Richard…? – Popchnąłem drzwi ramieniem i schwyciłem go za rękę, rad, że go widzę. – Zamknąłem się? Bóg wie dlaczego.
– Musisz nad tym popracować. Z tobą tak zawsze…
Gould przywitał się ze mną serdecznie i pomógł mi wysiąść z jaguara, machając do pluszowych misiów na tylnym siedzeniu. Był spokojny i wypoczęty, patrzył na rzędy zaparkowanych samochodów jak pułkownik dokonujący przeglądu kawalerii pancernej. Ulżyło mi, gdy zobaczyłem, jak dobrze wygląda. Nosił ten sam wystrzępiony czarny garnitur, który ostatni raz widziałem przesiąknięty potem w pobliżu pałacu biskupiego w Fulham. Ale tym razem garnitur był wyprany i wyprasowany, a Gould założył białą koszulę i krawat, jakby przybył na lotnisko, żeby ubiegać się o pracę lekarza w tutejszym ambulatorium.
Uśmiechnęliśmy się do siebie w słońcu, czekając, aż hałas lądującego samolotu ucichnie między budynkami lotniska. I znów zadziwiło mnie, jak ten wytrwały, niespokojny człowiek potrafi uspokajać wszystko, co go otacza. Nawet gdy pociągał nosem, podrażniony przesyconym naftą powietrzem, czułem, że nadaje światu sens czystym wysiłkiem woli, jak lekarz prowadzący jednoosobową organizację dobroczynną w ogarniętym klęską nieurodzaju zakątku Afryki, który samą swoją obecnością daje tubylcom nadzieję. Patrzył, jak samolot ląduje, a jego pełen tolerancji wzrok zdawał się błogosławić nieskończoność sal przylotów.
– Musimy porozmawiać, cieszę się, że czujesz się lepiej. – Stałem tyłem do słońca i starałem się zajrzeć mu w twarz zakrytą uniesioną ręką. – Tam w Fulham Palace byłeś kompletnie roztrzęsiony.
– Byłem zmęczony. – Gould skrzywił się na to wspomnienie. – Tyle drzew, są jak kamery ochrony. To był trudny dzień. Ta dziwna strzelanina.
– Morderstwo w Hammersmith? Obaj byliśmy w pobliżu.
– Tak. Mówią, że była piękną kobietą. To ładnie z twojej strony, że mi pomogłeś. – Gould oparł się o jaguara i obrzucił mnie wzrokiem od stóp do głów. – Jesteś wyczerpany, Davidzie. Chelsea Marina źle wpływa na ludzi. Słyszałem, że w ubiegłym tygodniu odbyła się tam potyczka.
– Policja zorganizowała przedstawienie. Chyba wpadliśmy w pułapkę.
– Nie ma w tym nic złego. To wyostrza spojrzenie. Przynajmniej wszyscy zeszli się razem.
– Tak. Razem staliśmy na barykadach. Rewolucja wreszcie się zaczęła. Porwaliśmy się na siły państwa i udało nam sieje zablokować. Policja wycofała się, choć nie wiadomo dlaczego.
– Sprawdzali was. Zazwyczaj pomiatano prolami, a teraz próbują tej samej tyrańskiej taktyki na klasie średniej. Ale tego dnia zwycięstwo było wasze. – Gould uśmiechnął się do mnie promiennie jak dumny rodzic słuchający sprawozdania ze szkolnych rozgrywek sportowych. – Jak tam Boadicea?
– Kay? Poprowadziła swój rydwan wprost w ognisty piec. Byłbyś z niej dumny. To widowisko w sam raz dla ciebie. Marzyłeś o tym, Richardzie.
– Wiem… – Gould zrobił gest, jakby dyrygował słońcem. – Muszę się skupiać na tylu różnych rzeczach – ogólna strategia, teraz Stephen Dexter. Może być niebezpieczny.
– On tu był. – Podniosłem głos ponad ckliwe bzyczenie odrzutowca linii Cathay Pacific, schodzącego do lądowania. – Stephen siedział w twoim samochodzie.
– Kiedy? – Gould spojrzał ponad moim ramieniem z większą uwagą. – Dzisiaj? Daj spokój.
– Nie dzisiaj. Znalazłem twoje kluczyki dziś rano w jego domu. Był tam też bilet parkingowy z datą z 17 maja. Musiał zabrać twój wóz i przyjechać tutaj na parę godzin przed wybuchem w terminalu numer 2. Myślę, że on…
– Masz rację. – Gould mówił rzeczowo. – Pojechał jaguarem do Heathrow. Musimy go ostrzec, zanim pójdzie na policję.
