9

Osiem minut później usłyszał trzask klucza w zamku drzwi. Spojrzał w ich kierunku, spodziewając się zobaczyć Poultona, ale gościem nie był Poulton, tylko dziewczyna. Z długimi jasnymi włosami, związanymi niedbale w koński ogon, bardzo białymi zębami, opaloną twarzą i błyszczącymi niebieskimi oczami wyglądała na najwyżej szesnaście lat. Ubrana była w męski garnitur, kosztownie skrojony i doskonale dopasowany do sylwetki oraz maleńkie czarne półbuty na płaskim obcasie. Miała dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, długie kończyny i była bardzo szczupła. A także bardzo piękna. Na dodatek miło się do niego uśmiechała.

– Cześć – powiedziała wesoło.

Reacher nie odpowiedział, tylko się na nią gapił. Widział, jak jej twarz się chmurzy, a uśmiech staje z lekka zawstydzony.

– Aha! Widzę, że chcesz załatwić FAQ od razu, prawda? – spytała.

– Co?

– FAQ. No wiesz, często zadawane pytania.

– Nie jestem pewien, czy mam jakieś pytania.

Tym razem uśmiechnęła się z ulgą. Z tym uśmiechem sprawiała wrażenie szczerej i bezpośredniej.

– Co to są te często zadawane pytania? – spytał Reacher.

– Och, no wiesz, pytania, które zadają wszyscy nowi. Okropnie nudne.

Mówiła szczerze. Widział, że mówi szczerze. Mimo wszystko spytał:

Jakie pytania?

Dziewczyna skrzywiła się, zrezygnowana.

– Jestem Lisa Harper – powiedziała. – Mam dwadzieścia dziewięć lat, tak, naprawdę, pochodzę z Aspen w Kolorado, mam metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, tak, naprawdę, jestem w Quantico od dwóch lat, tak, umawiam się z mężczyznami, nie ubieram się tak, bo to lubię, nie, nie jestem mężatką, nie, w tej chwili nie mam partnera i nie, nie zjemy kolacji dziś wieczorem.

Zakończyła z uśmiechem i Reacher też się uśmiechnął.

– To może jutro? – zaproponował.

Potrząsnęła głową.

– Jedyne, co musisz wiedzieć, to to, że jestem agentką FBI. Na służbie.

– Jaka to służba?

– Pilnowanie ciebie. Gdzie ty, tam ja. Masz kwalifikację SN, „status nieznany”, może przyjaciel, może wróg. Zazwyczaj dotyczy to przestępczości zorganizowanej i układu sądowego, no wiesz, jakiś bandyta sypie szefów. Dla nas to użyteczne, ale ufać komuś takiemu? Akurat.

– Nie mam nic wspólnego z przestępczością zorganizowaną.

– Nasze akta twierdzą, że możesz mieć.

– To wasze akta są gówno warte. Dziewczyna skinęła głową i znów się uśmiechnęła.

– Sprawdziłam tego Petrosjana. Jest Syryjczykiem, a więc jego wrogowie to Chińczycy. A Chińczycy zatrudniają wyłącznie Chińczyków. Nie ma mowy, żeby korzystali z twoich usług.

– Komuś o tym wspomniałaś?

– Jestem pewna, że wszyscy i tak wiedzą. Po prostu robią, co mogą, żebyś potraktował ich groźby serio.

– A powinienem potraktować ich groźby serio? Skinęła głową. Przestała się uśmiechać.

– Tak, powinieneś. I powinieneś jeszcze dużo myśleć o Jodie.

– Jodie też jest w aktach.

Kolejne skinienie

– Wszystko jest w aktach.

– Więc dlaczego w drzwiach mojego pokoju nie ma klamki? Akta wykazują, że nie jestem tym facetem.

– Bo my jesteśmy bardzo ostrożni, a twój profil jest bardzo zły. Sprawca pewnie okaże się prawie taki jak ty.

– Też zajmujesz się profilami psychologicznymi? Potrząsnęła głową. Koński ogon zatańczył wesoło.

– Nie. Jestem agentem operacyjnym. Przydzielonym do ciebie na określony czas. Ale umiem słuchać. Słuchaj i ucz się, prawda? No to idziemy.

