23. Ostatni obcy

– Henry przychodzi – powiedziała mi Sally. – Nie zmartwi cię to, Davidzie?

Siedziała w moim fotelu, pewna siebie, wyciągnęła nogi, laski dawno wróciły do stojaka na parasole w korytarzu. Była taka ładna w tym przytulnym pokoju, uśmiechała się do mnie z niekłamaną przyjemnością, jakbym był jej ukochanym bratem, który przyjechał do domu z frontu na przepustkę. Musiałem przyznać, że separacja ze mną znacząco poprawiła jej stan zdrowia.

– Henry? Nie ma sprawy. Rozmawiałem z nim wczoraj.

– Mówił mi. Dzwoniłeś gdzieś z okolic galerii Tatę. Straszne, prawda?

– Ponure. Koszmarne. Nie do pojęcia.

– Ta chińska dziewczyna – znałeś ją?

– Joan Chang. Była czarodziejką. Rodzaj eleganckiej hippiski na motorze, platynowy amex, z pastorem w charakterze chłopaka.

– Żałuję, że jej nie spotkałam. Ta bomba nie była częścią…?

– Kampanii z Chelsea Marina? Nie. Przemoc jest nam obca. Jesteśmy zbyt mieszczańscy.

– Tak jak Lenin i Che, i Czou enlai, wedle tego, co mówi Henry. – Sally nachyliła się i ujęła moje ręce nad stolikiem. – Zmieniłeś się, Davidzie. Nie jestem pewna, czy ci to służy. Kiedy wracasz do domu?

– Wkrótce. – Miała ciepłe palce, a ja zdałem sobie sprawę, że wszyscy w Chelsea Marina mieli zimne dłonie. – Muszę mieć na wszystko oko. Wiele się dzieje.

– Wiem. To jest jak przedszkole, które wyrwało się spod kontroli. Księgowi i notariusze rzucają pracę. I to w takich miejscach jak Guildford. Na litość boską, to coś znaczy.

– Owszem. Rewolucja stoi u drzwi.

– Nie w St John’s Wood. Przynajmniej na razie. – Sally zadrżała, jej wzrok powędrował ku zabezpieczeniom przy oknach. – Henry mówi, że chcesz zrezygnować z pracy w instytucie.

– Potrzebny mi jest półroczny urlop. Arnoldowi to się nie podoba – będę musiał zakończyć konsultacje dla twojego ojca. Nie martw się, podwoi twoje kieszonkowe.

Sally dotykała opuszków palców, chodziło o coś więcej niż arytmetykę.

– Damy sobie radę. Przynajmniej raz poczujesz się uczciwy. Z tym był problem, prawda? Tatuś płaci za wszystko.

– Tatuś płaci… – przypomniałem sobie te słowa z uniwersytetu i studentów pierwszego roku z ich drogim bagażem, wysiadających z tatusiowych jaguarów. – Tak czy inaczej, czas, żebym stanął na własnych nogach.

– Tego się nie da zrobić. Nigdy nie zrozumiesz. Henry mówi…

– Sally, proszę… i tak sypia z moją żoną, ale nie mam ochoty wysłuchiwać jego ostatnich wypowiedzi na temat wszystkiego. Jak się czuje?

– Martwi się o ciebie. Wszyscy chcą, żebyś wrócił do instytutu. Wiedzą, że ta „rewolucja” wypali się, a wielu rozsądnych ludzi zmarnuje sobie życie.

– To może się zdarzyć. Ale jeszcze nie teraz. Nadal rozpracowuję sprawę bomby z Heathrow. Wskazówki zaczynają się zazębiać.

– Naprawdę, zrobiłeś dla Laury wszystko, co mogłeś. – Sally czekała, bo próbowałem uniknąć jej wzroku. – Właściwie nigdy się z nią nie spotkałam. Henry powiedział mi mnóstwo rzeczy, o których nie wiedziałam.

– O Laurze? Jakie to szarmanckie z jego strony.

– I z twojej. Mężowie to ostatni obcy. Czy jesteś gotów odwiedzić swoją matkę? Kierownik domu opieki dzwonił kilka razy. Zaczęła o tobie mówić.

– Naprawdę? Niedobrze. To nie jest mój ulubiony temat. – Wstałem i obszedłem kanapę, próbując zrozumieć zmieniony rozkład mebli.

