Gdy dotarłem do St John’s Wood, było już południe, a późne wydania niedzielnych gazet przynosiły jaskrawe, kolorowe fotografie pożaru w Filmotece Narodowej. To samo inferno jarzyło się w kioskach w Hammersmith i Knightsbridge. Na światłach zerkałem z taksówki na ogniste, pomarańczowe płomienie. Ledwie do mnie dochodziło, że po trosze jestem za to odpowiedzialny. Jednocześnie czułem dziwną dumę ze swojego czynu.
Gdy dojechaliśmy do Hyde Park Corner, powodowany kaprysem, poprosiłem kierowcę, żeby zboczył z trasy i pojechał do Trafalgar Square i Enbankment. Ostatnie pasma dymu unosiły się nad rumowiskiem Filmoteki Narodowej, wzgórzem popiołów, które pozbyły się marzeń. Węże wodne śmigały po zwęglonych ruinach, wzbijając słupy oparów nad Hayward Gallery. Technicy, stojąc na rusztowaniach pod mostem Waterloo, sprawdzali, czy łuki nie uległy uszkodzeniu. Młyn Tysiąclecia zwisał w bezruchu obok ratusza, z gondolami pociemniałymi od dymu, jak łabędź, który zrzucił upierzenie. Milczący tłum stał wzdłuż Enbankment i patrzył ponad martwą wodą, jakby czekał, że Młyn zacznie się obracać, niby machina z obrazu Boscha, krusząca czas i śmierć.
Ruszyliśmy do St John’s Wood, przejeżdżaliśmy obok powtarzających się wizerunków katastrofy, zwisających z kiosków na Charing Cross Road. Londyn ubrał się na okazję apokaliptycznego dnia. Podpalenie biblioteki filmowej najwyraźniej poruszyło głębokie warstwy niepokoju, jakby nieświadome lęki wyświetlane w tysiącu hollywoodzkich filmów w końcu przyoblekły się w realną postać. Pomyślałem o Kay Churchill, jak zajada jajecznicę i ogląda dzienniki w telewizji. Vera Blackburn była pewnie w swoim mieszkaniu, bawiła się markotnie lontami i zapalnikami czasowymi, gotowa podjąć walkę z kolejnym bastionem zniewolenia klasy średniej. Hatchards albo Fortnums, albo V &A. Dzień Sądu zaplanowały neurotyczki z poobgryzanymi paznokciami, a wprowadzili w życie zadyszani psycholodzy z kompleksem winy i umierającymi matkami.
Taksówka dotarła do naszego domu i zatrzymała się za samochodem Sally. Postanowiłem nie mówić o roli, jaką odegrałem w zamachu na Filmotekę. Sally niczego by nie zrozumiała i wkrótce podzieliłaby się nowiną z przyjaciółkami – następnego ranka, gdy zjawiłbym się w Instytucie Adlera, profesor Arnold czekałby już na mnie z nadinspektorem Michaelsem u boku.
Wszedłem do domu, podnosząc ze stopni gazety. Czekałem, aż Sally mnie zawoła, ale w powietrzu nie było ani śladu porannego prysznica, aromatu ręczników i porannej kawy. I brakowało tego łagodnego, małżeńskiego królestwa, w którym teraz czułem się jak intruz. Kuchnia była nietknięta, naczynia z kolacją dla jednej osoby – omlet i kieliszek wina – stały przy zlewie.
Wchodząc po schodach, zdałem sobie sprawę z tego, jaki jestem wyczerpany, posiniaczony i pobity, jakbym spędził noc z brutalną policjantką. Nikt nie spał w naszym łóżku, ale odcisk ciała Sally widniał na jedwabnej narzucie. Telefon leżał na środku mojej poduszki, redukując moją mężowską rolę do serii cyfr i wiadomości bez odpowiedzi. Uznałem, że Sally czekała na mnie, oglądała nocne informacje z Filmoteki i nie domyśliła się, że mąż był jednym z podpalaczy. Ale telefon od Richarda Goulda prawdopodobnie wyprowadził ją z równowagi. Zaniepokojona przez ekscentrycznego lekarza postanowiła spędzić noc z przyjaciółką.
Czekając na telefon od niej, leżałem przez godzinę w kąpieli, a potem obejrzałem południowe wiadomości. Atak na Filmotekę Narodową nadal był w czołówkach. Nie pojawił się żaden wiarygodny motyw, ale mówiono o grupach islamskich protestujących przeciwko szkalowaniu Arabów w hollywoodzkich filmach. Jeszcze raz, dzięki szczęściu i partactwu, uszło nam na sucho.
Wybierając parę czystych butów, spostrzegłem torbę podróżną Sally leżącą na dnie szafy. Jej szlafrok wisiał nadal obok mojego, ale zabrała środki przeciwbólowe z nocnego stolika razem z foliową saszetką z pigułkami antykoncepcyjnymi.