– Ostrzec? Podłożył bombę w holu odbioru bagaży. Zabił moją żonę. Dlaczego?
– Trudno przejść nad tym do porządku. – Gould przyglądał mi się uważnie, przesuwając wzrok po otarciach na mojej twarzy. Był już mniej mnie pewien, jakby bitwa w Chelsea Marina rozdzieliła nas. – Jak udało mu się sforsować zabezpieczenia?
– Był w sutannie. Policja zawsze przepuści księdza, jeśli powie, że idzie do umierającego pasażera. Widziałem tę sutannę w jego domu dziś rano. Położył ją na łóżku jak rekwizyt czarnej mszy.
– To dziwne. Myślałem, że stracił wiarę.
– Odnalazł inną – nagłą śmierć. Vera przetrząsnęła jego dom. Może jest w to wplątana razem z Stephenem. – Próbowałem poruszyć Goulda. – Richardzie, możesz być w niebezpieczeństwie. Stephen zabił moją żonę, a potem tę dziennikarkę z telewizji. Widziałeś, jak to się stało…
– Tak, widziałem, jak umiera. – Głos Goulda przygasł. Jak dziecko, które próbuje skierować uwagę na coś innego, narysował człowieczka na zakurzonej szybie przedniej. – Ale i tak nie możemy pójść na policję.
– Dlaczego?
– Za bardzo jesteśmy z tym wszystkim związani. – Wskazał na range rovera zaparkowanego przed wjazdem na parking. – Kamera na Putney High Street uchwyciła nas, kiedy tamtędy przechodziliśmy. Jesteśmy wspólnikami, Davidzie.
Próbowałem zaprotestować, zaskoczony jego obojętnością. Drogą biegnącą obok parkingu zbliżał się samochód, szary citroen kombi. Jechał powoli, jakby patrolował okolicę. Zatrzymał się obok nas, za kierownicą siedziała kobieta. Gdy się nam przyglądała, rozpoznałem jaskrawy makijaż oczu i wydatne czoło, ironicznie uśmiechnięte usta i fioletową szminkę.
– Vera Blackburn?
– To ona. – Gould pomachał do niej. Wóz podjął swoją służbę patrolową. – Lady Makbet spod taniego supermarketu.
– Na litość boską… – byłem zniecierpliwiony tym bezceremonialnym poczuciem humoru. – Jak się tu dostałeś?
– Dzisiaj? Vera mnie przywiozła. Lubi przejażdżki na Heathrow.
– Byliście pewni, że znajdziecie tego jaguara? Rozumiem, że nasze spotkanie nie jest dziełem przypadku?
– Mało prawdopodobne, żeby było. – Gould położył mi uspokajającą rękę na ramieniu. – Przepraszam, Davidzie. Nie lubię wodzić cię za nos. Zawsze byłeś taki prostolinijny – wobec wszystkich, tylko nie wobec siebie. Pomyślałem, że nadszedł czas, żeby doprowadzić całość do punktu krytycznego. I ta aktywność policji, ludzie z bezpieczeństwa, którzy nas coraz ściślej otaczają. Musimy omówić wiele spraw.
– Domyślam się. – Po raz ostatni zerknąłem na citroena. – Więc Vera czekała na mnie w domu Stephena? Wie, że chodzę codziennie do przystani.
– Tak to wyglądało. Jesteś zdumiewająco punktualny. To burżuazyjne wychowanie, lata doświadczeń, że pociągi się nie spóźniają.
– Udawała, że przetrząsa dom i włożyła bilet wraz z kluczykami do sutanny. Zakładałeś, że je znajdę.
– Mieliśmy nadzieję. Vera trochę ci pomogła. Sutanna to był jej pomysł.
– Zgrabne posunięcie. Kobiety są sprytne w takich sprawach.
– Przymierzałeś?
– Sutannę? Kusiło mnie. Powiedzmy, że jestem nie z tej sekty. – Patrzyłem, jak Gould uśmiecha się do siebie, jak uczniak, któremu ulżyło, że prawda wyszła na jaw. – Czy Stephen Dexter jeszcze żyje?
Gould odwrócił się do mnie zaskoczony.
– Gdzieś się przyczaił. Nie popełni samobójstwa, wierz mi, ma zbyt wielkie poczucie winy. To, co zdarzyło się w terminalu numer 2, prawie przywróciło mu wiarę.