Uprzejmie przytrzymała mu drzwi. Zamknęły się za nimi z cichym sykiem. Podeszli do windy, ale nie tej, którą tu przyjechał. Ta wyposażona była w jeszcze pięć guzików pod trzema, oznaczającymi piętra nad ziemią. Lisa Harper wcisnęła najniższy. Reacher stał obok niej i bardzo starał się nie oddychać jej zapachem. Winda zatrzymała się gwałtownie i otworzyła na korytarz jasno oświetlony lampami fluorescencyjnymi.

– Jesteśmy w bunkrze – wyjaśniła Harper. – Kiedyś to był schron przeciwatomowy, teraz mieści się PB.

– Pieprzenie w bambus?

– Psychologia behawioralna. A twój dowcip ma długą brodę. Skręcili w prawo. Korytarz był wąski i czysty, ale nie tak czysty, jak w części ogólnodostępnej. Tu się pracowało. Reacher czuł słaby zapach potu, kawy i chemikaliów. Na ścianie wisiały tablice ogłoszeniowe, w rogach stały pudła po artykułach papierniczych. Po lewej stronie znajdował się rząd drzwi.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła Harper. Zatrzymali się przy drzwiach. Zapukała i otworzyła je, uprzejmie puszczając Reachera przodem.

– Zaczekam tutaj – powiedziała.

Po przekroczeniu progu Reacher od razu zobaczył Nelsona Blake’a, siedzącego za zagraconym biurkiem w małym, niechlujnym gabinecie. Na ścianach wisiały równo naklejone mapy i fotografie. Wszędzie piętrzyły się stosy papierów. Krzesła dla gości nie było. Blake sprawiał wrażenie wściekłego, na twarzy był jednocześnie czerwony od podwyższonego ciśnienia i blady z napięcia. Gapił się w telewizor z wyłączonym dźwiękiem. Telewizor nastawiony był na kanał informacyjny kablówki. Facet w koszuli czytał coś komitetowi. Podpis głosił: „Dyrektor FBI”.

– Przesłuchania budżetowe – burknął Blake. – Śpiewa, żeby zarobić dla nas na cholerną kromkę chleba.

Reacher milczał. Blake nie odrywał wzroku od telewizora.

– Spotkanie w sprawie za dwie minuty – oznajmił. -

Przedstawię ci zasady. Uważaj się za kogoś w rodzaju skrzyżowania gościa z więźniem, rozumiesz?

Reacher skinął głową.

– Harper już mi to wyjaśniła.

– Świetnie. Będzie przy tobie przez cały czas. Cokolwiek robisz, gdziekolwiek idziesz, jesteś pod jej ciągłym nadzorem. Tylko sobie nie myśl. Nadal jesteś chłopcem Lamarr, ale ona tu zostaje, bo nie chce latać, a ty musisz mieć swobodę ruchów. A my musimy mieć cię na oku, więc naszym okiem będzie ona. Sam to możesz siedzieć zamknięty w swoim pokoju. Twoje obowiązki określi Lamarr. Identyfikator masz zawsze przy sobie.

– W porządku.

– W sprawie Harper niczego sobie nie wyobrażaj. Z nią jest tak, że wygląda ładnie, ale jak jej wejdziesz w drogę, budzi się w niej suka z piekła rodem. Rozumiesz?

– Jasne.

– Jakieś pytania?

– Czy mój telefon jest na podsłuchu?

– Oczywiście, że tak. – Blake przerzucał leżące na biurku papiery. Grubym palcem przesunął po jakimś wydruku. – Dzwoniłeś do swojej dziewczyny: bezpośredni do biura, dom, komórka. Nie złapałeś jej.

– Gdzie ona jest?

Blake wzruszył ramionami.

– Skąd, do diabła, mam wiedzieć?

Doszukał się czegoś w stosach papieru. Wyciągnął rękę, trzymał w niej dużą brązową kopertę.

– Z pozdrowieniami od Coza – powiedział. Reacher wziął od niego kopertę, grubą i ciężką. Były w niej fotografie. Osiem fotografii, kolorowych, na błyszczącym papierze, formatu osiem na dziesięć. Zrobiono je na miejscu przestępstwa. Wyglądały jak żywcem wyjęte z taniego magazynu pornograficznego, tyle że kobiety nie żyły. Bezwładne ciała ułożono w nędznym naśladownictwie rozkładówki. Zostały okaleczone. Brakowało ich części, za to tu i tam umieszczono różne przedmioty.

