Mój brat Henry został osadzony w areszcie z podejrzeniem o zabicie Bertila Armaty Albertssona w czwartek siedemnastego lipca. Pisały o tym piątkowe gazety.
Również w piątek raz jeszcze odwiedził mnie i Edmunda komisarz śledczy Verner Lindström. Przyjechał już o dziesiątej rano, mając ze sobą egzemplarz „Gazety Regionalnej”. Najpierw dał się nam zapoznać z tym, co napisali, potem znów zaczął nas przesłuchiwać.
Nie pisali Henry, tylko na przemian aresztowany albo podejrzany. Nawet słowem nie wspomnieli, że sam się zgłosił na policję.
Ani też o tym, co nasunęło podejrzenia. Napisali tylko, że podejrzany miał coś wspólnego z ofiarą. Aresztowanie to rezultat pieczołowitego i uwieńczonego sukcesem śledztwa, choć do tej pory młody człowiek się nie przyznał, oświadczył śledczy Lindström w trakcie konferencji prasowej w czwartek wieczorem.
I to było wszystko.
– Uzyskaliśmy parę nieprawdziwych informacji odnośnie do całego zdarzenia – powiedział Lindström, kiedy już skończyliśmy czytać. – Między innymi od was dwóch. Tym razem chcę poznać całą prawdę, moi panowie. Całą.
Jego głos brzmiał o wiele bardziej szorstko niż przedtem. Przypominał papier ścierny czy coś takiego. Edmund złożył gazetę i położył ją z powrotem na stole.
– And nothing but the truth – powiedział.
– Możesz sobie na moment odejść – powiedział Lindström. – Bądź jednak w pobliżu. A tak na przyszłość, mów w swoim ojczystym języku.
Edmund lekko poczerwieniał i zostawił nas samych w kuchni.
Lindström wyciągnął fiolkę z bronzolem, ale jej nie otworzył. Położył ją tylko przed sobą na stole, tocząc do przodu i do tyłu palcami prawej ręki: wskazującym i serdecznym. Najwyraźniej tym razem nie potrzebował zeszytu, nie wiedziałem, jak mam to rozumieć.
Nie wiedziałem też, jak mam interpretować tę ciszę, którą jakby wydmuchiwał ze swoich włochatych nozdrzy, przypatrując mi się z mniejszej niż metr odległości. Był jak zimna lampa kwarcowa, patrzyłem to na fiolkę z bronzolem, to na swoje ręce na kolanach.
– Ty i twój brat – zaczął wreszcie.
– Tak?
– Jakie są stosunki między wami?
– Dobre – odparłem.
– Jest dużo starszy od ciebie.
Nie potraktowałem tego jako pytanie i nic nie powiedziałem.
– O ile starszy?
– O jakieś osiem lat.
– Możesz przysiąc, że dobrze go znasz?
– Oczywiście – powiedziałem.
– Że wiesz, co robi i tak dalej?
– Tak.
– A czym się zajmuje?
– Jest dziennikarzem. Pracuje jako freelancer. Choć wziął sobie wolne na lato, żeby napisać książkę.
– Książkę?
– Dokładnie.
– A co to za książka?
– Powieść – wyjaśniłem. – O życiu.
– Życiu?
– Tak, o życiu.
Lindström postukał fiolką w stół, ale jej nie otwierał.
– A jak u niego z dziewczynami?
Wzruszyłem ramionami bez jakiejś większej ekscytacji.
– Podejrzewam, że chyba dobrze.
– Kim jest Emmy Kaskel?
– Emmy? To jego była narzeczona.
– Czyli już nie są razem?
– Nie.
– A z kim teraz chodzi?
Spojrzałem na jego muchę w niebieskie kropki. Zastanawiałem się, czy dostał ją od żony pod choinkę. Zastanawiałem się, czy w ogóle ma żonę.
– Wydaje mi się, że z nikim.
– Czyżby?
Nie odpowiedziałem.
– W takim razie, jakie miejsce zajmuje w tym wszystkim Ewa Kaludis?