– A co się zdarzyło? Ty wiesz, Richardzie.
– Wiem. – Gould zwiesił głowę, patrząc na swoje zdarte buty. – Chciałem ci powiedzieć, bo ty zrozumiesz, wiedziałbyś, o co nam chodzi…
– Nie rozumiem śmierci na Heathrow. Po co zabijać ludzi? Na litość boską…
– Trzeba przeprawić się przez głęboką rzekę, ale jest most, Davidzie. Jesteśmy usidleni przez kategorie, ściany, które nie pozwalają nam widzieć tego, co dzieje się za rogiem. – Gould wskazał palcem na rozbity pickup. – Akceptujemy śmierć, gdy uważamy, że jest usprawiedliwiona – wojny, wspinaczka na Mount Everest, budowa drapacza chmur, budowa mostu.
– To prawda… – Wskazałem w stronę terminalu numer 2. – Ale nie widzę tam mostu.
– Mosty są w umyśle. – Gould wzniósł białą rękę, czyniąc gest w stronę pasa startowego. – Prowadzą nas do prawdziwszego świata, bogatszego odczucia siebie samych. Gdy tylko te mosty się pojawiają, naszym obowiązkiem jest przejść po nich.
– Rozrywając na strzępy Chinkę? Czy Dexter był zamieszany w zamach bombowy na Heathrow?
Gould jakby się zapadł w głąb swojego wyświechtanego garniturku.
– Tak. Był zamieszany.
– To on podłożył bombę?
– Nie. Z całą pewnością nie.
– Więc kto to zrobił?
– Davidzie… – Gould wyszczerzył nierówne zęby. – Nie chcę robić uników. Musisz ujrzeć zamach na Heathrow jako część większego obrazu.
– Moja żona zginęła w tym terminalu.
– Wiem. To była tragedia. Jednak, po pierwsze… – odwrócił się do mnie plecami, patrzył na rdzewiejące samochody, potem znów szybko spojrzał mi w oczy. – Jak myślisz, co zaszło w Chelsea Marina?
– Dokonała się rewolucja klasy średniej. Ta, dla której pracowałeś. Tak?
– Ależ nie. Protest klasy średniej to tylko objaw. To część znacznie większego ruchu, prądu drążącego życie nas wszystkich, chociaż większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Istnieje głęboka potrzeba działań bezsensownych, im gwałtowniejszych, tym lepiej. Ludzie wiedzą, że ich życie pozbawione jest sensu, i wiedzą też, że nic na to nie poradzą. Albo prawie nic.
– Nieprawda. – Byłem zniecierpliwiony znanymi argumentami. – Twoje życie nie jest pozbawione sensu. Gdy tylko rada lekarska cię oczyści, znów będziesz chodził po salach szpitala dla dzieci…
– Mam coś więcej.
– Szybowce? Zapisałeś się na kurs.
– Odwołałem to. Za bardzo przypomina terapię zajęciową. – Gould osłonił oczy. Samolot wznosił się z pasa startowego. Napinał skrzydła na tle nieba, tytaniczny wysiłek woli i stali. Gdy wzniósł się nad Bedfont i skręcił na zachód, Gould pomachał z podziwem. – Heroiczne, ale…
– Nie dość bezsensowne?
– Właśnie. Pomyśl o tych wszystkich pasażerach, w każdym z nich huczy od planów i projektów jak w ulu. Wakacje, konferencje, śluby – tyle celów i energii, tyle małych ambicji, że nikt ich nawet nie spamięta.
– Lepiej byłoby, gdyby samolot się rozbił?
– Tak! To miałoby jakieś znaczenie. Powstanie pusta przestrzeń, w którą możemy zajrzeć z prawdziwym szacunkiem. Bezsensowna, niewytłumaczalna, zagadkowa jak Wielki Kanion. Nie widzimy drogi spoza znaków. Usuńmy je, żebyśmy mogli popatrzeć na tajemnicę pustej drogi. Potrzeba nam więcej pracy przy burzeniu…
– Nawet jeśli giną ludzie?
– Tak, niestety.
– Jak w Heathrow? I w Hammersmith? Czy to Dexter ją zastrzelił?
– Nie. Nie było go w pobliżu.
– A terminal numer 2? – Wyjąłem bilet parkingowy z portfela i przytrzymałem go przed oczami Goulda. – Przyjechał twoim samochodem na dwie godziny przed wybuchem bomby. Co robił, kiedy wysiadł?
