Rozdział 12

Mimo że tej nocy nie spaliśmy zbyt długo, to już wczesnym rankiem byliśmy na nogach. Gdy zeszliśmy na dół, nie było ani Henry’ego, ani Ewy. Domyślaliśmy się, że musiał ją odwieźć bardzo wcześnie rano. Oczywiście nie mogła być długo poza domem, gdy spotykała się moim bratem.

Tak przypuszczaliśmy. Do takich wniosków dochodziły nasze czternastoletnie głowy. Jakoś nie byliśmy zbyt rozmowni tamtego ranka. Edmund przez pięć minut mieszał płatki w mleku, zanim zaczął je jeść. Jak zwykle zresztą. Smarował serem swoje kanapki, jak to on, z przesadnym wręcz pietyzmem. Jakby to była ważna rzecz, jakiś naukowy eksperyment rozstrzygający o przyszłości całej ludzkości. Jedna grudka masła wyjdzie na zewnątrz albo jeden centymetr kwadratowy chleba nie zostanie posmarowany, a cały wszechświat rozleci się w drobny mak.

Pamiętam, jak zastanawiałem się, czy to, że inaczej jemy, coś znaczy. Mnie wystarczały niecałe cztery minuty na to, by spałaszować wszystkie kanapki i wyżłopać całe mleko z czekoladą. Dla Edmunda śniadanie stanowiło rodzaj rytuału, zachowywał się jak ksiądz udzielający komunii. Nie to, żebym aż tak dużo wiedział na ten temat, na własne oczy tylko raz widziałem coś takiego, wtedy, kiedy wiele lat temu Henry szedł do bierzmowania, i muszę przyznać, że czegoś bardziej nudnego i monotonnego nie zdarzyło mi się jeszcze doświadczyć. Kto wie, czy to, że zupełnie inaczej jedliśmy śniadanie, jednak o czymś nie świadczyło. Może wskazywało na to, że mieliśmy po prostu różne charaktery i gdyby któryś z nas zamiast mężczyzną był kobietą, to raczej nie moglibyśmy jako mąż i żona zamieszkać pod jednym dachem. Totalny absurd.

Już na samą myśl o tym nie mogłem się powstrzymać, by się nie uśmiechnąć. Oczywiście były to tylko czysto teoretyczne rozważania. Chodziły mi tego ranka po głowie, kiedy czekałem, aż Edmund skończy swoją porcję. Bezpodstawne i niedorzeczne spekulacje. W życiu nie pobiorę się z Edmundem, niezależnie od tego, ile by było we mnie z baby. Podejrzewam, że te myśli pojawiły się tylko dlatego, że byłem zbyt zmęczony, by je od siebie odgonić. W tamtych czasach rodziły mi się w głowie przeróżne myśli. Potrafiłem zrobić z nimi porządek, gdy byłem wypoczęty i wyspany, lecz gdy tylko miałem zbyt mało snu, wszystkie one wypływały na powierzchnię. RAK – TREBLINKA – MIŁOŚĆ…

Tego dnia pogoda była przednia. Do południa zatopieni w lekturze leżeliśmy na pomoście, potem popłynęliśmy łódką. Powiosłowaliśmy aż do Wieprzowej Skałki, tam wypróbowaliśmy nowe flippery. Żadnej darmowej próby, w ogóle automat ten mocno bił po kieszeni. Kiedy już mieliśmy dość, poszliśmy na lody, potem popłynęliśmy na Wyspę Mewich Gówien. Wzięliśmy ze sobą parę soków jabłkowych, kilka książek oraz „Pułkownika Darkina”. W czasie gdy Edmund leżał i po raz piąty czy szósty odbywał „Podróż do wnętrza Ziemi”, ja skupiałem wzrok na niezwykle ambitnych dymkach komiksu. Jednak cały czas tańczył mi przed oczami ten nocny obraz podskakujących piersi Ewy Kaludis, lecz ilekroć starałem się odnieść go do rzeczywistości, ponosiłem klęskę.

Nawet nie zbliżyłem się do celu. Wreszcie postanowiłem wyrzucić z „Pułkownika Darkina” wszystkie te nachalne sceny erotyczne. Teraz i na wieki. Nie pasowały one ani do mnie, ani do niego. Kiedy już byliśmy po trzynastej kąpieli i gdy ostatni sok jabłkowy został napoczęty, Edmund włożył okulary przeciwsłoneczne i powiedział:

– Mam przeczucie.

Zastanawiałem się chwilę. Poważne słowa wypłynęły z jego ust, ale i wyglądał nadzwyczaj poważnie.

