27

– Znaleźliśmy się w kropce – rzekł O’Donnell.

– Trzeba spojrzeć faktom w oczy. Trop się urwał, nie mamy żadnych użytecznych informacji – dodała Neagley.

Zebrali się w sypialni Karli Dixon. Niegdysiejszym apartamencie Leonarda diCaprio. Łóżko zostało posłane, a Reacher i Dixon wzięli prysznic, ubrali się i wysuszyli włosy. Stali w odpowiedniej odległości od siebie. Na stoliku nocnym leżało siedem arkuszy i kalendarz. Nikt nie zaprzeczał, że chodziło o siedem ostatnich miesięcy. Z drugiej strony nikt nie uznał tej informacji za przydatną.

– Co robimy, szefie? – zapytała Dixon.

– Ogłaszam przerwę – zarządził Reacher. – Coś przeoczyliśmy. Nie myślimy jak należy. Powinniśmy zrobić sobie przerwę i wrócić do tego za jakiś czas.

– Nigdy nie robiliśmy przerw.

– Mieliśmy pięć dodatkowych par oczu.


***

Facet w ciemnoniebieskim garniturze powiedział do mikrofonu:

– Przeprowadzili się do Chateau Marmont. Jest ich teraz czworo. Przyjechała Karla Dixon. Wszyscy obecni. – Wysłuchał odpowiedzi szefa, wyobrażając sobie, jak ten wygładza krawat na koszuli.


***

Reacher wybrał się na samotny spacer w kierunku zachodniej części Sunset. Samotność była jego naturalnym stanem. Wyciągnął pieniądze z kieszeni i przeliczył. Pozostało niewiele. Wszedł do sklepu z pamiątkami i znalazł wieszak z przecenionymi koszulami. Kolekcja z minionego roku lub minionej dekady. Na jednym końcu wisiały niebieskie koszulki z białym wzorem, lśniące, z ręcznie wykonanego materiału. Szeroki kołnierzyk, krótki rękaw, obszyte krawędzie. Wybrał jedną z nich. Przypominała koszulę, w jakiej jego ojciec chadzał na kręgle w latach pięćdziesiątych. Tylko rozmiar był większy. Reacher był znacznie potężniejszy od swojego ojca. Znalazł lustro i przyłożył wieszak z koszulką pod brodę. Wyglądało na to, że będzie dobra. Uznał, że jest wystarczająco szeroka w ramionach. Krótki rękaw rozwiązywał problem polegający na znalezieniu koszuli o wystarczająco długich rękawach, aby pomieścić jego ręce, które przypominały kończyny goryla z tą różnicą, że były dłuższe i grubsze.

Po doliczeniu podatku cena koszulki sięgnęła niemal dwudziestu jeden dolarów. Reacher zapłacił facetowi przy kasie, a następnie odgryzł metkę i ściągnął starą koszulę, by zastąpić ją nową. Nie wsunął jej w spodnie, a jedynie wyrównał u dołu i poprawił rękawy. Po odpięciu górnego guzika leżała jak ulał. Rękawy mocno opinały bicepsy, jednak nie w stopniu, który tamowałby krążenie krwi.

– Macie tu śmietniczkę? – zapytał.

Facet wstał od kasy i po chwili wrócił z okrągłą metalową puszką z plastikowym workiem na śmieci.

– Czy w okolicy jest fryzjer?

– Dwie przecznice na północ – odparł sprzedawca. – Na wzgórzu. Czyścibut i fryzjer są obok spożywczego na rogu.

Reacher nie odpowiedział ani słowa.

– U wylotu Laurel Canyon – dodał sprzedawca tytułem wyjaśnienia.


***

W sklepie spożywczym sprzedawano piwo ze skrzynki z lodem i kawę z zamykanych na korek termosów. Reacher zamówił średnią czarną i usiadł w fotelu. Był to stary fotel fryzjerski pokryty czerwonym, upstrzonym cętkami winylem. W umywalce leżała brzytwa, a obok stało krzesło czyścibuta. Na krześle siedział szczupły facet w białym podkoszulku. Jego ramiona pokrywały liczne ślady po igle. Podniósł głowę i skoncentrował się, jakby próbował ocenić stojące przed nim wyzwanie.

– Niech zgadnę – powiedział – golenie i strzyżenie?

– Ile będzie razem? – zapytał Reacher.

