32. Spadek cen nieruchomości

Kiedy wróciłem do Londynu, Chelsea Marina stała w ogniu. Z estakady w Hammersmith widziałem chmury dymu i pary unoszące się znad rzeki. Słyszałem zawodzenie karetek, przewożących rannych do szpitala Charing Cross. Tłumy gapiów wypełniały King’s Road. Ściśnięci za stalowymi barierkami patrzyli, jak płomienie unoszą się nad kilkunastoma domami osiedla. Wozy strażackie i policyjne furgonetki blokowały ulicę, ich światła omiatały kluby tańca erotycznego i biura turystyczne z tanimi biletami lotniczymi.

Zaparkowałem na Fulham Road, o kilometr od osiedla i poszedłem za tłumem podekscytowanych uczniów zmierzających w stronę tego przedwczesnego pokazu sztucznych ogni z okazji spisku prochowego Guya Fawkesa. Z góry sfrunęły kawałki zwęglonego papieru, strzepnąłem z rękawa spopielony strzęp karty kredytowej. Rachunki z winiarni, rachunki za lekarza i akcje dryfowały w dół z nieba, inwentarz dobiegającego końca życia klasy średniej.

Tak jak się obawiałem, zawieszenie broni okazało się krótkie. Wkrótce po moim wyjeździe do Heathrow wielki oddział policji wkroczył do Chelsea Marina i błyskawicznie przejął kontrolę nad osiedlem. Ekipy umundurowanych funkcjonariuszy przecwałowały przez furtki dla pieszych, a desant rzeczny skorzystał z przypływu, żeby wylądować na przystani.

Trzy godziny później było po akcji. W geście oporu właściciele podpalili kilkanaście domów, ale samochody strażackie czekające na King’s Road nadjechały bezzwłocznie. Kilku mieszkańców, którzy doznali oparzeń lub zostali brutalnie pobici przez policję, przeniesiono do karetek, zanim ekipy telewizyjne podeszły bliżej. Małą barykadę wzniesioną na Beaufort Avenue zmieciono w kilka sekund. Chelsea Marina była teraz zarządzana wspólnie przez policję i lokalne władze gminne.

Kiedy dotarłem na King’s Road, policjanci z prewencji pili herbatę przed biurem administracji, a ekipy telewizyjne pakowały kamery. Gwizdy wypełniały powietrze wokół mnie; przypuszczałem, że przekleństwa skierowane są pod adresem policji.

Ale celem wyzwisk było rodzinne bmw opuszczające osiedle. Rodzice i trójka dzieci siedzieli stłoczeni między walizkami, a wystraszony labrador tkwił przy tylnym oknie. W świetle neonówek rozpoznałem kierownika oddziału banku i jego żonę, z Grosvenor Place. Z opuszczonymi głowami skręcili w King’s Road. Tłum obsypywał ich wyzwiskami, rzucał drobne monety i potrząsał stalowymi barierkami. Obok mnie bileterka z kina przy King’s Road, kobieta w średnim wieku, potrząsnęła z obrzydzeniem głową.

– Gdzie są wszyscy? – zapytałem ją. – Osiedle wygląda jak opustoszałe.

– Odeszli. Mnóstwo ludzi. Setki samochodów. Po prostu wsiedli i pojechali.

– Dokąd?

– A kogo to obchodzi? – Strzepnęła zwęglony kawałek odcinka kontrolnego czeku z szamerowanego uniformu. – Kradną w sklepach, kupują benzynę na lipne karty kredytowe. Jak Cyganie. Krzyżyk im na drogę!

– Nie wie pani, dokąd pojechali?

– Nie chcę wiedzieć. Patrz pan, w jakim stanie zostawili to miejsce. Ładnie zbudowane, te domy mogłyby przyjąć…

Wyjeżdżała kolejna rodzina. Żona ponuro wczepiona w kierownicę, mąż walczący z mapą, dwie nastoletnie córki trzymające wystraszonego perskiego kota. Odwracali wzrok, a szyderstwa goniły ich, aż zniknęli w ruchu ulicznym King’s Road.

