Tego ranka nie odbyło się spotkanie przy śniadaniu. Ranek był zbyt wczesny. Harper otworzyła drzwi, nim Reacher zdołał się ubrać. Miał na sobie spodnie i usiłował zaprasować zmarszczki koszuli, przyciskając ją dłonią do materaca.
– Podobają mi się te blizny – powiedziała.
Zbliżyła się o krok, przyglądała jego brzuchowi z nieukrywanym zainteresowaniem.
– Skąd się wzięła ta? – spytała, wskazując ją palcem. Reacher spojrzał na swój brzuch. Po prawej stronie widać było ślad wielu założonych szwów, rysujący kształt nieregularnej gwiazdy. Rzucał się w oczy, biały i gniewny, tuż nad płaszczyzną mięśni.
– Matka mi to zrobiła – powiedział.
– Matka?
– Wychowywały mnie niedźwiedzie grizzly. Na Alasce. Harper tylko przewróciła oczami, po czym spojrzała na pierś po prawej stronie. Była tam dziura po kuli kalibru.38, dokładnie na wysokości mięśnia piersiowego. Wokół niej nie rosły włosy. Była to głęboka dziura. Mogłaby wsadzić w nią mały palec, aż do samego końca.
– Chirurgia rozpoznawcza – wyjaśnił. – Chcieli sprawdzić, czy mam serce.
– Coś szczęśliwy jesteś dzisiejszego ranka – zauważyła Harper.
Reacher skinął głową.
– Zawsze jestem szczęśliwy.
– Dodzwoniłeś się do Jodie? Potrząsnął głową.
– Od wczoraj nie próbowałem.
– Dlaczego nie?
– Bo to strata czasu. Jej tam nie ma.
– Boisz się o nią? Wzruszył ramionami.
– Jest dużą dziewczynką.
– Powiem ci, jeśli czegoś się dowiem. Skinął głową.
– Tak będzie lepiej dla ciebie – powiedział.
– Skąd one się wzięły, te blizny? Tylko powiedz prawdę. Reacher zapiął koszulę.
– Brzuch to odłamek bomby. A pierś? Ktoś mnie postrzelił.
– Dramatyczne przeżycia. Wyjął płaszcz z szafy.
– Nie, tak naprawdę to nie. Nie uważasz, że całkiem normalne? Dla żołnierza? Żołnierz próbujący unikać fizycznej przemocy to jak księgowy próbujący uniknąć dodawania.
– To dlatego nie obchodzą cię te kobiety? Reacher spojrzał na nią zdziwiony.
– Kto powiedział, że mnie nie obchodzą?
– Myślałam, że ta sprawa bardziej cię poruszy.
– Poruszenie niczego nam nie przyniesie.
– A co przyniesie? – spytała Harper po krótkiej chwili milczenia.
– Praca nad śladami, jak zwykle.
– Przecież nie ma żadnych śladów. On ich nie zostawia. Uśmiechnął się.
– Nie uważasz, że samo to jest śladem? Harper otworzyła drzwi kluczem od środka.
– To tylko takie przerzucanie się zagadkami.
Reacher wzruszył ramionami.
– Lepiej przerzucać się zagadkami niż gównem jak ci tam, na dole.
Ten sam facet z parku samochodowego podstawił im ten sam samochód, ale tym razem pozostał za kierownicą. Siedział sztywno wyprostowany, jak dobrze wyszkolony szofer. Wiózł ich 1-95 na północ, na National Airport. Nadal czekali na świt. Gdzieś tam, pięćset kilometrów na wschód, nad Atlantykiem, niebo rozświetlał słaby blask, znacznie bardziej zdecydowany i ostry pochodził z tysiąca samochodowych świateł mknących na północ, tam gdzie była praca. Świateł starych samochodów. Starych, a więc tanich, zatem będących własnością szarych, nieważnych ludzi, zasiadających za biurkami godzinę przed szefami, żeby sprawić dobre wrażenie, dostać awans, dzięki któremu nowszymi samochodami mknąć będą autostradą godzinę później. Reacher siedział nieruchomo, obserwując kolejne szare twarze. Kierowca Biura wyprzedzał szarych ludzi jednego po drugim.
Terminal był w miarę zatłoczony. Mężczyźni i kobiety w czarnych płaszczach przeciwdeszczowych przechodzili szybkim krokiem z miejsca na miejsce. Harper odebrała dwa bilety klasy turystycznej na stanowisku United, przeszła z nimi do odprawy.
– Przydałoby się nam więcej miejsca na nogi – powiedziała do obsługującego ją faceta.
Poproszona o dowód tożsamości ze zdjęciem rzuciła na ladę legitymację FBI, jak gracz w pokera wykładający ostatnią kartę koloru. Facet przycisnął parę klawiszy terminalu i przydzielił im nieco lepszą klasę. Harper uśmiechnęła się, jakby była autentycznie zaskoczona.
Klasa biznes wypełniona była zaledwie w połowie. Harper zajęła miejsce przy przejściu, więżąc Reachera przy oknie, jakby konwojowała aresztanta. Rozsiadła się wygodnie. Miała na sobie już trzeci garnitur, tym razem w dyskretną szarą kratkę. Marynarka rozchyliła się, ujawniając napinający koszulę sutek… i brak kabury naramiennej.
– Broń zostawiłaś w domu? – zapytał Reacher. Harper skinęła głową.
– Nie jest warta całego tego zawracania głowy – wyjaśniła. – Linie lotnicze każą wypełniać mnóstwo papierów. Facet z Seattle wyjedzie nam na spotkanie. Standardowa procedura każe mu przywieźć zapasową sztukę, na wypadek gdybyśmy jej potrzebowali. Ale nie będziemy jej potrzebowali. Nie dziś.
