14

Wrócili na pocztę. Poczta okazała się małym brudnym pomieszczeniem urządzonym w sposób typowy dla instytucji państwowej. W środku panował umiarkowany ruch. Zwyczajna poranna krzątanina. Do jednego z okienek ustawiła się krótka kolejka interesantów. Neagley wręczyła Reacherowi kluczyki Franza i stanęła na końcu ogonka. Reacher podszedł do wąskiego kontuaru w tylnej części sali i sięgnął po pierwszy lepszy druczek. Było to potwierdzenie odbioru przesyłki. Pochylił się nad kontuarem, wziął długopis na łańcuszku i udał, że je wypełnia. Oparł się na łokciu i zasłonił ciałem, pozorując pisanie. Spojrzał na Neagley. Za trzy minuty znajdzie się na czele kolejki. Wykorzystał ten czas, aby rzucić okiem na rząd skrytek.

Skrytki wypełniały jedną ze ścian pomieszczenia. Miały trzy rozmiary: mały, średni i duży. Sześć rzędów małych, cztery rzędy średnich i trzy rzędy dużych, tuż obok drzwi. W sumie sto osiemdziesiąt małych, dziewięćdziesiąt średnich i pięćdziesiąt cztery duże. Razem sto trzydzieści skrytek.

Która należała do Franza?

Na pewno jedna z dużych. Franz prowadził firmę, na której adres na pewno przychodziło dużo korespondencji. Niektóre przesyłki musiały zawierać grube pliki dokumentów dużego formatu. Raporty kredytowe, informacje finansowe, stenogramy rozpraw sądowych, fotografie formatu dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów. Duże, sztywne koperty. Czasopisma fachowe. Musiał mieć dużą skrytkę. Tylko którą?

Nie można było tego stwierdzić. Gdyby Franz miał wybór zdecydowałby się na górny rząd, trzeci od podłogi, po prawej stronie. Kto chciałby chodzić daleko od drzwi, a następnie kucać na linoleum, aby otworzyć drzwiczki? Tyle że na pewno nie miał wyboru. Jeśli chcesz skrytkę pocztową, bierzesz tę, która jest dostępna. Tę, która została zwolniona przez poprzedniego klienta. Ktoś umiera lub przeprowadza się w inne miejsce, jego skrytka się zwalnia, a ty przejmujesz ją w spadku. Kwestia szczęścia. Czysta loteria. Prawdopodobieństwo trafienia wynosiło jeden do pięćdziesięciu czterech.

Reacher sięgnął do kieszeni i namacał palcami klucz Franza. Uznał, że na sprawdzenie każdego zamka będzie potrzebował od dwóch do trzech sekund. W najlepszym razie niemal trzy minuty uwijania się wzdłuż długiego szeregu skrytek. Bardzo ryzykowne. W najgorszym razie mógłby włożyć klucz do; skrytki klienta, który stanął tuż za nim. Pytania, skargi, gniewne okrzyki, wezwanie ochrony, może nawet sprawa federalna. Reacher wiedział, że bez trudu opuści pocztowy hol, nie chciał jednak odejść z pustymi rękami.

Usłyszał, jak Neagley mówi dzień dobry.

Spojrzał w lewo i stwierdził, że dotarła do okienka. Pochyliła się do przodu, ściągając na siebie uwagę pracownika poczty. Reacher spostrzegł, że mężczyzna utkwił w niej wzrok. Odłożył długopis i sięgnął do kieszeni po klucz. Podszedł bez przeszkód do ściany ze skrytkami i spróbował otworzyć pierwszą z lewej.

Niepowodzenie.

Poruszył klucz w jedną i drugą stronę. Zamek ani drgnął. Wyciągnął i spróbował jeden zamek niżej. Kolejne niepowodzenie. Następny rząd. Bez skutku.

Neagley zadawała długie i skomplikowane pytanie na temat opłat za przesyłki lotnicze. Oparła się łokciami o kontuar, dbając o to, by urzędnik poczuł się najważniejszym człowiekiem na świecie. Reacher przesunął się w prawo i spróbował ponownie – skrytkę w kolejnej kolumnie, trzecią od podłogi.

Niepowodzenie.

Cztery sprawdzone, pozostało jeszcze pięćdziesiąt. Od początku poszukiwań minęło dwanaście sekund, prawdopodobieństwo odnalezienia skrytki wzrosło z 1,85 do 2 procent. Włożył klucz do kolejnego zamka. Pudło. Przykucnął i spróbował otworzyć skrytkę umieszczoną najbliżej podłogi.

Niepowodzenie.

Przesunął się w prawo, nie wstając z przysiadu. Najniższa skrytka nie była tą, której szukał, podobnie jak dwie znajdujące się ponad nią. Minęło dwadzieścia pięć sekund, a on sprawdził dziewięć skrytek. Neagley w dalszym ciągu rozmawiała z pracownikiem. Po lewej stronie Reachera jakaś kobieta otworzyła swoją skrytkę w górnym rzędzie, wyciągając gruby plik korespondencji. Stała obok, sortując przesyłki. Przesuń się, poprosił milcząco. Stań obok śmietniczki. Odsunęła się. Zrobił krok w prawo, badając czwartą kolumnę. Neagley nadal gadała, a pracownik nadal słuchał. Klucz nie pasował do górnej skrytki, nie otworzył również środkowej ani dolnej.