W bramie pojawił się wóz strażacki, załoga uchylała kasków przed tłumem. Za nimi jechał samochód policyjny z zakutym w kajdanki więźniem na tylnym siedzeniu, obok policjantki z zabandażowanym nadgarstkiem. Rozpoznałem sierżant Angelę, którą ostatni raz widziałem przed Domem Radia. Patrzyła surowo na wiwatujących widzów i najwyraźniej była czymś zaniepokojona. Wtedy zdałem sobie sprawę, że więźniem jest Kay Churchill, z włosami ściągniętymi taśmą w barwach maskujących i policzkami wysmarowanymi czarną farbą, używaną przez komandosów. Wzniosła środkowy palec pod adresem gapiów, grożących jej pięściami, wyczerpana, ale jak zwykle uduchowiona, nadal w myślach stała na barykadzie.

Przepchnąłem się obok gwiżdżącej bileterki i przecisnąłem między dwoma fragmentami stalowych barier. Przeszedłem przez King’s Road z nadzieją, że dotrę do Kay, zanim samochód policyjny ruszy dalej, ale jakiś policjant złapał mnie za ramię i energicznie doprowadził do budki strażnika.

Dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu stało przy biurze, rozmawiając wśród rozrzuconych plastikowych kubków do herbaty. Jednym z nich był jasnowłosy major Tulloch, znudzony, ale czujny, z wzrokiem utkwionym w wielką chmurę pary wznoszącą się nad strawionymi przez ogień domami przy Beaufort Avenue. Obok niego stał Henry Kendall w żółtej, policyjnej kurtce, narzuconej na garnitur. Światło odbite od kurtki nadawało pewnej siebie twarzy chorobliwy odcień. Wyglądał, jakby bardzo chciał wrócić w bezpieczne pielesze St John’s Wood i instytutu.

Na mój widok powiedział coś do majora Tullocha, który dał znak policjantowi, a potem wycofał się w tłum policjantów i strażaków.

– No, Henry – przyjąłem plastikowy kubek z herbatą dla ofiar bombardowań, podaną przez stłuczone okno biura kierownika – wstąpiłeś do Scotland Yardu?

– Jestem cywilnym ekspertem – Henry zakasłał, podrażniony pełnym sadzy powietrzem. Krawat miał elegancko zawiązany, ale wyglądał na rozstrojonego ciężkim dniem. – Przedstawiam im to wszystko w odpowiednim kontekście.

– To ładnie z twojej strony. I jaki jest ten kontekst?

– To nie był zwyczajny bunt. Ważne, żeby policja to zrozumiała. – Zdawało się, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy. – A co ty robisz w Chelsea Marina?

– Mieszkam tutaj, Pamiętasz?

– Prawda. – Nadal zaskoczony dodał: – Wszyscy wyjechali. Aresztowali twoją gospodynię za to, że ugryzła policjantkę. Czy ty…?

– Czy brałem udział w oblężeniu? Właśnie wróciłem z Heathrow. Ominęła mnie cała balanga.

– Trwała ponad pół godziny. Kilku twardzieli podłożyło ogień pod swoje domy. Inni spakowali się i wyjechali.

– Dlaczego?

– Ze wstydu. Myślę, że się wstydzą. – Zaczął przysłuchiwać się dwóm stojącym w pobliżu policjantom, którzy omawiali weekendową aukcję samochodów w Acton. – Wyglądasz na wykończonego, Davidzie. Rozmawiałeś z Sally?

– Gdzie? Nie ma jej z tobą?

– Nie. Rzadko się widujemy. Kilka razy do niej dzwoniłem, ale chyba gdzieś wyjechała z przyjaciółmi. Co robiłeś w Heathrow?

– Prowadziłem śledztwo w sprawie bomby podłożonej w terminalu numer 2. Chyba na coś wpadłem.

– Miejmy nadzieję. Scotland Yard nadal interesuje się Laurą. Nie wiem, ile to warte, ale mysią, że to nie ona była celem.

– Jestem pewien, że nie ona.

– Prawdę powiedziawszy, w ogóle mogło nie być konkretnego celu. Powstaje nowy rodzaj terroryzmu. Stare cele nie zdały egzaminu, więc uderzają na chybił trafił. Trudno to zrozumieć.

– Myślę, że w tym tkwi sedno sprawy. – Zaniepokojony jego stanem, gdy gapił się zakłopotany na dymiące domy, powiedziałem: – Henry, dookoła kręcą się bardzo dziwni ludzie.

– Szczególnie tutaj. Chelsea Marina stała się ich wylęgarnią. Ten ekscentryczny lekarz, pediatra…?

– Richard Gould? Sally raz się z nim widziała – uznała, że jest bardzo atrakcyjny.

