77

Może widzieli Neagley i pomyśleli, że Reacher pobiegł przed nią. A może zobaczyli jedynie poruszającą się bramę lub usłyszeli jej zgrzyt. Z pewnością słyszeli strzał. Może dopowiedzieli sobie resztę. W każdym razie chwycili przynętę. Zareagowali natychmiast. Trzy samochody ryknęły, zawróciły i ruszyły w stronę ulicy, gwałtownie przyspieszając. Zostawiały za sobą obłoki spalin i wyrzucały ziemię spod kół. Przemknęli przez bramę, jakby samochody były podrasowane na wyścigi. Reflektory oświetliły ulicę, powodując, że stało się widno jak w dzień.

Patrzył, jak odjeżdżają.

Poczekał, aż ponownie zapadną ciemności, aż ucichnie zgiełk. Policzył do dziesięciu, wolno posuwając się wzdłuż prawej burty bella. Zignorował drzwi do kokpitu. Minął je i położył dłoń na klamce tylnych drzwi.

Spróbował.

Nie były zamknięte.

Spojrzał przez ramię na domek pilota. Żadnego ruchu. Nacisnął. Zasuwa się poruszyła. Otworzył drzwi. Były szerokie, lekkie i tandetne. Jak drzwi vana. Spodziewał się czegoś zupełnie innego, może ciężkich pneumatycznie otwieranych drzwi samolotu rejsowego.

Otworzył je na szerokość pół metra, zajrzał, a następnie wskoczył do środka. Przyciągnął drzwi, zamarł na chwilę, a następnie zamknął jednym zdecydowanym ruchem. Przykucnął i wyjrzał przez okno, obserwując budkę wartownika. Żadnej reakcji.

Odwrócił się i uklęknął w kabinie. W środku beli przypominał powiększonego minivana. Był nieco szerszy i nieco dłuższy od samochodu, którym w telewizyjnych reklamówkach jeździ typowa amerykańska matka mająca dzieci w wieku szkolnym. Nieco mniej pudełkowaty. Z nieco wyraźniej zarysowanymi konturami. Węższy z przodu, szerszy na wysokości podłogi, ciaśniejszy na wysokości głowy, węższy z tyłu. Ma siedem miejsc. Dwa w kokpicie, trzy w środku i dwa z tyłu. Brakowało środkowego rzędu. Masywne wysokie fotele lotnicze były obite czarną skórą, miały zagłówki i oparcia na ręce, a także pasy bezpieczeństwa. Do połowy wysokości kabinę obito czarną wykładziną dywanową. Powyżej pokryto czarnym pikowanym włóknem winylowym. Korporacyjny szyk, chociaż lekko przestarzały. Pomyślał, że pewnie wzięli helikopter w leasing. We wnętrzu unosiła się słaba woń paliwa lotniczego.

Za tylnymi siedzeniami było trochę miejsca. Na ładunek, pomyślał. Przestrzeń bagażowa. Jak w minivanie. Niezbyt dużo miejsca, ale wystarczy. Odszukał rączki i pochylił tylne siedzenia do przodu. Przeszedł do tyłu i usiadł na podłodze. Bokiem, z wyprostowanymi nogami i zgarbionymi plecami przyciśniętymi do przegrody. Wyciągnął zdobyczne SIG-i i ułożył na podłodze przy kolanach. Pochylił się do przodu i wyprostował fotele. Następnie skulił się, aby sprawdzić, czy zdoła ukryć głowę.

Chyba tak, pomyślał.

Ponownie podniósł głowę. Okna kabiny pokrywała rosa. Były ciemne, szare, bez wyrazu. Jak ekran wyłączonego telewizora. Na zewnątrz nic się nie działo. Do środka docierały jedynie przytłumione dźwięki. Najwyraźniej dywan i winylowe poszycie zapewniały dźwiękoszczelność.

Pięć minut.

Dziesięć.

Nagle zamglone szyby zajaśniały. Reacher ujrzał poruszające się jasne światła i cienie. Samochody. Wracali. Trzy pary reflektorów kołyszących się i krążących wokół. Światła przez chwilę przesuwały się po szybie, a następnie zamarły. Sekundę później zgasły. Samochody ponownie znieruchomiały na parkingu.

Wytężył słuch.

Nie słyszał niczego z wyjątkiem wolnych kroków i niskich głosów. Nie triumfujących, lecz zaniepokojonych. Nieomylny znak klęski.

Tym razem się nie udało.

Czekał.

Загрузка...