Rozdział 23

Verner Lindström nie odmłodniał przez te lata.

– Za dwa miesiące sprawa ulegnie przedawnieniu – wyjaśnił, poprawiając muchę. – Ale nie dlatego chciałem się z tobą spotkać. Piszę wspomnienia. Wiosną odszedłem na emeryturę i musiałem się czymś zająć.

Siedzieliśmy w restauracji w hotelu Linneusz na ulicy Linneusza. Z tego, co się zorientowałem, Lindström przyjechał pociągiem do Göteborga specjalnie po to, by ze mną porozmawiać; widać rola emeryta wyraźnie mu nie służyła.

Tak to już jest, pomyślałem. Niektórzy nigdy nie będą umieli cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem, inni są jakby do tego stworzeni. Po jedzeniu Lindström wyjął fiolkę z bronzolem i włożył do ust dwie tabletki. Nie przypominam sobie, bym w ciągu ostatnich dziesięciu, może piętnastu, lat widział takie pastylki. Może Lindström wykupił cały ich zapas?

– Prawda jest taka, że miałem w swojej karierze zbyt dużo niewyjaśnionych spraw. A zabójstwo tylko jedno. Bertila Albertssona.

– Czasem tak bywa – powiedziałem. – W każdym razie zrobił pan wszystko, co było w pana mocy.

Ssał tabletki i kiwał powoli głową, to w jedną, to w drugą stronę, jak stary zmęczony ogar.

– Tylko rezultat – powiedział. – Cały ten wysiłek poszedł na marne, skoro i tak liczy się tylko rezultat. Człowiek, który zamordował tego przeklętego szczypiornistę na tym przeklętym parkingu dwadzieścia pięć lat temu, za dwa miesiące będzie już zupełnie bezkarny.

– Ten człowiek? – zdziwiłem się. – Wydawało mi się, że ustaliliście, że to był mój brat. I że tylko brakowało wam dowodu, by go na stałe wsadzić za kratki.

Verner Lindström westchnął.

– Jego lub ją – powiedział. – Bo i taki wariant zakładaliśmy. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że również w przypadku jej osoby nie szczędziliśmy środków. Tamtej jesieni przesłuchiwaliśmy ją dzień i noc, wyparła się wszystkiego. Pozostaje zastanowić się, jak ułożyła sobie życie.

– Nie mam pojęcia – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Pewnie wyjechała za granicę, to by do niej pasowało.

Lindström zmierzył mnie wzrokiem, potem ciągnął dalej:

– Najbardziej zależy mi na tym, byś sprzedał mi parę dodatkowych informacji. Teraz, kiedy już nie musisz chronić brata.

– Zostały jeszcze dwa miesiące – zwróciłem uwagę. – Jeszcze można go wsadzić do więzienia.

Uśmiechnął się szeroko i potrząsnął parokrotnie fiolką bronzolu, prawdopodobnie po to, by sprawdzić, czy coś tam jeszcze jest.

– Daję ci swoje słowo – powiedział i włożył fiolkę z powrotem do kieszonki koszuli. – Chyba nie sądzisz, że te biedne ręce emeryta wydobędą na powierzchnię to, co przez tyle lat się pod nią skrywało.

Zwrócił swe dłonie w kierunku sufitu i spojrzał na nie, a potem na mnie z najbardziej niewinnym wyrazem twarzy na świecie.

– Cokolwiek – powiedział. – Interesuje mnie wszystko. Nie potępiam tego, że z kumplem zatailiście to czy tamto. W końcu mieliście wtedy po czternaście lat, a to wiek, w którym człowiek nie do końca wie, jak postąpić.

Przerwał na moment i schował ręce pod stół, tak jakby psuły mu całą koncepcję.

– Hm, możliwe, że jeszcze ktoś inny był tamtej nocy w Genezaret.

– Jeszcze ktoś? – spytałem. – Masz na myśli Ewę Kaludis?

Znów westchnął.

– Nie ją. Wiadomo, już nigdy się nie dowiemy, czy była tam wtedy. Ona zaprzeczyła. On też zaprzeczył. Już chyba nie może być nic bardziej zawiłego. Nigdy nie udało nam się udowodnić, że była u niego. Jednak istnieją poszlaki, które każą nam sądzić, że jeszcze ktoś był wtedy u Henry’ego.

Zastanawiałem się przez kilka sekund. Przede wszystkim nad słowem „poszlaki”.

– Kto to mógł być?

– Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć od ciebie – powiedział Lindström.

– Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziałem. – Proponuję skontaktować się z Edmundem, w końcu to on obudził się tamtej nocy.

Lindström wziął chusteczkę i wytarł nos.

– Już z nim rozmawiałem – wyjaśnił lekko zniecierpliwiony. – Dwa razy.

– I nic?

– Hmm – chrząknął Lindström. – Najgorzej przesłuchuje się księży, na szczęście nieczęsto się zdarza, by byli w coś zamieszani… księża i alfonsi, nie wiem, których bardziej nie znoszę.

– Ach tak – powiedziałem.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Lindström wziął ze sobą tamten zeszyt, który teraz leżał obok talerza. Zerkał do niego, składając chustkę. Jednak ani go to szczególnie nie uszczęśliwiło, ani oświeciło.

Pomału atmosfera zaczęła gęstnieć.