– Naprawdę? – Henry lekko się wzdrygnął. – Był tutaj prowodyrem. Te bomby dymne i anonimowe zamachy to wszystko jego pomysł. Widziano was razem.

– Dlaczego policja nas nie aresztowała?

– Mieli taki zamiar. – Henry energicznie pokiwał głową, nie spuszczając mnie z oczu. – Sally zmusiła mnie do interwencji. Porozmawiałem z wyższymi urzędnikami w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i przekonałem ich, że możesz być dla nas cenny. To, co stało się w Chelsea Marina, może być początkiem czegoś większego. Już wtedy jest niedobrze, kiedy robotnicy podpalają gminne osiedla mieszkaniowe, ale gdy klasa średnia wychodzi na ulice, to zapowiedź prawdziwych kłopotów.

– Masz rację, Henry. Efekt, jaki to wywrze na ceny nieruchomości…

– Jest niewyobrażalny. – Henry gładko wrócił do poprzedniego tematu. – Wyjaśniłem, jakie są twoje motywy i że potajemnie pracujesz dla mnie. Obiecali, że cię zostawią w spokoju, chyba że sprawy całkowicie wymkną się spod kontroli.

– Jestem ci bardzo wdzięczny. Więc przez cały czas byłem policyjnym szpiegiem? Nie zdając sobie z tego sprawy?

– W zasadzie tak. – Henry poklepał mnie po ramieniu, jakby odznaczał mnie pomniejszym medalem za męstwo na polu bitwy. – Możesz mieć całkiem pożyteczny wkład w tę sprawę, Davidzie. Zeznania z pierwszej ręki, wgląd w to, jak uraza sama się napędza. Za jakiś tydzień planujemy wizytę u ministra spraw wewnętrznych. Zobaczę, czy uda się ciebie umieścić w składzie oficjalnej delegacji. Sally uważa, że nadszedł czas, żebyśmy zaczęli twoją rehabilitację…

Gdy opuszczaliśmy Chelsea Marina, policja regulowała okolicznym ruchem. Rozczarowany brakiem akcji tłum wiwatował na naszą cześć, a potem nas wygwizdał, gdy przechodziliśmy przez jezdnię.


St John’s Wood nie zmieniło się, trwała dekoracja sceniczna zbudowana w spokojniejszych czasach. Turyści i fani Beatlesów nawiedzali Abbey Road, a kierowcy polowali na miejsca do parkowania. Nie mogłem znaleźć wolnej zatoczki i zostawiłem range rovera na podwójnej żółtej linii. To naruszenie przepisów sprawiło, że młodą parkingową zamurowało. Podeszła do mnie, zakładając, że jestem gościem z innej planety, nieznającym społecznych zwyczajów, które chronią cywilizację i sprawiają, że chodniki wolne są od wilków i pułapek.

O pięć kroków ode mnie zatrzymała się i uniosła bloczek mandatowy, jakby chciała się bronić. W moim zachowaniu zobaczyła jakąś dzikość, wskazującą, że nieobca jest mi przemoc. Posiniaczone czoło i smugi na policzkach przywołały jej na myśl innych społecznych wyrzutków, piratów drogowych, handlarzy walutą rozbijających się w porsche i kierowców z nieważnym ubezpieczeniem, prześladujących ją we snach.

Zaczekałem, aż się zmyje, i poszedłem do domu. Miałem nadzieję, że Sally będzie leżała na kanapie z ulubioną książką, co stanowiło sygnał, że potrzebuje mojej uwagi. Ale na progu leżał stos gazet, namoknięty po nocnym deszczu, więc uznałem, że nadal jest gdzieś z przyjaciółmi.

Podniosłem popołudniową gazetę dostarczoną zaledwie kilka minut przed moim przybyciem i przyjrzałem się tytułom:

Rebelianci z luksusowych mieszkań poddają się.

Elegancka elita stosuje politykę spalonej ziemi.

Zdobądź dom w Chelsea Marina.

Ale my się nie poddaliśmy. Exodus był taktycznym odwrotem, pryncypialną odmową zaakceptowania rządów policji i komorników. Zamiast poddać się protekcjonalnemu uszczęśliwianiu ze strony pracowników socjalnych i psychologów takich jak Henry i ja sam, mieszkańcy postanowili wyjechać z wysoko podniesionymi głowami i nietkniętym honorem. Rewolucja będzie kontynuowana od uzgodnionej daty, rozpleni się po setkach innych osiedli klasy średniej rozsianych po całym kraju, w bliźniakach w stylu tudoriańskim i pseudogeorgiańskich willach. Gdzie tylko znajdzie się prywatna szkoła albo śnieżnobiała miska klozetowa, przedstawienie Giberta i Sullivana albo stary, ukochany bentley, widmo Kay Churchill rozświetli ciemności, nadzieja wystrzeli z jej uniesionego palca.