– Masz nadzieję. Skinęła głową.
– Mam nadzieję.
Kołowanie zaczęli o czasie, wystartowali minutę przed czasem. Reacher wziął magazyn i zaczął go leniwie przerzucać. Harper otworzyła tackę. Była gotowa do śniadania.
– Co miałeś na myśli, kiedy mówiłeś, że brak śladów sam w sobie jest śladem.
Reacher z trudem cofnął się w myślach o dobrą godzinę. Próbował przypomnieć sobie, o co mu chodziło.
– Chyba po prostu głośno myślałem – powiedział.
– O czym?
Reacher wzruszył ramionami. Czasu do zabicia miał aż nadto.
– O historii nauki. I takie tam.
– Czy to ma jakieś znaczenie?
– Myślałem o odciskach palców. Kiedy zaczęto je badać? Harper skrzywiła się przeraźliwie.
– Mam wrażenie, że dość dawno.
– Przełom wieków? Skinęła głową.
– Prawdopodobnie.
– No dobrze. W takim razie mają sto lat. To były pierwsze poważne badania w kryminalistyce, tak? Pewnie mniej więcej w tym samym czasie zaczęto używać mikroskopów. Od tamtej pory technika zrobiła znaczny postęp: określenie DNA, spektrometria masowa, fluorescencja. Lamarr powiedziała, że macie takie testy, że choćbym zobaczył, nie uwierzę. Założę się, że potraficie zaleźć włókno z dywanu i powiedzieć, gdzie i kiedy ktoś kupił ten dywan, jaka pchła na nim siedziała i z psa jakiej rasy zeskoczyła. I pewnie jeszcze potraficie podać imię tego psa i powiedzieć, jakiej firmy pokarm zjadł na śniadanie.
– Więc?
– Zdumiewające testy, prawda?
Harper skinęła głową.
– Jak żywcem z science fiction.
Skinęła głową po raz drugi.
– W porządku. No więc zdumiewające teksty rodem z science fiction. Ale facet zabił Amy Callan i pokonał wszystkie te testy.
– Racja.
– Jak się mówi na takiego faceta?
– Co?
– Mówi się, że to bardzo sprytny facet. Harper znowu się skrzywiła.
– Nie tylko tak się na niego mówi.
– Jasne, mówić można różne rzeczy, ale kimkolwiek jest, jest też bardzo sprytnym facetem. A potem robi to samo drugi raz, z Cooke. I jak teraz mówisz na bardzo sprytnego faceta?
– Jak?
– Mówisz, że to bardzo, bardzo sprytny facet. Raz to może być szczęście, ale dwa razy oznacza kogoś cholernie dobrego.
– No i?
– No i zrobił to znowu. Ze Stanley. I teraz, jak się mówi na takiego faceta?
– Bardzo, bardzo, bardzo sprytny facet? Reacher skinął głową.
– No właśnie.
– I co?
– Właśnie to jest ślad. Szukamy bardzo, bardzo, bardzo sprytnego faceta.
– Mam wrażenie, że wiemy to od dawna. Potrząsnął głową.
– Nie sądzę, żebyście to wiedzieli. Tego czynnika chyba nie bierzecie pod uwagę.
– W jakim sensie?
– Pomyśl nad tym. Ja jestem tylko chłopcem na posyłki. Wy, z Biura, potraficie przecież wykonać każdą robotę, choćby najcięższą.
Stewardesa wyszła z kuchni, pchając wózek. Pora na śniadanie. Lecieli klasą biznes, więc jedzenie było znośne. Reacher wyczuł bekon, jajka i kiełbaski. Plus mocna kawa. Zdjął pokrywkę tacki. Kabina była w połowie pusta, zdołał więc przekonać dziewczynę, by dała mu dwa śniadania. Dwa samolotowe śniadania dały w sumie całkiem sympatyczną przekąskę. Stewardesa orientowała się szybko i jego kubek ani przez chwilę nie pozostawał pusty.
– Jak nie bierzemy tego czynnika pod uwagę? – spytała Harper.
– Sama odpowiedz sobie na to pytanie – odpowiedział jej Reacher. – Nie jestem w nastroju do udzielania pomocy.
– Chodzi ci o to, że nie jest żołnierzem? Odwrócił się, zmierzył ją spojrzeniem.
– Wiesz, to świetne! Uzgadniamy, że to bardzo sprytny facet, więc mówisz: „No tak, w takim razie z pewnością nie jest żołnierzem”. Wielkie dzięki, Harper.
Agentka odwróciła wzrok zawstydzona.
– Przepraszam. Nie to miałam na myśli. Po prostu nie rozumiem, jak nie bierzemy tego pod uwagę.
Reacher nie odpowiedział, tylko dopił kawę, przeszedł nad jej nogami i udał się do toalety. Kiedy wrócił, Harper nadal była pełna skruchy.
– Powiedz mi – poprosiła.
– Nie.
– Powinieneś, Reacher. Blake zapyta mnie o twoje nastawienie.
– Moje nastawienie, co? No to moje nastawienie jest takie, że jeśli Jodie spadnie włos z głowy, powyrywam mu nogi i zatłukę go nimi. Na śmierć.
Harper skinęła głową.
– Mówisz szczerze, prawda? Reacher odpowiedział skinieniem.
– Możesz założyć się o własny tyłek, że tak.
