33. Wystawić się na słońce

Davidzie? Wejdź. Wszyscy na ciebie czekamy. Richard Gould stał przy oknie mieszkania na najwyższym piętrze domu przy Cadogan Circle, głowę miał wzniesioną ku niebu, rozpościerał ręce, jakby oddawał się słońcu. Wokół niego, na ścianach salonu, wisiały wykresy okulistyczne, okrągłe mapy siatkówki przypominające namierzone cele. Był spokojny, ale beztroski, umysłem przebywał między wysokimi drzewami w Bishop’s Park. Uświadamiając sobie moją obecność, wyłonił się z marzeń jak aktor wychodzący z plamy światła rzucanego przez reflektor i przyzwał mnie skinieniem ręki.

– Cieszę się, że przyszedłeś. Myślałem, że będziesz potrzebował więcej czasu. – Zmarszczył brwi, widząc mój elegancki garnitur i krawat. – Czy ktoś jest z tobą?

– Jestem sam. Chciałem zobaczyć to miejsce, zanim zostanie zniszczone. – Zadowolony, że jesteśmy razem, wyciągnęłam rękę, żeby uścisnąć mu dłoń, ale on odsunął się. – Richardzie, muszę z tobą porozmawiać.

– Oczywiście. Pomówimy później… – Nadal przeprowadzał inwentaryzację mojego wyglądu, potrząsając głową na widok kosztownej fryzury. – Zmieniłeś się, Davidzie. Kilka dni przyzwoitego życia wystarczy, żeby jakaś część duszy umarła. Jesteś pewien, że nikogo z tobą nie ma?

– Przyszedłem tutaj sam.

– Nikt do ciebie nie dzwonił? Kay Churchill? A co z Sally?

– Jest we Francji z kilkorgiem przyjaciół. Nie miałem od niej żadnych wieści. – Próbując oderwać go od słońca, powiedziałem: – Dziś rano odbędzie się tu szczególna wizytacja, na bardzo wysokim szczeblu – minister spraw wewnętrznych i towarzystwo z resortu. Rozmaici eksperci, którym się wydaje, że wiedzą, co zdarzyło się w Chelsea Marina.

– A co się zdarzyło? – Gould odwrócił się, żeby popatrzeć na ciche ulice osiedla, na dym nadal wydobywający się ze strawionych przez ogień domów przy Beaufort Avenue. – Wygląda to na eksperyment, który nie wypalił.

– Może i nie. Przynajmniej próbowaliśmy stworzyć coś pozytywnego, przełamać stare kategorie.

– Mówisz jak biegły. – Gouldowi kamień spadł z serca, cały pojaśniał. Uśmiechał się promiennie do mnie, jakbym znów stał się starym przyjacielem, i poklepywał mnie po plecach, gotów dzielić się wspomnieniami. – Teraz do mnie dotarło – jesteś z wycieczką z ministerstwa. To dlatego włożyłeś najlepszy garnitur. Kamuflaż… a ja myślałem, że się zmieniłeś.

– Zmieniłem się. – Postanowiłem być wobec niego uczciwy i powiedziałem: – To ty mnie zmieniłeś.

– To dobrze. Chciałeś się zmienić, Davidzie. Rozpaczliwie pragnąłeś zmiany.

– Masz rację. – Z nadzieją, że utrzymam jego uwagę, stanąłem między nim a słońcem. – Myślałem o tym, co mówiłeś. O twoich snach – o bombie na Heathrow, o zabójstwie w Hammersmith. To głęboko ukryte potrzeby. Na swój sposób ja też je odczuwam. Mogę ci pomóc, Richardzie.

– Naprawdę? Możesz mi pomóc?

– Porozmawiamy o wszystkim. Może należałoby wrócić do szpitala psychiatrycznego w Bedfont.

