwszą, następnie Piątką, w taki sam sposób, w jaki GPS poprowadził O’Donnella do domu Swana. Tym razem zostali trochę dłużej na autostradzie i zjechali w przeciwną stronę, na wschód. Dixon chciała najpierw zajrzeć do Austin. Słyszała o tym mieście wiele złych rzeczy. Lub dobrych, w zależności od punktu widzenia.

– Co zamierzasz robić, gdy to wszystko się skończy?

– To zależy, czy przeżyję.

– Sądzisz, że ci się nie uda?

– Neagley miała rację, nie jesteśmy już tacy jak kiedyś. Tamci nie byli, to pewne.

– Myślę, że damy sobie radę.

– Mam nadzieję.

– Chciałbyś wpaść do Nowego Jorku?

– Tak.

– Ale?

– Nie planuję sobie życia, Karla.

– Dlaczego?

– Rozmawiałem już o tym z Dave’em.

– Ludzie mają plany.

– Wiem. Ludzie tacy jak Calvin Franz, Jorge Sanchez i Manuel Orozco. I Tony Swan. Swan planował, że będzie dawał psu aspirynę przez następne pięćdziesiąt cztery i pół tygodnia.


***

Jechali ulicami biegnącymi równolegle do autostrady. W promieniach porannego słońca mijali senne pasaże handlowe, stacje benzynowe i banki dla zmotoryzowanych. Sklepy z materacami, solaria i salony meblowe były zamknięte na głucho.

– Kto w południowej Kalifornii korzysta z solarium?

Pierwszy lombard dostrzegli obok księgarni w ekskluzywnym pasażu handlowym. Wszystko było nie tak. Po pierwsze, sklep był zamknięty. Na okna zasunięto żelazną kratę. Po drugie lombard przyjmował niewłaściwy towar. Na wystawie były jedynie stare srebrne sztućce i biżuteria. Talerze, misy na owoce, pierścienie na serwetki, szpilki do włosów, naszyjniki, ozdobne ramki na zdjęcia. I ani jednego glocka. Ani jednego sig-sauera, żadnej beretty czy H amp;K.

Pojechali dalej.

W odległości dwóch przecznic na wschód od autostrady znaleźli właściwe miejsce. Było otwarte. Na wystawie stało całe mnóstwo elektrycznych gitar, masywne męskie sygnety z dziewięciokaratowego złota z małymi diamentami oraz tanie zegarki.

I broń.

Nie na wystawie, lecz w wyraźnie widocznej długiej szklanej gablocie obok lady. Z pięćdziesiąt sztuk broni – rewolwerów i pistoletów automatycznych, czarnych i niklowanych, z gumową i drewnianą rękojeścią-ułożonej w schludnym szeregu. Odpowiednie miejsce.

Niestety, nieodpowiedni właściciel. Praworządny obywatel. Biały, trzydziestokilkuletni, z lekką nadwagą, o dobrych genach, które popsuło nadmierne łakomstwo. Nad jego głową wisiało zezwolenie na handel bronią. Wymienił klauzule prawne jak kapłan recytujący liturgię. Po pierwsze, kupujący musi uzyskać pozwolenie na broń, które uprawniało do zakupu. Po drugie, musiał przedstawić trzy niezależne zaświadczenia, pierwsze potwierdzające, że nie próbował kupić innego egzemplarza broni w ciągu ostatnich trzydziestu dni, drugie, że nie figuruje w stanowym rejestrze przestępców, trzecie, że nie figuruje w podobnym rejestrze federalnym w komputerze NCIC*. National Crime Information Center.

Później Dixon musiałaby poczekać dziesięć dni na odbiór, na wypadek gdyby planowała popełnić zbrodnię w afekcie.

Dixon otworzyła torebkę, aby facet zobaczył gruby zwitek banknotów. Pozostał niewzruszony. Spojrzał tylko na forsę i odwrócił wzrok.

Poszli dalej.


***

Pięćdziesiąt kilometrów na północny zachód Azhari Mahmoud stał w promieniach słońca i lekko spocony obserwował opróżnianie kontenera i przeładowywanie jego zawartości do ciężarówki U-Haul. Skrzynie były mniejsze, niż sądził. Pomyślał, że to zrozumiałe, skoro moduły, które się w nich znajdowały, nie były większe od paczki papierosów. Pomyślał też, że zarejestrowanie ładunku jako elementów kina domowego było głupim posunięciem. Chyba że można by je przedstawiać jako osobiste odtwarzacze DVD. Takie, jakie ludzie zabierają do samolotu. Albo jako odtwarzacze plików MP3 z białymi przewodami i maleńkimi słuchawkami. To brzmiałoby bardziej wiarygodnie.

Uśmiechnął się do siebie. Samoloty.