Sprawdził dwanaście. Prawdopodobieństwo wzrosło i wynosiło teraz jeden do czterdziestu dwóch. Lepiej, lecz nadal kiepsko. Klucz nie pasował do żadnej ze skrzynek w piątej kolumnie. Ani w szóstej. Sprawdził osiemnaście. Jedną trzecią. Z każdą próbą szansa znalezienia skrytki rosła. Myśl pozytywnie. Wiedział, że klienci stojący za Neagley wkrótce zaczną się niecierpliwić. Będą przestępowali z nogi na nogę i rozglądali się dokoła, znudzeni i wścibscy.

Zaczął sprawdzać skrytki w piątej kolumnie, poczynając od góry. Poruszył kluczem. Zamek nie ustąpił. Nie pasował także do dwóch skrytek poniżej. Kolejny krok w prawo. Neagley przestała mówić. Urzędnik zaczął jej coś tłumaczyć. Udawała, że nie rozumie. Reacher przesunął się w prawo. Ósma kolumna. Klucz nie pasował do górnej skrytki. W holu zapanowała cisza. Reacher poczuł czyjeś spojrzenie na plecach. Opuścił dłoń, próbując otworzyć środkową skrytkę ósmej kolumny.

Poruszył kluczem. Charakterystyczny metaliczny dźwięk wydał się bardzo głośny.

Bez skutku. W pomieszczeniu panowała cisza.

Sięgnął do najniższej skrytki w ósmej kolumnie.

Przekręcił klucz.

Zasuwa się poruszyła.

Skrytka była otwarta.

Zrobił krok w tył, otworzył na oścież małe drzwiczki i przykucnął. Skrytka Franza była pełna korespondencji. Koperty wyściełane folią bąbelkową, duże brązowe i białe koperty, listy, katalogi, zafoliowane czasopisma, kartki z pozdrowieniami.

W holu ponownie rozległy się dźwięki.

Reacher usłyszał, jak Neagley mówi: „Bardzo dziękuję za pomoc”. Usłyszał stukot kroków na posadzce. Klienci stojący za Neagley przesunęli się do przodu. Wyczuł, że odzyskali nadzieję na załatwienie sprawy, zanim się zestarzeją i umrą. Wsunął rękę do środka i wyjął zawartość skrytki. Ułożył wszystko w schludny plik, ujął w obie dłonie i wstał. Wcisnął plik pod pachę, zamknął skrytkę, wsunął klucz do kieszeni i odszedł jakby nigdy nic.


***

Neagley czekała na niego w mustangu zaparkowanym obok trzeciego pawilonu, licząc od poczty. Reacher pochylił się, upchnął przesyłki w skrytce deski rozdzielczej, a następnie wsiadł do środka. Posortował plik, wyciągając z niego cztery małe, wyściełane folią bąbelkową koperty zaadresowane na biuro Franza jego własnym charakterem pisma.

– Zbyt małe jak na płyty CD – zauważył.

Uporządkował je chronologicznie według daty na stemplu.

Najnowsza została ostemplowana rano w dzień zniknięcia Franza.

– Wysłał ją poprzedniego wieczoru – wyjaśnił. Otworzył kopertę i wyjął z niej mały srebrny przedmiot.

Metalowy, płaski, długości pięciu i szerokości dwóch centymetrów, cienki, z plastikową nasadką. Widniał na nim napis „128 MB”.

– Co to takiego? – zapytał.

– Pendrive – wyjaśniła Neagley. – Nowa wersja dyskietki. Pozbawiona ruchomych części, o stukrotnie większej pojemności.

– Co z tym zrobimy?

– Podłączymy do jedynego z moich komputerów i zobaczymy, co zawiera.

– Tylko tyle?

– Chyba że zawartość jest chroniona hasłem. Pewnie tak będzie.

– Czy są programy, które pozwolą nam je złamać?

– Kiedyś były. Teraz nie. Rzeczy z każdym dniem stają się coraz doskonalsze lub coraz gorsze, w zależności od punktu widzenia.

– Co wówczas zrobimy?

– Podczas jazdy sporządzimy listę potencjalnych haseł. Po staremu. Sądzę, że po trzech próbach wszystkie pliki zostaną usunięte.

Włączyła silnik i odjechała od krawężnika. Wykonała zgrabny zwrot na pasie przeciwpożarowym i skierowała się na północ w stronę bulwaru La Cienega.


***

Mężczyzna w ciemnoniebieskim garniturze obserwował ich cały czas. Siedział nisko, ukryty za kierownicą ciemnoniebieskiego sedana chryslera, stojącego w odległości czterdziestu metrów od poczty, na miejscu parkingowym należącym do apteki. Otworzył klapkę komórki i wybrał numer swojego szefa.

– Tym razem w ogóle nie zajrzeli do biura Franza – oznajmił. – Rozmawiali z właścicielem pawilonów. Byli długo na poczcie. Sądzę, że Franz musiał wysyłać korespondencję na własny adres. Dlatego nic nie znaleźliśmy. Pewnie już to mają.

Загрузка...