– Odręczne dzieło Petrosjana – wyjaśnił Blake. – Żony, siostry i córki ludzi, którzy go wkurzyli.

– I tak sobie żyje jak gdyby nigdy nic?

Blake odpowiedział po krótkiej, ale wyczuwalnej przerwie.

– Są dowody i dowody, prawda? Reacher skinął głową.

– Więc gdzie jest Jodie?

– Skąd, do diabła, mam wiedzieć? – powtórzył Blake. – Póki grasz w naszej drużynie, ona nic nas nie obchodzi. Nie pilnujemy jej. Jeśli o to chodzi, Petrosjan może znaleźć ją sam, my mu nie pomożemy. Przecież to byłoby nielegalne.

– Tak jak skręcenie ci karku. Blake skinął głową.

– Przestań mnie straszyć, dobrze? – poprosił. – W twojej sytuacji straszenie mnie nie ma wielkiego sensu.

– Wiem, że to ty wpadłeś na ten pomysł. Blake potrząsnął głową.

– Nie boję się ciebie, Reacher. Gdzieś tam, w głębi serca, uważasz się za dobrego człowieka. Pomożesz mi, a potem o mnie zapomnisz.

Reacher uśmiechnął się.

– A ja myślałem, że wasi specjaliści są naprawdę dobrzy.


*

Trzy tygodnie to fajny kawałek czasu i dokładnie dlatego go wybierasz. Nie ma żadnego oczywistego znaczenia. Doprowadzą się do szaleństwa, próbując dojść, dlaczego właśnie trzy tygodnie. Będą musieli kopać bardzo, bardzo głęboko, nim w ogóle zorientują się, co robią. Za głęboko, żeby mogło się im udać. Im bliżej tej prawdy się znajdą, tym mniejsze będzie miała znaczenie. Te trzy tygodnie prowadzą donikąd. Zatem czynią cię bezpiecznym.

Czy trzeba je więc utrzymywać? Może? Wzór to w końcu wzór. A wzór powinien być bezwzględnie przestrzegany, bo przecież oni właśnie tego się spodziewają. Pełnej zgodności ze wzorem. To typowe dla tego rodzaju spraw. Wzór cię chroni, jest ważny. Nie należy od niego odstępować. Z drugiej strony może jednak należy? Trzy tygodnie to jednak długa przerwa. I nudna. Może warto przyspieszyć bieg wypadków. Ale poniżej trzech tygodni zrobi się ciasno, w końcu sprawa wymaga mnóstwa pracy. Jedną załatwiasz i zaraz musisz zacząć przygotowywać się do następnej. Prawdziwy młyn. Trudna robota, jeśli masz na nią niewiele czasu. Nie wszyscy by sobie z tym poradzili. Ale ty dasz radę. Oczywiście.


*

Konferencja w sprawie odbywała się w długim, niskim pokoju piętro wyżej, nad pokojem Blake’a. Ściany obite były jasno-brązowym materiałem, wyświechtanym do połysku w miejscach, gdzie ludzie ocierali się o nie albo opierali. Na jednej z dłuższych ścian znajdowały się cztery wgłębienia, zasłonięte żaluzjami, zza których biło światło; udawały okna, choć sam pokój znajdował się cztery piętra pod ziemią. Wysoko na innej wisiał telewizor z wyłączonym dźwiękiem, transmitujący przesłuchanie budżetowe, którego nikt nie oglądał. Długi stół, zrobiony z drogiego drewna, otaczały tanie krzesła ustawione pod kątem czterdziestu pięciu stopni, a więc skierowane ku jego szczytowi i ścianie zajętej przez dużą tablicę. Była to droga, nowoczesna tablica, jakby żywcem przeniesiona tu z elitarnego uniwersytetu. Samo miejsce wydawało się pozbawione powietrza, było bardzo ciche i doskonale odizolowane od otoczenia, dostosowane do wykonywania trudnej, poważnej pracy. Sala seminaryjna dla doktorantów.