– Mówisz? – powiedziałem.

– Mówię – odparł Edmund.

– Jakie znowu przeczucie?

Edmund zawahał się przez chwilę.

– To, że niedługo wszystko trafi szlag.

Wziąłem łyk.

– Co ma szlag trafić? – spytałem.

Edmund tylko westchnął i odparł, że sam dobrze nie wie. Odczekałem chwilę, potem spytałem, czy nie ma przypadkiem na myśli tej całej sytuacji z moim bratem i Ewą Kaludis. I Berrą Albertssonem.

Edmund kiwnął twierdząco głową.

– Tak mi się wydaje – powiedział. – Coś musi się wydarzyć. Cała ta historia nie może trwać w nieskończoność. Jakby teraz… jakby teraz była cisza przed burzą. Nie masz takiego wrażenia?

Nie odpowiedziałem. Od razu przypomniałem sobie to, co mi ojciec powiedział tamtego majowego wieczoru w kuchni na ulicy Sportowej.

Potem jeszcze raz przywołałem w pamięci Ewę Kaludis. I nieprzytomnego Mullego. Biologicznego ojca Edmunda. Oraz zszarzałe dłonie mojej matki wyciągnięte na szpitalnym pledzie. Beznadziejny to był widok, tak jak beznadziejna jest kasza gryczana z jagodami.

– Zobaczymy – powiedziałem na koniec. – Czas pokaże.


***

Minęło kilka dni. Skwar nie ustępował. Pływaliśmy, leżeliśmy na pomoście i czytaliśmy, wybieraliśmy się łodzią to do Laxmanów, to do Wieprzowej Skałki. Można było odnieść wrażenie, że wszystko było po staremu. Henry siadywał w cieniu i pisał, paląc te swoje lucky strike’y, my zaś przygotowywaliśmy posiłki, dostając coś niecoś w zamian. Piątala albo dychę. Wieczorami Henry wybywał gdzieś Killerem i wracał bardzo późno w nocy. O Ewie Kaludis nie wspomniał ani razu, ale i my o nią nie pytaliśmy. Milczeliśmy czy też przywdzialiśmy maski, tak jak to robią dżentelmeni. Jak Arsene Lupin albo Scarlet Pimpernel.

Albo Pułkownik Darkin.

Jeśli nie można być kimś innym, to niechby, do diabła, chociaż dżentelmenem można było zostać.

Było to jedno z tych powiedzeń, które Edmund wyniósł z Angermanlandii. Tu akurat całkowicie się z nim zgadzałem.

W Genezaret pojawiła się po raz kolejny czwartego lipca. Tę datę pamiętam doskonale, bo wcześniej sporo rozmawialiśmy z Edmundem o Jerzym Waszyngtonie i amerykańskiej wojnie o niepodległość. I o Kennedym i jego Jackie. Na zegarze było trochę po dwudziestej drugiej. Zdążyliśmy już wypić mleko czekoladowe i zjeść suchary z masłem, co zresztą zwykle robiliśmy przed pójściem do łóżka. Henry dalej siedział na zewnątrz i pisał; mimo późnej pory było jeszcze całkiem jasno. Cały czas palił, co odstraszało komary.

Wydaje mi się, że wszyscy trzej usłyszeliśmy odgłos skutera. Akurat siedzieliśmy z Edmundem w kuchni. Spojrzeliśmy się na siebie, wtedy też ucichła maszyna do pisania.

Po niecałej minucie była już na parkingu. Zmniejszyła obroty silnika, by po chwili zupełnie go wyłączyć.

– Hrrm – chrząknął Edmund. – Chyba muszę wyjść się odlać.

– Skoro musisz – powiedziałem.

Na początku w ogóle jej nie poznałem. Przez kilka sekund nie docierało do mnie, że kobieta, która ukazała się zza krzaków bzu, by rzucić się w ramiona mojego brata, rzeczywiście była Ewą Kaludis.

Ewa Kaludis/Kim Novak na swoim czerwonym puchu. Ewa Kaludis z tymi błyszczącymi oczami i dorodnymi falującymi piersiami. W tych czarnych rybaczkach i z czerwoną opaską na włosach, no i w tej rozpiętej, tańczącej na wietrze koszuli a la Gloria Swanson.