– Osiem dolców – odparł tamten. Reacher zajrzał ponownie do kieszeni.

– Dziesięć, z kawą i czyszczeniem butów.

– Chyba dwanaście.

– Mam dziesiątaka. Facet wzruszył ramionami.

– W porządku.

Laurel Canyon, pomyślał Reacher. Trzydzieści minut później wydał ostatniego dolara, lecz jego buty lśniły czystością, a twarz była gładka jak nigdy dotąd. Kazał się ostrzyc prawie na zero. Poprosił o tradycyjne wojskowe strzyżenie, lecz facet zrobił mu fryzurę przypominającą tę, która obowiązuje w piechocie morskiej. Od razu było widać, że nie służył w wojsku. Reacher spojrzał ponownie na jego ramię.

– Gdzie tu można kupić prochy?

– Przecież pan nie bierze – zdziwił się tamten.

– To dla przyjaciela.

– Nie ma pan forsy.

– Załatwię.

Gość w białym podkoszulku ponownie wzruszył ramionami i powiedział:

– Za muzeum figur woskowych zwykle stoi dealer.


***

Reacher wrócił do hotelu uliczkami w dole, przy kanionie, dochodząc do hotelu od tyłu. Po drodze minął ciemnoniebieskiego chryslera 300C zaparkowanego przy krawężniku. Za kółkiem siedział gość w ciemnoniebieskim garniturze. Kolor garnituru z grubsza odpowiadał barwie lakieru. Silnik był wyłączony, a facet najwyraźniej na kogoś czekał. Reacher uznał, że to wypożyczony wóz. Limuzyna. Pomyślał, że jakiś właściciel firmy samochodowej dostał lepszą ofertę od Chryslera i zmienił cały park maszyn, pozbywając się lincolnów. Następnie ubrał szoferów w garnitury pasujące do koloru lakieru, starając się zyskać konkurencyjną przewagę. Reacher wiedział, że rejon Los Angeles to trudny rynek, szczególnie w branży wynajmu limuzyn. Gdzieś o tym czytał.


***

Dixon i Neagley uprzejmie zareagowały na jego nową koszulę w przeciwieństwie do O’Donnella, który zachichotał, za to wszyscy tarzali się ze śmiechu, patrząc na jego nową fryzurę. Reacher miał to gdzieś. Spojrzał ukradkiem na swoje odbicie w starym pokrytym kropkami lustrze Dixon i przyznał, że uczesanie było nieco ekstremalne. Jego głowa świeciła jak łysa opona. Nie zanosiło się na to, aby w najbliższym czasie mieli inną rozrywkę. Przez dwa lata zajmowali się rozwiązywaniem zagadek kryminalnych – ponurych morderstw i afer korupcyjnych, okrutnych i przerażających zbrodni – żartem odreagowując stres, jak to czynią gliniarze na całym świecie. Czarny humor. Znany azyl. Pewnego razu znaleźli na wpół rozłożone zwłoki faceta z ogrodową łopatą zakopaną obok tego, co pozostało z jego głowy. Natychmiast okrzyknęli zamordowanego Dougiem i śmiali się do upadłego. Później, podczas rozprawy sądowej, Stan Lowrey pomylił się i użył ksywy zamiast prawdziwego nazwiska denata. Obrońca z Wojskowego Biura Śledczego nie zrozumiał aluzji, za to Lowrey zwijał się ze śmiechu na miejscu dla świadka. „To jak dug*!* Gra słów Doug i dug, „zakopany”. Z łopatą w głowie! Rozumie pan?”.

Dziś nikt nie miał ochoty na żarty. Kiedy chodzi o własną skórę, człowiek inaczej reaguje.

Ponownie rozłożyli arkusze na łóżku. Sto osiemdziesiąt trzy dni, siedem ostatnich miesięcy. W sumie dwa tysiące sto dziewięćdziesiąt siedem zdarzeń. Obok leżała nowa kartka zapisana odręcznym pismem Dixon. Karla ekstrapolowała liczby na trzysta czternaście dni roboczych w roku, uzyskując trzy tysiące siedemset sześćdziesiąt sześć zdarzeń. Reacher uznał, że można by urządzić coś w rodzaju burzy mózgów na temat tego, co mogło się zdarzyć trzy tysiące siedemset sześćdziesiąt sześć razy w ciągu ponad trzystu czternastu dni w roku. Dolna część kartki pozostała pusta. Nikomu nie przyszedł do głowy żaden pomysł. Na poduszce leżała strona z pięcioma nazwiskami. Rzucona niedbale, jakby przed chwilą ktoś ją studiował i pozostawił w geście wyrażającym frustrację.