Musiałem dowiedzieć się, gdzie trzymano Kay, odwiedzić ją jak najszybciej ze zmianą odzieży, listą adwokatów i sumą wystarczającą, żeby zapewnić jej stały dopływ skrętów podczas tych tygodni, które spędzi w areszcie śledczym. Rzuciłem popołudniówkę na stos mokrych gazet, pomachałem do parkingowej i otworzyłem drzwi wejściowe.

Stanąłem w holu, przysłuchując się pustemu domowi. Głęboka cisza rozpadu spowijała pokoje, spokój zużytych uczuć, emocji wyczerpanych jak bateryjki w gadających zabawkach, naśladujących odgłosy otoczenia. Uznałem, że Sally dała gosposi tydzień wolnego. Kurz wiszący w promieniach słońca ożył i krążył wokół mnie na podobieństwo girlandy.

Z szafy w naszej sypialni powitała mnie mieszanka perfum, wspomnień z restauracji i proszonych obiadów. W łazience wyczułem zapach ciała Sally, słodkie, zabójcze ślady jej włosów i skóry na ręcznikach. Na jej toaletce leżały te same bibeloty, miniaturowe miasto butelek i słoików. Tęskniłem do niej i miałem nadzieję, że pewnego dnia będę mógł ją zabrać i zamieszkać z nią w Chelsea Marina.

Włączyłem automatyczną sekretarkę i wysłuchałem nagranego głosu Sally. Wyjechała na dwa tygodnie i zwiedza Bretanię wraz z przyjaciółmi. Jej głos wydawał się odległy i niezdecydowany, jakby nie była pewna motywów swojego wyjazdu.

Martwiłem się o nią, ale gdy usiadłem na łóżku, wyczuwając ręką nikły odcisk jej ciała, zrozumiałem, że czekam, aż zadzwoni do mnie Richard Gould.


Hałas samolotów z Heathrow nadal bębnił mi w głowie, prawie głusząc głos Richarda, gdy ten wykładał swoje credo o pozbawionej sensu przemocy. Myślałem o jego wyprasowanym garniturze i wyczyszczonych butach, o bladej, ale już pełniejszej twarzy z oznakami zdrowia jak pierwsze wiosenne kwiaty i wiedziałem, że budzi się z długiego snu. Szedł przez nieoświetlony świat, odmawiał uznania, że istnieje coś więcej niż jego dzieci z uszkodzonymi mózgami, był Piotrusiem Panem zaginionych chłopców. W Bishop’s Park w końcu zobaczył słońce nad wysokimi drzewami. Lubiłem Richarda i martwiłem się o niego, ale nadal nie byłem pewien, czy mogę mu wierzyć. Czy naprawdę zdetonował bombę na Heathrow i zabił młodą kobietę na progu jej domu w Hammersmith? Czy był nowego rodzaju fanatykiem, który potrzebuje mrzonek o przemocy absolutnej, i tylko wtedy jest w pełni sił żywotnych, gdy wyobraża sobie siebie jako sprawcę odrażających zbrodni?

Siedziałem samotnie przy stole w jadalni, piłem ciepłą whisky i patrzyłem, jak kurz układa się w coraz nowe wzory wokół mnie. Wiedziałem, że powinienem pójść na policję, ale wyczuwałem sens logiki Goulda. Ten bezwzględny i zrozpaczony człowiek wskazywał drogę do przerażającej prawdy. Legion miernot mnożył tabele nowej matematyki opartej na sile zera, generował wirtualną psychopatologię ze swoich cieniów.


Gould nie zadzwonił, ale następnego dnia asystent Henry’ego Kendalla zatelefonował i powiedział mi, że minister spraw wewnętrznych odbędzie krótką wizytę w Chelsea Marina na czele delegacji socjologów, urzędników i psychologów. Szczegóły wizyty i niezbędna przepustka są w drodze.

Odłożyłem słuchawkę na widełki, zaskoczony, że jest taka lekka. Duszny pokój wypełnił się jaśniejszym światłem. Wiedziałem, że wkrótce wrócę do mojego prawdziwego domu.

Загрузка...