Ale to była ona. Dzisiaj też miała na sobie tę koszulę oraz rybaczki. Jeśli nie te same, to przynajmniej podobne. Za to nie miała na włosach czerwonej opaski. Oczy też już nie błyszczały, trudno było również dostrzec uśmiech na jej twarzy. Tylko jedno oko wyglądało przyzwoicie. Pod drugim miała niezłą śliwę. Usta też nie te same. Górna warga była jakby bardziej spłaszczona i sięgała teraz koniuszka nosa.

Dolna z kolei była mocno spuchnięta, a przez jej środek przebiegała gruba ciemna rysa. Na jednym z policzków miała bliznę. Była zmartwiona i nie dało się nie zauważyć, że musiało się wydarzyć coś niedobrego. Że ktoś musiał ją nieźle załatwić. Że ktoś skierował swoje pięści na twarz Ewy Kaludis. Że ktoś… że ktoś…

Zdaje się, że pociemniało mi przed oczami, kiedy pojąłem, co się stało. Przymknąłem oczy. Usłyszałem, jak stojący obok mnie Edmund przeklina pod nosem. Gdy znów spojrzałem przed siebie, ujrzałem Ewę Kaludis wtuloną w ramiona mojego brata. Objął ją nimi mocno, gładził po karku… słychać było jej płacz.

Henry stał z lekko opuszczoną głową i szeptał jej coś do ucha, z kolei Ewa unosiła i opuszczała ramiona w takt swojego szlochania.

Przez jakiś moment nic szczególnego się nie działo poza tym, że Edmund wyrzucił z siebie kolejne niecenzuralne słowa. Później Henry pomógł Ewie usadowić się przy stole, tym samym, przy którym parę minut wcześniej pisał swój tekst. Potem odwrócił się w naszą stronę.

– Słuchać mnie uważnie – rzekł stanowczo, przerzucając wzrok to na mnie, to na Edmunda. – Nie wiem, o co wam chodzi, lecz czy możecie nas teraz, do cholery, zostawić w spokoju. Nie wiem… idźcie sobie poleżeć, powiosłować czy co tam chcecie, tak się składa, że teraz chcemy być tylko we dwoje. Chyba się jasno wyrażam?

Skinąłem głową, że już odchodzę. Edmund zrobił to samo.

– W porządku – powiedział Henry. – A więc już was tu nie ma.

Spojrzałem na Edmunda. Zaraz poszliśmy się odlać. A potem położyć.

Następnego ranka wyszło na jaw, że została u nas na noc.

Większą część nocy spędziliśmy z Edmundem na omawianiu zaistniałej sytuacji, więc przespaliśmy całe przedpołudnie. Kiedy chwiejnym krokiem schodziłem ze schodów, by odwiedzić kibel, nim będzie za późno, dostrzegłem Ewę okupującą jeden z tych leżaków pod jesionem. Siedziała w starym szlafroku Henry’ego. Wyglądało, jakby trzęsła się z zimna, a kiedy za chwilę podniosła rękę, siląc się na niepewne powitanie, coś chwyciło mnie za gardło, że aż musiałem przełknąć ślinę.

– Cześć – powiedziałem. – Tylko zrobię poranną toaletę. Za chwilę będę z powrotem.

Na jej twarzy pojawił się ciężki grymas. Może próbowała zdobyć się na uśmiech?

Załatwiłem się, wykąpałem i po chwili byłem już z powrotem. Edmund nadal się wylegiwał. Henry też był poza zasięgiem wzroku. Wziąłem drugi leżak i rozłożyłem się na nim tuż obok Ewy. Naprzeciwko, lekko z ukosa, jednak dość blisko.

– Bardzo boli? – spytałem.

Ostrożnie potrząsnęła głową.

– Aż tak bardzo to nie.

Przełknąłem ślinę. Starałem się nie uciekać wzrokiem od tego przykrego widoku.

– Do wesela się zagoi – odrzekłem. – Za kilka dni znów będziesz najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem.

Po raz kolejny próbowała zdobyć się na uśmiech. Także i tym razem z marnym skutkiem. Wyraźnie sprawiało jej to ból, bo wzdrygnęła się, a jej ręka szybko powędrowała w kierunku ust.

– Wyglądam okropnie – powiedziała. – Wolałabym, abyś na mnie nie patrzył.

Odwróciłem głowę, skupiając wzrok na pniu drzewa. Był szary, nierówny i nieszczególnie atrakcyjny.

– A gdzie Henry? – spytałem.

– Pojechał do miasta po plastry. Niedługo wróci.

– Aha.

Przez chwilę nikt nic nie mówił.

– Do cholery jasnej – postanowiłem przerwać ciszę. – Jak ktoś mógł cię tak urządzić?