– Siedział w wozie. – Gould patrzył na mnie uważnie, zdziwiony, że tak trudno mi pojąć prawdę. – Może nawet myślał o tobie.
W złości uderzyłem go w ramię.
– Muszę wiedzieć!
– Uspokój się… – Potarł ramię, potem sięgnął do samochodu i wyjął egzemplarz Neurologa patrzącego na Boga. Przekartkował go i znalazł moje zdjęcie, młodzieńca uśmiechającego się z samozadowoleniem. – Tamtego ranka Stephen podwiózł mnie do Heathrow. Miałem tu… sprawę do załatwienia.
– Lekarską?
– W pewnym sensie. On miał za zadanie czekać tutaj.
– Zadanie? Jakie zadanie? Dawał komunię świętą na parkingu?
– Musiał gdzieś zadzwonić. – Gould wskazał na cyfry nagryzmolone zielonym długopisem. – Wybierz ten numer, Davidzie. Masz komórkę. To wiele ci wyjaśni.
Wyjąłem komórkę i czekałem, póki lotnisko się nie uciszyło. Gould oparł się o samochód, dłubiąc coś przy paznokciach, jak mentor znudzony niegdyś dobrze się zapowiadającym uczniem. Popatrzyłem na cyfry wypisane na książce wydanej przez BBC i wybierałem numer.
Szybko odezwał się jakiś głos.
– Ochrona Heathrow… Terminal numer 2. Słucham?
– Halo? Przepraszam?
– Ochrona terminala numer 2. Czym mogę panu służyć?
Wyłączyłem komórkę i trzymałem ją jak granat. Powietrze wokół mnie zrobiło się rzadsze. Rzędy zaparkowanych samochodów, druciany płot i stery ogonowe samolotów zbliżyły się do mnie, jak spiskowcy zamierzający zaatakować niebo. Heathrow było wielką ułudą, centrum świata znaków, które niczego nie wskazywały.
– No, Davidzie? – Gould podniósł wzrok sponad paznokci. – Ktoś odpowiedział?
– Ochrona terminalu numer 2. – Wróciłem myślą do komórki biskupa Chichester, którą znalazłem w samochodzie Joan Chang przed galerią Tatę. – Po co Stephen do nich dzwonił?
– Pomysł.
– Miał za zadanie wykonać telefon ostrzegający. Tymczasem ktoś inny podkładał bombę. Ochronie trzeba było dać czas, żeby ewakuowała wszystkich z terminalu.
– Ale telefonu z ostrzeżeniem nie było. Policja jest tego pewna. – Gould kiwał zachęcająco głową. – Stephen nie zadzwonił do ochrony. Dlaczego?
– Bo zamachowiec miał zadzwonić do Stephena, jak tylko podłoży bombę. Ale nie zadzwonił.
– Właśnie. No więc…?
– Stephen pomyślał, że nastąpiła jakaś zwłoka. – Spostrzegłem, że trzymam książkę w ręku i wrzuciłem ją do samochodu. – Siedział tutaj, czytał o Bogu i neurologii. Potem usłyszał wybuch. Domyślił się, że bomba wybuchła, zanim zamachowiec zdołał się z nim skontaktować. Włączył radio w samochodzie i dowiedział się o ofiarach. Musiał być przerażony.
– Był. – Gould odepchnął się od samochodu i zatoczył wokół mnie półkole. – Był głęboko wstrząśnięty. W gruncie rzeczy nigdy się z tego nie otrząsnął.
– I wtedy stracił wiarę. Zostawił tu samochód i jakoś wrócił do Chelsea Marina. Biedak – ale jak usprawiedliwił wobec siebie to, że był zamieszany w zamach bombowy?
– To była część kampanii przeciwko turystyce, zmontowanej przez Kay Churchill. W zamierzeniu miała spowodować zamknięcie Heathrow na kilka dni i zmusić ludzi do myślenia o Trzecim Świecie. Odwołaliby wakacje i przekazali pieniądze dla Oxfam i Lekarzy bez Granic. – Gould uniósł blade dłonie ku słońcu. – Tragiczna pomyłka. To miało być ostrzeżenie. Nie chcieliśmy nikogo zabijać.
– Ale kto był zamachowcem? Vera Blackburn?
– Jest zbyt nerwowa.
– Kay? Nie wyobrażam jej sobie w tej roli.
– Nigdy w życiu. Stephen i ja przyjechaliśmy tutaj sami.