I tego właśnie nie rozumiem. Dlaczego choć odrobiny swoich uczuć nie poświęcisz ofiarom? Przecież lubiłeś Amy Callan, nie? Nie tak jak Jodie, ale jednak ją lubiłeś.
– Ja ciebie też nie rozumiem. Blake chciał, żebyś zagrała kurwę, a ty zachowujesz się tak, jakby nadal był twoim najlepszym przyjacielem.
Wzruszyła ramionami.
– Był w rozpaczliwej sytuacji. On już taki jest. W tej chwili żyje w ciężkim stresie. Kiedy dostaje taką sprawę, rozpaczliwie chce ją rozwiązać.
– A ty go podziwiasz? Skinęła głową.
– Jasne. Podziwiam oddanie sprawie.
– Ale sama nie jesteś jej oddana. Nie aż tak. Bo gdybyś była, nie powiedziałabyś „nie”. Uwiodłabyś mnie przed kamerą dla dobra sprawy. Zatem może to ty nie przejmujesz się wystarczająco tymi kobietami?
Harper milczała przez krótką chwilę.
– Bo to było niemoralne – rzekła w końcu. – Zirytowało mnie.
Reacher skinął głową.
– Grożenie Jodie też było niemoralne. I mnie zirytowało.
– Tylko ja nie pozwalam, by moja irytacja wchodziła w drogę sprawiedliwości.
– A ja pozwalam. Jeśli ci się to nie podoba, trudno. Przeżyję.
Przez resztę lotu do Seattle nie rozmawiali. Pięć godzin bez jednego słowa. Reacherowi było z tym całkiem dobrze. Wygodnie. Nie należał do ludzi z natury towarzyskich. Czuł się lepiej, gdy milczał. Nie widział w tym nic dziwnego. Nie odczuwał napięcia. Po prostu siedział, nie rozmawiając, jakby odbywał tę Podróż sam.
Harper miała z tym większy problem. Widział, że to ją niepokoi. Pod tym względem była jak większość ludzi. Postawić ją °bok kogoś, kogo zna, i zaraz czuje, że musi z nim rozmawiać.
Dla niej milczenie było czymś nienaturalnym. Ale on nie ustępował. Pięć godzin bez jednego słowa.
Zegarki Zachodniego Wybrzeża zredukowały pięć godzin do dwóch. Kiedy lądowali nadal była mniej więcej pora śniadania Terminale Sea-Tac pękały w szwach od ludzi dopiero zaczynających dzień. Sala przylotów była jak zwykle wypełniona tłumem kierowców trzymających w górze tabliczki. Znajdował się wśród nich facet w szarym garniturze z krawatem w paski, krótko ostrzyżony. Nie miał tabliczki, ale to był ich facet. Litery „FBI” równie dobrze mógł mieć wytatuowane na czole.
– Lisa Harper? – spytał. – Jestem z biura terenowego w Seattle.
Uścisnęli sobie dłonie.
– A to Reacher – powiedziała Harper.
Agent z Seattle kompletnie go zignorował. Reacher uśmiechnął się w duchu. Touche - pomyślał. Z drugiej strony facet pewnie ignorowałby go, nawet gdyby byli najlepszymi kumplami, bo całą swą uwagę poświęcił temu, co zakrywała koszula jego koleżanki.
– Do Spokane polecimy – oznajmił. – Firma taksówek powietrznych jest nam winna parę przysług.
Służbowy samochód zaparkował przy zakazie parkowania. Przejechali nim półtora kilometra obwodową drogą kołowania do General Aviation, czyli ogrodzonych dwóch hektarów płyty lotniska, wypełnionych samolotami, wyłącznie małymi, jedno-, i dwusilnikowymi. Było tu też skupisko baraków ozdobionych oszczędnościowymi szyldami reklamującymi usługi transportowe i lekcje pilotażu. Przed jednym z nich już czekał na nich facet w mundurze lotnika bez dystynkcji. Poprowadził ich do czystej, białej sześciomiejscowej cessny. Odbyli nieprzesadnie krótki spacer po płycie postojowej. Jesień na północnym zachodzie była jaśniejsza od jesieni w Dystrykcie Columbii, ale tak samo zimna.
Wnętrze samolotu mniej więcej dorównywało wielkością wnętrzu buicka Lamarr, było jednak znacznie bardziej spartańskie. Niemniej wydawało się czyste, zadbane, a silniki ruszyły za muśnięciem startera. Wykołowali na pas; Reacher miał to samo uczucie kruchości maszyny jak wówczas, gdy siedział w learze. Stanęli w kolejce za boeingiem 747 do Tokio, jak mysz, ustawiająca się w kolejce za słoniem. A potem, zaledwie w kilka sekund, rozpędzili się i wystartowali. Polecieli na wschód, trzysta metrów nad ziemią. Lot był dość hałaśliwy.
Wskaźnik prędkości powietrznej wskazywał ponad sto dwadzieścia węzłów, lecieli dwie godziny. Siedzenie było ciasne i niewygodne. Reacher zaczął żałować, że wybrał akurat ten sposób zabijania czasu. W ciągu jednego tylko dnia spędzi czternaście godzin w samolotach. Może powinien zostać, popracować z Lamarr nad aktami? Wyobraził sobie jakiś cichy pokój, coś w rodzaju biblioteki, stosy papierów, skórzane krzesło, potem wyobraził sobie samą Lamarr, spojrzał na Harper i pomyślał, że chyba jednak mimo wszystko wybrał dobrze.
Okazało się, że Spokane ma lotnisko oszczędne, nowoczesne, większe, niż przypuszczał. Na pasie już czekał samochód Biura, łatwy do rozpoznania nawet z trzystu metrów; czysty czarny sedan z kierowcą w garniturze, swobodnie opartym o błotnik.