***

Reacher jechał na wschód zygzakiem od jednego sklepu z tanią odzieżą do drugiego i wypatrywał tańszej części miasta. Był pewny, że wielu ludzi mieszkających na obszarze od Beverly Hills do Malibu doświadcza trudności finansowych, ale nie rzucało się to w oczy. W pewnych częściach Tustin było jednak inaczej. Stał się czujny, gdy dotarli do salonów z oponami oferujących cztery opony radialne za mniej niż sto dolarów. Niemal natychmiast został nagrodzony. Zauważył lombard po prawej, a w tym samym momencie Dixon dostrzegła drugi, po lewej stronie ulicy. Miejsce Dixon wyglądało na większe, więc zawrócili na następnych światłach i po drodze zauważyli trzy inne.

– Spory wybór – zauważył Reacher. – Możemy zaryzykować eksperyment.

– Jaki? – zapytała Dixon.

– Podejście bezpośrednie. Będziesz musiała zostać w samochodzie. Za bardzo przypominasz glinę.

– Przecież sam chciałeś, abym tak się ubrała.

– Zmiana planu.

Reacher zaparkował chryslera w miejscu, w którym nie było go widać z wnętrza sklepu. Wyciągnął z torebki Dixon zwitek banknotów, wsunął je do kieszeni i wysiadł, aby się rozejrzeć. Duża sala jak na lombard. Reacher przywykł do zakurzonych klitek miejskich lombardów. Ten okazał się dużym salonem wielkości typowego sklepu z dywanami, mającym okna po dwóch stronach wejścia. Na wystawie było dużo sprzętu elektronicznego, aparatów fotograficznych, instrumentów i biżuterii. I karabinów. Kilkanaście karabinków sportowych umieszczono pionowo za lasem gitarowych gryfów. Porządna broń, pomyślał Reacher, chociaż nie chodziło mu o zastosowanie sportowe. Pomyślał, że to nie w porządku polować na jelenia z ukrycia, z odległości stu metrów, zza drzewa, mając pudełko naboi o dużej prędkości. Znacznie sprawiedliwsze byłoby przyczepienie sobie rogów i stanięcie do walki łeb w łeb. Wtedy głupi zwierzak miałby równe szanse. A może większe. Pewnie dlatego myśliwi woleli tego nie próbować.

Wszedł pod markizę osłaniającą drzwi i zajrzał do środka. Od razu zrezygnował. Za duży sklep. Zbyt wielu pracowników. Metoda bezpośredniego podejścia jest skuteczna wyłącznie w prywatnej atmosferze, jeden na jeden. Wrócił do samochodu:

– Pomyliłem się. Musimy poszukać czegoś mniejszego.

– Po drugiej stronie ulicy – powiedziała Dixon. Wyjechali z parkingu, pojechali sto metrów na zachód i zawrócili na światłach. Wrócili i zaparkowali na zniszczonym wybetonowanym placu przed sklepem z piwem. Obok znajdował się sklep z tanimi witaminami i kolejny lombard. Nie był to typowy miejski lombard, lecz miał tylko jedno okno i z pewnością był zakurzony. Na wystawie roiło się od typowych śmieci. Zegarków, perkusji, talerzy i gitar. Mimo mroku, który panował w środku, dostrzegli szklaną gablotę zajmującą całą tylną ścianę. Była pełna broni krótkiej. Ze trzysta sztuk. Wisiały lufą w dół, na gwoździu przechodzącym przez osłonę spustu. Za ladą stał facet. Był sam.

– To miejsce w moim stylu – zauważył Reacher.

Wszedł bez Dixon. Na pierwszy rzut oka właściciel przypominał faceta, którego spotkali na początku. Biały, trzydzieści kilka lat, porządny. Mogli być braćmi. Ten byłby z pewnością czarną owcą w rodzinie. Podczas gdy pierwszy miał błyszczącą różową cerę, skóra drugiego miała szarawy odcień z powodu nadużywania szkodliwych substancji i była poznaczona niebieskimi i fioletowymi tatuażami z poprawczaka lub więzienia. Albo okresu służby w marynarce. Wytrzeszczał zaczerwienione oczy, jakby podłączyli go do prądu.

Łatwa sprawa, pomyślał Reacher.

Wyciągnął z kieszeni znaczną część zwitka Neagley, rozwinął banknoty, a następnie rzucił na ladę z odpowiedniej wysokości, tak aby wydały miły, głośny dźwięk. Sporo używanych pieniędzy waży więcej, niż podejrzewa większość ludzi. Papier, farba drukarska, brud, tłuszcz. Właściciel lombardu zdołał skupić wzrok wystarczająco długo, aby im się przyjrzeć.

– Mogę w czymś pomóc?