– Do szpitala psychiatrycznego? Tam nie ma szpitala od pięćdziesięciu lat… – Rozczarowany moim przejęzyczeniem, Gould zdjął mi rękę z ramienia. Przyglądał mi się z roztargnieniem jak zmęczony lekarz pogotowia stojący twarzą w twarz z potencjalnie niebezpiecznym pacjentem. Nosił ten sam wytarty garnitur, który sam sobie uprasował, tak że mogłem policzyć równoległe zmarszczki na spodniach. Mimo przyjacielskiego przywitania był już mną znudzony, zwrócił wzrok na okulistyczne diagramy na ścianach salonu.

Próbowałem uniknąć przeprosin.

– Miałem na myśli tylko szpital. Skrzydło dla dzieci.

– Bedfont? Myślisz, że tam wszystko się zaczęło? Chciałbym, żeby to była prawda… – Spostrzegł krew na ręce, którą skaleczyłem sobie w domu Kay Churchill, i powiedział: – Musisz to oczyścić. W dzisiejszych czasach jest tyle nowych rodzajów zakażeń i nie wszystkie zawdzięczamy uprzejmości indyjskich linii lotniczych. Sprawdzę, co jest w łazience.

Wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Przechadzałem się po salonie pobieżnie przeszukanym przez policję. Książki i katalogi okulisty stały krzywo na półkach, a ciężkie, kwadratowe poduszki na kanapie leżały poprzewracane jak głazy. Dotknąłem niebieskiej płóciennej torby z emblematem policji miejskiej i wyczułem coś, co przypominało części rozmontowanej wędki.

Domyśliłem się, że Gould przyczaił się w domu jakiegoś sympatyka w South Bank i wyobraziłem go sobie łowiącego ryby na kamienistej plaży, z pustym umysłem, zdolnym objąć morze. Wydawał się silniejszy fizycznie, nie był już tym bladym, unikającym kontaktu człowiekiem, który lewitował obok mnie w domu Kay. Marzenia o przemocy uspokoiły go.

Gould wślizgnął się przez drzwi sypialni.

– Umyj tę rękę, a ja się nią zajmę. Tam jest kilka ręczników i woda utleniona. Tyle tu wokół policji, że jeszcze sobie nie wiadomo co pomyślą.

Przeszedłem do zaciemnionej sypialni. Ciężkie welwetowe kotary zasłaniały okna, zaciemnienie, które pozwalało okuliście korzystać z części pokoju jako kabiny projekcyjnej. Kiedy przyzwyczaiłem się do mroku, spostrzegłem dwie kobiety siedzące po obu stronach podwójnego łóżka, plecami do siebie, jak postacie z obrazu Hoppera.

Odsłoniłem okno i jedna z kobiet wstała. W świetle poznałem Verę Blackburn. Nie miała makijażu, jakby postanowiła zdjąć z twarzy jak najwięcej rysów, wytrzeć wszelkie możliwe uczucia. Włosy związała w ścisły węzeł z tyłu głowy, który napinał skórę na jej czole i uwydatniał wystające kości policzkowe. Po raz pierwszy zobaczyłem w niej zmaltretowaną i ponurą nastolatkę, którą kiedyś była, gotową sterroryzować każdego strażnika bankowego czy kasjera, który zastąpiłby jej drogę.

– Vera? Muszę skorzystać z łazienki…

Przecisnęła się obok mnie bez słowa, ale wyczułem dziwny zapach emanujący z jej ciała, woń napięcia i strachu. Mocną ręką zamknęła za sobą drzwi, widziałem, jak klamka drży pod nerwową siłą jej dłoni.

Odciągnąłem drugą zasłonę i odwróciłem się do kobiety obserwującej mnie z łóżka jak prostytutka wynajęta dla bogatego klienta.


– Sally? Co tu robisz? Kochanie…?

– Cześć, Davidzie. Nie sądziliśmy, że przyjdziesz.

Siedziała obok poduszki z rękami skrzyżowanymi na podołku, z oczami opuszczonymi, żeby nie raziło jej światło. Wyszczotkowała sobie włosy, ale wyczułem w niej senność, gdy objąłem ją i pocałowałem w policzek. Oparła się o mnie biernie, jakby dopiero co wstała z łóżka i nie rozbudziła się do końca. Poczułem przypływ troski, to samo uczucie, które żywiłem za każdym razem, gdy wchodziłem do sali szpitalnej w St Mary’s. Mimo wszystko cieszyło mnie, że znów ją widzę i że wkrótce na pewno będziemy razem.