Harper poprowadziła Reachera do krzesła stojącego najdalej od tablicy. Ośla ławka. Sama usiadła przed nim; musiał się wychylać i patrzyć jej przez ramię. Blake zajął miejsce przed nią najbliżej tablicy. Poulton i Lamarr weszli ramię w ramię, dźwigając papiery, pogrążeni w cichej rozmowie. Żadne z nich nie poświęciło uwagi nikomu oprócz Blake’a. A Blake poczekał na zamknięcie drzwi, po czym wstał i włączył podświetlenie tablicy.

Jej prawy górny róg zajmowała duża mapa Stanów Zjednoczonych, najeżona flagami. Reacher domyślił się, że jest ich dziewięćdziesiąt jeden i darował sobie liczenie. Większość była czerwona, ale trzy czarne. Obok mapy, po lewej, wisiało kolorowe zdjęcie formatu osiem na dziesięć, przycięte i powiększone z amatorskiego, ziarnistego zrobionego aparatem z kiepskim obiektywem. Przedstawiało uśmiechniętą kobietę, mrużącą zwrócone w stronę słońca oczy. Miała dwadzieścia kilka lat i okrągłą radosną twarz, okoloną wijącymi się kasztanowatymi włosami.

– Panie i panowie, oto Lorraine Stanley. Zmarła niedawno w San Diego, w Kalifornii – powiedział Blake.

Pod tym zdjęciem umieszczono szereg innych tego samego formatu, w przemyślanej kolejności. Wykonano je na miejscu przestępstwa. Te były ostre. Dzieło zawodowca. Daleki plan bungalowu w stylu hiszpańskim, widzianego z ulicy. Zbliżenie drzwi frontowych. Ujęcia holu, salonu, głównej sypialni, zrobione szerokokątnym obiektywem. Łazienka z dwoma umywalkami, nad nimi lustro od ściany do ściany i do samego sufitu. Fotograf odbijał się w lustrze: duży facet w białym nylonowym kombinezonie, czepku kąpielowym na głowie, lateksowych rękawiczkach na dłoniach, z aparatem fotograficznym przy oku; w lustrze odbiło się też halo lampy błyskowej. Po prawej widać było kabinę prysznicową po lewej wannę wmurowaną w podłogę, o szerokich brzegach. Wannę wypełniała zielona farba.

– Żyła trzy dni temu – powiedział Blake. – Sąsiad widział, jak wywozi na wózku śmieci na ulicę, o ósmej czterdzieści pięć rano czasu lokalnego. Ciało znalazła wczoraj sprzątaczka.

– Mamy czas śmierci? – spytała Lamarr.

– Przybliżony. Nieokreślona godzina następnego dnia.

– Sąsiedzi coś widzieli?

Blake potrząsnął głową.

– Tego samego dnia zabrała pojemnik na śmieci. Po tym nikt już nic nie widział.

Modus operandi?

– Identyczny jak w pierwszych dwóch przypadkach.

Dowody?

– Na razie nic. Nadal szukają, ale w tej sprawie jestem cholernym pesymistą.

Reacher skupił uwagę na zdjęciu korytarza. Był długi, wąski, prowadził za wejście do salonu, aż do sypialni. Na ścianie po lewej, na wysokości pasa, wisiała wąska półeczka zastawiona małymi kaktusami i drobnymi naczyniami z terakoty. Na ścianie po prawej również wisiały półki, różnej długości i na różnej wysokości, a na nich stały porcelanowe rzeźby, najprawdopodobniej laleczki, pomalowane na jaskrawe kolory, reprezentujące zapewne regionalne lub narodowe stroje. Tego rodzaju rzeczy kupują ludzie marzący o tym, że kiedyś będą mieli własny dom.

– Co robi sprzątaczka? – spytał.

Blake spojrzał na niego przez całą długość stołu.

– Zapewne krzyczy, a potem wzywa policję.

– Nie, wcześniej. Ma własne klucze?

– Przecież to oczywiste.

– Idzie prosto do toalety?

Blake znów spojrzał na niego tępo. Otworzył teczkę, przerzucił papiery, znalazł faks z zapisem przesłuchania.

– Tak. Wypełnia toaletę środkiem czyszczącym, zostawia go, żeby zrobił swoje, załatwia resztę mieszkania i wraca tam na koniec.

– Więc znalazła ciało od razu, nim zdążyła zabrać się do sprzątania?

Blake skinął głową.

– W porządku – powiedział Reacher.