Wszystko było na tym samym miejscu, ale perspektywa się zmieniła. Posmakowałem wolności i pojąłem, jak nierealne stało się życie w St John’s Wood, jak absurdalnie dystyngowane.

– Zabrzmi to bezdusznie, ale zdjąłem sobie z pleców mnóstwo ciężkiego bagażu – winę, fałszywe uczucia, Instytut Adlera…

– Żonę?

– Mam nadzieję, że nie. – Zatrzymałem się przy kominku i uśmiechnąłem do Sally w lustrze, po mężowsku rozpromieniając się do jej odbicia budzącego skojarzenia z Alicją.

– Czekaj na mnie, Sally.

– Spróbuję.


Ktoś parkował samochód przed domem, wpychał się na wolne miejsce za range roverem, manewrując, jakby kierowca za punkt honoru wziął, że nie dotknie mojego tylnego zderzaka. Henry Kendall, szykowny, ale niezbyt pewny siebie, jak pośrednik sprzedaży nieruchomości w ekskluzywnej okolicy, gdzie funkcjonują odmienne reguły gry.

Po rozmowie z profesorem Adlerem zadzwoniłem do Henry’ego spod galerii Tatę i zapytałem, czy nadal dysponuje znajomościami w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Musiałem wiedzieć, czy zamachowiec zadzwonił z ostrzeżeniem do galerii na kilka minut przed wybuchem. Henry, zadowolony, że mógł się wykpić jednym telefonem, obiecał, że odnowi kontakty.

Teraz staliśmy twarzą w twarz, po obu stronach domowego ogniska, zastanawiając się, który z nas pierwszy powinien prosić drugiego, żeby usiadł. Henry chętnie ustąpiłby mi pierwszeństwa i był zdziwiony, że jestem skłonny przekazać mu obowiązki gospodarza. Patrzył na mnie z paniką kochanka, który nagle zdaje sobie sprawę, że mąż-rogacz jest szczęśliwy, bo może mu zostawić żonę na własność.

Kiedy te zasady zostały już ustalone, Sally zostawiła nas i usiedliśmy nad szkocką z wodą sodową.

– Zmieniłeś się, Davidzie. Sally to zauważyła.

– Tak. A co się zmieniło?

– Wyglądasz na silniejszego. Nie jesteś taki wyrachowany ani skłonny do uników. Rewolucja ci służy.

Uniosłem szklankę do jego szklanki i pomyślałem, że do tej pory nie pojmowałem w pełni, jakim Henry jest nudziarzem i jak bardzo mam mu za złe te lata, które spędziłem w jego towarzystwie.

– Masz rację, miałem pogmatwane życie. A przy okazji, nie odgrywam tam żadnej istotnej roli.

– Byłeś pod Domem Radia.

– Ktoś ci o tym powiedział?

– Ministerstwo Spraw Wewnętrznych żywo się wszystkim interesuje.

– Muszą się martwić.

– Martwią się. Wiesz, że ludzie na kluczowych pozycjach w Whitehall rezygnują z posad? Wyrzucają przez okno wysługę, prawa emerytalne, szlachectwo, wszystko. To podkopuje morale, zrywa łańcuchy zawiści i rywalizacji, które trzymały wszystko.

– Na tym polega idea rewolucji.

– Ale to dość głupie, prawda? – Henry uraczył mnie pełnym zrozumienia uśmiechem. – Bomby dymne u szkolnych dostawców…

– To urażona duma klasy średniej. Czujemy się wykorzystywani. Wszystkie te liberalne wartości i humanizm dotyczą tylko gorszych od nas. Naszą rolą jest trzymanie niższych warstw społecznych w szachu, ale praktycznie sami zostaliśmy własnymi strażnikami.

Henry patrzył na mnie wyrozumiale znad whisky.

– Wierzysz w to wszystko?

– Kto wie? Ważne, że ludzie w Chelsea Marina w to wierzą. To amatorstwo i dziecinada, ale klasy średnie też są amatorskie i nigdy nie rozstały się ze swoim dzieciństwem. Ale tam dzieje się coś znacznie ważniejszego. Coś, co powinno zaniepokoić twoich przyjaciół w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.

– Co takiego?

– Przyzwoici i zrównoważeni ludzie marzą o przemocy.

– Ponura sprawa, jeśli to prawda. – Henry odstawił whisky. – Przeciw czemu skierowanej?

– To nie ma znaczenia. Prawdę mówiąc, idealny akt przemocy nie jest skierowany przeciwko czemuś.