– To z biura satelickiego w Spokane – powiedział facet z Seattle.
Samochód podjechał pod cessnę; ruszyli w drogę dwadzieścia sekund po zakończeniu kołowania. Miejscowy facet miał adres zapisany w notesie, przymocowanym do przedniej szyby na przyssawkę. Wyglądało na to, że wie, dokąd jedzie. Przejechali piętnaście kilometrów na wschód, po czym skręcili na północ, w wąską drogę prowadzącą w głąb wzgórz. Były raczej łagodne, ale tylko nieco dalej wznosiły się potężne góry, a na ich szczytach błyszczał śnieg. Przy drodze stały budynki oddalone od siebie o jakieś półtora – dwa kilometry, rozdzielone pasami gęstych lasów i szerokich łąk. Gęstość zaludnienia nie przedstawiała się zachęcająco.
Dom sprawiał takie wrażenie, jakby był kiedyś centralnym punktem rancza, sprzedanym dawno temu i przebudowanym przez kogoś, kto chciał zrealizować marzenie o życiu na wsi, nie rezygnując jednak z estetyki miasta. Niewielką działkę ogrodzono płotem z nowych desek. Za płotem rozciągały się pastwiska; od wewnątrz ta sama co na pastwiskach trawa została bardzo elegancko przystrzyżona. Wzdłuż ogrodzenia rosły drzewa, przygięte przez wiatr. W ścianie małej stodoły wybito bramę, była teraz garażem. Od drogi wjazdowej do drzwi wejściowych prowadziła wijąca się ścieżka. Oba budynki stały blisko drogi i płotu, jak dom na przedmieściu tulący się do domów sąsiadów, tylko on nie tulił się do niczego. Sąsiednie dzieło ludzkich rąk znajdowało się minimum półtora kilometra na północ lub na południe, a przeszło trzydzieści kilometrów na wschód lub zachód.
Miejscowy facet został w samochodzie, Harper i Reacher wysiedli. Przeciągnęli się, stojąc na poboczu. Nagle silnik zgasł; oszałamiająca cisza spadła na nich jak wielki ciężar. Szumiała, syczała i dzwoniła im w uszach.
– Lepiej bym się czuł, gdyby miała mieszkanie w mieście – powiedział Reacher.
Harper skinęła głową.
– I to w domu z ochroną – dodała.
Bramy nie było, płot po prostu kończył się po obu stronach, drogi wjazdowej. Ruszyli w stronę domu. Droga wysypana była łupkiem; przynajmniej jego głośny chrzęst pod nogami brzmiał pocieszająco. Wiał lekki wiatr. Reacher słyszał jego świst w przewodach linii elektrycznej. Harper podeszła do drzwi frontowych. Nie było przy nich dzwonka, tylko kołatka w kształcie łba lwa trzymającego w pysku ciężki metalowy pierścień. Nad kołatką znajdował się szerokokątny wizjer. Niedawno założony, tam gdzie wiertło złuszczyło farbę widać było jasne drewno. Harper ujęła żelazny pierścień, zastukała dwukrotnie. Pierścień uderzył w drewno z głośnym, głuchym stukiem, który przetoczył się po pastwisku i kilka sekund później wrócił odbity od wzgórz.
Nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Zapukała jeszcze raz, głuchy dźwięk odezwał się ponownie. Czekali. W głębi domu zatrzeszczała deska. Rozległy się kroki. Ich dźwięk zbliżał się, ucichł przy drzwiach. Nadal nie widzieli nikogo.
– Kto tam? – spytał kobiecy głos. Wyraźnie zaniepokojony.
Harper sięgnęła do kieszeni. Wyjęła legitymację. Oprawiona w skórę była taka sama jak legitymacja, którą Lamarr zastukała w szybę samochodu Reachera. Złoto na złocie. U góry orzeł, z głową przechyloną w lewo. Uniosła ją na wysokość wizjera, trzymała jakieś piętnaście centymetrów od niego.
– FBI, proszę pani – przedstawiła się. – Dzwoniliśmy wczoraj, jesteśmy umówieni.
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem starych zawiasów na przedpokój i stojącą w nim kobietę. Kobieta trzymała dłoń na klamce. Uśmiechała się z ulgą.
– Julia strasznie mnie zdenerwowała – powiedziała. Harper uśmiechnęła się do niej sympatycznie, podała nazwisko, przedstawiła Reachera. Kobieta podała im dłoń na przywitanie.
– Alison Lamarr – przedstawiła się. – Naprawdę, bardzo miło was widzieć.
Wprowadziła ich do domu. Hol był kwadratowy, duży jak pokój. Podłogę i ściany wyłożone miał starą sosną, wyheblowaną i wywoskowaną na barwę złota, o ton ciemniejszego niż złoto na legitymacji Harper. Okna zasłaniały żółte, kraciaste lniane zasłony. Na sofach leżały poduszki z pierza. Stare lampy naftowe przerobione zostały na elektryczne.
– Napijecie się kawy? – spytała Alison Lamarr.
– Nie, dziękuję, mam wszystko, czego mi potrzeba – odparła Harper.
– A ja poproszę – powiedział Reacher.
Gospodyni poprowadziła ich do umieszczonej z tyłu domu kuchni, zajmującej ćwierć powierzchni parteru. Było to atrakcyjne wnętrze: wywoskowana do połysku podłoga, nowe szafki z drewna, duży wiejski piec, szereg błyszczących maszyn do prania ubrań i zmywania naczyń, elektryczne gadżety na kuchennym blacie, więcej żółtego jedwabiu w oknach. Reacher pomyślał, że remont musiał być kosztowny, a jego rezultaty imponowały tylko pani domu.