– Musi się w tym kryć coś więcej – odezwał się O’Donnell.

– Na przykład co? – zapytał Reacher.

– Chciałem powiedzieć, że nadal nie widzę powodu zabicia czterech ludzi.

Reacher skinął głową.

– Zgoda – powiedział. – To nie wystarczy. Tamci zabrali praktycznie wszystko. Jego komputery, kalendarz, listę klientów, notatnik z telefonami. To, co mamy, to jedynie czubek góry lodowej. Rozrzucone fragmenty przypominające archeologiczne szczątki. Myślę, że powinniśmy się do tego przyzwyczaić, nie będziemy dysponowali niczym więcej.

– Co w takim razie powinniśmy zrobić?

– Uwolnić się od dawnych przyzwyczajeń.

– Przyzwyczajeń?

– Od pytania mnie, co robić. Jutro może mnie tu nie być. Wyobrażam sobie, że zastępcy szeryfa gromadzą siły. Będziecie musieli zacząć myśleć za siebie.

– A co niby robiliśmy do tej pory?

Reacher zignorował to pytanie. Odwrócił się do Karli Dixon i powiedział:

– Czy gdy wypożyczałaś samochód, zapłaciłaś dodatkowe ubezpieczenie?

Skinęła głową.

– Okej – odparł Reacher. – Zarządzam kolejną przerwę. Później pójdziemy gdzieś na obiad. Ja stawiam. Będzie to coś w rodzaju ostatniej wieczerzy. Za godzinę spotykamy się w holu.


***

Reacher odebrał forda Dixon z rąk obsługi hotelowej i pojechał na wschód Hollywood Boulevard. Minął Entertainment Museum i Mann’s Chinese Theater, a następnie skręcił w lewo, w stronę Highland. Był dwie przecznice na zachód od Hollywood i Vine, w rejonie, gdzie zwykle kręcili się dealerzy narkotyków. Jak to zwykle bywa, okazało się, że migrowali w inne miejsce. Stróżom prawa nigdy nie udało się odnieść trwałego sukcesu. Tamci przegrupowywali się, wybierając inny rejon, raz tu, raz tam.

Podjechał do krawężnika. Za muzeum figur woskowych biegła szeroka aleja. Właściwie w połowie pusty plac, z którego samochody uczyniły miejsce do zawracania, a narkotykowi dealerzy – punkt handlowy dla zmotoryzowanych. Wszystko było zorganizowane na wzór metody pomiarów triangulacyjnych. Kierowca wjeżdżał na plac i zwalniał. Do samochodu podchodził dzieciak w wieku nie więcej niż jedenastu lat. Facet w samochodzie przekazywał mu zamówienie i wręczał gotówkę. Dzieciak niósł forsę gościowi, który pobierał opłatę, a następnie biegł po towar do faceta, który miał ukryte narkotyki. W tym czasie kierowca zataczał wolno łuk, aby spotkać dzieciaka z drugiej strony placu. Po przekazaniu towaru opuszczał aleję jakby nigdy nic, a dzieciak wracał do punktu wyjścia i czekał na następnego klienta.

Sprytny system. Zupełne oddzielenie towaru od pieniędzy, możliwość szybkiego rozproszenia się w trzech różnych kierunkach. W razie czego policja miała jedynie dzieciaka, który był za młody, aby postawić go w stan oskarżenia. Regularne dostarczanie nowych działek powodowało, że facet z narkotykami miał przy sobie jedynie minimalną ilość towaru. Równie częste wymienianie torby z forsą ograniczało potencjalne straty i ryzyko gościa, który zajmował się jej przechowywaniem.

Sprytny system.

Reacher zetknął się z nim już wcześniej.

Facet zbierający forsę wyglądał jak menel. Siedział na bloku betonu pośrodku placu z czarnym workiem marynarskim pod nogami. Miał czarne okulary i był uzbrojony w taką broń krótką, jakiej używano danego tygodnia.

Reacher postanowił zaczekać.