Siedziałem na łóżku, gapiąc się w otwartą szufladę. Podniosłem słuchawkę i nacisnąłem guzik ponownego wybierania, spoglądając na numer, pod który dzwoniła.
Cyfry były boleśnie znajome, ten numer często sam wykręcałem, dawno ugruntowany prywatny kod uczucia straty i żalu. To był numer, który wybierałem za każdym razem, gdy dzwoniłem do Laury, żeby porozmawiać o ślimaczących się procedurach naszego rozwodu, rok po tym, jak przeprowadziła się do Henry’ego Kendalla.
Po serii skomplikowanych i wyczerpujących manewrów, zaparkowałem saaba przy krawężniku i rozparłem się wygodnie w fotelu, ukrywając twarz za gazetą opartą o kierownicę. O piętnaście metrów ode mnie stał mały domek z tarasem, należący do Henry’ego. Ta willa z czerwonej cegły w Swiss Cottage nigdy mi się nie podobała. Krótki przejazd z St John’s Wood stanowił próbę wytrzymałości zarówno dla ruchu w północnym Londynie, jak i dla mojego humoru. Ale opanowując trudny i zawzięty samochód, w jakiś sposób uzyskałem kontrolę nad jego wiarołomną właścicielką.
Przejeżdżając przez Maida Vale, próbowałem zmienić bieg i pociągnąłem za hamulec, zatrzymując wóz na oczach stojącego w pobliżu policjanta. Podszedł do mnie, patrząc mi poważnie w oczy, ale rozpoznał zaadaptowany układ kierowniczy. Uznał, że jestem niepełnosprawny, zatrzymał ruch do czasu, gdy znów włączyłem silnik, i kazał mi jechać dalej.
Zanim dojechałem do Swiss Cottage, prawie poczułem się inwalidą – bardziej niż Sally, która obywała się bez lasek, kiedy była w dobrym nastroju i bez problemów dawała sobie radę z moim range roverem.
Przypominałem utalentowanego baletmistrza, któremu kazano wykonać tango na rękach. Siedząc jak znękany mąż w samochodzie niewiernej żony, z manetkami ocierającymi mi kolana i łokcie, stawałem się wypaczoną wersją samego siebie, wytworem mojej dobrej, czułej i rozwiązłej żony.
Czekałem godzinę, wpatrując się w żółtą feerię forsycji rosnących obok puszek na śmieci. Niedzielny ruch niósł rodziny w stronę Hampstead Heath. Przyjąłem, że Sally spędziła z nim noc, chociaż prawdopodobnie wcześniej próbowała mnie odnaleźć, dzwoniąc na mój numer. Bomby terrorystów sprawiły, że nie znosiła samotnego sypiania. Ale nie zadzwoniła po taksówkę i ktoś musiał przyjechać do St John’s Wood, żeby ją zabrać.
Wiedziałem doskonale, że Sally chciała mieć wolną rękę w kwestii romansów. Przez wszystkie te lata było ich tylko kilka, żaden nie przetrwał dłużej niż tydzień, a niektóre trwały krócej niż prywatki, na których podrywała samotnego mężczyznę, żeby wyślizgnąć się z nim w noc. Często zdążyła wrócić do domu jeszcze przede mną. Zawsze przepraszała, uśmiechając się boleśnie nad swoją gafą towarzyską, jakby miała stłuczkę moim samochodem albo zniszczyła mi nową elektryczną maszynkę do golenia.
Przyjmowała za pewnik, że ma prawo do takich impulsywnych gestów. Wypadek tramwajowy upoważnił ją, podobnie jak Fridę Kahlo, do zaspokojenia kaprysów, rzucania wyzwań losowi i tolerancyjnemu mężowi. Znoszenie tych miłostek stanowiło cenę za to, że byłem taki miły i pełen zrozumienia. W swoim pojęciu pozostała wieczną rekonwalescentką, która może sobie pozwolić na małe okrucieństwa, takie jakich dopuszczała się w szpitalu St Mary’s. Wiedziałem, że jej miłostki skończą się, gdy znajdzie przekonujące wytłumaczenie wypadku, który o mało jej nie zabił.
Skulony na fotelu kierowcy, oparłem się o kierownicę, ułożyłem kolana i łokcie między dźwigniami dla inwalidów, w wypaczonym świecie, który zdawał się odwzorowywać jakieś zboczone pożądanie seksualne. Naciskałem pistoletowy uchwyt gazu i słyszałem łańcuchy, które stukały i napinały się, na zmianę łącząc się i rozdzielając.
Moje życie było pod wieloma względami zniekształcone jak ten samochód, kontrolowane przez zdalne sterowanie, wyposażone w zabezpieczenia i łatwo dostępne hamulce. Wcisnąłem się w wąski kokpit pracy zawodowej w Instytucie Adlera, z jej bezmyślną rywalizacją i stresującymi potrzebami emocjonalnymi.