– Śmietanka? Cukier? – spytała.
– Czarna, bez cukru.
Alison Lamarr była średniego wzrostu. Poruszała się z gracją osoby doskonale umięśnionej, sprawnej fizycznie. Twarz miała otwartą, przyjacielską, opaloną, jakby większość czasu spędzała poza domem, i zniszczone dłonie, jakby sama stawiała ogrodzenie swej posiadłości. Otaczał ją cytrynowy zapach. Ubrana była w świeżo wyprasowany dżins. Na nogach miała tłoczone kowbojskie buty z czystymi podeszwami. Wyglądało na to, że postarała się dla gości.
Nalała kawy z ekspresu do kubka. Wręczyła go Reacherowi z uśmiechem. Jej uśmiech znaczył wiele i to różnych rzeczy. Być może była samotna, ale stanowił też dowód, że między nią i przyrodnią siostrą nie ma żadnych związków biologicznych. Był to przyjemny uśmiech, świadczący o zainteresowaniu, przyjacielski. Julia Lamarr nie miała zielonego pojęcia o tym, że takie uśmiechy w ogóle istnieją. Sięgał oczu, czarnych, wyrazistych. Reacher był koneserem oczu, a te uznał za znacznie więcej niż do przyjęcia.
– Mogę się rozejrzeć? – spytał.
– Test bezpieczeństwa? Skinął głową.
– Można tak powiedzieć.
– Proszę się czuć jak w domu.
Reacher zabrał kawę ze sobą. Kobiety pozostały w kuchni. Na parterze domu były cztery pomieszczenia: przedpokój, kuchnia, salonik i pokój dzienny. Sam dom zbudowany był solidnie, z dobrego drewna. Renowację przeprowadzono w sposób mistrzowski. Wszystkie okna były oknami burzowymi w masywnych drewnianych ramach. Było już wystarczająco chłodno, by siatki przeciw owadom zdjąć i schować na zimę. Każde okno zamykało się na klucz. Drzwi frontowe były oryginałem z czasów bydlęcego rancza: pięć centymetrów starej sosny, twardej jak stal. Miały też oryginale zawiasy oraz miejski zamek. Z tyłu domu znajdował się korytarz i drzwi kuchenne. Ten sam rocznik, ta sama grubość. I zamek też ten sam.
Przy ścianie rosły grube, kolczaste rośliny, które, jak podejrzewał Reacher, posadzone zostały ze względu na odporność na wiatr, lecz przy okazji potrafiłyby powstrzymać kogoś, kto chciałby podejść do któregoś z okien. Stalowe drzwi do piwnicy zamykała wielka kłódka, przetknięta przez uchwyty.
Garaż mieścił się w całkiem przyzwoitej stodole, nie tak dobrze utrzymanej jak dom, ale i niezagrażającej ruiną w najbliższym czasie. W środku jeep cherokee stał wśród stosów tekturowych pudeł dobitnie świadczących o tym, że remont odbywał się całkiem niedawno. Nowa pralka nie została jeszcze wyjęta z opakowania. Był tu też stół warsztatowy, a nad nim półka ze schludnie poukładanymi piłami spalinowymi i wiertarkami.
Reacher wrócił do domu. Wszedł na piętro. Okna takie same jak wszędzie. Cztery sypialnie. Alison najwyraźniej zajmowała tę położoną z tyłu po prawej, wychodzącą na zachód, na krainę dziką jak okiem sięgnąć. Rankiem musiało być w niej ciemno, za to zachody słońca z pewnością wyglądały cudownie. Obok znajdowała się nowa łazienka, wykorzystująca część powierzchni z sąsiedniej sypialni. Wyposażona była w toaletę, umywalkę i prysznic. I wannę.
Zszedł do kuchni. Harper stała przy oknie, jakby podziwiała widok. Alison Lamarr siedziała przy stole.
– W porządku? – spytała. Reacher skinął głową.
– Moim zdaniem wgląda to nieźle. Zamykasz drzwi?
– Teraz już tak. Julia strasznie na to nalegała. Zamykam drzwi, zamykam okna, korzystam z judasza, zaprogramowałam dziewięćset jedenaście na szybkie wybieranie.
– W takim razie wszystko powinno być w porządku. Wygląda na to, że ten facet nie bawi się w wyłamywanie drzwi. Jeśli nikomu nie otworzysz, nic nie może pójść źle.
Skinęła głową.
– Tak to sobie właśnie wyobrażałam. A teraz pewnie chcesz mi zadać kilka pytań?
– Owszem, dlatego mnie tu przysłali.
Usiadł naprzeciw Alison. Skupił uwagę na błyszczących urządzeniach stojących po przeciwnej stronie kuchni. Rozpaczliwie próbował wymyślić jakieś inteligentne pytanie.
– Co z twoim ojcem?
– Właśnie tego chciałeś się dowiedzieć? Wzruszył ramionami.
– Julia wspomniała, że choruje. Alison skinęła głową zaskoczona.
– Choruje od dwóch lat. Rak. Teraz już umiera. Prawie umarł każdy kolejny dzień jest dla nas niespodzianką. Leży w szpitalu w Spokane. Jeżdżę do niego codziennie po południu.
– Bardzo mi przykro.
– Julia powinna przyjechać. Ale ona niezręcznie się przy nim czuje.
– Boi się latać. Skrzywiła się.