– Są rzeczy, które są wspólne dla wszystkich niewyjaśnionych zbrodni – odezwał się wreszcie, zamykając zeszyt.

– Naprawdę? – powiedziałem. – Jakie to rzeczy?

– Przede wszystkim łatwość – odrzekł Lindström. – Tak jak na przykład w przypadku Bertila Albertssona. Jedyne co musiał uczynić morderca, to zrobić dwa kroki wprzód i uderzyć młotem. Albo kilofem czy innym narzędziem. Jedno uderzenie i już po wszystkim. Wystarczyło zakopać narzędzie zbrodni i zapomnieć o całej historii… no, może jeszcze życzyć sobie, by nad ranem spadł deszcz, co zresztą się stało.

Zamilkł. Nadział na widelec kilka ziaren groszku i przyglądał im się przez chwilę, tak jakby nagle olśniło go, że zabójca Berry Albertssona siedzi ukryty w którymś z nich. Człowiek, który przez całe swoje życie badał sprawy kryminalne, musi mieć nieco skrzywioną psychikę, pomyślałem. Znów minęło kolejne pół minuty.

– Skąd morderca mógł wiedzieć, że Albertsson się tam zjawi? – spytałem. – Zawsze mnie to dziwiło.

– Istnieje jeszcze inny wariant – powiedział Lindström. – Niezależnie od tego, kto zabił, niejasny jest motyw zbrodni.

– O ile nie był to Henry?

– Albo Ewa Kaludis – dodał Lindström.

Zastanawiałem się przez chwilę.

– Co mogło być przyczyną, że ktoś obcy zjawił się tamtej nocy w Genezaret? – zapytałem.

Lindström zawahał się przez moment.

– Tylko świadek mógłby wiedzieć.

– A kto miałby być tym świadkiem?

– O tym nie mogę mówić – powiedział Lindström i nieco przepraszająco wzruszył ramionami. – Niestety.

Przez kilka sekund patrzyłem się na niego w osłupieniu.

– A kwestie techniczne? – spytałem. – Ślady, narzędzie zbrodni i tak dalej. Jak pod tym względem sprawa się przedstawia?

– Kiepsko – powiedział Lindström. – Zarówno jeśli chodzi o ślady, jak i o narzędzie zbrodni. Nawet nie dało się ustalić, który z samochodów został wcześniej zaparkowany, Berry czy twojego brata. Chociaż wszystko przemawiało za tym, że to Henry był wcześniej.

– A narzędzie zbrodni?

– Nigdy go nie znaleźliśmy – oświadczył Lindström. – Takie są niestety realia. Dopóki ten ktoś się nie ujawni, to zabójca Bertila Albertssona nadal będzie na wolności. A dobrze byłoby móc napisać we wspomnieniach, że sprawa została jednak rozwiązana. Że mimo wszystko wiem, kto to zrobił. Dlatego właśnie tu jestem. Hmm.

Znów zrobił małą przerwę. Wziął ostatni łyk wina, wytarł usta. Zebrał w sobie wszystkie siły, by po raz ostatni zaatakować.

– Czyli mam rozumieć, że nie powiesz mi nic, co by rzuciło choć małe światło na całą tę historię? Coś, co wtedy skrywałeś, czy coś, co nasunęło ci się dopiero po jakimś czasie.

– Niestety – powiedziałem. – Rozmyślałem o tym dwadzieścia pięć lat, lecz niestety wiem równie niewiele, co wtedy. Czysty przypadek, zjawił się szaleniec, który zabił, nadal podtrzymuję tę tezę. Czy chociaż zadaliście sobie trud, by ją sprawdzić?

Lindström nie odpowiedział.

– Wiadomo, że gdybym się czegoś dowiedział, to poszedłbym z tym na policję – dodałem.

Wyglądało, jakby Lindström się poddał, ja zaś nie miałem już tyle respektu dla jego osoby, co wtedy na początku lat sześćdziesiątych. Zrozumiałem też, że mając czternaście lat, jest się za młodym na to, by wyrabiać sobie pogląd o ludziach, choć akurat to, według mojego brata, nieźle mi wtedy wychodziło.

– Bardzo mi przykro – powiedziałem – żałuję, lecz wygląda na to, że pańska wyprawa do Göteborga nie zostanie zwieńczona sukcesem.

– Nie do końca. Po pierwsze, jedzenie było przednie, a po drugie, mam w swoim programie jeszcze jedno spotkanie.

– Naprawdę? – zdziwiłem się. – Z kim?

Wyrównał w kieszeni fiolkę bronzolu i spojrzał przez okno.


***

Nigdy się nie dowiedziałem, czy Verner Lindström rzeczywiście z kimś się jeszcze spotkał w trakcie tamtej wizyty w Göteborgu, ale dwa miesiące później sprawa morderstwa Bertila Albertssona uległa przedawnieniu. To było we wrześniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku i krótko po tym zdaliśmy sobie z Ewą sprawę, że tego wieczoru jedliśmy homara i piliśmy szampana.

Tak jakbyśmy znali datę i uważali, że warto ją uczcić.

Prawdziwy powód był oczywiście inny. Po prostu Karla pojechała do swego ojca do Eslöv, więc mieliśmy całe mieszkanie przy ulicy Palmsteda tylko dla siebie.

Загрузка...