– Była u nas na zastępstwie w letnim semestrze – powiedziałem.
– Wiem, że była u was na zastępstwie – rzekł Lindström. – To już wiem. Teraz chcę się dowiedzieć, jaka była relacja między nią a Henrym.
– Wydaje mi się, że się znali – powiedziałem.
– Ach tak – odparł Lindström. – Wydaje ci się, że się znali. Jak to się stało, że nie powiedziałeś mi o tym ostatnim razem?
– Bo pan nie pytał – odpowiedziałem.
Zrobił chwilę przerwy, jeszcze raz wydychając ciszę. Przyglądał się palcom swojej lewej ręki, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie ma brudu pod paznokciami.
– Mówiłeś, że ile masz lat?
– Nic takiego nie mówiłem.
– No to powiedz teraz.
– Czternaście.
– Czternaście lat? Tylko czternaście lat i już uważasz, że musisz chronić brata, który ma dwadzieścia dwa?
– Wcale nie próbuję go chronić. Nie wiem, o co panu chodzi.
Lindström trochę się skrzywił.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi – powiedział. – Cały czas wiedziałeś, że Henry miał romans z Ewą Kaludis, i wydaje ci się, że jak nabierzesz wody w usta, to mu tym jakoś pomożesz.
– To nie tak – powiedziałem.
Lindström w ogóle nie słuchał. Teraz rozkręcił się na dobre i zaczął brać mnie w krzyżowy ogień pytań.
– Wydaje ci się, że tym milczeniem pomagasz Henry’emu – ciągnął. – Totalny błąd w myśleniu, kompletnie się pogubiłeś, tak jak i twój kompan. Henry powiedział nam wszystko, więc tylko mu to szkodzi, że jego młodszy brat próbuje nas wyprowadzić w pole.
– Mówiłem, że się znają.
Otworzył fiolkę i połknął dwie pastylki.
– Ile razy tu była?
Ponownie wzruszyłem ramionami.
– Kilka razy. Może ze trzy.
– O jakiej porze dnia?
– Nie pamiętam. Chyba były to wieczory.
– Noce?
– Możliwe.
– Teraz, w czerwcu?
Zastanawiałem się przez chwilę.
– Zdaje się, że tak.
Odchylił się do tyłu i spojrzał przez okno. Wyglądał na dość zmęczonego, przeszło mi nagle przez myśl. Pomyślałem, że może ostatnio nie spał za dobrze. W końcu miał niezły nawał pracy. Przez chwilę ssał tabletki, wreszcie podjął dalej:
– A zatem Ewa Kaludis na początku czerwca spędziła w tym domu dwie lub więcej nocy razem z twoim bratem. W tym punkcie się zgadzamy?
Przytaknąłem niepewnie.
– Wiedziałeś, że Ewa Kaludis była narzeczoną Bertila Albertssona?
– Tak.
– Nie wydaje ci się zatem dziwne, że spała tu z twoim bratem zamiast być ze swoim narzeczonym?
– Aż tak się nad tym nie zastanawiałem.
Sprawdził stan paznokci drugiej ręki.
– Dziewiętnasty czerwca – rzekł po chwili. – Opowiedz mi o dziewiętnastym czerwca.
– A jaki to był dzień? – spytałem.
– Środa, zeszły tydzień. Dzień poprzedzający noc, w trakcie której Bertil Albertsson został zamordowany.
Długo się zastanawiałem.
– Nie za bardzo pamiętam – powiedziałem. – Wydaje mi się, że nie różnił się szczególnie od innych.
– Za to dobrze go pamiętałeś, gdy ostatnim razem rozmawialiśmy.
– Naprawdę?
Uderzenie pięścią w stół było jak strzał z pistoletu. Wzdrygnąłem się i o mało nie spadłem z krzesła. W ostatniej sekundzie przytrzymałem się stołu, odzyskując równowagę.