Nie odpowiedziała. Tylko jeszcze bardziej wyciągnęła się na leżaku, odchrząkując przy tym parokrotnie. Wtedy przeszło mi przez myśl, że może czuła krew w gardle. Ofiary przemocy, w niektórych książkach, które czytałem, zwykły odczuwać coś takiego.

– Może przynieść ci coś? – spytałem. – Na przykład do picia albo, no nie wiem, cokolwiek…

Mrugnęła kilka razy zdrowym okiem.

– Nie, dziękuję – odparła. – Erik, to bardzo miło z twojej strony.

– E… tam – powiedziałem.

Jeszcze raz odchrząknęła i otarła szlafrokiem czoło.

– Można się do tego przyzwyczaić – powiedziała. – Zapewniam.

– Naprawdę? – zdziwiłem się.

– Mną się nie przejmuj. Bywało gorzej.

– Gorzej? – nie chciało mi się wierzyć.

– Kiedy byłam w twoim wieku – ciągnęła dalej. – I młodsza. Pochodzę z innego kraju, być może go kojarzysz. Tylko ja z siostrą, rodzice tam zostali. Cała ta przeprawa przez morze odbyła się łodzią tylko ciut większą niż ta wasza… naprawdę nie wiem, dlaczego ci to wszystko mówię.

– Ja też nie – przyznałem.

– Może dlatego, że Henry opowiadał o waszej matce – odezwała się po krótkiej chwili. – Wiem, Erik, że nie jest ci łatwo. Nie wiedziałam o tym wcześniej, ale teraz już wiem.

Skinąłem głową, analizując korę pniaka. Jej wzór wciąż był ten sam.

– Chyba nie chcesz o tym rozmawiać, prawda?

Nie odpowiedziałem. Przez chwilę przypatrywała mi się zdrowym okiem. Następnie pochyliła się do przodu i poklepała dłonią trawę.

– Proszę, chodź tu na chwilę.

Zawahałem się, ale ostatecznie zrobiłem tak, jak chciała. Wygramoliłem się z leżaka i usiadłem na ziemi pomiędzy jej kolanami. Ostrożnie oparłem szyję o kraniec leżaka. Po obu stronach głowy czułem jej uda.

– Teraz przymknij oczy – powiedziała.

Posłuchałem. Objęła dłońmi moje barki i zaczęła je w sposób delikatny i rytmiczny masować.

Rytmiczny i delikatny. Jednocześnie był to masaż silny, taki, który rozgrzewa każdy mięsień. I znów przez moment zawirowało mi w głowie i pomyślałem, że to lato wciąż dostarcza mi nowych przeżyć i doświadczeń i że chyba musiało minąć ze sto lat od egzaminów w szkole Stava.

– Za bardzo się spinasz. Spróbuj się trochę rozluźnić.

Rozluźniłem się do tego stopnia, że moje ciało zaczęło przypominać wosk, po którym zręcznie przejeżdżała dłońmi. Oczywiście miałem wzwód, ale kontrolowałem go na tyle, by się tego nie domyśliła, patrząc na moje przewiewne kąpielówki. Potem rozkoszowałem się już tylko tą sytuacją. Tym, że siedziałem pomiędzy jej nogami, czując dotyk jej rąk. Poczułem, że znów zbiera mi się na płacz, lecz tym razem nie popłynęła żadna łza. Tylko coś pięknego, delikatnie wibrującego przetoczyło się tuż przed moimi oczyma i w tym momencie uświadomiłem sobie, jak to jest być Henrym.

Henrym – moim bratem.


***

Wkrótce wstał Edmund, a później wrócił Henry z apteki, ale nie miało to znaczenia. Gdy zdjęła ręce z moich pleców i zaczęła mi nimi czochrać włosy, poczułem, jakby połączyło nas braterstwo dusz. Albo jakbyśmy zawiązali jakiś tajemny sojusz. Nie rozmawialiśmy za wiele, w zasadzie prawie w ogóle. Tylko siedzieliśmy tak razem w trawie, mimo to było jakoś zupełnie inaczej, jakby pewnie powiedział Edmund.

Jakoś tak cholernie inaczej. Myślałem o tym raz czy dwa razy w okresie przed Potwornością i za każdym razem było tak, jakby wypełniało mnie silne i ciepłe uczucie. Ciepłe i silne, tak jak jej ręce na moich napiętych barkach.

Tak, jakby się brało ciepłą, przyjemną kąpiel po chłodnym zimowym dniu.

Tyle, że od środka.

Загрузка...