– Mogłaby pokonać ten strach raz na dwa lata. Ale ona strasznie przejmuje się tym, że jest jego pasierbicą i w ogóle, jakby to miało jakieś znaczenie. Jeśli o mnie chodzi, to jest moją siostrą, zwyczajnie i po prostu. A siostry zajmują się sobą, nie? Powinna dobrze o tym wiedzieć. Już niedługo będzie moją jedyną rodziną. Najbliższą krewną, na litość boską!
– No cóż, z tego powodu też jest mi bardzo przykro. Wzruszyła ramionami.
– W tej chwili nie jest to aż takie ważne. W czym mogę ci pomóc?
– Masz jakieś podejrzenia, kim może być ten facet? Alison się uśmiechnęła.
– To takie podstawowe pytanie…
– I dotyczy podstawowej sprawy. Instynkt nic ci nie podpowiada?
– To taki ktoś, kto uważa, że nie ma sprawy, że to w porządku napastować kobiety. No, może niekoniecznie w porządku, ale pewnie jest zdania, że sprawę powinno się wyciszyć.
– Nie ma innych możliwości? – zainteresowała się Harper. Usiadła obok Reachera.
Lamarr spojrzała na nią i zaraz odwróciła wzrok.
– Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie jestem pewna, czy istnieje jakieś „pomiędzy”. Albo siedzisz cicho, albo ujawniasz sprawę i wtedy się zaczyna.
Szukałaś tego „pomiędzy”? potrząsnęła głową.
– Jestem chodzącym dowodem, nie? Po prostu dostałam szału. Wtedy nie było mowy o „pomiędzy”. W każdym razie jeśli o mnie chodzi.
– Kim był ten facet? – spytał Reacher.
– Pułkownik Gascoigne. Ciągle gadał, żeby przyjść do niego, jeśli tylko ma się jakiś problem, wiesz, takie tam gówno. Poszłam do niego z prośbą o nowy przydział. I tak chodziłam, pięć razy. Nie obnosiłam się z feminizmem, nic z tych rzeczy. Nie było w tym nic z polityki. Po prostu chciałam robić coś bardziej interesującego. I szczerze mówiąc, moim zdaniem armia marnowała dobrego żołnierza. Bo ja byłam dobra.
Reacher skinął głową.
– Co się właściwie zdarzyło z Gascoigne’em? Alison westchnęła.
– Nie miałam pojęcia, na co się zanosi. Najpierw myślałam, że to tylko takie żarty.
Przerwała, odwróciła wzrok.
– Powiedział, że następnym razem powinnam spróbować bez munduru. Myślałam, że proponuje randkę. No, rozumiesz, spotkanie na mieście, jakiś bar, na przepustce, cywilne ubrania. Ale potem wyszło całkiem jasno, że nie, że mam być w jego pokoju, rozebrana.
Reacher skinął głową.
– Niezbyt przyjemna propozycja – przyznał. Alison skrzywiła się przeraźliwie.
– No, prowadził do tego powoli, nawet całkiem żartobliwie, przynajmniej na początku. To było całkiem jak flirt. Rozumiesz, ja nic niezwykłego nie zauważyłam! No bo on jest w końcu mężczyzną, ja kobietą, więc czemu tu się dziwić, nie? Ale wreszcie pojął, że nie łapię, więc całkiem nagle zrobił się obsceniczny. Zaczął opisywać, co muszę zrobić? Jedna stopa po tej stronie biurka, druga stopa po drugiej stronie biurka, ręce za głową, mam tak leżeć nieruchomo przez trzydzieści minut. A potem się pochylić. Jak film porno. Wtedy to wreszcie załapałam i szlag mnie trafił dosłownie w ułamku sekundy. No i wybuchłam jak bomba.
– I go załatwiłaś.
– No pewnie!
– Jak na to zareagował? Alison uśmiechnęła się.
– Przede wszystkim się zdziwił. Jestem pewna, że wielokrotnie przedtem próbował tych numerów i uchodziło mu to na sucho. Moim zdaniem zaskoczyło go, że zasady się zmieniły i właśnie na niego padło.
– Może być naszym facetem? Potrząsnęła głową.
– Nie. Ten, którego szukacie jest śmiertelnie niebezpieczny, prawda? Gascoigne taki nie był, to po prostu smutny, stary człowiek. Zmęczony, nieskuteczny. Julia powiedziała, że ten wasz wie, co robi. Nie widzę Gascoigne’a wykazującego tyle inicjatywy, jeśli wiesz, o czym mówię.
Reacher znów skinął głową.
– Jeśli jego profil przygotowany przez twoją siostrę jest prawidłowy, to mamy do czynienia z kimś z drugiej linii. Kryjącym się w tle.
– No właśnie – przytaknęła Alison. – Nie musi być związany z jakimś rzeczywistym incydentem. Może być po prostu obserwatorem, który stał się mścicielem.
– Jeśli profil Julii jest prawidłowy – powtórzył Reacher. Na chwilę zapadła cisza, a potem Alison powiedziała:
– No właśnie. Jeśli.
– Masz wątpliwości?
– Przecież wiesz, że tak. A ja wiem, że ty też je masz. Ponieważ oboje wiemy to samo.
Harper wyprostowała się w krześle.
– O czym mówicie?
Alison zastanawiała się przez chwilę.