Podpalenie Filmoteki stanowiło całkowite przeciwieństwo. Było jak przebłysk realnego świata. Nadal czułem dym ze skazanych na zagładę sal kinowych, toczący się nad moją głową jak natrętny sen, słyszałem gorący oddech satyra ścigającego mnie do Festival Hall i widziałem uspokajający uśmiech kelnera ze szklanką szampana w gondoli Młyna. Mój pościg za zabójcą Laury był poszukiwaniem życia ważniejszego i pełniejszego w treści. Część mego ja, schowana w głębi umysłu, pomogła umieścić bombę na Heathrow.
Taksówka zatrzymała się sześć metrów od saaba. Wyszedł z niej Henry Kendall i zapłacił szoferowi. Był zmęczony, ale uradowany, jego przystojną twarz rozpromieniało coś więcej niż dobry lunch. Pochylił się przy drzwiach od strony pasażera i pomógł wysiąść atrakcyjnej kobiecie o włosach do ramion, z różą na długiej łodydze w dłoni. Gdy tak prowadził ją od taksówki, zdawał się unosić ją nad chodnikiem, jak mąż przenoszący świeżo zaślubioną żonę nad progiem Sally wzięła go za ramię z lekko drwiącym uśmiechem, jakby oboje spłatali sprytnego figla. Śmiejąc się, stanęli, żeby popatrzeć na dom Henry’ego, z przyjemną niepewnością, czy są we właściwym miejscu.
Sally przeszła przez trotuar, gdy Henry szukał kluczy, ale jej wzrok przykuły nagłówki z pierwszej strony gazety przykrywającej moją twarz. Zatrzymała się, rozpoznała swój samochód i tabliczkę informującą o niepełnosprawności kierowcy, przylepioną do przedniej szyby.
– David…? – odczekała, aż otworzę okno i kiwnęła na Henry’ego, który gapił się na mnie, jakbyśmy nigdy wcześniej się nie spotkali. – Właśnie byliśmy na lunchu.
– To dobrze. – Pomachałem do Henry’ ego. Nie poruszył się. – Wszystko w porządku?
– Czemu nie? Dziękuję, że przyprowadziłeś wóz. – Nachyliła się i pocałowała mnie z niekłamanym uczuciem, naprawdę zadowolona, że mnie widzi. – Skąd wiedziałeś, że jestem tutaj?
– Domyśliłem się. W końcu jestem psychologiem.
– Henry też. Podwiozłabym cię do domu, ale…
– Wezmę taksówkę. – Wysiadłem z samochodu, wyplątując się spomiędzy dźwigni i manetek i wręczyłem jej kluczyki. – Wkrótce się zobaczymy. Wiele się zdarzyło. Filmoteka…
– Wiem. – Przyjrzała się mojej twarzy, dotknęła małego zadrapania na czole. – Nie walczyłeś znowu z policją?
– Ależ nie. Nadal zajmuję się sprawą bomby na Heathrow. Pojawiły się nowe tropy – myślę, że są ważne. Możesz powiedzieć o tym Henry’emu.
– Powiem. – I odeszła, odsłaniając Henry’ego, który wyraźnie czekał na pokaz mężowskiej furii. Kiedy nie zareagowałem, powiedziała: – W porządku, przyjadę do domu później.
– Dobrze. Kiedy będziesz gotowa…
Patrzyłem, jak odchodzi pospiesznie, ze spuszczonym wzrokiem, utkwionym w chodniku. Chociaż raz nie udało się jej mnie sprowokować. Henry stał przy drzwiach z różą w ręce. Pomachał nią do mnie, ale zignorowałem go.
Idąc w stronę St John’s Wood, wydłużyłem krok. Poniosłem niewielki uszczerbek na męskiej dumie, ale opłaciło się to sowicie. Atak na Filmotekę Narodową otworzył drzwi mojej celi. Znów czułem się wolny, po raz pierwszy, odkąd zatrudniłem się w Instytucie Adlera i dołączyłem do wolnomularstwa klasy zawodowców. Jej duszące regalia nadal wisiały w szafie mojego umysłu, wina, uraza, zwątpienie w siebie, wymaganie, żeby mnie zauważono i przyprowadzono przed najbliższe lustro, postulat obowiązku obywatelskiego i odpowiedzialności. Ale te regalia były już na prostej drodze do śmietnika. Już nie czułem urazy do matki za jej bezceremonialną samolubność ani do kolegów z instytutu za wyłamujące szczęki nudziarstwo, którym obdarzali świat. I nie czułem już urazy do Sally za drobne miłostki. Kochałem ją i nic dla mnie nie znaczyło, że zostałem jej prywatną pielęgniarką za pieniądze jej ojca.
Przeszedłem przez Maida Vale i zasalutowałem policjantowi zaskoczonemu, że teraz idę sobie prawie w podskokach. Myślałem o Chelsea Marina i pożarze na South Bank, i czarnym Młynie Tysiąclecia gotowym kręcić się nad ruinami. Przypominałem sobie Kay Churchill, Vere Blackburn, Joan Chang i, nade wszystko, doktora Richarda Goulda i wiedziałem, że znów ich muszę zobaczyć.