Czarny mercedes SL zwolnił i wjechał na plac. Wspaniały SUV, przyciemniane szyby, kalifornijskie tablice dla próżnych i bogatych z akronimem, którego Reacher nie rozumiał. Samochód zatrzymał się na początku placu i po chwili podbiegł do niego dzieciak. Jego głowa ledwo sięgała okna kierowcy, jednak ręka była wystarczająco długa. Wsunęła się do środka i po chwili wynurzyła ze zwitkiem banknotów. Mercedes ruszył przed siebie, a dzieciak podbiegł do faceta zbierającego forsę. Kiedy zwitek banknotów znalazł się w torbie, chłopak pognał do gościa z towarem. Wóz zaczął wolno zawracać, zataczając półkole.

Reacher włączył bieg i ruszył fordem Dixon. Obejrzał się na północ i południe, a następnie wcisnął gaz, silnie skręcił kierownicę i wjechał na plac. Zignorował obowiązujący ruch okrężny i ruszył wprost na środek.

Wprost na faceta trzymającego forsę. Przyspieszył, wyrzucając żwir spod przednich kół.

Gość trzymający worek z forsą zamarł.

Niecałe trzy metry przed nim Reacher zrobił trzy rzeczy: skręcił kierownicę, wdepnął hamulec i otworzył drzwi. Wóz zjechał na prawo, przednie koła zaryły w żwirze, a drzwi otworzyły się szerokim łukiem, silnie uderzając tamtego w górną część ciała. Facet poleciał w tył, ford stanął w miejscu, a Reacher pochylił się po winylowy worek marynarski i chwycił go lewą ręką. Kiedy worek znalazł się na siedzeniu pasażera, Reacher wcisnął gaz, zatrzasnął drzwi i ostro zawrócił przed jadącym wolno mercedesem. Po chwili wyjechał z placu, ostro wykręcił i ruszył w kierunku Highland. W lusterku wstecznym dojrzał unoszący się w powietrzu tuman kurzu, zamieszanie, gościa pilnującego worka leżącego na plecach i dwóch facetów biegnących w jego stronę. Przejechał dziesięć metrów i skręcił za gmach muzeum figur woskowych, przejechał skrzyżowanie i wrócił na Hollywood Boulevard.

Wszystko zajęło jakieś dwanaście sekund.Żadnej reakcji. Żadnych strzałów. Żadnego pościgu.

Reacher nie spodziewał się niczego innego. Kiedy tamci zobaczyli zwyczajnego waniliowego forda, koszmarną koszulę i krótko obcięte włosy, uznali, że jakiś gość z policji w Los Angeles postanowił podreperować budżet. Normalne koszty prowadzenia działalności. Z kolei kierowca mercedesa nie mógł ryzykować wspomnienia o tym komukolwiek.

Tak, nie zadzieraj ze specjalną grupą śledczą.

Reacher zwolnił, odetchnął głęboko i skręcił w prawo, objeżdżają miejsce zdarzenia w kierunku przeciwnym do mchu wskazówek zegara. Ruszył Canyon Road i Woodrow Wilson Drive, aby po chwili znaleźć się ponownie na Laurel Canyon Boulevard. Nikt za nim nie jechał. Zatrzymał się na pustym zakręcie, opróżnił worek i rzucił go za siebie. Przeliczył forsę. Prawie dziewięćset dolarów głównie w dwudziestkach i dziesiątkach. Na obiad wystarczy. Nawet z norweską wodą mineralną. I na napiwek.

Wysiadł i obejrzał samochód. Drzwi kierowcy były lekko wgniecione na środku. W miejscu zetknięcia z twarzą faceta pilnującego worka z forsą. Nie było śladów krwi. Wsiadł i odjechał. Dziesięć minut później siedział w wypłowiałym aksamitnym fotelu w holu hotelu Chateau Marymont, czekając na pozostałych.


***

Dwa tysiące kilometrów na północny wschód od Chateau Marmont ciemnowłosy czterdziestolatek posługujący się nazwiskiem Alan Mason jechał podziemną kolejką z hali przylotów lotniska w Denver do głównego terminalu. Był sam w przedziale. Siedział w fotelu, wyraźnie zmęczony, jednocześnie śmiejąc się ze zwariowanego jugbandu nadawanego przed komunikatami dyrekcji dworca. Pomyślał, że ten rodzaj muzyki doradzili im psycholodzy, aby obniżyć stres związany z podróżą. Podziałało. Czuł się dobrze. Był znacznie bardziej zrelaksowany niż powinien.

Загрузка...