– Z pewnością – odpowiedział Reacher. – Przed chwilą odebrałem kilka lekcji wychowania obywatelskiego. Wygląda na to, że człowiek, który chce sobie kupić cztery gnaty musi pokonać wiele przeszkód.

– Racja – odparł tamten, wskazując kciukiem za plecy. Na ścianie wisiało zezwolenie na sprzedaż broni podobnie jak w pierwszym lombardzie.

– Nie można tego jakoś ominąć? – zapytał Reacher. – Albo przeskoczyć?

– Nie – zaprzeczył facet. – Przeszkody to przeszkody. – Po tych słowach uśmiechnął się, jakby wygłosił niezwykle głęboką uwagę. Przez ułamek sekundy Reacher miał ochotę chwycić go za głowę i rozwalić nią szybę gabloty. Później tamten spojrzał na forsę. – Muszę przestrzegać prawa stanu Kalifornia. – Wypowiedział te słowa w charakterystyczny sposób, a jego wzrok spoczął na słodkim przedmiocie pożądania. Reacher domyślił się, że za chwilę usłyszy coś przyjemnego. – Jesteś prawnikiem? – zapytał sprzedawca.

– Czy wyglądam na prawnika? – odpowiedział Reacher.

– Kiedyś z jednym rozmawiałem – oznajmił facet. Założę się, że wiele razy, pomyślał Reacher. Głównie w zamkniętym pomieszczeniu, w którym stół i krzesła były przykręcone do podłogi.

– Jest rozwiązanie – ciągnął sprzedawca. – W przepisach.

– Jakie? – zapytał Reacher.

– Pewien szczegół techniczny – wycedził po kilku nieudanych próbach. Miał problem z wymawianiem twardych spółgłosek. – Bez dopełnienia wszystkich formalności ja, ty ani nikt inny nie może sprzedać broni drugiemu.

– Ale?

– Ale ja, ty czy ktoś inny może ją wypożyczyć. Wypożyczenie broni na okres nieprzekraczający trzydziestu dni jest dozwolone.

– Naprawdę? – zdziwił się Reacher.

– Tak mówi prawo.

– Interesujące.

– Tak jak w rodzinie – wyjaśnił tamten. – Mąż pożycza żonie, ojciec córce.

– Rozumiem.

– Lub wśród przyjaciół – kontynuował sprzedawca. – Przyjaciel może pożyczyć pistolet przyjacielowi na trzydzieści dni, tymczasowo.

– Jesteśmy przyjaciółmi? – zapytał Reacher.

– Moglibyśmy być – odpowiedział facet.

– Jakie rzeczy robią dla siebie przyjaciele?

– Pożyczają sobie różne rzeczy. Jeden pożycza pistolet, a drugi trochę kasy.

– Ale tylko na pewien czas – sprostował Reacher. – Na trzydzieści dni.

– Z pożyczkami bywa różnie. Czasami trzeba je spisać na straty. Element ryzyka. Ludzie się przeprowadzają, rozchodzą. Z przyjaciółmi nigdy nie wiadomo.

Reacher zostawił pieniądze na ladzie i podszedł do szklanej gabloty. Było w niej trochę złomu i trochę dobrej broni. Połowę stanowiły rewolwery, połowę pistolety automatyczne. Broń automatyczna była przeceniona o dwie trzecie, a najlepsze marki o jedną trzecią. Jedna czwarta z tych ostatnich była na naboje dziewięciomilimetrowe.

W sumie trzynaście odpowiednich pistoletów. Z trzystu. Cztery i trzy dziesiąte procent. Gorzej, niż wykalkulował przy śniadaniu. Prawie dwukrotnie.

Siedem z tych, które się nadawały, było glockami. Najwyraźniej kiedyś były modne, lecz już przestały. Jedna dziewiętnastka i sześć siedemnastek. Sądząc po wyglądzie zewnętrznym, ich stan wahał się od dobrego do idealnego.

– Przypuśćmy, że pożyczyłbyś mi cztery glocki – powiedział Reacher.

– Przypuśćmy, że bym tego nie zrobił – odparł tamten.

Reacher odwrócił się. Forsa zniknęła. Spodziewał się tego. W ręce sprzedawcy błysnął pistolet. Tego się nie spodziewał.

Jesteśmy starzy, powolni i zardzewiali, powiedziała Neagley. Daleko nam do dawnej formy. Zrozumiałem, pomyślał Reacher.

Facet trzymał colta pythona. Niebieskawa stal węglowa, rękojeść z orzecha włoskiego. Lufa długości dwudziestu centymetrów, nabój magnum.357. Nie było to największy rewolwer na świecie, lecz niewiele mu brakowało. Z pewnością nie należał do najmniejszych. Pewnie był najbardziej właściwy.

– Nie postępujesz jak przyjaciel – zauważył Reacher.