– Dosyć tych bzdur – powiedział Lindström, jeszcze bardziej szorstkim głosem. – Wiadomo nam, że tamtego wieczoru Ewa Kaludis była u Henry’ego i że ty też o tym wiesz. Jeśli chcesz choć trochę pomóc swojemu bratu, musisz opowiedzieć, co się stało. Wszystko to, co dusisz w sobie. Tylko w ten sposób możesz mu pomóc.
Odczekałem chwilę, nim odpowiedziałem. Odliczyłem w kolejności od dziesięciu do zera, starając się nie patrzeć na Lindströma.
– Macie błędne informacje – powiedziałem w końcu. – Nie mam pojęcia, czy Ewa Kaludis była tu tamtego wieczoru. Obaj z Edmundem zasnęliśmy wcześnie, a ja nie obudziłem się ani razu tamtej nocy.
Śledczy Lindström włożył fiolkę bronzolu z powrotem do kieszeni. Zapiął wszystkie trzy guziki w marynarce i oparł się rękoma o blat stołu. Napotkałem jego wzrok. Trwało to przez pięć sekund. Stałem się starszy o dziesięć lat.
– Idź i przyprowadź tu swojego kumpla – powiedział. Kiedy przeszedłem po trawie dwa kroki, zmienił zdanie.
– Stój! – zawołał. – Sam pójdę po niego.
– Jak sobie śledczy życzy – odpowiedziałem i skierowałem się w stronę jeziora.
Edmund był najwyraźniej przybity, kiedy pół godziny później przyszedł i położył się obok mnie na pomoście.
– Pojechał już? – spytałem.
Edmund pokiwał głową, że tak.
– To jakiś koszmar – powiedział. – Oni chcą na dobre przyskrzynić twojego brata.
– Poradzi sobie – zapewniłem.
– Tak myślisz? – spytał Edmund.
– Henry zawsze spada jak kot na cztery łapy.
– Obyś miał rację – powiedział Edmund.
Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu. Rano trochę się chmurzyło, lecz teraz przez chmury zaczęło przedzierać się słońce i robiło się coraz cieplej. Pomost kołysał się lekko w tę i z powrotem z pluskiem fal.
Zastanawiałem się, o co wypytywał Edmunda śledczy Lindström i co Edmund mu powiedział, ale nie miałem ochoty teraz o tym rozmawiać.
– Wybierzemy się na Wyspę Mewich Gówien? – zapytałem. – Skorzystamy z okazji?
Edmund usiadł i zaczął moczyć stopy w wodzie.
– Czemu nie? – odparł. – To jest myśl. Pewnie zaraz po nas przyjadą i stąd zabiorą, racja?
– Racja – odparłem. – Nim się obejrzymy.
Edmund westchnął i odlał się do jeziora.
– Ostatnia podróż łódką – powiedział. – To wszystko jest zbyt dołujące. To było cholernie bombowe lato.
– O tak – przytaknąłem. – To prawda.
Nasi ojcowie już na nas czekali, kiedy wiosłując, zbliżaliśmy się do brzegu. Stali tam ponad godzinę. Na trawie, spakowane i gotowe do drogi, leżały nasze rzeczy.
– Zabieramy was do miasta – powiedział ojciec. – Już zbyt wiele się wydarzyło.
Albin Wester nic nie powiedział. Wyglądał, jakby stracił cały majątek. Przebraliśmy się z Edmundem i dziesięć minut później opuściliśmy Genezaret. Tym razem ojciec pożyczył starego citroena od Bergamnów mieszkających dwa domy dalej na Sportowej. Samochód był zniszczony i zardzewiały i mimo że do miasta było tylko dwadzieścia pięć kilometrów, to stawaliśmy dwa razy, bo w chłodnicy zagotowała się woda.
– Szkoda, że nie wzięliśmy rowerów – powiedział Edmund.
– Później się je weźmie – odrzekł z wyraźną irytacją w głosie ojciec Edmunda. – Chyba dociera do was, że teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.
– Francuskie samochody nie są przystosowane do temperatur szwedzkiego lata – powiedział mój ojciec i oparzył się, dotykając osłony chłodnicy.