– Sally, czy…?

– Dobrze się czuję. To o ciebie należy się martwić. – Zauważyła zranioną rękę i podniosła ją do światła, odczytując z niej nową linię życia wiodącą w moją przyszłość. – Zraniłeś się, biedaku. Przykro mi, Davidzie. Twoja rewolucja przegrała.

– Chelsea Marina to był tylko początek. – Usiadłem obok niej, ale ona siedziała sztywno, zaniepokojona bliskością męskiego ciała. – Próbowałem cię odszukać. W automatycznej sekretarce zostawiłaś wiadomość, że jesteś…

– Na wycieczce z przyjaciółmi? Sporo podróżuję, prawda? – Skrzywiła się. – Richard zaprosił mnie do swojej chatki przy szkole szybowcowej.

– Richard Gould? I ty pojechałaś?

– Dlaczego nie? To twój przyjaciel.

– No tak. Czy wszystko było…?

– Jest słodki i bardzo, bardzo dziwny. – Zapatrzyła się na swoje dłonie poplamione moją krwią. – Każdego popołudnia chodziliśmy do szkoły szybowcowej. Wczoraj poleciał sam. Ostatniego wieczoru mówił o swoim stosunku do Boga. To było trochę przerażające.

– Pewnie.

– Śmierć, przemoc – czy też tak widzisz Boga?

– Nie jestem pewien. Możliwe, że ma rację. Czy Vera Blackburn była z wami?

– Przyjeżdżała na weekendy. Znasz ją? Richarda lubię, ale ona jest dziwaczna.

– To ona robi nasze bomby dymne. To jej świat. Powiedz, dlaczego policja wpuściła cię do Chelsea Marina?

– Prowadziłam samochód, Richard był ubrany w biały kitel i powiedział, że jest moim lekarzem. Piękna, ułomna kobieta – nie mogli jej odmówić.

– Sally… – schwyciłem ją za ręce. – Jesteś piękna, ale nie jesteś ułomna. Zabiorę cię stąd do domu.

– Do domu? Tak, myślę, że nadal mamy dom. Byłam nieostrożna, Davidzie. Byłam nieostrożna w stosunku do wszystkich, ale szczególnie wobec ciebie. Ten wypadek w Lizbonie – wydawało się, jakby przekreślił wszystkie reguły i wydawało mi się, że wolno mi wszystko. Potem spotkałam Richarda i zobaczyłam, co to znaczy, kiedy naprawdę przekreśla się reguły. Należy odkryć zero. To właśnie robi Richard. Wymyśla zero, żeby nie bać się świata. On się bardzo boi. – Zdobyła się na mdły uśmiech i spostrzegła mój garnitur. – Ależ się ubrałeś, Davidzie. Jak za dawnych czasów. Musisz tu być z oficjalną delegacją.

– Ministra spraw wewnętrznych? Wiesz o wizycie.

– Dlatego tu jesteśmy.

– Vera Blackburn wie wszystko. Wszyscy ci biegli z ministerstwa powinni spotkać się z Richardem, zamknąłby im usta na dobre. – Kropla krwi spadła z mojej ranki na jej kolano. Zlizała ją, potem zamyśliła się nad smakiem. – Słona, Davidzie – zamieniasz się w rybę.


W łazience spłukałem dłoń, patrząc, jak krew spływa do umywalki. Obok mnie stała szafka lekarska z zapasami leków, część wielkiego składu farmaceutyków, które byłyby w stanie zamienić Chelsea Marina w centralna giełdę narkotyczną zachodniego Londynu. Mieszkańcy mogli bronić narkotycznego Stalingradu ulica po ulicy, łącząc zasoby i doświadczenie. Woleli jednak rzucić ręcznik na ring i wyjechać do swoich domków w Cotswolds i Cairngorms.