– Po prostu nie potrafię wyobrazić sobie żołnierza pakującego się w takie kłopoty. Nie z tych powodów. To po prostu tak nie działa. Przecież armia zmienia zasady przez cały czas! Pięćdziesiąt lat temu, powiedzmy, można było pomiatać czarnymi, a potem już nie. Strzelanie do dzieci żółtków było w porządku, potem już nie. Było mnóstwo tego rodzaju rzeczy. Setki ludzi poszło do paki, jeden za drugim, każdy za jakieś nowo wynalezione wykroczenie. Truman zintegrował armię i nikt nie zaczął zabijać czarnych za to, że się skarżyli. To jakaś nowa reakcja. Nie rozumiem tego.
– Może mężczyzna przeciw kobiecie to coś bardziej fundamentalnego – wtrąciła Harper.
Alison skinęła głową.
– Całkiem możliwe. Nie wiem. Tylko że jak przyjrzeć się temu dokładniej, wychodzi na to, co powiedziała Julia. Grupa celów jest tak specyficzna, że to musi być żołnierz. Któż inny mógłby nas chociażby zidentyfikować? Ale to bardzo dziwny żołnierz. Jednego jestem cholernie pewna: takiego nigdy nie spotkałam.
– Naprawdę? – zdziwiła się Harper. – Zupełnie nikogo? Obyło się bez pogróżek, bez komentarzy? Kiedy to się działo?
– Bez czegokolwiek, co by cokolwiek znaczyło. Zwykłe gówno. W każdym razie niczego więcej nie pamiętam. Poleciałam nawet do Quantico, pozwoliłam się zahipnotyzować Julii, ale powiedziała mi, że nic z tego nie wyszło.
I znów zapadła cisza. Harper strzepnęła ze stołu wyimaginowane okruszki. Skinęła głową.
– W porządku. Zmarnowaliśmy trochę czasu. To wszystko.
– Bardzo mi przykro – powiedziała Alison.
– Nic się nigdy nie marnuje – zauważył Reacher. – Zaprzeczenia też bywają użyteczne. No i kawa była świetna.
– Napijesz się jeszcze?
– Nie, nie napije się – powiedziała Harper. – Musimy już wracać.
– W porządku. – Alison wstała. Wyszli razem z kuchni, przeszli korytarzem. Otworzyła drzwi.
– Nie otwieraj nikomu – powiedział Reacher.
– Nie mam zamiaru – odparła z uśmiechem.
– Mówiłem poważnie – zapewnił ją Reacher. – Wygląda na to, że czynnik siły nie występuje. Facet po prostu wchodzi jak do siebie. Może będzie to ktoś, kogo znasz. Albo może to zręczny oszust, który ma jakąś gotową, przekonującą wymówkę? Nie daj się nabrać.
– Nie mam zamiaru – powtórzyła Alison. – O mnie nie musicie się martwić. Zadzwońcie, jeśli będziecie czegokolwiek potrzebowali. Popołudnia będę spędzać w szpitalu tak długo, jak trzeba, ale każda inna pora jest dobra. Życzę szczęścia.
Reacher wyszedł za Harper przez drzwi frontowe na wysypaną łupkiem drogę dojazdową. Słyszał, jak drzwi się zamykają, usłyszał też donośny trzask zamka.
Facet z miejscowego biura zaoszczędził im dwóch godzin lotu, wskazując, że przecież mogą przeskoczyć do Chicago i tam przesiąść się na lot do Dystryktu Columbii. Harper pokombinowała z biletami i wyszło jej, że w ten sposób będzie drożej; pewnie dlatego w Quantico nie załatwiono im tego już w tę stronę. Samodzielnie podjęła decyzję, że autoryzuje dodatkowe wydatki teraz, a kłócić się będzie później. Reacher ją za to podziwiał. Podobała mu się jej niecierpliwość, a poza tym nie miał ochoty przesiedzieć kolejnych dwóch godzin w cessnie. No więc wysłali faceta z cessny samego w drogę powrotną na zachód i wsiedli do boeinga lecącego do Chicago. Tym razem nie mogli zmienić klasy, bo była tylko turystyczna. Siedzieli blisko siebie, bez przerwy dotykali się udami i łokciami.
– I co o tym sądzisz? – spytała Harper.
– Nie płacą mi za myślenie – odparł Reacher. – A w ogóle to do tej pory nikt mi nic nie zapłacił. Jestem konsultantem, więc zadaj pytanie, a ja ci na nie odpowiem.
– Zadałam. Spytałam, co o tym sądzisz. Reacher wzruszył ramionami.
– Sądzę, że grupa docelowa jest duża i że trzy osoby nie żyją. Pozostałych nie możecie pilnować, ale moim zdaniem, jeśli osiemdziesiąt osiem kobiet zrobi to, co Alison Lamarr, nic im się nie stanie.
Twoim zdaniem wystarczy zamknąć drzwi, żeby powstrzymać tego faceta?
– Sam wybiera modus operandi. Najwyraźniej niczego nie dotyka – Jeśli ofiara nie otworzy mu drzwi, to niby co ma zrobić?
– Może zmienić sposób działania.
– Iwtedy go złapiecie, ponieważ będzie zmuszony zostawić po sobie mocne dowody.
Odwrócił się, zapatrzył przez okno.
– I to wszystko? – zdziwiła się Harper. – Wystarczy, że powiemy tym kobietom, by zamykały drzwi? Reacher skinął głową.
– Owszem, sądzę, że powinniście je ostrzec.
– W ten sposób nie złapiemy sprawcy.
– Nie jesteście w stanie go złapać.
– Dlaczego?
– Przez to gówno z profilowaniem. Nie bierzecie pod uwagę, jaki jest cwany.
Harper potrząsnęła głową.
