Rozdział 20

Mój brat Henry został osadzony w areszcie z podejrzeniem o zabicie Bertila Armaty Albertssona w czwartek siedemnastego lipca. Pisały o tym piątkowe gazety.

Również w piątek raz jeszcze odwiedził mnie i Edmunda komisarz śledczy Verner Lindström. Przyjechał już o dziesiątej rano, mając ze sobą egzemplarz „Gazety Regionalnej”. Najpierw dał się nam zapoznać z tym, co napisali, potem znów zaczął nas przesłuchiwać.

Nie pisali Henry, tylko na przemian aresztowany albo podejrzany. Nawet słowem nie wspomnieli, że sam się zgłosił na policję.

Ani też o tym, co nasunęło podejrzenia. Napisali tylko, że podejrzany miał coś wspólnego z ofiarą. Aresztowanie to rezultat pieczołowitego i uwieńczonego sukcesem śledztwa, choć do tej pory młody człowiek się nie przyznał, oświadczył śledczy Lindström w trakcie konferencji prasowej w czwartek wieczorem.

I to było wszystko.

– Uzyskaliśmy parę nieprawdziwych informacji odnośnie do całego zdarzenia – powiedział Lindström, kiedy już skończyliśmy czytać. – Między innymi od was dwóch. Tym razem chcę poznać całą prawdę, moi panowie. Całą.

Jego głos brzmiał o wiele bardziej szorstko niż przedtem. Przypominał papier ścierny czy coś takiego. Edmund złożył gazetę i położył ją z powrotem na stole.

And nothing but the truth – powiedział.

– Możesz sobie na moment odejść – powiedział Lindström. – Bądź jednak w pobliżu. A tak na przyszłość, mów w swoim ojczystym języku.

Edmund lekko poczerwieniał i zostawił nas samych w kuchni.

Lindström wyciągnął fiolkę z bronzolem, ale jej nie otworzył. Położył ją tylko przed sobą na stole, tocząc do przodu i do tyłu palcami prawej ręki: wskazującym i serdecznym. Najwyraźniej tym razem nie potrzebował zeszytu, nie wiedziałem, jak mam to rozumieć.

Nie wiedziałem też, jak mam interpretować tę ciszę, którą jakby wydmuchiwał ze swoich włochatych nozdrzy, przypatrując mi się z mniejszej niż metr odległości. Był jak zimna lampa kwarcowa, patrzyłem to na fiolkę z bronzolem, to na swoje ręce na kolanach.

– Ty i twój brat – zaczął wreszcie.

– Tak?

– Jakie są stosunki między wami?

– Dobre – odparłem.

– Jest dużo starszy od ciebie.

Nie potraktowałem tego jako pytanie i nic nie powiedziałem.

– O ile starszy?

– O jakieś osiem lat.

– Możesz przysiąc, że dobrze go znasz?

– Oczywiście – powiedziałem.

– Że wiesz, co robi i tak dalej?

– Tak.

– A czym się zajmuje?

– Jest dziennikarzem. Pracuje jako freelancer. Choć wziął sobie wolne na lato, żeby napisać książkę.

– Książkę?

– Dokładnie.

– A co to za książka?

– Powieść – wyjaśniłem. – O życiu.

– Życiu?

– Tak, o życiu.

Lindström postukał fiolką w stół, ale jej nie otwierał.

– A jak u niego z dziewczynami?

Wzruszyłem ramionami bez jakiejś większej ekscytacji.

– Podejrzewam, że chyba dobrze.

– Kim jest Emmy Kaskel?

– Emmy? To jego była narzeczona.

– Czyli już nie są razem?

– Nie.

– A z kim teraz chodzi?

Spojrzałem na jego muchę w niebieskie kropki. Zastanawiałem się, czy dostał ją od żony pod choinkę. Zastanawiałem się, czy w ogóle ma żonę.

– Wydaje mi się, że z nikim.

– Czyżby?

Nie odpowiedziałem.

– W takim razie, jakie miejsce zajmuje w tym wszystkim Ewa Kaludis?