– Czysty nihilizm?

– Wprost przeciwnie. To w tej sprawie myliliśmy się wszyscy – ty, ja, Instytut Adlera, liberalna opinia publiczna. To nie jest poszukiwanie nicości. To poszukiwanie sensu. Jeśli wysadzisz giełdę, odrzucasz globalny kapitalizm. Jeśli rzucisz bombę na Ministerstwo Obrony, to zaprotestujesz przeciwko wojnie. Nie musisz nawet rozdawać ulotek. Ale prawdziwie bezsensowny akt przemocy, strzelanie na chybił trafił do tłumu, przykuwa naszą uwagę na miesiące. Nieobecność racjonalnego motywu niesie własny sens.

Henry nasłuchiwał odgłosu kroków Sally w sypialni nad naszymi głowami.

– Tak się składa, że ludzie z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych myślą podobnie. Rewolta w Chelsea Marina to impreza towarzysząca. Naprawdę niebezpieczni ludzie czają się w innym kącie parku. Weź na przykład tę bombę z Tatę, najwyraźniej to robota zagorzałego terrorysty – renegata z IRA, jakiejś obłąkanej grupy muzułmańskiej. Uważaj, Davidzie…


Kiedy pół godziny później wychodziłem, słyszałem, jak Sally napuszcza wodę do wanny. Pomyślałem o niej, wyłaniającej się z obłoków talku i perfum, gotową dla Henry’ego na długie i przyjemne popołudnie.

– Henry, pożegnaj ode mnie Sally.

– Ona za tobą tęskni, Davidzie.

– Wiem.

– Oboje mamy nadzieję, że wrócisz.

– Wrócę. Jestem wplątany w coś, co wymaga wyjaśnienia. Wszystkie te obowiązki są jak cegły w plecaku.

– Katedry bywają zbudowane z cegieł – Henry poprawił krawat na widok dwóch przechodzących moich sąsiadek. Skazany na wieczny los intruza, nadal nie był w stanie pogodzić się z faktem, że udał mu się pozamałżeński wypad. Nachylił się do okna samochodu, gdy usiadłem za kierownicą. – A przy okazji, miałeś rację. Był telefon z ostrzeżeniem.

– Do galerii?

– Na kilka minut przed zdetonowaniem bomby. Ktoś dzwonił do głównej recepcji.

– Kilka minut? – Pomyślałem o Joan Chang biegnącej jak szalona wokół księgarni. – Dlaczego nie opróżnili budynku?

– Dzwoniący powiedział, że bomba jest pod mostem Millenium. Personel doszedł do wniosku, że to głupi żart.

– Kto dzwonił? Musieli go, cholera, namierzyć.

– Oczywiście, ale zachowaj to dla siebie. Dzwoniono z telefonu komórkowego ukradzionego jakiś tydzień temu z Lambeth Palace. Zebrał się tam oddział specjalny kościoła anglikańskiego, żeby omówić niepokoje społeczne w klasie średniej. Telefon ukradziono biskupowi Chichester…

Włączyłem silnik i patrzyłem, jak Henry wraca do domu. Sally stała przy oknie z ręcznikiem zawiązanym pod ramionami. Pomachała do mnie, jak dziecko patrzące na rodziców wybierających się w długą podróż, stęskniona mimo nadziei, że jeszcze mnie zobaczy. Zaczęła sobie zdawać sprawę, że mała rewolucja, choćby i błądząca, amatorska, w końcu dotyczy i jej.

Zaprosiła mnie do domu, ale nie podjęła poważnej próby, żeby mnie odzyskać, zostawiła mnie samego, żebym porozmawiał z Henrym. Gdy tak stała przy oknie, wyczułem jej zadowolenie z tego, że może przypomnieć sobie o moim niewytłumaczalnym zachowaniu, pozostającym w całkowitej niezgodzie z moją naturą. Że ktoś tak prostolinijny i staroświecki jak jej mąż mógł wbrew swemu charakterowi pomóc jej wyjaśnić okrutne i pozbawione sensu wydarzenie z lizbońskiej ulicy. Gniew i uraza rozpływały się, wepchnięte wraz z laskami do stojaka na parasole. Na swój sposób pomagałem Sally uwolnić się od niej samej. Świat ją prowokował, a irracjonalne czyny były jedynym sposobem na rozładowanie zagrożenia.

Загрузка...