20. Biała przestrzeń

Jeśli środki są wystarczająco desperackie, usprawiedliwiają cel. Kay objęła mnie. Staliśmy w jej kuchni i oglądaliśmy poranne informacje. Mimo bliskości i uczuć wywołanych wiadomością o bombie w galerii Tatę, czułem, jak palce jej drżą, jakby próbowały oderwać się ode mnie. Myślałem o nocy, którą spędziliśmy razem, o godzinach przegadanych w ciemności, gdy każde z nas rozpakowywało życiowe wspomnienia. Ale zniszczenie galerii Tatę podrażniło na nowo nerwy odrętwiałe od gadania o przemocy, konspiratorski czek in blanco, który pewnego dnia mógł zostać zrealizowany. Protest dodał blasku wszystkim szczytnym ideałom Kay, ale przemoc odebrała im wartość, sprawiła, że z niepokojem uświadomiła sobie, jaka rzeczywistość czeka nas za otwartymi właśnie drzwiami.

Ścisnęła mi ramiona, patrząc przez okno saloniku na konwój samochodów sąsiadów wyjeżdżających, żeby wesprzeć strajk czynszowy w północnym Londynie.

– To demonstracja w Mill Hill, chcesz do nich dołączyć?

– Powinnam. – Jej palce wyczuły kości w moim karku. – Musimy wiele przemyśleć.

– My dwoje? – próbowałem ją uspokoić.

– Kto?

– Ty i ja. Czy musimy coś jeszcze omawiać?

– Znowu? Powtórki w zwolnionym tempie denerwują mnie. Kino umarło, gdy wymyślono wsteczne ujęcia. – Litując się nade mną, masowała mi palcami skronie. – To wszystko właśnie zaczyna się dziać. Można wyczuć, że jesteśmy na skraju.

– Oczywiście. Dziesięciu lat więzienia.

– Nie żartuj. – Opiekuńczo, jak matka, przytuliła moją głowę do swojej piersi. – Możesz zrobić coś naprawdę ważnego. Zawsze myślałam, że jesteś policyjnym tajniakiem. Tyle razy ryzykowałeś i wracałeś, mimo że zostawialiśmy cię po uszy w gównie. Albo jesteś bardzo nieostrożny, albo masz jakichś szczególnych przyjaciół, którzy troszczą się o ciebie. Ale tak wcale nie jest – dowiedziałam się o tym wczoraj. Byłeś taki zaangażowany.

– Mówisz o demonstracji przed BBC?

– Nie. To głupstwo. Nawet Peggy Templeton nie dałaby się aresztować. Miałam na myśli bombę w galerii Tatę.

– Kay…? – odwróciłem się i objąłem ją w pasie i zajrzałem w jej wzburzoną twarz. – Galeria Tatę? To straszne, ale ja nie byłem w to zaangażowany pod żadnym względem.

– Straszne, ale byłeś zaangażowany. – Usiadła bokiem do mnie, patrząc na moją twarz z profilu, jak frenolog próbujący odczytać charakter z kątów czoła. – W łóżku po prostu szalałeś na myśl o gwałtowności tego czynu, potworności śmierci. Udał ci się najlepszy seks w życiu.

– Ależ Kay…

– Bądź uczciwy. Ile razy szczytowałeś? Przestałam liczyć. – Złapała mnie za nadgarstki. – Chciałeś mnie pieprzyć i bić. Na litość boską, wiem, kiedy facetowi płoną jaja. A twoje wprost się paliły. Myślałeś o tej bombie, która nagle wybuchła i rozerwała wszystko na sztuki. I to cię podnieciło, ta bezsensowna przemoc.

– Nieświadomie? Może. Kiedy poszliśmy do łóżka, nie mówiłem o tym.

– Nie musiałeś. Wstałeś, żeby się wysiusiać i spojrzałeś w lustro w łazience. Mogłeś to zobaczyć w swoich oczach. – Zła na siebie i na swoje zbyt szczere reakcje, Kay wyłączyła telewizor. Oskarżycielsko wskazała na pusty ekran. – Troje ludzi zginęło. Pomyśl o tym, Davidzie, jakiś biedny strażnik oddający życie za Damiena Hirsta…

Poprzedniego wieczoru, naładowani adrenaliną po demonstracji w BBC i informacji o wybuchu w galerii Tatę, wypiliśmy za dużo wina. Bomba, urządzenie z semteksem ukryte w wielkim albumie, wybuchła w pobliżu księgarni o 1.45. Zabiła zwiedzającego, który niósł książkę, i zmiotła wielki kawał kamiennej konstrukcji nad wejściem. Francuski turysta i strażnik także zostali zabici, a około dwudziestu zwiedzających odniosło obrażenia. Policja odgrodziła okolicę kordonem, a zespół kryminalistyczny przeszukiwał pył i rumowiska, pokrywające okoliczne trawniki i zaparkowane samochody.