– Oczywiście, że bierzemy. Widziałam profil, a w nim napisane czarno na białym, że jest naprawdę sprytny. A portrety psychologiczne naprawdę działają, Reacher. Ci ludzie odnieśli kilka niesamowitych sukcesów.
– A niesamowitych klęsk?
– O co ci chodzi?
Reacher odwrócił się, spojrzał jej w oczy.
– Załóżmy, że znajduję się na miejscu Blake’a. W rzeczywistości jest to detektyw ogólnonarodowego wydziału zabójstw, prawda? Musi wiedzieć o wszystkim. Więc załóżmy, że nim jestem, że zawiadamiają mnie o każdym popełnionym w Ameryce morderstwie. I załóżmy jeszcze, że za każdym razem mówię: „Nasz podejrzany jest białym mężczyzną w wieku lat trzydziestu i pół, ma drewnianą nogę, rodzice się rozwiedli, jeździ niebieskim ferrari”. Za każdym razem. Prędzej czy później oczywiście trafię, na moją korzyść działa przecież rachunek prawdopodobieństwa. A jak trafię, będę krzyczał pod niebiosa: „Hej, widzicie, miałem rację!”. Jak długo siedzę cicho i nie przypominam, ile razy nie miałem racji, wyglądam całkiem nieźle, nie? Niesamowita dedukcja!
– Blake tego nie robi.
– Doprawdy? A czytałaś materiały dotyczącego jego jednostki?
Harper skinęła głową.
– Ależ oczywiście! Właśnie dlatego zgłosiłam się do wykonania zadania. Napisano o tym mnóstwo książek i artykułów.
– Ja też je czytałem. Rozdział pierwszy, rozwiązana sprawa. Rozdział drugi, rozwiązana sprawa. I tak dalej. Nie ma żadnego rozdziału poświęconego nierozwiązanej sprawie. Od razu zaczynasz się zastanawiać, ile było tych nierozwiązanych spraw. Mam poważne podejrzenia, że wiele. Zbyt wiele, żeby o nich pisać.
– Co ty właściwie chcesz powiedzieć?
– Chcę powiedzieć, że wybiórcze podejście zawsze wygląda dobrze, pod warunkiem że wciągnie się na sztandar sukcesy, a porażki zamiecie pod dywan.
– Przecież oni tego nie robią. Reacher przytaknął skinieniem głowy.
– Nie, nie robią, a w każdym razie nie do końca. Oni nie tylko zgadują, ale w dodatku opierają na tym swoje działania. A to przecież nie jest nauka ścisła. Nie ma żelaznych zasad. No i są jedną jednostką wśród wielu, walczą o status, fundusze, pozycję. Przecież wiesz, jak funkcjonuje organizacja. Właśnie w tej chwili odbywają się przesłuchania w sprawie budżetu. Ich pierwszym, drugim, a nawet trzecim obowiązkiem jest krycie tyłka, bronienie się przed cięciami, rozgłaszanie sukcesów i ukrywanie porażek.
– Więc uważasz, że profil psychologiczny nie jest nic wart? Reacher znowu skinął głową.
– Wiem, że nie jest nic wart. Jest wadliwy w samej swej strukturze. Daje dwa nieprzystające do siebie twierdzenia.
– Jakie?
Tym razem potrząsnął głową przecząco.
– Nie ma mowy, Harper. Najpierw Blake musi przeprosić za pogróżki pod adresem Jodie i odsunąć Lamarr od sprawy.
– Dlaczego miałby to zrobić? Jeśli chodzi o profile, jest najlepsza.
– Właśnie dlatego.
Facet z parku samochodowego czekał już na nich na National Airport. Wrócili do Quantico późno. Powitała ich tylko Julia Lamarr. Blake był na spotkaniu budżetowym, a Poulton wrócił do domu.
– Co u niej? – spytała Lamarr.
– Twojej siostry?
– Mojej przyrodniej siostry.
– Wszystko w porządku – powiedział Reacher.
– A jak jej dom?
– Nieźle. Zabezpieczony jak Ford Knox.
– Ale odizolowany, prawda?
– Bardzo.
Lamarr skinęła głową. Czekała.
– Więc u niej w porządku? – przerwała milczenie.
– Chce, żebyś ich odwiedziła – powiedział Reacher. Potrząsnęła głową.
– Nie mogę. Jechałabym tam chyba z tydzień.
– Twój ojciec umiera.
– Mój ojczym.
– Niech będzie. Jej zdaniem powinnaś tam być.
– Nie mogę – powtórzyła Lamarr. – Nic się nie zmieniła? Reacher wzruszył ramionami.
– Nie wiem, jaka była przedtem. Dziś spotkałem ją po raz pierwszy.
– Przebrana za kowbojkę, opalona, śliczna, wysportowana?
– Dokładnie.
Lamarr znów skinęła głową. Ledwo widocznie.
– Niepodobna do mnie.
Reacher jeszcze raz ją sobie obejrzał. Miała na sobie tanie miejskie ubranie, przybrudzone i wygniecione, była blada, chuda i twarda. Kąciki warg miała opuszczone, oczy pozbawione wyrazu.
– Rzeczywiście, niepodobna do ciebie.
– A mówiłam, że jestem tą brzydką siostrą?
Nie powiedziała nic więcej. Odwróciła się i odeszła. Harper zabrała Reachera do kafeterii. Zjedli późną kolację. Potem odprowadziła go do pokoju. Zamknęła go w nim bez słowa. Słuchał jej cichnących w korytarzu kroków. Rozebrał się, wziął prysznic, a potem położył się na łóżku. Myślał i miał nadzieję. I czekał. Przede wszystkim czekał. Czekał na ranek.