– Ty przyjechałeś ze Stephenem? Więc to ty byłeś zamachowcem? – Odwróciłem się, żeby popatrzeć na Goulda, jakbym go zobaczył po raz pierwszy, obdartego doktorka z dziwnymi obsesjami. – Ty zabiłeś wszystkich tych ludzi… i moją żonę.
– To był wypadek. – Gałki oczne Goulda podeszły do góry pod powiekami, tak jak w parku przy Fulham Palace. – Nikt nie miał zginąć. Byłeś przecież w Filmotece Narodowej, Davidzie, zostawiłeś bomby zapalające w wypożyczalni wideo. Nie wiedziałem, że twoja żona jest w tym samolocie.
– To ty podłożyłeś bombę… – odwróciłem się, dotykałem palcami kurzu na przedniej szybie jaguara, jakby ta powłoka brudu mogła osłonić mnie przed tym, czego dowiedziałem się o śmierci Laury. Z trudem opanowałem gniew. Chciałem, żeby Gould mówił swobodnie, nawet kosztem prawdy. Byłem wstrząśnięty i przygnębiony sobą samym. Przez całe miesiące robiłem za naiwniaka naciąganego przez małą sektę w Chelsea Marina. Wiedziałem teraz, dlaczego Kay zawsze tak się niepokoiła moją coraz bliższą znajomością z Gouldem. O dziwo, nadal martwiłem się o niego.
Gould spojrzał mi w twarz.
– Cały drżysz. Usiądź w samochodzie.
– Nie, dziękuję. Nie w tym wozie, wiem, jak musiał się czuć Dexter. – Odepchnąłem go i złapałem za rękaw. – Ale jak się tam dostałeś? Ochrona przy odbiorze bagaży jest ścisła.
– Nie tak ścisła w hali przylotów. Pewien architekt w Chelsea Marina pracuje dla firmy zajmującej się konserwacją portu lotniczego. Zaopatrzył mnie w przepustkę. Włożyłem biały fartuch i przypiąłem plakietkę lekarza. Bombę miałem w neseserze lekarskim. Myślałem, że to urządzenie o niewielkiej mocy. Ale Verę poniosło – to wszystko ze złości.
– A potem położyłeś bombę na konwejerze? Dlaczego właśnie na tym?
– Bagażowy powiedział mi, że w samolocie z Zurychu odkryto gapowiczów. Pasażerów zatrzymali w maszynie i mieli ich nie wypuścić do odprawy celniej przez co najmniej pół godziny. – Gould mówił cicho, ledwie słyszalnym głosem, tłumionym przez ruch na drodze przy parkingu. – Nastawiłem zapalnik na piętnaście minut i podrzuciłem walizeczkę na konwejer, gdy bagaż z Zurychu zaczął spadać ze zrzutni.
– Obok walizki Laury. Kompletny przypadek.
– Nie. To nie był przypadek. Przepraszam cię, Davidzie. – Zanim zdążyłem się odezwać, Gould dokończył: – Na rączce była plakietka z nazwiskiem. Dostrzegłem je. Myślałem, że walizka należy do kogoś innego.
– Do kogo, mianowicie?
– Do ciebie, Davidzie. – Gould zdobył się na mrugnięcie, wyrażające sympatię. Próbował ukryć uśmiech. – Czytałem Neurologa patrzącego na Boga. Na nalepce hotelowej przymocowanej do walizki było coś o konferencji psychiatrycznej sprzed dwóch lat. Doszedłem do wniosku, że to twoja walizka.
– Moja? Więc to ja…?
– Tak, byłeś właściwym celem. – Gould dotknął mojego ramienia jak lekarz, który chce powiedzieć, że wcześniejsza, niepomyślna diagnoza była prawdziwa. – Zawsze uważałem, że ta bomba nas zbliżyła. W pewnym sensie nasza przyjaźń zaczęła się od tej strasznej tragedii.
– Nie sądzę. Ale dlaczego ja?
– Widziałem cię w telewizji, jak mówiłeś o chorobach z wyboru: o narzuconym sobie paraliżu, wymyślonym kalectwie, stanach dobrowolnego szaleństwa – myślałem, że do tej kategorii zaliczasz religię. Strach przed otchłanią, o której tylko prawdziwy szaleniec może myśleć bez drżenia. Pomyślałem, że wstrząsnę tobą i wydobędę cię z tego samozadowolenia. Pożyteczna lekcja zamiast tego, czego dowiedziałeś się na konferencji w Zurychu.
– Więc co się nie udało?