– Była u nas na zastępstwie w letnim semestrze – powiedziałem.

– Wiem, że była u was na zastępstwie – rzekł Lindström. – To już wiem. Teraz chcę się dowiedzieć, jaka była relacja między nią a Henrym.

– Wydaje mi się, że się znali – powiedziałem.

– Ach tak – odparł Lindström. – Wydaje ci się, że się znali. Jak to się stało, że nie powiedziałeś mi o tym ostatnim razem?

– Bo pan nie pytał – odpowiedziałem.

Zrobił chwilę przerwy, jeszcze raz wydychając ciszę. Przyglądał się palcom swojej lewej ręki, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie ma brudu pod paznokciami.

– Mówiłeś, że ile masz lat?

– Nic takiego nie mówiłem.

– No to powiedz teraz.

– Czternaście.

– Czternaście lat? Tylko czternaście lat i już uważasz, że musisz chronić brata, który ma dwadzieścia dwa?

– Wcale nie próbuję go chronić. Nie wiem, o co panu chodzi.

Lindström trochę się skrzywił.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi – powiedział. – Cały czas wiedziałeś, że Henry miał romans z Ewą Kaludis, i wydaje ci się, że jak nabierzesz wody w usta, to mu tym jakoś pomożesz.

– To nie tak – powiedziałem.

Lindström w ogóle nie słuchał. Teraz rozkręcił się na dobre i zaczął brać mnie w krzyżowy ogień pytań.

– Wydaje ci się, że tym milczeniem pomagasz Henry’emu – ciągnął. – Totalny błąd w myśleniu, kompletnie się pogubiłeś, tak jak i twój kompan. Henry powiedział nam wszystko, więc tylko mu to szkodzi, że jego młodszy brat próbuje nas wyprowadzić w pole.

– Mówiłem, że się znają.

Otworzył fiolkę i połknął dwie pastylki.

– Ile razy tu była?

Ponownie wzruszyłem ramionami.

– Kilka razy. Może ze trzy.

– O jakiej porze dnia?

– Nie pamiętam. Chyba były to wieczory.

– Noce?

– Możliwe.

– Teraz, w czerwcu?

Zastanawiałem się przez chwilę.

– Zdaje się, że tak.

Odchylił się do tyłu i spojrzał przez okno. Wyglądał na dość zmęczonego, przeszło mi nagle przez myśl. Pomyślałem, że może ostatnio nie spał za dobrze. W końcu miał niezły nawał pracy. Przez chwilę ssał tabletki, wreszcie podjął dalej:

– A zatem Ewa Kaludis na początku czerwca spędziła w tym domu dwie lub więcej nocy razem z twoim bratem. W tym punkcie się zgadzamy?

Przytaknąłem niepewnie.

– Wiedziałeś, że Ewa Kaludis była narzeczoną Bertila Albertssona?

– Tak.

– Nie wydaje ci się zatem dziwne, że spała tu z twoim bratem zamiast być ze swoim narzeczonym?

– Aż tak się nad tym nie zastanawiałem.

Sprawdził stan paznokci drugiej ręki.

– Dziewiętnasty czerwca – rzekł po chwili. – Opowiedz mi o dziewiętnastym czerwca.

– A jaki to był dzień? – spytałem.

– Środa, zeszły tydzień. Dzień poprzedzający noc, w trakcie której Bertil Albertsson został zamordowany.

Długo się zastanawiałem.

– Nie za bardzo pamiętam – powiedziałem. – Wydaje mi się, że nie różnił się szczególnie od innych.

– Za to dobrze go pamiętałeś, gdy ostatnim razem rozmawialiśmy.

– Naprawdę?

Uderzenie pięścią w stół było jak strzał z pistoletu. Wzdrygnąłem się i o mało nie spadłem z krzesła. W ostatniej sekundzie przytrzymałem się stołu, odzyskując równowagę.