Nikt nie przyznał się do zamachu, ale bomba dodała ostrości szaremu i mdłemu londyńskiemu powietrzu. Nuda i niestabilność stały się cechami przyszłości. Bomba wybuchła w tym samym dniu, gdy odbywała się demonstracja pod Domem Radia i zdawała się wskazywać na Chelsea Marina i jego zbuntowaną klasę średnią, ale Kay ostro potępiła zamach na galerię Tatę. Widzowie telefonujący do studia telewizyjnego podczas wywiadu z nią uwierzyli jej, choćby dlatego że złowroga sprawność twórcy bomby najwyraźniej wskazywała na to, że pochodzi z innej grupy społecznej. Architekci i notariusze z Chelsea Marina, z ich bombami dymnymi i petardami, twierdzili, że nigdy nie próbowali nikogo zabić. Po raz pierwszy, Kay uznana została za osobę umiarkowaną.

Może dlatego, żeby zrównoważyć ten swój nowy wizerunek, powiedziała mi, gdy rozbierała się przed pójściem do łóżka, że sypiała ze wszystkimi swoimi lokatorami, poczynając od osiemnastoletnich studentów wydziału filmowego, a kończąc na karykaturzyście-alkoholiku wygnanym z domu obok przystani przez zrozpaczoną żonę.

– Wszystkie gospodynie po czterdziestce uprawiają seks ze swoimi lokatorami. To ostatnie ogniwo, które łączy nas z matriarchatem…


Kay wyjęła wino z lodówki i postawiła dwie szklanki na stole. Oparła twarz na dłoniach i zagapiła się na mnie.

– Nie za wcześnie, Kay?

– Potrzebujesz tego. Tak się składa, że ja też. Będę za tobą tęsknić.

– Wyrzuć to z siebie.

– Wracaj do Sally. Wsiądź do samochodu i jedź prosto do St John’s Wood. Otrzyj z kurzu teczkę i znów zostań psychologiem dla klientów z wielkich firm.

Jej łagodny ton zaskoczył mnie.

– Dlaczego, na litość boską? Ze względu na ostatnią noc?

– Po części. – Upiła wina i powąchała sobie palce, jakby zapach moich jąder przylgnął do jej paznokci. – Ale to nie jedyny powód.

– Byłem nadmiernie podniecony. Ta demonstracja pod BBC, sponiewieranie przez policję. Bomba w galerii Tatę. A gdybym był impotentem?

– Żałuję, że nie jesteś. Tak bym wolała. Impotencja byłaby normalną reakcją. A ty byłeś jak Kolumb, który zobaczył Nowy Świat. To właśnie dlatego musisz wrócić do Sally. Nie jesteś stąd. – Sięgnęła po moją dłoń. – Jesteś domatorem. Przez cały czas krążą wokół ciebie setki małych uczuć. Zamieszkują każdą poduszkę i wygodne krzesło jak bóstwa domowe. Razem składają się na wielką miłość, wystarczająco wielką, żeby zignorować tego głupca, który czepia się spódnicy twojej żony.

– Domatorem…? – Patrzyłem na swoje odbicie drżące na powierzchni wina. – Mówisz o mnie jak o jakimś przeżuwaczu pasącym się na spokojnej łące. Chelsea Marina mogłoby to wszystko zmienić.

– To prawda. Ale dla nas przemoc jest tylko środkiem prowadzącym do celu. Dla ciebie jest celem. Otworzyła ci oczy i wydaje ci się, że zobaczyłeś ekscytujący świat. Żadnych wygodnych poduszek, żadnych miękkich kanap, na których siadujesz z Sally i oglądasz wieczorne wiadomości. To nie bomba w Tatę sprawiła, że byłeś taki ostatniej nocy.

– Kay… – próbowałem wziąć ją za rękę, ale odsunęła się ode mnie. – To właśnie próbowałem powiedzieć.

– To była bomba na Heathrow. – Kay przerwała i patrzyła, jak przygryzam bliznę z dzieciństwa na wardze. – Miałeś to w sobie przez cały czas. To dlatego przyszedłeś do Chelsea Marina.

– Ty mnie tu sprowadziłaś. Pamiętasz – znalazłaś mnie przed budynkiem sądu. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek przedtem tutaj bywał.

– Ale szukałeś kogoś takiego. Wcześniej czy później znalazłbyś nas na jakiejś demonstracji czy marszu protestacyjnym. Bomba z Heathrow nadal huczy ci w głowie; będziesz ją słyszał w St John’s Wood. To sygnał nowego świata.

– Kay… zabito moją żonę. – Machnąłem ręką na powtarzające się przejęzyczenie. – Laurę. Chcę znaleźć tego, kto podłożył bombę.

– Ale dlaczego? Jesteś szczęśliwy w małżeństwie, chociaż chyba o tym nie wiesz. Laura to sprawa sprzed lat, a ty nawet za bardzo jej nie lubiłeś. Nie tak, jak lubisz Sally – albo mnie, jeśli o to chodzi.