– W porządku co?

– Jak szeroki jest ten korytarz?

Blake odwrócił się, przez chwilę przyglądał zdjęciu.

– Metr? To niewielki dom.

Reacher skinął głową.

– W porządku.

– W porządku co?

– Gdzie jest przemoc? Gdzie jest gniew? Dziewczyna otwiera drzwi, sprawca zmusza ją jakoś, żeby się cofnęła korytarzem, przez całą sypialnię, do łazienki, wnosi sto kilkanaście kilogramów farby, a ona nie strąca niczego z tych półek?

– Więc…?

Reacher wzruszył ramionami.

– Jakieś mi się to wydaje o wiele za spokojne. Nie potrafiłbym przepchnąć kogoś tym korytarzykiem, niczego nie strącając. Nie ma mowy. To samo dotyczy ciebie.

Blake potrząsnął głową.

– Nikt nikogo nigdzie nie przepychał. Z raportów medycznych wynika, że sprawca nie tknął tych kobiet nawet paluszkiem. Najprawdopodobniej. Miejsce zbrodni wygląda jak wygląda, ponieważ nikt nie stosował przemocy.

– I to cię zadowala? Taki ci przygotowali profil psychologiczny? Wściekły żołnierz szuka zemsty, uważa się za uprawnionego do wymierzania kary, ale tak sobie spokojnie?

– On je zabija, Reacher. Tak jak ja to widzę, na zemstę wystarczy.

Zapadła cisza. W końcu Reacher wzruszył ramionami.

– Niech będzie.

Blake zmierzył go spojrzeniem przez długość stołu.

– Ty byś to zrobił inaczej? – spytał.

– No pewnie. Załóżmy, że nie przestajesz mnie wkurzać i wreszcie postanawiam dobrać ci się do skóry. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, żebym był przy tym szczególnie łagodny. Zapewne poturbowałabym cię, przynajmniej trochę. Albo i nie trochę. Gdybym był na ciebie wściekły, nie miałbym wyboru. Na tym polega bycie wściekłym.

– Zatem?

– A co z farbą? Jak wniósł ją do domu? Powinniśmy wszyscy pójść do sklepu i sprawdzić, jak wygląda przeszło sto litrów. Jego samochód musiał parkować przed domem co najmniej dwadzieścia minut, raczej pół godziny. Jakim cudem nikt go nie zobaczył? Samochodu, furgonu, może nawet ciężarówki?

– Albo SUV-a. Podobnego do twojego.

– Może nawet takiego samego. Jakim cudem nikt go nie widział?

– Nie wiemy – przyznał Blake.

– Jak udaje mu się zabijać ofiary bez pozostawienia jakichkolwiek śladów?.

– Nie wiemy.

– No to bardzo niewiele wiecie, prawda? Blake skinął głową.

– Prawda, cwaniaczku. Ale ciągle nad tym pracujemy. Przed nami jeszcze osiemnaście dni, a skoro mamy takiego geniusza jak ty, z pewnością zdążymy przed czasem.

– Macie osiemnaście dni, jeśli facet będzie trzymał się rozkładu – zauważył Reacher. – A jeśli nie będzie się go trzymał?

– Będzie.

– Taką macie nadzieję.

I znów zapanowała cisza. Blake najpierw spojrzał na stół, a potem na Lamarr.

– Julio?

– Wierzę w mój profil. A w tej chwili interesują mnie siły specjalne. Mają dwa tygodnie służby, tydzień na tyłach. Wysyłam Reachera, żeby się wśród nich rozejrzał.

Blake odetchnął z ulgą.

– Doskonale. Gdzie?

Lamarr zerknęła na Reachera. Nie odpowiedziała. Reacher przyglądał się czarnym flagom na mapie.

– Z geografii nic nie wynika – powiedział. – On może stacjonować wszędzie.

– Więc?

– Na początek najlepszy będzie Fort Dix. Jest tam ktoś, kogo znam.

– Kto?

– Niejaki John Trent. Pułkownik. Jeśli ktoś zechce mi pomóc, to przede wszystkim on.

– Fort Dix? – powtórzył Blake. – To w New Jersey, tak?

– Kiedy ostatni raz tam byłem, tak.

– W porządku, cwaniaczku. Zadzwonimy do tego pułkownika Trenta, jakoś się z nim umówimy.