– Dosyć tych bzdur – powiedział Lindström, jeszcze bardziej szorstkim głosem. – Wiadomo nam, że tamtego wieczoru Ewa Kaludis była u Henry’ego i że ty też o tym wiesz. Jeśli chcesz choć trochę pomóc swojemu bratu, musisz opowiedzieć, co się stało. Wszystko to, co dusisz w sobie. Tylko w ten sposób możesz mu pomóc.

Odczekałem chwilę, nim odpowiedziałem. Odliczyłem w kolejności od dziesięciu do zera, starając się nie patrzeć na Lindströma.

– Macie błędne informacje – powiedziałem w końcu. – Nie mam pojęcia, czy Ewa Kaludis była tu tamtego wieczoru. Obaj z Edmundem zasnęliśmy wcześnie, a ja nie obudziłem się ani razu tamtej nocy.

Śledczy Lindström włożył fiolkę bronzolu z powrotem do kieszeni. Zapiął wszystkie trzy guziki w marynarce i oparł się rękoma o blat stołu. Napotkałem jego wzrok. Trwało to przez pięć sekund. Stałem się starszy o dziesięć lat.

– Idź i przyprowadź tu swojego kumpla – powiedział. Kiedy przeszedłem po trawie dwa kroki, zmienił zdanie.

– Stój! – zawołał. – Sam pójdę po niego.

– Jak sobie śledczy życzy – odpowiedziałem i skierowałem się w stronę jeziora.


***

Edmund był najwyraźniej przybity, kiedy pół godziny później przyszedł i położył się obok mnie na pomoście.

– Pojechał już? – spytałem.

Edmund pokiwał głową, że tak.

– To jakiś koszmar – powiedział. – Oni chcą na dobre przyskrzynić twojego brata.

– Poradzi sobie – zapewniłem.

– Tak myślisz? – spytał Edmund.

– Henry zawsze spada jak kot na cztery łapy.

– Obyś miał rację – powiedział Edmund.

Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu. Rano trochę się chmurzyło, lecz teraz przez chmury zaczęło przedzierać się słońce i robiło się coraz cieplej. Pomost kołysał się lekko w tę i z powrotem z pluskiem fal.

Zastanawiałem się, o co wypytywał Edmunda śledczy Lindström i co Edmund mu powiedział, ale nie miałem ochoty teraz o tym rozmawiać.

– Wybierzemy się na Wyspę Mewich Gówien? – zapytałem. – Skorzystamy z okazji?

Edmund usiadł i zaczął moczyć stopy w wodzie.

– Czemu nie? – odparł. – To jest myśl. Pewnie zaraz po nas przyjadą i stąd zabiorą, racja?

– Racja – odparłem. – Nim się obejrzymy.

Edmund westchnął i odlał się do jeziora.

– Ostatnia podróż łódką – powiedział. – To wszystko jest zbyt dołujące. To było cholernie bombowe lato.

– O tak – przytaknąłem. – To prawda.


***

Nasi ojcowie już na nas czekali, kiedy wiosłując, zbliżaliśmy się do brzegu. Stali tam ponad godzinę. Na trawie, spakowane i gotowe do drogi, leżały nasze rzeczy.

– Zabieramy was do miasta – powiedział ojciec. – Już zbyt wiele się wydarzyło.

Albin Wester nic nie powiedział. Wyglądał, jakby stracił cały majątek. Przebraliśmy się z Edmundem i dziesięć minut później opuściliśmy Genezaret. Tym razem ojciec pożyczył starego citroena od Bergamnów mieszkających dwa domy dalej na Sportowej. Samochód był zniszczony i zardzewiały i mimo że do miasta było tylko dwadzieścia pięć kilometrów, to stawaliśmy dwa razy, bo w chłodnicy zagotowała się woda.

– Szkoda, że nie wzięliśmy rowerów – powiedział Edmund.

– Później się je weźmie – odrzekł z wyraźną irytacją w głosie ojciec Edmunda. – Chyba dociera do was, że teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.

– Francuskie samochody nie są przystosowane do temperatur szwedzkiego lata – powiedział mój ojciec i oparzył się, dotykając osłony chłodnicy.

Загрузка...