– Fakt, że się kogoś lubi, nie ma związku z prawdziwym uczuciem. – Próbowałem uśmiechnąć się do Sally. – Laura prowokowała świat. Prawie wszystko, co czyniła, najmniej istotne rzeczy, które mówiła, jakoś trochę mnie zmieniały. Dziwne, ale nie potrafię zrozumieć, jak to się działo. Ona otwierała przede mną drzwi.

– A bomba na Heathrow to największe z nich. Nie było za nimi nic, tylko wielka biała przestrzeń, która znaczy wszystko i nic. To cię zafascynowało, Davidzie. Jesteś jak człowiek, który za długo patrzył w słońce. Teraz wszystko kojarzy ci się z Heathrow.

– Chelsea Marina? Wypożyczalnie wideo i gipsowe rzeźby?

– Jesteś tym wszystkim znużony. – Odsunęła butelkę wina i nasze szklanki, uprzątnęła stół, żeby móc pomyśleć. – Jesteś znużony tak samo, jak Richard Gould. Szukasz prawdziwej przemocy i wcześniej czy później ją znajdziesz. I właśnie dlatego musisz wsiąść do samochodu i wrócić do Sally. Tobie są potrzebne podwójne żółte linie, płatne parkingi i spotkania komitetów, bo to cię uspokaja.

– Sally? Chciałbym do niej wrócić, ale jeszcze nie teraz. – Dotknąłem warg i przycisnąłem palec do gniewnego czoła Kay. Byłem jej wdzięczny. – Ona musi się uporać z własnymi problemami. Pod pewnymi względami jest równie mocno zaangażowana w sprawę bomby z Heathrow jak ja. Musi znaleźć w tym sens.

– Sens? Nie ma w tym sensu. Na tym rzecz polega.

– Niełatwo to jednak przyjąć. Tylko psychopata jest w stanie to zrozumieć, choć Richard Gould uważa, że się mylę.

– Richard? – Kay, wzbudzona, spojrzała sponad obgryzionych paznokci. – Trzymaj się od niego z dala. On jest niebezpieczny, Davidzie. Możesz tu jeszcze trochę zostać, ale nie zadawaj się z nim.

– Niebezpieczny? – Wskazałem stary komputer stojący na jej biurku, częściowo zagrzebany pod stosem nieprzeczytanych studenckich scenariuszy. – To ty prowadzisz jego stronę w sieci.

– Tak było na początku, ale on poszedł dalej. Doprowadził się do Chelsea Marina. – Spróbowała wyjąć korek z butelki wina, ale zrezygnowała. – Richard Gould czeka na ciebie, Davidzie. Nie wiem dlaczego, ale jest z nami przez cały czas. Kiedy dzwoniłam do niego z sądu, prosił, żebym cię tu przywiozła…


Myślałem o tym, gdy przebierałem się w tweedowy garnitur, który wisiał w szafie w sypialni między panterkami Kay i jej sukienkami wizytowymi. Kay była rozczarowaną entuzjastką, która niegdyś spijała każde słowo z ust charyzmatycznego doktora Goulda, gdy krzykiem wzywał mieszkańców Chelsea Marina, żeby walczyli o swoje prawa. Ale teraz to ona stała się postacią polityczną, broniącą swojej sprawy w polemicznych artykułach na łamach niedzielnych gazet, wspieraną przez dysponujących czasem młodych, ambitnych prawników. Gould był Piotrusiem Panem, duchowo osamotnionym na psychiatrycznej wyspie, szukającym zagubionych chłopców, a tymczasem rzeczywistość podchodziła ku niemu pod groźną postacią tysięcy domków jednorodzinnych.

Kiedy wyruszyłem do Instytutu Adlera, po raz pierwszy od trzech tygodni, Kay patrzyła za mną od drzwi. Opierała się na jednej nodze jak bileterka oglądająca film o nieprzekonywającej fabule.

– Davidzie? Robisz doskonałe wrażenie mężczyzny idącego do biura.

– Bo tak jest. Muszę pocieszyć moją sekretarkę, spotkać się z jednym, dwoma klientami.

– A siniaki?

– Nie mam zamiaru się rozbierać. Powiem, że nurkowałem i zderzyłem się z jakąś dziwną rybą.

– Bo się zderzyłeś. – Pozwoliła się pocałować i poprawiła mi krawat. – Wyglądasz jak oszust.

– Taki jest los każdego, kto jest zbyt szczery, Kay. Dopóki mogę przekonać siebie samego, wszystko jest w porządku. Kiedy sobie nie uwierzę, zrozumiem, że czas wrócić do St John’s Wood.

Stałem w słońcu, myśląc o Sally, której nie widziałem od czasu, gdy zostawiłem ją przed domem Henry’ego Kendalla w Swiss Cottage. Tęskniłem za nią, ale zaczęła odchodzić w przeszłość, jak część życia, którą chce się odrzucić, twierdza zobowiązań trzymana w kupie bluszczem mieszczańskiej niepewności.

Загрузка...