Ale przynajmniej miałem teraz Sally. Imponowało mi, że tak szybko wydobyła się spod uroku Richarda, ale możliwe, że wzięła od niego to, co chciała, i postanowiła go rzucić. Gould przekonał ją, że wypadek w Lizbonie był bezsensowny i niewytłumaczalny – jej rany i cierpienie właśnie dzięki temu nabrały znaczenia. W końcu wolna od obsesji natychmiast pomyślała o swoim mężu. Wzruszało mnie, że przyjechała do Chelsea Marina, żeby mnie ratować.


– Dobrze, już chodźmy. Pożegnamy się z Richardem, Sally?

Czekałem, aż wstanie, ale ona oparła się o poduszkę i zaczęła głaskać narzutę, przyglądając się uważnie jej wzorom.

– Raczej nie. – Pokazała na drzwi. Silna ręka naciskała klamkę, sprawdzając zatrzask. – Zostaliśmy zamknięci. Musimy być ostrożni, Davidzie.

Popatrzyłem na zegarek, zdumiony, że tyle czasu już upłynęło. U wjazdu do Chelsea Marina policja zaczęła odsuwać zapory.

– Minister wkrótce tu będzie. Zjedzie się tłum policjantów. Richard i Vera Blackburn nie zostaną tutaj.

– Zostaną. Kochanie, nie zdajesz sobie sprawy z tego, co się dzieje. – Popatrzyła na mnie łagodnie jak żona, która czeka, aż mąż zrozumie, o co jej chodzi. – Richard jest niebezpieczny.

– Już nie. Ta faza minęła. Wszystkie te fantazje…

– To nie minęło. I to nie są fantazje. Richard dopiero zaczyna. Wiesz, że to on podłożył bombę na Heathrow?

– Powiedział ci to? Musiałaś się przestraszyć. – Próbowałem wziąć ją za rękę, ale odsunęła ją. – To nonsens. Tak jak z prezenterką w Hammersmith. Twierdzi, że ją zamordował. Na litość boską, czekałem w wozie na sąsiedniej ulicy. Spotkałem się z nim pięć minut później. Byłby umazany krwią.

– Nie. – Sally patrzyła na drzwi. – Naprawdę ją zastrzelił.

– To się nigdy nie wydarzyło. On tylko musi myśleć o przemocy, im bardziej bezsensownej, tym lepiej. Próbowałem mu pomóc.

– Pomogłeś. Teraz chce zabić więcej ludzi. Wczoraj pojechaliśmy na strzelnicę w pobliżu Hungerford. Siedziałam w samochodzie z Verą. Powiedziała mi, że jest świetnym strzelcem.

– Musi być z tego dumna. Mimo wszystko trudno w to uwierzyć. – Zostawiłem Sally i podszedłem do drzwi. Przycisnąłem głowę do drewnianej płyty. Salon zdawał się pusty, ciszę mącił kurant zegara nad kominkiem. – Sally… wspomniałaś Hungerford?

– To jest przy M4. Richard wynajął tam domek. Bardzo ładne miejsce. Tam chciałby dokonać swoich dni.

Gapiłem się na drzwi, a syreny policyjne rozbrzmiewały na King’s Road, pobudka dla tych, którzy śpią snem umarłych. Przypomniałem sobie, że ktoś inny dokonał swoich dni w Hungerford.

– O co chodzi?

Po dachu stąpały czyjeś nogi, bezpośrednio nad moją głową, odgłos opalającego się człowieka, który kładzie się na macie. Albo strzelca wyborowego przygotowującego się do strzału. Hungerford? Młody pomyleniec o nazwisku Michael Ryan zastrzelił swoją matkę, a potem przeszedł przez wioskę, strzelając do przechodniów. Zabił szesnaścioro ludzi, wybierając ich na chybił trafił, podpalił dom rodzinny i zastrzelił się. Te morderstwa były pozbawione sensu, dreszcz głębokiego niepokoju wstrząsnął całym krajem, sprawiając, że na nowo zdefiniowano pojęcie „sąsiad”. Nikomu, nawet członkowi rodziny, nie można ufać. Narodził się nowy rodzaj przemocy, wynikającej z niczego. Po strzałach w Hungerford otchłań, z której wyłonił się Michael Ryan, zamknęła się wokół niego na zawsze.