Reacher skinął głową.

– Tylko pamiętaj, wymieniaj moje nazwisko jak najczęściej i jak najgłośniej. Bo jeśli o tym zapomnisz, nie będzie szczególnie zainteresowany udzieleniem ci pomocy.

Blake skinął głową.

– I właśnie dlatego ściągnęliśmy ciebie. Z samego rana wyjeżdżasz z Harper.

Reacher skinął głową. Patrzył na ładną buzię Lorraine Stanley, bardzo starając się nie uśmiechać.


*

Tak, być może nadszedł czas, by wyprowadzić ich z równowagi. Skrócić przerwę. Odrobinę. A może w ogóle dać sobie z nią spokój? To by nimi naprawdę wstrząsnęło. Dowiedzieliby się, jak niewiele wiedzą. Zachować wszystko, jak było, ale zmienić długość przerwy. Dodać szczyptę nieprzewidywalności. Spróbować czy nie? Trzeba to dokładnie przemyśleć.

A może warto okazać także trochę gniewu? Ponieważ w tym wszystkim chodzi właśnie o gniew, prawda? Gniew i sprawiedliwość. Może nadeszła pora, żeby to pokazać. W zrozumiały dla nich sposób. Może pora zdjąć rękawiczki. Odrobina przemocy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. No i odrobina gwałtu może uczynić następny raz nieco bardziej interesujący. A może nawet znacznie bardziej interesujący? O tym też trzeba koniecznie pomyśleć.

Więc jak to ma być? Krótsza przerwa? A może więcej dramatu? A może i jedno, i drugie? No właśnie, jedno i drugie. Myśl, myśl, myśl.


*

Nieco po szóstej po południu Lisa Harper zabrała Reachera na poziom parteru i wyprowadziła na zewnątrz, w chłodne powietrze nadchodzącego wieczoru. Poprowadziła go niepokalanie czystą betonową ścieżką do sąsiedniego budynku. Ścieżkę oświetlały rozmieszczone po obu stronach, na wysokości kolan lampy, rozstawione co metr i włączone, ponieważ już zapadał zmrok. Harper szła przesadnie długim krokiem; Reacher nie był pewien, czy dostosowuje się do niego, czy też jest to może coś, czego nauczono ją na zajęciach z chodzenia. Tak czy inaczej wyglądała z tym bardzo dobrze. Ku swemu zaskoczeniu odkrył, że zastanawia się, jak wyglądałaby w biegu. Albo gdyby leżała. Naga.

– Tu jest kafeteria – powiedziała.

Wyprzedziła go, otworzyła szklane drzwi, przytrzymała je, puściła go przodem.

– Po lewej – dodała.

Korytarz był długi, wypełniony brzękiem naczyń i zapachem warzyw, tak charakterystycznym dla publicznych jadłodajni. Reacher szedł pierwszy. W budynku było ciepło, wyczuwał obecność agentki za plecami.

– W porządku. Wybieraj. Biuro płaci.

Kafeteria mieściła się w dużej sali podwójnej wysokości. Przy zupełnie zwykłych, prostych stolikach stały krzesła z giętej sklejki. Cała jedną ścianę zajmowała lada, przy której wybierało się potrawy, i kolejka czekających na obsłużenie pracowników, trzymających w rękach tace. Duże grupy rekrutów w dresach przedzielali agenci w garniturach, z teczkami, stojący po dwóch, trzech. Reacher dołączył do kolejki, z Harper przy boku. Po pewnym czasie dotarł przed oblicze uśmiechniętego Latynosa z identyfikatorem na szyi i otrzymał filet mignon wielkości paperbacka. Kolejny obsługujący dodał do niego frytki i warzywa. Automat wlał kawę. Reacher wziął jeszcze sztućce i serwetki i rozejrzał się za wolnym stolikiem.

– Przy oknie – powiedziała Harper.

Poprowadziła go do stolika dla czterech osób, przy którym nikt nie siedział. Jasne światło w kafeterii sprawiało, że świat za wielkimi szklanymi szybami wydawał się pogrążony w nieprzeniknionym mroku. Dziewczyna postawiła tacę na stole. Zdjęła marynarkę, powiesiła ją na oparciu krzesła. Nie była chuda, ale jej wzrost sprawiał, że wydawała się niesłychanie drobna. Miała na sobie koszulę z drogiej bawełny, a pod koszulą nic, to było więcej niż oczywiste. Rozpięła mankiety, podwinęła rękawy do łokci, najpierw jeden, potem drugi. Jej przedramiona były gładkie i brązowe.