– Nie jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedział sprzedawca.

– Postępujesz jak głupiec – kontynuował Reacher. – Jestem teraz w bardzo złym humorze.

– Będziesz musiał się z tym pogodzić. Trzymaj ręce na widoku.

Reacher zatrzymał się, a następnie uniósł ręce na połowę długości. Dłonie na zewnątrz, rozłożone palce, żadnego zagrożenia.

– Wyjdź tak, abyś nie oberwał drzwiami.

Sklep był wąski. Reacher stał z tyłu, tamten za ladą, w jednej trzeciej odległości od drzwi. Przejście między regałami było ciasne. Przez okno wpadały jasne promienie słońca.

– Wyjdź ze sklepu, Elvis – polecił facet.

Reacher stał przez chwilę nieruchomo. Wsłuchiwał się w dźwięki. Spojrzał w lewo i w prawo, obejrzał za siebie. W lewym końcu sali były drzwi. Pewnie do łazienki. Nie sądził, aby znajdowało się tam pomieszczenie biurowe. Dostrzegł jakieś papiery na ladzie. Nikt nie trzyma dokumentów na ladzie, jeśli ma oddzielny pokój. Gość był sam. Brak wspólnika, brak wsparcia.

Żadnych dodatkowych niespodzianek.

Reacher przybrał minę, którą oglądał w Vegas. Minę żałosnego nieudacznika. „Musiałem spróbować. Aby wygrać, musisz zaryzykować”. Zrobił krok do przodu, trzymając ręce na wysokości barków. Jeden krok. Dwa. Trzy. Po wykonaniu czwartego znalazł się naprzeciw tamtego. Dzieliła ich jedynie szerokość lady. Odwrócił się w stronę drzwi. Facet stał zwrócony do niego pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Lada miała szerokość około siedemdziesięciu centymetrów. Niecały metr.

Lewe ramię Reachera wystrzeliło na zewnątrz.

Podobno Muhammad Ali miał zasięg ręki około metra, a jego dłonie poruszały się z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Reacher nie był Alim. Było mu do niego daleko. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę jego słabszą stronę. Lewa pięść Reachera poruszała się z prędkością nieprzekraczającą setki. To wszystko. Sto kilometrów na godzinę to niecałe dwa kilometry na minutę, a to oznacza, że pięść Reachera przemknęła nad ladą z prędkością trzydziestu trzech metrów na sekundę. Do pokonania drogi potrzebowała mniej niż trzydzieści tysięcznych sekundy. Po przebyciu połowy zacisnęła się w pięść.

Trzydzieści tysięcznych sekundy to zbyt krótki czas, aby pociągnąć za spust pythona. Rewolwer to skomplikowany mechanizm, a rewolwer wielkości pythona działa ciężej od innych. Rzadko dochodzi do przypadkowego strzału. Facet nawet nie zdążył napiąć palca. Pięść Reachera grzmotnęła go w twarz, zanim jego mózg zdołał to zarejestrować. Reacher był wolniejszy od Muhammada Alego, lecz miał znacznie dłuższe ręce, co oznaczało, że głowa sprzedawcy przyspieszała przez dodatkowe pół metra, zanim ręka Reachera wyprostowała się na pełną długość. Rozpędzała się, dopóki nie wyrżnęła w ścianę za ladą, rozbijając szybkę, za którą znajdowało się pozwolenie na sprzedaż broni.

W tym momencie ręka zaczęła zwalniać i opadać.

Reacher był za ladą, zanim ciało tamtego osunęło się na podłogę. Kopnął pythona i użył jego kolby, by połamać facetowi palce obu dłoni. Zwyczajna konieczność w środowisku, w którym jest tyle broni. Szybsze rozwiązanie od krępowania nadgarstków. Następnie wyciągnął mu z kieszeni forsę Neagley i odnalazł klucze. Przeskoczył na drugą stronę lady i przeszedł na tył sklepu do oszklonej gabloty. Zabrał siedem glocków, wyciągnął walizkę z wystawy z używanym bagażem i wrzucił broń do środka. Następnie wytarł odciski palców z kluczy i odciski dłoni z blatu, aby po chwili wyjść na słońce.


***

W Austin zatrzymali się w legalnym sklepie z bronią i kupili amunicję. Dużo. Tym razem nie było żadnych zakazów. Później ruszyli na północ. Jechali w wolnym tempie. Na wysokości Anheim otrzymali telefon od O’Donnella. Dzwonił ze wschodniego Los Angeles.

– Nic się nie dzieje – powiedział.

– Nic?

– Zero aktywności. Nie powinieneś był dzwonić do niego z Vegas. Popełniłeś błąd. Wpadli w panikę. Mam wrażenie, że wprowadzili stan podwyższonej czujności.

Загрузка...