– Sally…

Dwaj policyjni motocykliści jechali Beaufort Avenue. Zatrzymali się przy rondzie, ich radiostacje zaczęły trzeszczeć. Umundurowani posterunkowi szli chodnikiem, przyglądając się uważnie pustym domom.

– Co było w tej niebieskiej płóciennej torbie?

– Richard trzyma w niej oporządzenie do szybowca. – Sally wstała i przeszła wokół łóżka z wzrokiem wbitym w ślady moich butów na dywanie. – Myślisz…?

– A co z bronią? Czy to śrutówka, czy…?

Nie odpowiedziała. Przysłuchiwała się odgłosom z dachu nad naszymi głowami. Zdjąłem abażur z lampy stojącej przy drzwiach. Chwyciłem chromowaną nóżkę i wyrwałem wtyczkę z kontaktu.

– Nie… – Sally złapała mnie za ramię, zanim zdołałem uderzyć nóżką lampy w drzwi. – Tu będzie strzelanina.

– Oczywiście. Cel pozbawiony sensu, jak liberalny minister spraw wewnętrznych…

– Albo ty! – Próbowała wyrwać mi nóżkę lampy z rak. – Richard wiedział, że przyjdziesz.

– Nie zabije mnie. Lubię go. Jaki miałoby to sens?

Pytanie zamarło mi na ustach. Kawalkada oficjalnych limuzyn wjeżdżała do Chelsea Marina, czarne sedany z rządowych garaży. Jechali powoli wzdłuż Beaufort Avenue, pasażerowie gapili się w milczące okna i na podarte transparenty. Za minutę procesja dotrze do Cadogan Circle, potem skręci w lewo pod oknami, z których patrzyłem.

Spróbowałem odepchnąć ją od drzwi.

– Jeśli znajdą nas tutaj…

– Pomyślą, że jesteśmy więźniami. Będziemy bezpieczni, Davidzie.

– Nie. – Szarpałem się z klamką. – Jestem to winien Richardowi.

Puściła nóżkę lampy i cofnęła się, patrząc na mnie ze znużoną cierpliwością, gdy dźgałem płycinę drzwi. Sięgnęła do kieszeni na piersi koszuli. Na jej otwartej dłoni leżał klucz.

– Kto zamknął drzwi?

– Ja. – Patrzyła mi prosto w twarz niezażenowana swoim podstępem. – Próbuję cię ochronić. Dlatego pojechałam z Richardem do Hungerford. Jestem twoją żoną, Davidzie.

– Pamiętam o tym. – Wepchnąłem klucz w zamek. – Muszę ostrzec Richarda. Jeśli ochroniarze zobaczą go z karabinem, zastrzelą go. To może być kolejna fantazja, jakaś obsesja z tym Hungerford…

Zrezygnowana pocierała obtarte kostki. Odwróciła się do okna.

– Posłuchaj, Davidzie…

Kawalkada zatrzymała się na Beaufort Avenue. Minister i dwóch wyższych urzędników wyłoniło się z limuzyny. Dołączyli do nich eksperci z innych samochodów. Stali w grupce na chodniku i patrzyli na pierwszy ze strawionych przez ogień domów, jakby jego zwęglony szczyt miał im objawić prawdę o rebelii. Wymieniano poważne słowa, głowy mądrze potakiwały. Ekipa telewizyjna filmowała to wydarzenie, a dziennikarz czekał z mikrofonem w ręku, żeby zacząć zadawać pytania ministrowi.

– Co się dzieje? – Sally wzięła mnie za ramię, przygryzała wargi. – Co oni robią?