– Ładna opalenizna – powiedział Reacher. Westchnęła.

– Znów FAQ? Tak, cała jestem taka opalona i nie, nie mam szczególnej ochoty tego udowadniać.

Reacher się uśmiechnął.

– Po prostu próbuję rozpocząć rozmowę. Spojrzała mu wprost w oczy.

– Jeśli rzeczywiście chcesz rozmawiać, porozmawiajmy o sprawie.

– Niewiele wiem o sprawie. A ty? Skinęła głową.

– Wiem, że chcę, żeby złapali sprawcę. Te kobiety były bardzo odważne. Umiały się postawić.

– Mam wrażenie, że słyszę głos doświadczenia. Odkroił kawałek fileta, spróbował. Okazał się całkiem niezły.

W restauracjach w mieście płacił czterdzieści dolarów za gorsze.

– Słyszysz głos strachu. Ja się nie postawiłam. Jeszcze nie.

– Bywasz napastowana?

– Żartujesz? – I nagle się zaczerwieniła. – To znaczy… mogę tak powiedzieć i nie zabrzmi to jak zarozumialstwo ani nic?

Reacher odpowiedział jej uśmiechem.

– Tak. Moim zdaniem, jeśli ktoś może, to z pewnością ty.

– Właściwie nie zdarzyło się nic poważnego. No wiesz: rozmowy, komentarze. Znaczące pytania. Aluzje. Nikt nie powiedział, że mam się z nim przespać, żeby dostać awans. Nic podobnego. Ale i tak nie jest lekko. Dlatego ubieram się tak, jak się ubieram. Rozumiesz, próbuję coś tym udowodnić. Że tak naprawdę nic mnie od nich nie różni.

Reacher znów się uśmiechnął.

– Ale jest jeszcze gorzej, prawda? – spytał. Skinęła głową.

– Słusznie. Jeszcze gorzej.

Tych słów już nie komentował.

– Nie wiem dlaczego – przyznała dziewczyna.

Przyjrzał się jej znad krawędzi kubka. Konserwatywna koszula z egipskiej bawełny, śnieżnobiała, kołnierzyk numer trzynaście, elegancko zawiązany niebieski krawat, spływający na nieduże, piersi, męskie spodnie z wyprutymi zaszewkami, by lepiej obejmowały wąską kobiecą talię. Opalona twarz, białe zęby, wspaniałe kości policzkowe, niebieskie oczy, długie jasne włosy.

– Czy w moim pokoju jest kamera? – spytał.

– Co?

– Kamera – powtórzył. – No wiesz, obserwacja wideo.

– Dlaczego pytasz?

– Zastanawiam się, czy na tym polega plan „B”. Na wypadek, gdyby Petrosjan z jakiś przyczyn nie wypalił.

– O co ci chodzi?

– Dlaczego nie pilnuje mnie Poulton? Nie wygląda na to, żeby miał za dużo roboty?

– Nie rozumiem.

– Oczywiście, że rozumiesz. To dlatego Blake przydzielił tę robotę właśnie tobie? Żebyśmy mogli naprawdę się polubić? Doskonale udajesz małą, zagubioną dziewczynkę. „Nie wiem dlaczego”? Pewnie dlatego, że Blake chce mieć coś, czym mógłby mnie zmusić do współpracy, nie wycierając sobie ciągle gęby Petrosjanem. Na przykład śliczną intymną scenę, ty i ja w moim pokoju, mała kaseta w sam raz do wysłania Jodie.

Harper zaczerwieniła się.

– Czegoś takiego nigdy bym nie zrobiła.

– Ale on chciał, żebyś zrobiła, prawda?

Milczała przez bardzo długą chwilę. Reacher odwrócił się. Dopił kawę, przyglądając się swemu odbiciu w lustrze.

– Praktycznie rzucił mi wyzwanie – powiedziała w końcu dziewczyna. – Powiedział, że jeśli cię zaczepić, wychodzi z ciebie prawdziwy piekielny sukinsyn.