– Wszystko. Teraz wiem, dlaczego zawodowcy zawsze pozostawiają rewolucję amatorom. Celnicy sprawdzali walizkę ciężarnej Jamajki, pracującej jako mrówka dla przemytników narkotyków. Dostała napadu histerii i zaczęła rodzić. Poprosili mnie o pomoc i znalazłem się w karetce pogotowia jadącej do szpitala Ashford. Próbowałem dodzwonić się do Dextera, potem do ochrony Heathrow, ale utknęliśmy w tunelu. Okazało się, że bagażowy mówił nie o tym samolocie. Gdy pasażerowie z Zurychu podeszli do konwejera, bomba wybuchła. Byłem w szoku, Davidzie. Usłyszałem twoje nazwisko w wiadomościach i uznałem, że nie żyjesz.
– A potem pojawiłem się w domu Kay.
– Wstałeś z grobu. W pewnym sensie już cię zabiłem, z najbardziej idealistycznych powodów. Lubiłem cię, Davidzie. Byłeś poważny, chociaż giętki, i szukałeś jakiejś prawdy. Laura stanowiła drzwi do twojego prawdziwego ego i ja je otworzyłem.
– Na długo się ukryłeś.
– Obserwowałem cię. Rewolucja klasy średniej była w toku, a Kay była naszą Joanną d’Arc. Wyłączyła głosy gadające do niej w głowie, wszystkie te idiotyczne hollywoodzkie filmy. Pięćdziesiąt lat temu byłaby żoną jakiegoś postawnego, młodego wikarego, organizowałaby partyjki wista i dodawała pikanterii jego życiu seksualnemu. Nie mogła pojąć, dlaczego straciłem zainteresowanie podkładaniem bomb dymnych w wypożyczalniach wideo i biurach podróży.
– Ale po Heathrow wszystko się zmieniło. – Nadal starałem się opanować i trzymałem ręce przy sobie; unikając wzroku Goulda, zachęcałem go do dalszych wypowiedzi. – Spostrzegłeś tam coś ważnego, mimo że zginęli ludzie.
– Dobrze powiedziane, Davidzie. – Gould poklepał mnie po ramieniu i poszperał w kieszeniach, jakby chciał znaleźć jakiś symboliczny podarek, żeby mi go wręczyć. – Pamiętaj, pracowałem z tymi nieszczęsnymi dziećmi. Byłem ich przedstawicielem i szukałem odpowiedzi. Jeśli staniesz naprzeciwko dwulatka umierającego na raka mózgu, co powiesz? Nie wystarczy mówić o wielkim planie przyrody. Albo świat jest w błędzie, albo szukamy znaczeń w niewłaściwych miejscach.
– I zacząłeś oglądać się na Heathrow?
– Tak – tamta śmierć była pozbawiona sensu i niewytłumaczalna, ale może to właśnie było to. Nieumotywowane czyny zatrzymują wszechświat w miejscu. Gdybym zasadził się na ciebie, żeby cię zabić, byłaby to kolejna podła zbrodnia. Ale gdybym zabił cię przypadkiem albo bez przyczyny, twoja śmierć miałaby wyjątkowe znaczenie. Żeby świat nie oszalał, szukamy motywu, zdajemy się na przyczynę i skutek. Wyrzuć to, a zobaczysz, że tylko akt pozbawiony sensu ma jakikolwiek sens. Zajęło mi trochę czasu, żeby to zrozumieć, ale twoja „śmierć” była dla mnie zielonym światłem.
– Potem wstałem z grobu, a tobie potrzebna była kolejna ofiara.
– Nie ofiara. – Gould uniósł dłoń, żeby mnie poprawić. Wreszcie się odprężył, znów przekonany, że go rozumiem i jestem po jego stronie. Stał w wyświechtanym garniturku obok rdzewiejącego samochodu jak lekarz domokrążca nawiedzający lotniskowe parkingi z lekarstwem na wszystko. – Słowo „ofiara” implikuje złe intencje. Nie jestem zły, Davidzie. Potrzebny był mi partner, współpracownik, który przyłączyłby się do mnie w poszukiwaniu prawdy absolutnej.
– Ktoś, kogo nie znałeś i nigdy nie spotkałeś?
– Właśnie. Jeśli to możliwe, ktoś sławny, o kim nigdy nie słyszałem. Sławny, ale całkowicie pozbawiony znaczenia. – Gould zapatrzył się na dziecięcą nalepkę, przytwierdzoną do przedniej szyby jaguara. – Ktoś taki, jak drugorzędny prezenter telewizyjny…