– Te samochody dziwnie wyglądają…

Spoza stojącej kawalkady błysnęły reflektory. Policjant na motorze, patrolujący Beaufort Avenue, zatrzymał się pośrodku drogi i zablokował przejazd zakurzonemu volvo mozolącemu się pod bagażami przywiązanymi na dachu. Kobieta za kierownicą pchała się dalej, zmuszono ją do zatrzymania się przy limuzynie ministra. Za volvo trzy kolejne samochody, równie zmaltretowane, przepychały się przez bramę. Zauważyłem, jak płowowłosy mężczyzna w sportowej kurtce w kratkę każe odstąpić policji, która próbowała je zatrzymać. Major Tulloch, jak zwykle, korzystał z okazji.

– Kto to jest, ci ludzie w starych samochodach?

– Chyba wiem…

– Skwaterzy? Wyglądają na hippisów.

– To nie są skwaterzy. Ani hippisi.

Minister spraw wewnętrznych też spostrzegł nowo przybyłych. Urzędnicy i eksperci odwrócili się plecami do spalonego domu. Czujny inspektor policji przekazywał wiadomość od kobiety w volvo, a minister, któremu najwyraźniej ulżyło, przez moment stał na palcach. Zerknął w kamerę i skinieniem ręki kazał motocyklistom zjechać na bok. Uniósł ramiona, jakby kierował ruchem, i machał, żeby samochód jechał dalej.

– Kim są ci ludzie? Czy to bezdomni?

– Na swój sposób. To mieszkańcy tego osiedla. Oni tu mieszkają. Ludzie z Chelsea Marina wracają do domu.


Patrzyłem, jak volvo ruszyło Beaufort Avenue. Za nim jechał konwój samochodów, pokrytych kurzem, wyładowanych psami i dziećmi, z połamanymi lusterkami bocznymi przylepionymi taśmą do słupków okiennych, z karoserią powgniataną po wielu kilometrach górskiej włóczęgi. Domyśliłem się, że grupa, która zwiedzała Szkocję albo West Country – południowo-zachodnią część Anglii – odbyła tajną naradę przy ognisku i postanowiła wrócić do domu, spodziewając się zapewne, że wizyta ministra zapowiada rychły najazd buldożerów.

Minister, uśmiechając się radośnie, wsiadł do limuzyny. Machał do powracających, którzy w odpowiedzi naciskali klaksony, a wielki pies poszczekiwał z otwartej tylnej klapy samochodu.

W hałasie rozbrzmiewającym wokół Cadogan Circle prawie nie usłyszałem odgłosu wystrzału z dachu. Samochód ministra zahamował ostro, przednia szyba rozgwieździła się płatkami mrożonego szkła. Na chwilę zapadła cisza, a potem policjanci i eksperci rozbiegli się, szukając schronienia za samochodami, kucając pod ścianami pustych domów.

Na niebie nad Tamizą pojawił się helikopter, jego reflektor omiatał dachy osiedla. Czekałem na drugi strzał, ale powracające rodziny rozproszyły snajpera, co prawie na pewno uratowało ministra. Osłaniając go własnymi ciałami, członkowie ochrony wyciągnęli go z limuzyny i zaciągnęli po chodniku do drzwi najbliższego domu.

– Sally… – Przycisnąłem ją do siebie, czułem jak jej serce bije, choć raz, w rytm mojego serca. Usłyszałem, jak na dachu przebiegły czyjeś stopy, z helikoptera zagrzmiał głośnik, ostrzeżenie utonęło w ryku syren i silników motocykli.

– Davidzie, czekaj! – Chwyciła mnie za ramię, żona głupiego męża, dochodzącego powoli do rozsądku. – Niech policja go złapie.

– Masz rację. Będę ostrożny. Muszę być…

Patrzyła, jak otwieram drzwi sypialni. Salon był pusty. Mój laptop leżał na kanapie, ale niebieska płócienna torba zniknęła wraz z Richardem Gouldem. Uspokajającym gestem zatrzymałem Sally, wyszedłem z mieszkania i przeszedłem przez korytarz. Zbiegłem po schodach, mijając puste piętra i otwarte drzwi. Dopadłem holu przy drzwiach wejściowych, gdy helikopter obniżał lot nad Cadogan Circle.

Przez tornado hałasu usłyszałem dwa krótkie odgłosy wystrzałów w podziemnym garażu.

Загрузка...