Umilkła. Po chwili podjęła jednak temat.

– Ale i tak nie dałabym się na to nabrać. Bo nie jestem głupia. Nie mam zamiaru dostarczać im amunicji.I znów zapadła cisza. Harper podniosła wreszcie głowę, spojrzała na niego z uśmiechem.

– Możemy się już odprężyć? – spytała. – Zostawić tej sprawę?

Reacher skinął głową.

– Jasne. Odprężajmy się. Zostawmy tę sprawę. Możesz nawet włożyć marynarkę i przestać wreszcie świecić mi w oczy biustem.

Znów się zaczerwieniła.

– Zdjęłam ją, bo tu jest ciepło. To jedyny powód.

– W porządku, przecież się nie skarżę.

Reacher znów odwrócił się i zapatrzył w mrok za oknem.

– Zjesz deser? – spytała agentka. Spojrzał na nią, skinął głową.

– Tak. I napiję się jeszcze kawy.

– Zostań tu. Ja przyniosę.

Wstała, podeszła do lady. Wydawało się, że w kafeterii zapadła absolutna cisza. Oczy wszystkich obecnych wpatrzone były tylko w nią. Wróciła z tacą, na której stały dwa desery lodowe i dwa kubki kawy. Setka ludzi obserwowała każdy jej krok.

– Przepraszam – powiedział Reacher. Dziewczyna pochyliła się, postawiła tacę na stole.

– Za co?

Wzruszył ramionami.

– Chyba za patrzenie na ciebie w sposób, w jaki na ciebie patrzyłem. Nie zdziwiłbym się, gdyby to cię doprowadzało do mdłości. Wszyscy tak się na ciebie gapią praktycznie przez cały czas.

Uśmiechnęła się promiennie.

– Możesz się na mnie gapić, ile chcesz, a ja będę się gapić na ciebie, bo prawdę mówiąc, widziałam już brzydszych. I na tym poprzestaniemy, w porządku?

Reacher odpowiedział jej uśmiechem.

– Jasne.

Lody, polane gorącym karmelem, były wspaniałe, kawa mocna. Gdyby zamknął oczy, odciął się od widoku sali, oceniłby kafeterię mniej więcej tak wysoko jak Mostro’s.

– Co ludzie robią tu wieczorami? – spytał.

– Najchętniej wracają do domu, ale to nie dotyczy ciebie.

Ty wracasz do swojego pokoju. Rozkaz Blake’a.

– To co, wracamy do wykonywania rozkazów Blake’a?

Uśmiechnęła się.

– Niektórych, tak. Reacher skinął głową. – W porządku. Chodźmy.


*

Pozostawiła go po tej stronie drzwi, która nie miały klamki. Stał, słuchając jej cichych na wykładzinie oddalających się kroków. Słyszał stuk zamykających się drzwi windy. Rozległ się jękliwy szmer silnika, to winda pojechała w dół. Powróciła cisza. Podszedł do nocnego stolika, wybrał numer mieszkania Jodie. Odezwała się automatyczna sekretarka. Zadzwonił do biura. Nikt nie podnosił słuchawki. Spróbował na komórkę. Wyłączona.

Poszedł do łazienki. Ktoś wzbogacił jej wyposażenie, do składanej szczoteczki do zębów doszła pasta, jednorazowa maszynka i tuba kremu do golenia, a także mydło i puchaty biały ręcznik. Na krawędzi wanny stała buteleczka szamponu. Rozebrał się, powiesił ubranie na drzwiach, od wewnętrznej strony. Puścił gorącą wodę. Wszedł pod prysznic.

Stał pod prysznicem dziesięć minut, potem wyłączył wodę. Wytarł się do sucha. Nagi podszedł do okna, zaciągnął zasłony. Położył się na łóżku, dokładnie obejrzał sufit. Znalazł kamerę. Soczewka, czarna rurka, miała średnicę pięciocentówki. Kamera wciśnięta była głęboko w pęknięcie tynku w miejscu, gdzie ściana stykała się z sufitem. Odwrócił się, sięgnął po telefon. Jak poprzednio, spróbował wszystkich numerów. Mieszkanie, sekretarka automatyczna. Biuro, nikt nie podnosi słuchawki. Telefon komórkowy, wyłączony.

Загрузка...